DOM Z PAPIERU



środa, 25 lutego 2015

Dziś są moje urodziny...

Wybaczcie, że wzruszeniem
Głos mi się zakatarza...
W tej chwili ważną kartkę
Zerwałem z kalendarza - M.Hemar

To już cztery lata, jak powstał Dom z papieru. Wcześniej była papierowa wersja. Raptularz istnieje naprawdę...
To jego tytułowa strona. Oto co zapisałam 25 lutego 2011 roku:
Stało się... Bloguję...
Mój "dom z papieru"   urealnił się. Po co, na co i dlaczego? 
Pisanie jako terapia. Owszem, ale mam przecież tę papierową wersję.  Wirtualne znajomości? Przecież nie zastąpią tych rzeczywistych. Bieżące nowinki ze świata książki? Można zdobyć i bez własnego bloga. Szlifowanie pióra? Tu też pracuję nad stylem. Ucieczka od szarości dnia codziennego? Ekshibicjonizm? Zaistnieć? Nie mam pojęcia. Wszystko po trochu i nic. Czuję wewnętrzny przymus i już. 

Jak daleką drogę przeszłam niech świadczy fakt, że z pierwszych gości nie ostał się nikt! Wykruszali się w miarę okopywania się przeze mnie w narodowych szańcach. W miarę oddalania się od blogosfery zmniejszała się liczba komentujących, ale wciąż rośnie liczba odwiedzających. To daje nadzieję, że problematyka, która mnie zajmuje, i innym jest bliska. Nie zamierzam wracać do "bestsellerów" Kalicińskiej, Nurowskiej czy Picoult, więc żegnam zawiedzionych. Zaś niniejszym zapraszam wszystkich, którym na sercu leży sprawa naszej Ojczyzny. Przy tym trwam. Chętnie przytulę się do innych blogów o podobnej tematyce.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich gości i obiecuję obdarzać was swoją pisaniną, dopóki licznik kręci się...

 

sobota, 21 lutego 2015

Diorama partyzancka

1 marca będziemy obchodzić Narodowy Dzień Pamięci "Żołnierzy Wyklętych". Z tej okazji mogłam obejrzeć prezentację umundurowania oddziałów partyzanckich NSZ, AK, WiN oraz WP z 1939 roku oraz dotknąć prawdziwej broni (a jakże, bo była też deko-PCU - ale jestem mądra!).
Wykonanie dioramy zawdzięczam Grupie Rekonstrukcji Historycznej im.Wojciecha Lisa.
Kim był patron? Dowódcą oddziału partyzanckiego, którego panicznie bali się Niemcy, a potem Sowieci. Gdy niemieckie kule odebrały życie najbliższym, Wojciech przybrał pseudonim "Mściciel". Zaczął najpierw w pojedynkę, a potem z oddziałem organizować akcje. Po ujawnieniu się akowców w 1945 roku nie zszedł do konspiracji. Wykrzyknął znamienne słowa: "Nie będę służył skurwysynom!" - i podjął walkę z kolejnym okupantem. Zginął w zasadzce zdradzony przez swojego żołnierza, który jako zapłatę otrzymał dwa tysiące złotych, kupon na garnitur i błam świńskiej skóry na buty.
Broń - można było brać do ręki, ważyć (nie wiedziałam, że taka ciężka!), mierzyć... Słuchałam objaśnień i nazw znanych z filmu. Ale, ale! W "Czasie honoru" chłopcy trzymali karabiny za magazynki, bo to fotogeniczne, jednak brakło na planie specjalisty;)
Jest mauzer, pepesza, parabelum, sten, a mnie podoba się piła Hitlera! Czas robić przymiarki, bo lasy jeszcze nasze... Przymierzam się...

"... a na tygrysy mają visy..." - gdy śpiewałam, myślałam o niemieckiej broni, a to nasz radomiak!








Tak powinni wyglądać prawdziwi faceci! Mundur, broń, orzełek, ryngraf, biało-czerwona i ... książki:)



I każdy prawdziwy mężczyzna powinien wychować sobie następców, którzy poniosą jego idee i czyny.





