DOM Z PAPIERU



sobota, 27 kwietnia 2013

Książki o książkach

Dwie skrajne opinie. Najpierw na TAK.
Ray Bradbury 451 stopni Fahrenheita
Rzadko wracam do wcześniejszych lektur, jednak tym razem stało się. I dobrze. Ta powieść nie wymaga streszczenia, bo zna ją każdy książkoholik. Mam też przed oczyma adaptację filmową Truffauta, mimo to czytałam z narastającą grozą. Antyutopia sprzed 60 lat okazała się  wiernym odzwierciedleniem dzisiejszej rzeczywistości. Kto szuka odpowiedzi na dręczące go pytania, znajdzie wiele wyjaśnień. Czy zostanie nadzieja? Trudno oczekiwać. Jaki obraz społeczeństwa wyłania się po lekturze?
Gorzki. Ludzkość stacza się na intelektualne niziny z własnej woli. Myślenie i wyższa kultura nie są zakazane, lecz pogardzane. Cywilizacja podąża stopniowo ku analfabetyzmowi rozświetlanemu błyskami sztucznych ogni i monitorów. To teleściany wyrugują z serca najbliższych i same staną się rodzinką. Telewizja wychowa to, co jej się żywnie podoba i będzie rzeczywista jak świat. Rządzącym jest bardzo na rękę, by ludzie interesowali się tylko seksem i mordobiciem. Istnieje zakaz posiadania i czytania książek. Przetrwały jedynie komiksy i trójwymiarowe pisma erotyczne. Jeśli chłamu będzie mnóstwo, a wartości mało, każdy sięgnie po chłam - z lenistwa czy braku orientacji. Ludzie bezpiecznie zamknięci w niepalnych domach czasem ruszają do parków rozrywki. Wielka ucieczka na skrzydłach benzyny. Ścigają się, mordują. Młodzież rozmawia o markach samochodów, ciuchów, o basenach... Podziwia się sztukę abstrakcyjną, bez treści, inna została wyeliminowana. Eskadry odrzutowców nie pozwalają zapomnieć o zagrożeniu wojną. A ile cytatów, które nasi rządzący wzięli sobie do serca!

No i trzeba mieć na względzie mniejszości. Im większa populacja, tym jest ich więcej. [...] Nie można urazić nawet najmniejszej z najmniejszych mniejszości.

Domowe środowisko potrafi zniweczyć mnóstwo wysiłków czynionych przez szkołę. To dlatego wiek przedszkolny został obniżony tak dalece, że praktycznie porywamy dzieci z ich kołysek.

Organizuj konkursy, które można wygrać dzięki wykuciu na pamięć słów popularnej piosenki. [...] Wtedy lud będzie wierzył, że myśli.

Systematycznie skraca się szkołę, rezygnuje z dyscypliny, stopniowo zarzuca filozofię, historię, języki obce, lekceważy angielski, macha ręką na ortografię. Liczy się chwila bieżąca, praca i rozrywki. Po co uczyć się czegoś prócz naciskania guzików, ciągnięcia za przełączniki, przykręcania śrubek?

W takiej rzeczywistości tkwi główny bohater - Guy Montag. Należał do ludzi ognia i palenie sprawiało mu przyjemność. Palił książki i był szczęśliwy do czasu, dopóki jednej z nich nie schował i nie zaczął czytać... POLECAM.

Druga opinia na NIE.
Jacek Dehnel Młodszy księgowy
Jeśli spytać przeciętnego Polaka, z czym kojarzy mu się "księgowy",  z pewnością odpowie, że to  osoba zajmująca się prowadzeniem ksiąg rachunkowych. Ile osób pomyśli, że źródłosłów to księga? Jednak w przypadku wywołanej książki to pierwsze skojarzenie jest bardzo adekwatne do zawartości. Bo Dehnel rozlicza osoby medialne z tego, co powiedziały lub napisały, a skojarzenie z księgowością owszem jest, wszak czyni to bardzo skrupulatnie.

Pierwszy oberwał Tomasz Sobieraj, co to mieszka sobie na tej ziemi Asnyka i Konopnickiej. Po "soczystym"  opisie sposobu życia poety dowiaduję się,  czym tak podpadł panu Dehnelowi. Otóż nie spodobała mu się proza Masłowskiej, późna twórczość Miłosza, dalej padają "wielkie" nazwiska - Świetlicki, Gretkowska, Tokarczuk, Huelle, Pilch... No jak można ich nie kochać? To o nich się pisze, a o Sobieraju media milczą!

