DOM Z PAPIERU



wtorek, 25 lutego 2014

Czym chata bogata...

Komu ja gram? Zamkniętym oknom
klamkom błyszczącym arogancko
fagotom deszczu - smutnym rynnom
szczurom co pośród śmieci tańczą
                          - Zbigniew Herbert

Od lat uczestniczę w życiu blogosfery. Najpierw jako odbiorca, a później uaktywniłam się i weszłam na czytelnicze niwy jako książkowiec. Kiedy zaglądam do pierwszych notek, wstydzę się czasem nieporadnych wpisów, którymi chciałam "dorównać" do średniej. Dziś już nie wspomniałabym o wielu autorach i ich produktach książkopodobnych. Na szczęście obudziłam się w porę i zaczęłam żyć własnym życiem. To dzięki aktywnym komentatorom mobilizuję się do zgłębiania tematów, szukania kontekstów. Dopracowałam się własnych poglądów na literaturę i bronię bliskich sercu kryteriów jej oceny. Jesteście dla mnie inspiracją do czytania, pisania, ale i do kolejnych poszukiwań, przemyśleń i sporów;)
Dzisiejszy wpis zainspirowany jest "Dziełem niczyim" Tomasza Burka, jak też urodzinami (jedyne, które cieszą). Minęły trzy lata, odkąd zaprosiłam was na spacer moją literacką tropą. I proszę o jeszcze...

sobota, 22 lutego 2014

Dlaczego chcą nam zabrać Konopnicką?

Myślałam, że wyczerpałam już temat, pisząc tu i tu. Tak było do momentu, gdy nieopatrznie w księgarni wzięłam do ręki książkę Iwony Kienzler Maria Konopnicka - rozwydrzona bezbożnica. Już podtytuł podpowiadał, co może kryć środek, a ja na dodatek zerknęłam na wstęp. Już wiedziałam, że nie mogę przejść obojętnie wobec tylu oszczerstw. Byłam zaszczepiona, bo wcześniej szukałam informacji o autorce, rozważając zakup innych pozycji, a jednak ochrona nie zadziałała.
Maria pozuje z wdziękiem i biedna nie wie, że jest tylko na okładce, a w środku rozgościła się jakaś współczesna, pożądana kopia - lesbijka, kobieta wyzwolona,  niestroniąca od wolnych związków z młodszymi mężczyznami, autorka daleka od miana "moralnej opoki Narodu", Matka Polka uciekająca od swoich dzieci, którymi zajmowała się z poczucia obowiązku, a nie z potrzeby serca, pogardzająca mężem, feministka i skandalistka, potępiana przez kościół... Konopnicką uwierał "gorset" poetki narodowej, zatem pani Kienzler wzięła się za bary z biografią pełną zakłamań i przemilczeń. Nie tylko rozluźniła męczący gorset, ale przebrała jego właścicielkę tak, że jest  nie do poznania. Jaką kobietę nam serwuje? Niech przemówią cytaty.