Hmmmm... ale pistolet! (nie pomyliłam się;)






Jeszcze ukłon w stronę dowódcy grupy - pana Roberta:) I drugi dla pasjonata łączności:)



Nie byłabym sobą, gdybym nie dotknęła poezji. Piękne słowa o pięknych mężczyznach...





czwartek, 19 lutego 2015

List do przyjaciela (2)



Drogi J.
            Napisałeś – znaczy się – pamiętasz o mnie;)
Zbyt szybko bieży ten czas nam dany, dlatego cieszę się z niespodziewanej rezerwy sprezentowanej przez los. Zdrowia brak, czyli widać, jak stres osłabia żywotne siły. Odpoczywam, ale  głowa zapełniona refleksjami i melancholiami.... Myśli spać nie dają, łatam poranione...
            Tradycyjnie uciekam w muzykę i książki. Co mnie zajmuje? Zbliża się pierwszy marca, a więc dzień, kiedy cała Polska upomni się o pamięć podziemnej armii. Stąd powrót do Mariusza Soleckiego i jeszcze raz kartkuję jego Literackie portrety żołnierzy wyklętych. Zwalniam i zapisuję haniebne nazwiska literatów, którzy wysługując się reżimowi, wyrzekli się prawdy i sponiewierali patriotyczne podziemie. Mało pamiętamy „inżynierów dusz” z czasu stalinizacji, lepiej z odwilży (1956), a już całkiem dobrze mamy przed oczami lata stabilizacji. Jak łatwo wybaczamy, rozgrzeszamy! Wciąż słyszę o „romansie” czy błędzie młodości, a przecież to były kolejne tomy wierszy i powieści, wysokie nakłady i lata prosperity! Dyspozycyjnym i sprzedajnym literatom zawdzięczamy utrwalony obraz szlachetnych ubeków i faszyzujących bandytów biegających po lesie z ryngrafami na szyi! Kozłowski napisał powieść o powojennym Janosiku, który się czerwonym nie kłaniał (bandyta „Ogień”), Zalewski błysnął paszkwilem na „Uskoka”, Domino na „Huzara”, Nawrocka przybliżyła nam powrót zdrajcy narodu z więzienia, a Przymanowski wydał rozkaz „Wyłaź z WiN-u, skurwysynu!”... Boli relatywizm moralny ulubieńców z młodości, bo kto nie czytał z wypiekami Pana Samochodzika albo nie szukał między wersami prawdy o Katyniu w Zasypie wszystko, zawieje... Te najnowsze nazwiska uwierają najboleśniej i podczas wyliczanki Soleckiego pcha się na usta Kmicicowe: Kończ waść, wstydu oszczędź!
            Całe szczęście, że znaleźli się i tacy, którzy nie pisali na kolanach. Cytowane gęsto Wilki Herberta znasz z pewnością, ale jest też Józef Morton ze swoim kilkutomowym Całopaleniem. Na straży pamięci stoją również: S.Murzański, J.S.Stawiński, W.Holewiński, P.Bystrzycki, M.Lubaś-Harny... A najbardziej ucieszył mnie obszerny rozdział o wciąż niedocenianym Januszu Krasińskim i jego tetralogii. Zmarły niedawno pisarz oddał wspaniały hołd „Zaporze” i jego podkomendnym, opisując ich więzienny pobyt w oczekiwaniu na kaes! Gdy za parę dni podczas marszu  narodowcy będą podnosić portrety niezłomnych patriotów, warto, żeby wiedzieli więcej o tych bohaterach.
            Czytam i uruchamiam lawinę zamówień. Mam jednak dylemat, czy czytać przekłamany Worek Judaszów Nienackiego, czy lepiej sięgnąć po powieść Z cienia Reńcy, w której autor rehabilituje wizerunek żołnierzy wyklętych? Może wziąłbyś jedną stronę na swoje barki?
            Wiem, zajęty jesteś. Pamiętaj, że gdzieś tam jestem w czasoprzestrzeni. Stęskniłam się za Twoim głosem. B.:)

piątek, 13 lutego 2015

Tysiące ludzi zostało tamuj na zawsze...