Następnie dostaje się Witoldowi Gadowskiemu. Ten pan dziennikarz-wykładowca-dyrektor jest klinicznym przypadkiem "powstańca kanapowego" (co to siedzi na kanapie czy fotelu i snuje bohaterskie opowieści; przypina sobie ordery podprowadzone z cudzych trumien). Nie mnie rozliczać - kto, kiedy i jak walczył - ale szyderczy ton felietonu snuje się nieeleganckim zapachem.
Do tej samej kategorii zostaje zaliczony poeta Wojciech Wencel - mój ulubiony zresztą. Rozdział "Powstańcy kanapowi" aż kipi od złych słów. Autor wyśmiewa (delikatnie powiedziane) tradycję obchodzenia katastrofy smoleńskiej; patriotyczne akcenty w twórczości poety, chrześcijańskie korzenie... Tak różnych synów Gdańsk wydał?

Nawet jeśli przyszło mi czytać całkiem dobre felietony, jak np. "Sztambuszek", natychmiast uśmiech gasł po wyznaniu autora: strasznie trudno przychodzi mi czytanie różnych koszmarnych wierszydeł patriotycznych. Że o pisaniu nie wspomnę. Ta retoryka jest zupełnie popsuta, wytarta, jałowa, dudniąca pusto.

Czas na kolejną postać, której  lewicowość Szymborskiej się nie podoba. Tym razem cięgi zbiera Krystyna Pawłowicz, bo stwierdziła, że poetka nie kojarzy się jej z Polską, z polską przyrodą ani historią. Zaś teza, że "poeta ma obowiązki wobec kraju i narodu" jest - według Dehnela - banalna.

Patriotyzm i religijność to słowa, na które autor reaguje chyba alergią, bo pojawiają się co rusz. Podczas zwiedzania Jerozolimy notuje: Niedługo potem ja też dotarłem do Bazyliki Grobu, gdzie pooglądałem sobie kolejnych fanatyków, tym razem rzucających się na kamień (ponoć obmywano na nim ciało Jezusa). 
Na s. 243 czytam:  Dziś widać, że zawłaszczenie przestrzeni publicznej symbolem jednej religii jest nie do przyjęcia dla wielu Polaków - czy to ateistów, czy wyznawców religii innej niż katolicka.

Autor zabrał też głos w sprawie kanonu lektur. Uznał  powieści Dobraczyńskiego i teksty Wojtyły za niegodne, by na liście lektur się znaleźć. Karol Wojtyła wielkim papieżem może i był, ale literatem nietęgim, a książka "Wujek Karol" w spisie lektur przywodzi na myśl "Opowiadania o Leninie" Zoszczenki. 
 No pewnie. Lepiej pisać o historii rózgi czy wibratora.

To by było na tyle. Mam żal sama do siebie, że dałam się zwieść pozytywnym opiniom na blogach i wybrałam tę książkę wbrew intuicyjnym podszeptom. Z zasady nie zamieszczam  krytycznych opinii (wszak Tajny Detektyw czuwa  i znajdzie mnie, żeby złajać), jednak czynię wyjątek, bo jeśli ktoś ma konserwatywne poglądy, może poczuć się urażony niektórymi felietonami. Jednocześnie przyznaję, że Pan Dehnel erudytą jest i jeśli komuś "właściwa" opcja polityczna nie przeszkadza, to po książkę spokojnie sięgajcie.






niedziela, 14 kwietnia 2013

Raport poety z Kresów

Można zacząć tak:
11 kwietnia miałam przyjemność uczestniczyć w Pierwszym Wieczorze Kresowym zorganizowanym przez Rzeszowski Oddział Stowarzyszenia "Wspólnota Polska". Gospodarzem spotkania był Mariusz Jerzy Olbromski - filolog, poeta i eseista, muzealnik, badacz kresowych wątków kultury. W czasie tego niezwykłego wieczoru promował swą najnowszą - dziewiątą już - książkę Róża i kamień. Podróże na Kresy.