s.57 - Dla tej rozpalonej duszy młody, inteligentny, obyty w świecie Krynicki okazał się prawdziwym balsamem. Różnica wieku między kochankami była dość duża, Maria przekroczyła już trzydziestkę, ale romanse dojrzałych dam z dużo młodszymi guwernerami ich synów nie należały w owym czasie do rzadkości. Aby się o tym przekonać, wystarczy sięgnąć chociażby do Dzienników Żeromskiego, opisującego swoje doświadczenia "na kondycji". A zresztą, czy miłość liczy lata? - tak oto zyskujemy dowód w postaci odwołań literackich, bo inne córki poetki zniszczyły. I tak już będzie wciąż.
s. 59 - Co ciekawe, Krynicki nie był jedynym mężczyzną, z którym Konopnicka romansowała podczas pobytu w Gusinie. Poznała tam bowiem mężczyznę dojrzalszego i starszego, swego sąsiada, Korneliego Dąbrowskiego, właściciela pobliskiego majątku Kraski.
s. 60-61- 64 -  Maria do Szczawnicy pojechała co prawda bez dzieci i oczywiście bez męża, ale w bardzo miłym towarzystwie. Towarzyszyli jej bowiem Konstanty oraz Korneli, a także nieznana z imienia kobieta, być może pani Umińska, która pojechała do uzdrowiska prawdopodobnie w charakterze "zasłony dymnej"...[...] Czy z faktu, że w Szczawnicy razem z Marią byli jej dwaj kochankowie można wysnuć śmiały wniosek, że poetka żyła z nimi w trójkącie? W końcu Krzywicki nazwie ją "niewiastą mocno kochliwą", a Sempołowska powie o niej pogardliwie "ta mężczyźniara". W takiej sytuacji trzeba nieco inaczej spojrzeć na rozkład małżeństwa Konopnickich i uznać, że przyczyną rozkładu pożycia małżonków było, przynajmniej częściowo, rozbuchane libido poetki.[...] ... nie tylko okazywała mu obojętność, otwarcie oskarżała o brak zainteresowania rodziną i, co gorsza, romansowała na prawo i lewo.