            Zasiadam do lektury i ogarnia mnie strach. Gwara! Nie dam rady... Zaczynam czytać na głos. Kanciaste litery łagodnieją, włącza się kresowy zaśpiew i płynie opowieść...
            I Bóg o nas zapomniał to niezwykła relacja Antoniego Tuchoskiego, wysłuchana i zapisana przez Andrzeja Kalinina. Poruszające istorie przybliżają nam losy Polaków pod sowiecką okupacją. Główny bohater walczy we wrześniu 1939 roku i jeszcze nie rozumie, dlaczego musi kryć się przed samolotami z czerwoną gwiazdą lecącymi skrzydło w skrzydło z tymi naznaczonymi swastyką. Dopiero później wpadnie mu w ręce kawałek gazety z informacją, że Niemcy i CCCP to najlepsi przyjaciele. Skwituje ten fakt, że jeden wróg był „gut”, a drugi „charoszy”. Taka różnica między nimi. Jednak obejmują go sowieckie szpony, z których wyrywa się – jak nakazuje honor polskiego żołnierza – kilka razy. Przekona się, ile może znaczyć ulotka zrzucona przez bolszewika (niech mu komunizm lekkim będzie). Dane mu będzie spojrzeć z góry na dno wąwozu wypełnione ciałami kolegów rozstrzelanych w rytm „Katiuszy” ryczącej z głośników, bo na stacji kolejowej egzaminów z przynależności proletariackiej zdać nie potrafili. To już drugi tak porażający widok z września. Dopiero przecież broń zdawali, a jeden z oficerów, który pogodzić się z tym faktem nie mógł i ratował się ucieczką, leżał po egzekucji na hałdzie z jenieckich karabinów usypanej. Tak oto powinien wyglądać pomnik naszych żołnierzy przez bolszewików pomordowanych.
            Jeszcze jedna ucieczka i ratunek, który wydłużył tylko czekanie. Napatrzył się wtedy na „wyjące pociągi”  śmierć i rozpacz wiozące na Syberię. Nie przeczuwał jeszcze, że i za nim zasuną się drzwi eszelonu, a pięciotygodniową jazdę przyjdzie mu spędzić wśród dzieci – głównie harcerzy i ministrantów.  W głodzie, mrozie niewielu dojechało do celu. Z rozpaczą narrator patrzył, jak Ojczyźnie zabierano ludzi, a ludziom odbierano Ojczyznę...
            A jednak my ciągle żyli! – dziwi się Antoni. Jeszcze wiele lat w Związku Sowieckim przebywał ze śmiercią zbratany, z głodem zakolegowany. Czas pęczniał bólem. Nawet gdy śmierć spowszedniała, trafiały się jednak chwile jak ta, kiedy ujrzał Stasia i zapłakał:
Ta zjawa w łachmany pookręcana kołysząc si z nogi na nogę, szła w moją stronę. W czeluściach szmat, co całe głowe okrywali, było coś... To znaczy, źle ja powiedział. Słuchaj pan. W tej twarzy wcale nie było nosa. Tylko rana jakaś sina, ropiejąca i głęboka. Wyżej tej rany byli oczy. Duże i okrągłe i z tą raną w jeden obraz si łączyli.[...] Te oczy dlatego byli takie wielkie, bo powiek one nie mieli. Odpadli powieki, odpadł nos mrozem syberyjskim uszkodzone...
Opowiadanie „Konie”, w którym Stasia autor wspomina, to jeden z najcenniejszych i najpiękniejszych opowiadań XX wieku! Staś przepadł potem w śnieżnej zawiei, ale obraz polskiego chłopca został...
            A dalej? Dalej za zmarnowanie koni, czyli dobra sowieckiego, główny bohater trafi do ciężkiego więzienia w Krasnojarsku i na lata obozu pracy w kołchozie „Krasnyj Ałtaj”. Jeszcze tylko usłyszymy, jak to sowieckie marksisty starego Boga w urządzaniu piekła prześcignęli. Bo po zjedzeniu koni zarażonych nosacizną, karny łagier ogarnęła zaraza. Komisja specjalna współczuła umierającym i pomoc obiecała. Istotnie nadeszła. Specjalna ekipa przywiozła trzy ciężarówki uzbrojonych enkawudzistów i dwie cysterny benzyny. Zgromadzone w jednym baraku „zarazki” zaryglowano i podpalono. Tak władza radziecka z zarazą wygrała. A ludzie z tego obozu przeniesione zostali do innego świata, gdzie nie ma łagrów, ani głodu, ani pracy katorżniczej, gdzie nie ma komunistów, bo Pan Bóg ich tamuj nie tolerui...
            Powieść łzy wyciska, ale i czasem uśmiechem krzepi. Jak chociażby wtedy, kiedy Antoni opowiada: kilku bolszewickich najeźdźców wyprawił ja na tamten świat. Znaczy si na łoże Marksa i Engelsa ich posłał. Jednak łez więcej... Bo Tamuj, gdzie ja był, przez osiem lat mordowano na wszystki sposoby, za pomocą głodu, mrozu, tortur okrutnych, kuli w tył głowy, pracy katorżniczej, na lądzi, wodzi, bagnach, śniegach. Boże drogi, aż spamiętać nie można. Nawet szatan tyle okrutności wymyślić by nie potrafił. Chyba, żeby uparł si i Związek Radziecki w piekle założył.

            Tymi słowami kończy autor. Kończę i ja. Bo cóż dodać? Niech podumają dzisiejsi rusofile i agenci wszelacy.

Znów Zbyszko w roli polecającego. Przeczytałam, zapłakałam...