Niby wszystko wiadomo, a właściwie niewiele. Bo jak oddać niezwykłość kresowej ballady, wskrzeszonych pejzaży, ich piękna i świętości? Poeta przecierał literackie ścieżki pamięci, wodząc nas do miejsc utraconych, lecz zachowanych w pamięci. Wspominał wielowiekowe bogactwo i kresowe pamiątki. Słowem i obrazem prowadził po śladach zarastających dzikim winem, po cmentarzach, gdzie obcują żywi z umarłymi,  po szutrowych drogach prowadzących do miejsc urodzenia naszych wielkich... Pozwalał oczy w krajobrazy Kresów zanurzyć.

Magia wieczoru  przenosi nas do Lwowa, zwanego metaforycznie "księgą ksiąg". Tu w jednej z kamienic urodził się Szymon Szymonowic, a w tejże samej malarz - twórca obrazu Matki Boskiej Łaskawej. To przed nim w archikatedrze modlił się król Jan Kazimierz i składał śluby w czasie szwedzkiego potopu. Kilkadziesiąt metrów dalej urodził się poeta wierności Zbigniew Herbert - przy Łyczakowskiej 55.  To w kulturze tego miasta kształtował swoją osobowość przyszły wieszcz. Potem spacerujemy po arkadowych krużgankach królewskiej kamienicy, gdzie Marysieńka wyczekiwała listów od Sobieskiego. Dziś można tu usiąść, wypić kawę, napisać wiersz... Ot, odpryski doświadczeń podróżnych.

Po kosmicznym Lwowie przenosiny do secesyjnego i cynamonowego Drohobycza, do srebrnego Krzemieńca, do cichych miasteczek podolskich, gdzie życie kwitło i jak zjawa znikło. Chwila ochłody nad maleńką - choć wielką w literackich przekazach - Ikwą, by przenieść się nad rozlany Dniestr.
Rej nad Dniestrem drogę swą rozpoczął, 
a Słowacki znad Ikwy na Wawel podążył.
Niespodzianka z Rejem, który kojarzony jest z Nagłowicami, a to tu w Żurawnie nad Dniestrem wolał strzelać kaczki niż się uczyć. Ród Rejów zamieszkiwał Kresy do 1939 roku. Po pięciuset latach potomek - też Mikołaj Rej - ambasador USA odsłonił tablicę pamiątkową wmurowaną w ścianę miejscowego ratusza.
Śladów Słowackiego też pełno. Przede wszystkim dwór - muzeum. Słynne Liceum Krzemienieckie, gdzie kształciła się elita kultury polskiej. Wokół góry Bony ukryte w jarach, rozsiane dworki, które magnaci budowali dla swych dzieci. W kościele św. Stanisława pomnik Słowackiego. Twórcą ekspresyjnej rzeźby był Wacław Szymanowski, ten sam, co Chopina w Łazienkach zaprojektował. Ale nie tylko wielkich pamiętamy. Jak  powiedzieć o Irenie Sandeckiej, która wykształciła około dwustu osób w swoim maleńkim domku, ucząc języka polskiego i historii od klasy pierwszej do matury? Bohater dla  miejscowej diaspory, reduta polskiego ducha dla poety. 

I tak co kilkanaście kilometrów miejsca związane z polską literaturą: Sambor, Rudki - gdzie grobowiec Dzieduszyckich, Okopy Świętej Trójcy - opisane przez Krasińskiego, Kamieniec Podolski grający główną rolę u Sienkiewicza, podobnie jak Raszków i Chreptiów (istnieją naprawdę!), Cecora - gdzie zginął hetman Żółkiewski...
Miejsca, które trwają we wspomnieniach i tęsknotach wielu Polaków, uwiecznione zostały też w przywoływanych co chwilę wierszach. W tomiku Róża i kamień odnajdziemy cykle: Lwowska odyseja; Miasto, gdzie sklepy były cynamonowe; Przez krainę jarów i rzek; Mozaika krzemieniecka; Niedokończone msze wołyńskie. Czytam  sercem, pragnąc jak najdłużej pozostać wśród zapodzianych klejnotów przeszłości, gdzie umilkła polska mowa, a jednak usta ciszy mówią najgłośniej. Bo róża trwalsza od kamienia.