Romanse te jednak bledną przy dwudziestoletnim związku z Marią Dulębianką. Autorka długo rozwodzi się na temat "kłamstwa konopnickiego", przytacza dyskusję sejmową dotyczącą  ustawy o związkach partnerskich w 2012 roku. Ciekawie rozprawia się z dyrektorem Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu, według którego ekscesom poetki nie sprzyjały ani jej wiek, ani stan zdrowia (gdy poznały się z Dulębianką, M.K. była już dojrzałą kobietą, a w momencie zamieszkania w Żarnowcu miała 61 lat). Nic to według autorki biografii!
s.183 - Urodzenie ośmiorga dzieci nie przeszkodziło jej też romansować ze znacznie młodszymi mężczyznami, poza tym "dojrzałość" nie stanowi żadnej bariery dla miłosnych uniesień, zakochać się można wszak w każdym wieku. Pisarka rzeczywiście chorowała, ale wszelkie "erotyczne ekscesy", czyli po prostu udane życie seksualne, znacznie poprawiają jakość życia, wywierając zbawienny wpływ na ludzkie zdrowie i to w każdym wieku. - cóż za odkrywcza myśl! I nieco dalej: Współcześni psychologowie twierdzą, że często kobieta dopiero w wieku dojrzałym, odchowawszy dzieci i uwolniwszy się od społecznych oczekiwań, jakie nakładało na nią macierzyństwo, może z dystansem i bez uprzedzeń przyjrzeć się swojej seksualności i zrozumieć samą siebie. I dopiero wówczas czasem odkrywa zainteresowanie osobami tej samej płci. Zrywa z dotychczasowym życiem i wiąże się z inną kobietą.
Chwila przerwy. Wobec takiej znajomości tez współczesnych psychologów - mam mały teścik dla autorki i myślących podobnie - co przedstawia powyższe zdjęcie? Dla ułatwienia dodam, że jest to wizytówka stolicy mojego województwa.
Dużo mam dziś do powiedzenia, więc jeszcze tylko kilka zdań na powyższy temat. Biografia Kienzlerowej jest momentami na wyższym poziomie, ale nie są to niestety teksty autorki. Mnóstwo cytatów z Szypowskiej, Grocholi, Magnone urozmaica narrację, ale też wskazuje na brak umiejętności literackich samej autorki, która dokonała kompilacji ogólnie dostępnych źródeł i zszyła całość bardzo nieudolnie. Nie pokusiła się o dotarcie do nowych tekstów, badań, tłumaczeń czy wreszcie o dokonanie własnych odkryć. Ogólniki, infantylizacja, nędzne źródła... Ot, płodna pisarka Bellony.
Jakże inaczej w tym kontekście jawi się wychodząca z cienia kolejna biografia! Zofia Chyra - Rolicz przygotowała książkę z okazji 170. rocznicy urodzin poetki i jest to z całą pewnością Opowieść o kobiecie niezwykłej. Dostajemy rzetelnie opracowany życiorys, podsumę twórczości, rolę pisarstwa Konopnickiej dla współczesnych i dzisiaj. Udało się autorce odnaleźć właściwe miejsce dla poetki, a ona sama zabiera głos wielokrotnie. Taki cytat o narodzie:
Lud, który nie ma ojczystej ziemi pod stopami, narodem być nie może. Ziemia i lud, przynależne sobie, jedno nierozdzielnie na życie i na śmierć - to dopiero naród. Póki ziemi, póty ojczyzny; póki ojczyzny, póty i narodu. - s.179
Dopiero w tej książce widać niedoceniony fenomen Konopnickiej. Bo to ważna postać, intelektualistka, nie tylko społecznie zaangażowana poetka, ale tłumaczka wielkich Włochów, modnej poezji, krytyk literacki odkrywający nowe prądy XIX wieku. To tutaj mogłam prześledzić dzieje hymnicznej Roty. To dzięki tej lekturze sięgnęłam po Pana Balcera w Brazylii. Ten epos chłopski - porównywany z Panem Tadeuszem  - niesie słowa wielkiej miłości i przywiązania do ojczyzny. Zasługuje na odrębny wpis, bo komuś zależało, żeby odłożyć go na półkę z etykietką nieudanego wytworu! Pisany przez niemal 20 lat niesie ogrom emocji, ale też informacji o sprzedaniu polskich chłopów w brazylijską niewolę. Najpierw agenci namawiający chłopów do wyjazdu i przejmujący za bezcen ich gospodarstwa. Potem podróż statkiem w warunkach urągających bydłu (scena z chłopką rzucającą się w odmęt oceanu, bo nie chciała oddać martwego Jasia na pożarcie rekinom!). Pielgrzymowanie do "ziemi obiecanej", czyli do kopalń, do karczowania puszczy, na plantacje... Febra, gady syczące w trawie, poczwarne pataty, dziwostwory puszczy, nocny strach, zatrute strzały, ale przede wszystkim wyjąca tęsknota za pozostawioną ziemią, za piaskami, za rodzimą brzozą. Wreszcie decyzja - wracamy! I snuje się upiorny pochód przez stepy, góry. Wreszcie port. Niestety do brzegu dopływa morowy statek. Znajduje się odważny, by go wysadzić w powietrze. Ginie, wykrzykując: Niech żyje Polska! Szukam przyczyny odrzucenia w kąt takiej literatury. Może to?
A węgiel właśnie trzymały tam Szwaby
I szwabskie statki wpływały do doku.
Powypasało się to jak te schaby,
Przed każdym sadło, by torba obroku,
A do galarów, gdzie w pocie klną raby,
Żaden nie zejdzie sam ani pół kroku,
Wierniki jeno, faktory, agenty.
Bodajżeś sparciał raz, pludrze przeklęty!
I podczas lektury tej książki zaczęłam się zastanawiać, o co chodzi z tą nagonką  na Konopnicką. Dlaczego tak usilnie od kilku lat próbuje się zrobić z niej lesbijkę? Już wiem. Była zbyt polska, zbyt narodowa, zbyt patriotyczna i ukochana przez lud. Wielbiona jak mało kto! Ilu pisarzy Polacy nagrodzili takim darem jak na zdjęciu? Czytali i rodzili się Polakami, krzepili serca,  niczym po lekturze Sienkiewicza. W każdym wierszu wersy religijne i ojczyźniane, czyli bliskie, cenione. Zeszła do nich z piedestału - wysłuchiwała, odwiedzała cele, opatrywała chorych, uczyła liter, prowadziła odczyty,  walczyła. Gdy dzieciom we Wrześni działa się krzywda, nie tylko napisała wiersz, ale zorganizowała międzynarodowy protest przeciw prześladowaniom. Gdy Ignacy Paderewski ufundował pomnik Grunwaldzki w Krakowie,  odsłonięcie uświetniło wykonanie "Roty", a zgromadzony tłum pamiętał. Sanacji nie podobał się hymn, jednak wielu z tych, co to piętnowali słowa o Niemcu plującym w twarz , zginęło z rąk tej nacji. Piękne wspomnienie blogera Maruchy pt. "Synteza polskości" przywołuje Chyra - Rolicz.  Żarliwy kult twórczyni "Roty" przetrwał, więc trzeba go zniszczyć! Jak wszystko, co narodowe, co nasze...