środa, 11 lutego 2015

Ile jeszcze człowieka w człowieku?



            Naturalną konsekwencją podjęcia tematu gender jest zmierzenie się z literaturą i jej wizją przyszłości. Padło na Nowy wspaniały świat. Aldous Huxley swoją antyutopię przykroił na dwudziesty szósty wiek, a biedak nie przewidział, że jego przepowiednia wypełni się ledwie po osiemdziesięciu latach. Bo co my tu mamy?
            Na pierwszej stronie kłania się eugenika. Dzieci już się nie rodzi (co za obrzydliwy termin! dławiąca ordynarna żyworodność rozrodcza), ale butluje. Wszystko pod kontrolą! Z jednego jaja tworzy się 96 identycznych embrionów, co zapewnia standaryzację mężczyzn i kobiet. Tutaj też decyduje się o przynależności do kasty lepszych alf i gorszych delt lub epsilonów. Wystarczy zmniejszyć ilość podawanego tlenu. Potem warunkowanie bezsłowne i hipnopedia. Tysiące powtórzeń przeradza się w prawdę, a elektrowstrząsy mogą na całe życie wdrukować wstręt do książek lub do kwiatów.
            W podobny sposób można wyrugować takie nieprzyzwoite słowa, jak „dom”, „matka”, „ojciec”... Nietaktowny jest żart: Kto był twoją matką? Rodzina, monogamia, miłość – a przecież każdy należy do każdego!
Dom, rodzinny dom – kilka małych pokoi gęsto zaludnionych przez mężczyznę, kobietę rodzącą co pewien czas oraz przez tabun chłopców i dziewcząt w różnym wieku. Brak powietrza, brak miejsca; nie dość wyjałowione więzienie; mrok, choroby, smród. (Opowieść zarządcy była tak wyrazista, że jeden z chłopców, bardziej wrażliwy od pozostałych, słuchając, pobladł i zbierało mu się na wymioty).
            Fantazmat Huxleya nie przewiduje również zaistnienia historii czy Boga. Historia to bujda, a większość minionych faktów jest nieprzyjemna. Dobrze, że zamknięto muzea, wysadzono pomniki i wycofano książki. Wszak nie konsumuje się wiele, gdy się siedzi i czyta książki. Choć krążą pogłoski o ukrytych w sejfie pracowni zarządcy starych zakazanych książkach (Biblia, poezja). Istniało kiedyś też tak zwane chrześcijaństwo, które zmuszało kobiety do żyworództwa!  Istniał też Bóg. Dziś obcięto górne części wszystkich krzyży tak, by powstał kształt litery T, a alfy w chwilach ekspresji wołają: o Fordzie!
            Na deser wszechogarniająca seksualizacja. Scenka: w ogrodzie dzieci miały czas wolny. Biegały nago wśród kwitnących krzewów, brzęczenia pszczół i słowiczych śpiewów. Oddawały się pierwszym grom miłosnym, a dyrektor wykładał studentom zdumiewającą prawdę, że były kiedyś czasy, kiedy dziecięce gry erotyczne uważano za nienormalne (ryk śmiechu), niemoralne i tępione. Nawet młodzieży prócz odrobiny autoerotyzmu i homoseksualizmu nie pozwalano na nic, a skutki były straszne (najwyższa niewiara w głosach studentów). Bo dziś rządzi się za pomocą mózgów i pośladków. Kobiety są sprężyste niczym mięso, bezpieczne, nieuwikłane w monogamiczne związki. Można obejrzeć czuciofilm lub wziąć udział w orgiach-porgiach.
            Hasło planetarne to „wspólność, identyczność, stabilność”. Tę ostatnią zapewnia SOMA – gram o właściwej porze najlepiej dopomoże! Fiolka tabletek uwalnia od rzeczywistości, kiedy tylko chcemy, wywołując stan euforyczny i wizjogenny. Gdyby przez nieszczęśliwy przypadek pojawiła się szczelina czasu w spoistej substancji rozrywek, zawsze zostaje rozkoszna soma – bezpieczni, na twardym gruncie codziennej pracy i rozrywek, biegając od jednego czuciofilmu na drugi, od jednej sprężystej dziewczyny do drugiej, od zawodów golfa do...
            Macie wrażenie, że opowiadam o dalekiej przyszłości? Jednak to powieść, na kartach której przewijają się ludzie zdrowi, posłuszni, trwale zadowoleni. Są też echa dziewięcioletniej wojny, którą poprzedził wielki krach gospodarczy. Wtedy dokonał się wybór między destrukcją a trudem zarządzania światem. Pojawiają się bohaterowie tacy jak Bernard, który zamarzył o byciu samodzielnym, a nie absolutnie wtopionym w całość trybem jakiejś maszyny; chciał być prawdziwie wolnym, a nie zniewolonym przez warunkowanie. Szybko przekona się, że „chcę doznawać uczuć” to obłąkane i niedobre słowa, za które będzie musiał odpokutować. Podobnie jak John – Dzikus z rezerwatu, gdzie kultywowano wstrętne obyczaje i zwyczaje (małżeństwo, monogamia, rodziny), przesądy, chrześcijaństwo, totemizm, kult przodków, martwe języki... I on domaga się prawa do bycia nieszczęśliwym: chcę Boga, poezji, prawdziwego niebezpieczeństwa, wolności, cnoty, grzechu... Jeszcze nie wie, że w nowym wspaniałym świecie to wołanie na puszczy...