Książka pięknie wydana. Oprawa graficzna to pomysł lwowskiej artystki Krystyny Grzegockiej. Miejsce wydania też ważne i wiele mówiące: Londyn-Przemyśl-Rzeszów. Jak trudno wypromować literaturę kresową! A dla nas to wciąż księga niezamknięta.



piątek, 5 kwietnia 2013

Reinterpretacja lektur

Trudno przejść obojętnie wobec faktów. Środowiska lewackie przypuściły atak na polskich patriotów walczących z Niemcami. Właśnie dowiedziałam się - dzięki wnikliwości pani Janickiej - że Zośka i Rudy byli homoseksualistami. "Kamienie na szaniec" to sztandarowa pozycja w kanonie lektur, więc czas, by listę uaktualnić zgodnie z genderowymi trendami. Bo jak na faceta można wołać "Zośka"? Albo jak przyjaciel może głaskać skatowanego, umierającego Rudego po ręce?

Podobny los spotkał "Kazachstańskie noce" Herminii Naglerowej. Autorka pisząca o sowieckich łagrach została przez cenzurę hermetycznie odcięta od potencjalnych czytelników. Jeśli jednak zachował się tu czy tam zaczytany egzemplarz, to i ten trzeba opluć. Znalazła się kolejna pani naukowiec (naukowczyni?), która również tropi wątki homoseksualne i z pisarki czyni lesbijkę. Dowód? Proszę fragmencik: Zapadałam w długie, nieznośne majaczenia głodowe. Jarzyny - marchew, cebula, ogórki, kapusta, buraki, kartofle - surowe, soczyste, ich chrzęst między zębami, słodycz w podniebieniu, ostrość ich zapachu, ich mączność wtłaczająca się w przełyk... Osłabiony z głodowania żołądek spełniał urojoną pracę aż do omdlałego zmęczenia. Ten fragment został tak zinterpretowany: Jednak można to odebrać inaczej. Głód może być głodem seksualnym, a warzywa to pochłaniane ciało, w którym bohaterka zatraca się bez reszty. Metafora soczystych warzyw, niczym części pochłanianego w rozkoszy ciała, pozwala zgłębić nam doznania kobiety. I tak dalej, cytując wersy, a jeszcze więcej doszukując się między wierszami.
Gdyby ktoś chciał posłuchać i sam wyrobić sobie opinię, to Radio Wolność udostępnia cały tekst tytułowego opowiadania Naglerowej. [polskieradio.pl - nagrania na temat: deportacje].

W tym świetle jakże łagodne zdaje się być potraktowanie kolejnej lektury, gdy Sienkiewiczowi przyglądamy się przez lupkę i wyławiamy ledwie wątki kolonialny i feministyczny.
"W pustyni i w puszczy" od stu lat czytane z wypiekami, zostało zaatakowane z dzisiejszej perspektywy. Ja tymczasem skupię się na czasie, gdy książka powstawała, bo inaczej nie można. Co działo się w kraju, który pod zaborami powoli  zapominał, czym jest wolność? Minęła rewolucja 1905 roku, która była chlubą dla władzy ludowej i w PRL nie wybaczono Sienkiewiczowi krytycznego spojrzenia na te wydarzenia, o czym świadczy przemilczanie powieściowych "Wirów". W powieści PPS pokazana jest jako mafia niosąca śmierć i rzucająca bomby, a socjaliści to siejący nienawiść bandyci. Ostrych słów o socjalistycznych rewolucjonistach nie wybaczył pisarzowi Piłsudski i znalazł sobie innego wieszcza, którego z lubością cytował, czyli Słowackiego. Widzimy tu prawicowe sympatie Sienkiewicza i bycie w kręgu konserwatywnym. Jaki to ma związek z lekturą? Ano ma. Pisarz uważał, że czas najwyższy, by edukować naród, uczyć patriotyzmu  i odkopywać polskość z popiołów. Zaangażował się w utworzenie szkolnictwa polskiego w ramach Macierzy Szkolnej. Liczył na  uświadomioną politycznie młodzież, na chłopców, którym nieobce będą patriotyczne ideały. I to dla nich - młodzieńców dorastających w zaborczym jarzmie - napisał "W pustyni i w puszczy"!