środa, 12 lutego 2014

Kiermasz rozmaitości - kolejny

To półka z tegorocznymi zakupami. Poczytuję, czytam, a nawet studiuję. A wszystko przez ferie. Nadmiar czasu spowodował poszukiwania, które zaowocowały właśnie tak. Chcę wam przybliżyć moje lektury, bo z pewnością o wszystkich nie napiszę (z różnych powodów).  Czas na rozkład na części pierwsze.


Jerzy Pietrkiewicz - trwa moja fascynacja tym emigracyjnym pisarzem i poetą. Wielki nieznany i zapomniany. A może specjalnie zmarginalizowany? Bo nigdy nie krył antykomunistycznych poglądów. Niektórzy nazywają go drugim po Conradzie mistrzem słowa angielskiego i polskiego. Jeszcze inni widzą podobieństwo losów z Miłoszem - emigracja, studia, zagraniczne wykłady, tłumaczenia - jednak protestuję stanowczo, bo mój bohater żadnego romansu ze wspomnianą  ideologią nie miał. Pisarz osobny z pewnością. Gdybym miała na siłę postawić go w jakimś szeregu, to raczej obok Tymoteusza Karpowicza. Obaj erudyci, autentyści (pochodzenie i twórczość), uwięzieni na wychodźstwie, budujący okopy. Polecam filmik o tajemniczym domu w Andaluzji! Piękny!
Dwie książki do zdjęcia zeszły ze starszej półki i dołączyły do tematu, który mnie gryzie. Pisać? Nie pisać? Bo klimat niesprzyjający. Wypycha się nas z szeregu ofiar drugiej wojny i obwinia o zbrodnie niepopełnione. Tym bardziej trzeba gromadzić świadectwa tamtych dni. Roman Hrabar - zasłużony jak nikt. Uratował około 30 tys. polskich dzieci wywiezionych do Rzeszy. Tyle zdążył, nim zapadła "żelazna kurtyna". Wbrew głoszonej wyższości rasy aryjskiej, jasne włosy i błękitne oczy - choćby polskie - były atrakcyjnym towarem poszukiwanym przez Niemców. Zabierano polskim rodzinom dzieci z domów, ze szkół, ze szpitali, z więzień i obozów. Po serii badań były adoptowane przez niemieckie rodziny. Po kilku latach nie pamiętały już swojego pochodzenia. Na terenie stref okupacyjnych mogło przebywać ponad 200 tysięcy cennych rasowo dzieci! Jednym z najbardziej wstrząsających zeznań jest to złożone przez Alojzego Twardeckiego, który wrócił z niemieckiej ziemi do polskiej. Zbuntowany, niewierzący faktom, a jednak zabiło polskie serce. Do hitlerowskiego rabunku polskich dzieci wrócę z pewnością.