Jeden uśmiech – pojawia się na kartach powieści murzyński portier epsilon plus. Przeoczyli go dzisiejsi wojownicy tolerancji i równości. Gdyby Huxley pisał powieść dziś, portier musiałby być alfą!!!

niedziela, 8 lutego 2015

Czy przetrwamy jako pokolenie orłów?



Myślałam, że wiem dużo o GENDER. Tak mi się tylko wydawało, dopóki nie sięgnęłam po książkę Marzeny Nykiel Pułapka gender. Wiele też mówią podtytuły: Karły kontra orły i Wojna cywilizacji.
To nie jest modowy kaprys, a groźna inwazja kulturowa z artystycznymi prowokacjami, z dewiacjami nazywanymi normą, bluźnierczymi wytworami sztuki, obwarowana aktami prawnymi, podbudowana programami nauczania... Istotą tej walki nie jest dusza pojedynczego człowieka, ale NARODU, który ma zapomnieć o przeszłości, zerwać z tradycją, wyrzec się Kościoła, porzucić pszeniczno-skowronkową ojczyznę i poddać się czerwonej dyktaturze. Tak, czerwonej, choć przywdziała tęczowe wdzianko. Zachód już zachorował na obyczajową biegunkę, a czy nas też poprowadzą w tym kierunku pseudowartości polane postmodernistycznym sosem? Czy Polska pozostanie gniazdem orłów? A genderowy walec przetacza się i niszczy całe duchowe i materialne dziedzictwo przeszłości. Polska wymiera...
GM (gender mainstreaming) to zaplanowana strategia, która lepką siatką oplata nasz glob. Miliony dolarów wydawane, by deprawować narody, wrócą się z nawiązką. Rozbudzona wcześnie aktywność seksualna zwiększy zapotrzebowanie na środki antykoncepcyjne. Zaraz za tym ruszy przemysł aborcyjny, bo na rzezi niewiniątek świetnie się zarabia.  Po legalizacji antykoncepcji, aborcji i eutanazji przyjdzie czas na prawa homoseksualistów. A kraje takie jak Uganda czy Nigeria, które odważnie stawiają tamę genderowej dyktaturze, usłyszą groźby wstrzymania pomocy finansowej. Znaną taktyką USA jest też wstrzymanie pomocy żywnościowej, jeśli władze nie zaakceptują narzuconego modelu kontroli urodzin. O przymusowych szczepieniach kobiet w Afryce już chyba każdy słyszał...
Gender ma twarz marksistowską i niemal stuletnie podwaliny. Wyzwolić człowieka od ucisku! – to hasło rzucone w twarz proletariuszom wszystkich krajów. Głównym celem ataków stała się rodzina, która niczym czuły transformator przenosiła prymarne wartości z pokolenia na pokolenie. Kluczem do zrozumienia nienawiści do tej instytucji jest zdanie Marksa do Feuerbacha: Po odkryciu, że ziemska rodzina jest tajemnicą Świętej Rodziny, trzeba ją poddać zniszczeniu, teoretycznemu i praktycznemu. Trzeba zniszczyć obie, zatem mamy drugiego winowajcę – Kościół! Jednak trudno skierować nienawiść na fundamentalne przekonania, zatem należy przekierować uwagę na seksualność. Za tym poszły w ruch – wprowadzenie do szkół edukacji seksualnej, w jej ramach pokazywanie rodziny jako przestarzałego tworu, odrzucenie i wyśmiewanie autorytetów, deptanie nakazów... Obok rodziców pozbawionych władzy rodzicielskiej (pojawiają się pracownicy socjalni, komornicy), stoi skompromitowany ksiądz czyhający na niewinne dziatki. Towarzyszy temu medialny zgiełk, a z jazgotu wynurzają się efemerydy feministyczne, nienawidzące mężczyzn, walczące z własną kobiecością, chcące się wyzwolić spod pręgierza macierzyństwa. Na naszych oczach rozgrywa się chory sen szaleńców, któremu przyświeca jeden cel – wykorzystać seksualność do rozbicia wewnętrznego ładu.
 1968 to rok „wyzwolenia” człowieka i data wybuchu rewolucji seksualnej w USA. Hippisi stają na barykadach, walcząc z rodziną, szkołą i Kościołem. Wolny seks, promowanie wynaturzeń, antykoncepcja, aborcja (zabijanie jak usunięcie czyraka).... A z barykad wprost na szczyty sławy. Teraz czas na dziewiczą Polskę, bo to wciąż kraj katolicki, drażniący patriarchatem i nierównością praw kobiet i mężczyzn. Przewidziano dla nas identyczny scenariusz, a erozję państwa rozłożono na cztery etapy:
1. demoralizacja narodu – trwa od 15 do 20 lat;
2. destabilizacja – to okres 2-5 lat;
3. kryzys  trwający od 2 do 6 miesięcy;
4. normalizacja, która zaprowadzi porządek na nowych warunkach.
Odwrót z czwartego etapu jest możliwy już wyłącznie z użyciem siły zbrojnej. Który punkt teraz realizujemy? Boję się wskazywać i wciąż się łudzę, że działania się przenikają, że jeszcze możemy zmienić bieg lawiny...
Ulgę przynosi dopiero rozdział Cywilizacja orłów. Jak obronić się przed modernistyczną deprawacją? Wrócić do źródeł, czyli schronić się w zdrowej rodzinie pielęgnującej cnoty, tj. roztropność, sprawiedliwość, męstwo i umiar. Ich współbrzmienie daje gwarancję wychowania człowieka z charakterem zdolnego do miłości. Do tego dodać ludową mądrość, że bez Boga ani do proga. Musimy wygrać tę bitwę zgodnie ze strategią 3xZ: zrozumieć zagrożenie, zjednoczyć siły, zacząć działać.