Poznajemy przeszłość ojca Stasia - powstańca 1863 roku - który zbiegł z syberyjskiego zesłania. Rzutuje to na postawę, gdy patriota uczy tego samego syna. Co dzieje się po zakończeniu akcji? Młodzi małżonkowie wrócili do kraju. Powrót do ojczyzny był patriotycznym obowiązkiem (Mościcki!). Cechą powieści dla młodzieży jest "nagroda za..." - tą nagrodą dla rycerza jest kobieta. Powieść jest adresowana do dzieci i młodzieży, stąd postać chłopca i dziewczynki, czyli dla obu płci. Kali i Mea uprawdopodobniają podróż przez Afrykę. Gdyby autor nie wprowadził tych postaci, trudno byłoby uwierzyć, że ucieczka się powiedzie (nie stworzył postaci z pobudek kolonialnych). Podobnie rzecz miała się z formą powieści, czyli "robinsonadą" - ta forma kompozycyjna też jest akuratna dla adresatów. Widział Sienkiewicz, że morale polskiej młodzieży jest zagrożone, chciał propagować skauting, znał Afrykę z podróży... - to geneza powieści. Stworzył Stasia Tarkowskiego w konwencji małego rycerza, a damą jest Nel. Niczym w koncepcji przedmurza chrześcijaństwa dominuje triada: BOGU-OJCZYŹNIE-DAMIE.
To ona buduje kolejne wydarzenia. Wątki religijne burzą dziś krew antagonistom, bo jakże to biały mógł "przekabacić" towarzyszy podróży (aż się boję napisać - Murzynów!). Giną wątki ojczyźniane, również w filmie, gdzie  nie ma mowy o słowach Jeszcze Polska nie zginęła pieczołowicie rytych na skale przez Stasia. Wyparowała też, bo niepoprawna politycznie, teoria moralności Kalego. W książce wzruszały mnie już dawno rozważania na temat, kiedy można zabić drugiego człowieka. Dziś zastąpiono je etyką relatywną. W nowszej wersji filmowej "przerobiono" też  kolonialnego Sienkiewicza i teraz to Staś jest głupi, a poucza go - niczym mędrzec - Kali. Nawet w pewnym momencie Staś dziękuje słońcu za uratowanie Nel!  Mam wrażenie, że autor powieści w grobie się przewraca...

Odejdę od powieści, ale zostanę przy polityce kolonialnej. Początek XX wieku (powieść ukazała się w 1911) to czas potęg kolonialnych, wśród których dominowały: Anglia, Francja, Rosja, Portugalia, Niemcy, Belgia, Dania, Hiszpania, Włochy, Holandia... Długo by tak wymieniać, ale polskich kolonizatorów nie wytropimy. A może by tak Niemcom przywrócić pamięć? Ot, taka ciekawostka z Afryki, dokładnie wtedy, gdy Sienkiewicz zasiadał, by napisać "kontrowersyjną" (bo kolonialną) powieść, Niemcy prowadzili eksterminację dwóch narodów namibijskich. Plemiona Hererów i Nama przeszkadzały osadnikom i w 1904 roku rozpoczęła się ich rzeź. Ocalałe niedobitki znalazły się w obozach koncentracyjnych, gdzie zabijano nawet kobiety i dzieci, przeprowadzano eksperymenty medyczne, wyniszczano więźniów nieludzką pracą. Gdy niemieccy żołnierze wracali do domów, żartowano, że przemalowują swoje żony na czarno, żeby robić to, co dotychczas. Dziś te wydarzenia wymazano z turystycznych folderów, a z hotelowych tarasów pokazuje się piękny widok na Wyspę Rekinów, nie wspominając, że na brzeg wywożono ciała więźniów, by przypływ zabierał je na pożarcie ludojadom. O tych zapomnianych kartach historii wspomina Wikipedia. Może ci, którym Sienkiewicz nie przypadł do gustu, znajdą w tej historii coś dla siebie. Ach, jaką powieść można napisać!

Dlaczego nasilają się ataki na najbardziej wartościowe książki i ich autorów, którzy wychowali całe pokolenia? Dlaczego podrzuca się nam do recenzowania chłam z wydawnictw, a skazuje  na literacki niebyt najlepszych autorów, a tych, którzy jakimś cudem się ostali, których kochamy i cenimy, obrzuca się plugawym jadem? Dlaczego...?