Dwie ważne pozycje. Ewa Kurek pisze o relacjach polsko-żydowskich w sposób rzetelny, oparty na dokumentach. Stefan Nowicki spisał swoje wspomnienia, będąc na emigracji w Australii. Jakże inny od lansowanego obraz wyłania się z lektury tych pozycji! A wszystko to niejako przy okazji dyskusji, których lawinę obserwujemy po zdecydowanej przewadze i wygraniu jednej tury konkursu na Blog Roku 2013. Co teraz zrobią jurorzy? Wszak Piotr Wielgucki (bloger zwany Matką Kurką) jest autorem Berka. Oj, będzie się działo. Chyba że odwrócimy uwagę obywateli w stronę wielokrotnego mordercy, który dziś opuszcza więzienie.
Kresy. Bez kontrowersji, bo tematyka grzeje serca. Magdulka i cały świat to rozmowa biograficzna z prof.W. Kieżunem w roli głównej. Zaraz obok dwie dylogie. Kryspian Pawlikowski - kresowiak z urodzenia - stworzył szlacheckie gawędy kresowe. Mistrzowsko przeplata wątki polityczne, historyczne i obyczajowe. Kto przeczytał Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego, ten sięgnie po Wojnę i sezon. Moim odkryciem (tak myślę, bo blogowa cisza) jest kolejna dwutomowa powieść - Halina i Kiedy krwawią kwiaty. Witold J.Ławrynowicz interesuje się głównie militariami, a czy sprawdził się w roli powieściopisarza, przekonam się. Zachęcił mnie czas akcji, czyli wojna polsko-bolszewicka. Jeśli natknę się na gloryfikację Piłsudskiego, wtedy mój entuzjazm zmaleje, choć mam nadzieję, że nie do zera.
Oto resztówka. Andrzej Bobkowski już tu gościł, teraz bez wulkanu w osobistych notatkach. Niemcewicz z różnych stron;) był po bardzo okazyjnej cenie na poczytaj.pl, więc nie mogłam nie wrzucić do koszyka. Iwona Kienzler znalazła się na mojej czarnej liście i będę się nad nią pastwić, tylko czekam na jeszcze jedną - nieznaną mi dotychczas - biografię Konopnickiej. Czas rozpocząć bój o narodową poetkę. Póki co książka Maria Konopnicka -rozwydrzona bezbożnica zastępuje mi kawę. Gdy dokucza mi niskie ciśnienie, wystarczy, że popatrzę i natychmiast się podnosi. Za to spada w rankingu wydawnictw Bellona, która ratuje się takimi pozycjami.
I gratka wypatrzona przypadkowo po wpisaniu na allegro nazwiska ulubionego pisarza! Bohdan Urbankowski, którego jedenaście tomów akt w IPN musiało odsunąć na margines życia literackiego. Takiego człowieka nie wolno nam pamiętać! - woła salon. Gościł tu przy okazji recenzji Czerwonej mszy, później omówiłam jego Poetę - czyli człowieka zwielokrotnionego  (rzecz o Herbercie). Teraz pisarz pod intrygującym tytułem Pierścień Gygesa ukrył szkice z tajnej historii Polaków. Uwiódł mnie tytuł. Gyges to bohater legendy platońskiej, któremu udało się znaleźć magiczny pierścień dający niewidzialność. I czynił zło. Podobnie jak nasi powojenni "nieznani sprawcy", którzy czuli się bezkarni. To książka poświęcona ludziom działającym z ukrycia. Z pewnością do niej wrócę.

Idę czytać...

sobota, 1 lutego 2014

Langdon w Wenecji

Ciąg dalszy poszukiwań śmiercionośnej pułapki. Tym razem Langdon wylądował w Wenecji. Wciąż myślał o tekście znalezionym na odwrocie maski pośmiertnej Dantego. I cytat:
Lew stał, wspierając dumnie łapę na otwartej księdze, na której kartach znajdował się łaciński napis: Pax tibi Marce, evangelista meus ("Pokój tobie, Marku, mój ewangelisto"). Jeśli wierzyć legendzie, takie właśnie słowa wymówił archanioł Gabriel, gdy święty Marek przybył do Wenecji, a następnie przepowiedział mu, że jego ciało spocznie w tym właśnie mieście. (s.406)
Wenecja to miasto - muzeum, pomyślał Robert, spoglądając na wodę rozbryzgującą się u podnóża schodów prowadzących do świątyni. Tonące z wolna miasto - muzeum... Wtem zdał sobie sprawę, że najgorsza nawet powódź byłaby niczym w porównaniu z zagrożeniem, które dziś drzemało gdzieś po zabytkami. (s.386)