Przyznaję, że dzisiejszy wpis jest bardziej streszczeniem niż recenzją. Pani Nykiel prezentuje zjawiska i strategie groźnej inwazji kulturowej, swobodnie operuje terminami, przytacza nazwiska autorów rewolucji seksualnej, podaje przykłady z polskich mediów, programów MEN, salonów prasowych... – i trudno je „rozcieńczyć”, a każda z trzystu stron jest niemal na wagę złota.

Książką zainteresował mnie Zbyszko (nie z Bogdańca, ale za to z niesamowitym myślącym i zatroskanym spojrzeniem), za co niniejszym dziękuję:)

piątek, 6 lutego 2015

List do przyjaciela



Witaj, J. :)

Wolny czas sprzyja refleksjom i przyjrzeniu się naszym relacjom z Najwyższym. Przede wszystkim dziękuję Ci za pomysł przeczytania „Chaty”. Wytrąciła mnie ta lektura z martyrologiczno - patriotycznych kolein. Była to też akuratna chwila na próby wybaczenia sobie, pogodzenia się z losem i spojrzenia na życie z innej perspektywy – chodzi tu szczególnie o bliską mi osobę, która doświadczyła tragicznego odejścia członka rodziny.   Obwiniała się, że mogła częściej być blisko, rozmawiać, wyciągnąć rękę... Niczym ojciec w powieści targany wyrzutami sumienia, że nie dopilnował córeczki. Więc mówiłam do niej Williamem Youngiem...
            Ci mi z kolei dała lektura? Oddaliła od aktualnych problemów. Nie tak wygląda nasze życie, jak można zobaczyć na Facebooku – pięknie, młodo, z uśmiechem i przytupem. Gdy mamy dość narzekania i smutków w codzienności, to uciekamy w ten iluzoryczny świat, pełen „przyjaciół” i lajków. A w „Chacie” czytam o otwartym wyrażaniu miłości, o znaczeniu prostych, szczerych gestów i że byt jest zawsze ważniejszy od wyglądu. W rozmowach liczą się szacunek, zainteresowania i czułość, a zaufania nie można wymusić. Żyjemy uwięzieni w schemacie, by dążyć do władzy. Jesteśmy ślepi i nie dostrzegamy swojego miejsca we wszechświecie. Sentencje się mnożą, że nie zdążam z pisaniem. W swojej wyobraźni zadaję sobie za autorem pytanie, gdzie spędzam większość czasu – w teraźniejszości, przeszłości czy przyszłości? Oczywiście tak jak bohater zamartwiam się budzącą lęk przyszłością i próbuję zdobyć wpływ na własne życie. A przecież wystarczą radość, prostota, czystość, przyjaźń z Jezusem... Tylko że w książce wszystko jest takie łatwe! Życie nie jest takie oczywiste, o nie!
            Co kładło się cieniem na lekturę? Wspominałam Ci kiedyś krótko, że nie mogłam wejść w konwencję widzenia Boga. Trzy Osoby – tak, bo w takiej wierze zostałam wychowana. Jednak Tata jako Murzynka!!! – nie mogłam zaufać takiemu widzeniu. I Bóg - według mnie - nie może być kobietą! A tu dwa w jednym. Takie odczytanie przeszkadzało mi w drugiej połowie książki okrutnie! Rozmowy z Boskimi osobami, docieranie do sedna życia, wyłuskiwanie bólu i oswajanie go, w końcu wybaczenie – PIĘKNE. Jednak zostaję przy Bogu Ojcu, sprawczej sile Ducha i Jezusie, który przyszedł do nas jako Człowiek.
            Tu łączą się moje obecne poglądy, m.in. wmuszana nam tolerancja i multikulturowość. Gdy zaglądam do „Chaty” – mimo pięknej idei wydaje mi się zbyt poprawna politycznie. Może bez tego ukłonu nie byłoby o niej tak głośno. Tak wygląda nasz rynek książki. Ukułam swoją teorię, że jeśli autor(ka) takiej postaci nie wprowadzi, to będzie mieć problem z dystrybucją. Ufff, to jedyny zarzut wobec percepcji tej powieści...
            J., zadowalająca odpowiedź? Jestem szczera jak zwykle. „Chatę” odkładam na półkę z myślą, że może będzie mnie jeszcze kiedyś wspierać. Twoja recenzentka – B.:)                                                              

wtorek, 3 lutego 2015

Antidotum na wszelkie pokłosia i pogrossia...

Z Kąkolewskim znam się od dawna. Wpadłam w jego reporterskie sieci, gdy odnalazł diament zagrzebany w popiele - pierwowzór Maćka Chełmickiego [tu]. Jednak dawno się nie widzieliśmy, więc wypada tradycyjnie zapytać: Co u pana słychać, panie Krzysztofie?
Oj, dzieje się! Np. TVP-1 wyemitowała  w grudniu polakożercze "Pokłosie". W styczniu internauci zorganizowali akcję "Nie idę na Idę", a przed paroma dniami w programie Marka Czyża "Bez retuszu" próbowano omawiać polsko-żydowskie relacje (przy nadreprezentacji jednej strony)... Źródła antypolonizmu biją wytrwale, więc nie zabrać głosu to grzech zaniechania. Nie mogłam przejść obojętnie obok takich wydarzeń, dlatego natychmiast przesunęłam w kolejce Umarły cmentarz, który pokazuje skalę zakłamania tematu.
To kolejne mistrzowskie śledztwo Kąkolewskiego dotyczące pogromu, który miał miejsce w Kielcach 4 lipca 1946 roku. Wiadomo, że w wyniku zajść zginęło 37 Żydów i troje Polaków. Tyle wiemy, a reszta to kłamstwa i mataczenie. Koronkowa robota zszyta dratwą. Arcydzieło zbrodni i propagandy. Wystarczy zajrzeć do Wikipedii, by przekonać się, że nadal podtrzymywany jest mit, jakoby pogrom był dziełem Polaków. W czasie zbierania materiałów do książki autor spotykał się z odmową udzielania informacji lub z zakazem ich publikowania.
- O pogromie nigdy ani słowa - kończyli rozmowę świadkowie.
- Ja nic nie wiem, nic nie widziałem - ucinali.
Inwigilowanie osób zamieszanych w wydarzenia i wycofywanie się informatorów przestaje dziwić w miarę odsłaniania kulis. Świadkowie wiedzą o tym, że żyją spokojnie wśród nich nieukarani zbrodniarze z bojówek PPR-ORMO, cywile, żołnierze przeróżnych formacji, służb... Zostali nosicielami tajemnic i bali się do końca. Najsilniej sprawców pogromu osłaniają publicyści, historycy pogromu, ludzie teatru kieleckiego. Przyjmują oni wersję NKWD/UB z 1946 roku i zrzucają winę na anonimowy motłoch i osoby skazane w czasie tzw. procesu kieleckiego. Kąkolewski stopniowo przedstawia rzeczywistych sprawców mordu i zaangażowanie tajnych służb polskich i radzieckich. Nie zrażają go trudności z dostępem do dokumentacji. W niespotykany dotąd sposób zablokowano wszelkie źródła i zakazano publikacji. Brak wglądu w archiwa rosyjskie, brak protokołów z posiedzeń Biura Politycznego KC PZPR z roku 1946, pożar archiwów... - to tylko niektóre z piętrzących się zapór. Nie wszystkim podobało się, że reporter snuje pajęczą sieć poszlak, aby oczyścić społeczeństwo, zdjąć odium i zrzucić na UB. A jednak się udaje - powoli, żmudnie...
To nie był pierwszy pogrom, ale przygotowany przez służby niemal perfekcyjnie. Wcześniej echa szły z ZSRS, Węgier, Słowacji, wreszcie z Krakowa czy z Rzeszowa (wersja próbna?). Podobne scenariusze zawierają te same co w pogromie kieleckim elementy, które wskazują na rolę tajnych służb. Wystąpienia przeciw Żydom to dzieło prowokatorów, którzy chcieli pokazać światu, iż wojska sowieckie i NKWD wciąż są w Polsce potrzebne do utrzymania porządku i bezpieczeństwa. Komu zależało na pogromie? Najwięcej do zyskania miał Związek Radziecki. Kąkolewski punktuje główne cele:
1. Spowodowanie masowego exodusu Żydów ukazanego jako ich ucieczka z niebezpiecznej Polski.
2. Zasianie przerażenia wśród Żydów-komunistów na najwyższych stanowiskach państwowych w ówczesnej marionetkowej RP.
3. Zasianie przekonania, że andersowcy, księża, chłopi, rzemieślnicy, harcerze tylko czyhają, by ich wyniszczyć, a jedynym obrońcą przed pogromami jest partia komunistyczna.
4. Odwrócenie się od Polski zachodnich sojuszników: Francji, Wielkiej Brytanii, USA. Uzasadnienie okupacji przez siły radzieckie (zawyżanie liczby ofiar pogromów i liczby uczestniczących Polaków).
5. Rozgrywka między światowymi syjonistami i utworzenie Izraela, w którym główną rolę chcieli odgrywać Rosjanie.