 Nad bezpieczeństwem tej okolicy czuwa surowa trójkątna forteca Dogana da Mar - morskiego biura celnego - której wieża strzegła ongiś Wenecji przed najazdami wrogów. Dzisiaj wieżę zastąpiła wielka złota kula i umieszczona na niej postać bogini szczęścia służąca za zwykły wiatrowskaz przypominający wychodzącym w morze marynarzom, jak nieprzewidywalne są koleje losu. (s.393)


Canale Grande - pasażerowie mogą zanurzyć się po uszy w pięknych widokach, zapachach i dźwiękach słynnego miasta na wodzie. (s.385)
Jako entuzjasta pięknej architektury nie mógł znieść myśli, że przyjdzie mu przemknąć w tak szybkim tempie przez Canale Grande. Niewiele tutejszych atrakcji przebijało rejs vaporetto numero uno - najsłynniejszym wodnym tramwajem miejskim. (s.386)
Gondole - ich smukłe kadłuby - mierzące po dwanaście metrów i ważące nieco ponad pół tony - wydawały się zadziwiająco stabilne na tak wzburzonej wodzie. [...] Metalowe ozdoby sterczące z dziobu gondoli mają symboliczne znaczenie. Zakrzywiony kształt przedstawia Canale Grande, a pół tuzina zębów to nic innego, jak odpowiednik sestieri, czyli sześciu dzielnic Wenecji. Wreszcie podłużne zakończenie przypomina czepce dożów. (s.394-395)

Przed nimi pojawiła się charakterystyczna sylwetka Mostu Rialto - przeprawy znajdującej się w połowie drogi na plac Świętego Marka. Gdy zbliżyli się do mostu, by pod nim przepłynąć, Robert spojrzał w górę i dostrzegł samotną postać stojącą nieruchomo przy balustradzie i patrzącą w dół ponurym wzrokiem. (s.392)



Plac Świętego Marka leżący opodal najdalej wysuniętego na południe skrawka wybrzeża Canale Grande, w miejscu, gdzie bezpieczne szlaki wodne łączą się z otwartą laguną. (s.393)





W mieście, w którym z powodu grząskiego gruntu nie budowano wysokich domów, gigantyczna dzwonnica Świętego Marka była znakomitym punktem orientacyjnym dla każdego, kto pobłądził w labiryncie przejść i kanałów. Wystarczyło, że zagubiony wędrowiec raz spojrzał w górę, a już wiedział, którędy wrócić na plac Świętego Marka. Langdon wciąż nie mógł uwierzyć, że ta imponująca budowla runęła w tysiąc dziewięćset drugim roku, zamieniając się w stertę gruzu. Co ciekawe, jedyną ofiarą tej katastrofy okazał się...kot. (s.395)