Warto wspomnieć o dacie pogromu, bo w tym samym dniu w Norymberdze miała być rozpatrywana sprawa Katynia. Nagłośnienie pogromu i odwrócenie uwagi były Rosjanom na rękę. Natychmiast przyspieszono proces, by zamknąć kwestię odpowiedzialności i winy przez ukrycie właściwych sprawców i obwinienie niewinnych.
Choć jedno z zeznań: Kolega z IW radzieckiej wrócił z Kielc po wykonaniu zadania, którym był pogrom. Po wykonaniu zadania na Plantach musieli jeszcze czekać, by rozstrzelać wszystkich skazanych w procesie (lipiec, lasek pod Kielcami).
Rozstrzelano 14 osób, choć skazano 9 (dołączono 5!). W lasku na Bukówce oczekiwał pluton egzekucyjny (potwierdzenie, że wyroki śmierci były z góry wydane). Jedynym skazanym na śmierć winnym zabójstwa był milicjant Mazur, który - to ciekawe! - miał przepiłowane kajdanki i zrzuciwszy je, zaczął uciekać z miejsca egzekucji. Czy w porę nie dotarł rozkaz, by nie strzelać za uciekającym?
Historia sfałszowania tej sprawy jest prawie równie przerażająca jak sama zbrodnia. Tak wiele zrobiono, by oszukać! A ciągłość jawna i niejawna między reżimem komunistycznym od 1944 roku po dziś dzień powoduje, że ochrona tajnych służb wydaje  się równie ważna, co zniesławianie ofiar procesu, utożsamianie ich domniemanej zbrodni ze zbrodniczością kielczan i całego społeczeństwa polskiego. [s.139]

Na budynku, w którym rozegrała się tragedia, wisi tablica z napisem:
Pamięci 42 Żydów zamordowanych 4 lipca 1946 roku podczas rozruchów antysemickich - wmurowana w 44 rocznicę z inicjatywy Lecha Wałęsy Przewodniczącego NSZZ Solidarność.

Cóż mogę dodać? Niech przepraszają ci, którzy zawinili.

Komu polecam książkę? Cierpliwym badaczom. Niepozorna pozycja, a zatrzymała moje czytania, bo gąszcz faktów, ogrom relacji, mnóstwo odniesień. Rzetelna, mrówcza, reporterska praca Potwora z Saskiej Kępy! I chwała Wydawnictwu Von Borowiecky, że nie ugięło się pod presją poprawności politycznej i walczy o prawdę historyczną.