Pałac Dożów. Kompleks ten, będący idealnym przykładem weneckiego gotyku, mógł uchodzić za wzór prostoty i elegancji. Pozbawiony mnóstwa wież i wieżyczek charakteryzujących pałace Francji czy Anglii wyglądał jak ogromny prostopadłościan. Dzięki temu zabiegowi architektonicznemu zwiększono jego kubaturę, aby we wnętrzach pomieścić ogromną jak na owe czasy liczbę rządowych urzędników i ich służbę. Gdy spoglądało się na bryłę pałacu od strony morza, jego masywna ściana z białego piaskowca nie wydawał się jednak przytłaczająca, a to za sprawą portyków, kolumnad, arkadowych loggii i zdobnych, czterodzielnych maswerków. Zdobiące zewnętrzne mury geometryczne wzory z różowego piaskowca przypominały Langdonowi hiszpańską Alhambrę. (s.397)
Most Westchnień - to jeden z najbardziej znanych mostów Wenecji. Westchnienia, od których wzięła się nazwa mostu, wydobywały się z krtani skazańców, nie zakochanych. Jak się bowiem okazało, owo zadaszone przejście prowadziło z Pałacu Dożów do pobliskiego więzienia, gdzie skazańcy dogorywali i umierali. To ich jęki, dobiegające zza zakratowanych okienek ciągnących się wzdłuż wąskiego kanału, słyszeli przepływający tamtędy ludzie. (s.398)
Tam gdzie piazetta styka się z morzem, widnieją dwie słynne kolumny.
Oficjalne wrota miasta, pomyślał ironicznie Langdon, wiedząc, że tutaj właśnie dokonywano publicznych egzekucji, i to prawie do osiemnastego wieku. Na szczycie jednej z kolumn dało się dostrzec dziwaczny posąg świętego Teodora ze smokiem na łańcuchu, który kojarzył się raczej z krokodylem niż legendarną bestią. Drugą kolumnę ozdobiono symbolem Wenecji, czyli skrzydlatym lwem. (s.406)
Bazylika Świętego Marka, będąca jednym z najdoskonalszych przykładów architektury bizantyjskiej, miała dziwaczny, jakby miękki wygląd. W porównaniu z surowymi wieżami Notre Dame albo Chatres wydawała się znacznie zwyczajniejsza. Szersza niż wyższa, została zwieńczona pięcioma białymi kopułami, które z pewnością nie przydawały jej świątobliwego wyglądu. Nie należy się więc dziwić, że w wielu przewodnikach po Wenecji wspominano, że przypomina raczej tort bezowy niż klasyczną świątynię. (s.410)
Jeden z największych tutejszych skarbów - cztery wielkie ogiery z brązu, które o tej porze dnia przepięknie lśniły w promieniach słońca. Konie świętego Marka. Cztery bezcenne rumaki, spinające się, jakby miały zamiar zeskoczyć na ziemię, podobnie jak inne liczne weneckie zabytki zostały zrabowane z Konstantynopola podczas jednej z krucjat. (s.410)






Kolekcja weneckich masek.
Większość była biała i przesłaniała całą twarz, a wykonano je w popularnym stylu volto intero od lat docenianym przez kobiety w trakcie karnawału. Jednakże Robert wypatrzył w zestawie także wesołe maski zakrywające tylko oczy, zwane colombina, oraz kilka ostrobrodych bauta, i pozbawionych jakichkolwiek wiązań moretta. (s.410)





Kończę swój spacer po Wenecji. Mam nadzieję, że nie zniechęciłam do lektury Dana Browna. Nawet jeśli nie pogonimy za sensacją, warto poznać naszą europejską cywilizację.
Nie jest Brown moim ulubionym autorem, m.in. dlatego, że często atakuje Kościół. W tej powieści zachował się litościwie. Wspomniano jedynie, że populacja wzrasta, bo duchowni sprzeciwiają się rozdawaniu prezerwatyw ludom afrykańskim. Drugi zarzut wobec autora to jego zamiłowanie do teorii spiskowych. Jeśli tak podejdziemy do głównego problemu tej książki, to uśpimy naszą czujność. Nadmierna rozrodczość jest solą w oku "zatroskanych" naszym losem i powieściowy Zorbist nie jest znowu tak fikcyjną postacią, jak próbuje się nam to przedstawić. Nie wierzysz? Poszukaj informacji o kamiennym monumencie w Giorgii, gdzie wśród wyrytych dziesięciu haseł, na pierwszym miejscu jest limitowanie populacji na Ziemi. Hmmm...
 [ tu]