DOM Z PAPIERU



sobota, 31 maja 2014

Taka piękna rupieciarnia!

U Kaye spodobała mi się zabawa - Przedmioty, które mnie określają. Pachnie mi to testem projekcyjnym, ale niech się dzieje;)
Zgarnęłam na półkę parę drobiazgów i sama myślę, na ile się z nimi utożsamiam. Rodzina to numer jeden. Otaczają mnie książki. Nie ma dnia, żebym przynajmniej o nich nie myślała. Temida określa charakter głównego nurtu czytelniczego. Z książkami kojarzą się nieodparcie zakładki - tutaj wybrane  w rzeźbionym pucharze. Świece palę codziennie. Nastrój buduje lawenda w towarzystwie "małego co nieco". Ponadto wnikliwi obserwatorzy dopatrzą się eterycznego anioła, sówek i słonecznego drobiażdżku.
To tylko zabawa!!! Chciałam dać znak, że jestem;)
 Z okazji jutrzejszego święta pozdrawiam wszystkich nastawionych ludycznie. Pielęgnujmy w sobie dziecko...

niedziela, 25 maja 2014

Damy radę!

Niedoświadczony daje wiarę każdemu słowu, lecz roztropny rozważa swe kroki. - Księga Przysłów 14:15.
No tak, przecież podobno mam religijnego bzika. Jestem hipokrytką i antysemitką. Na dodatek mąż mnie opuścił, córka uciekła, a ja siedzę na garnuszku u Niemiaszków. Uffff... Ciekawych rzeczy można się o sobie dowiedzieć na niektórych blogach. Wielu blogerów robi u siebie porządki, więc i ja postanowiłam.
Było tak miło! Czwarty rok blogowania okazał się przełomowy. Trudnymi do przełknięcia okazały się moje recenzje, po których zostałam zaatakowana nie tylko przez trolle, ale i blogerów. Komentarz z powyższymi  newsami został usunięty, jednak zdumiały słowa o mojej głupocie i naiwności, bo jak inaczej rozumieć wypowiedzi: negowanie twórczości pisarza z uwagi na jego zapatrywania polityczne uważam za głupotę. - ??? Dalej - przedstawia naiwną wersję literatury, w której i tak nie jest konsekwentna [...], pomija to co nie pasuje do przyjętej przez nią tezy. - odbieram to jako pomówienie o kłamstwo. Nie będę paść trolli. Reszta należy do mnie.
We wspaniałym felietonie z cyklu Myśląc Ojczyzna prof. Jaroszyński wspomina Polskę w okresie zaborów, która była atrakcyjna dla cudzoziemców. Co ich przyciągało? Wysoka kultura Polaków, umiłowanie wolności i gościnność. Tego zaborcy nie potrafili zniszczyć, a to nas wyróżniało nas w porównaniu ze wschodnim prymitywizmem czy szerzącym się na zachodzie socjalistycznym ateizmem. Z Bawarii przybyła do Polski rodzina Brandtów. Spolonizowali się, podobnie jak chociażby Chopinowie.  Józef Brandt (kto go dziś zna?) - wobec braku realnej suwerenności - starał się na swoich obrazach utrwalić historię naszego kraju, podobnie jak czynili to w swoich dziełach Sienkiewicz, Kossak, Wyspiański, Matejko...  Chodziło o to, by pokrzepić zniewolony naród, by ten trwał w nadziei i nie tracił własnej tożsamości. Przeszłość nie została przez zaborców ocenzurowana! Sytuacja zmieniła się po drugiej wojnie, gdy sowieccy okupanci zabrali nam prawo do historii. Przeszłość zaczęła być fałszowana na niespotykaną skalę poprzez podręczniki, dobór lektur, filmy, rozprawy naukowe, a przede wszystkim przez literaturę. Po 1989 roku, który dla niektórych stał się przełomowy, nic się nie zmieniło. Gruba kreska i brak rozliczeń dają obraz tego, co widzimy dziś.
Dlaczego o tym piszę?
Bo próbuję zrozumieć historię, wywołać ważne dzieła i ich autorów. Zostali oni zepchnięci na obrzeża literatury albo wręcz na śmietnik. Mają zniknąć ze świadomości Polaków! Ich przypominanie wywołuje zgrzyt w medialnej machinie, a blogerzy - nieodrodne dzieci zniewolonej Polski - męczą się nad wypracowaniem pustki i ciszy wokół ważnych pisarzy. Próbują zawłaszczyć moją osobistą przestrzeń, posługując się hejterską etyką.
Nie zmuszam nikogo do bywania w "papierowym domu", czytania i komentowania. A bywają i podjudzają. Próbują zrobić ze mnie idiotkę, która dyskwalifikuje autora chociażby ze względu na pochodzenie (nie lubię Tuwima, bo przecież jestem antysemitką, a Żeromskiego, bo żonę zdradził!). Zaglądam do alkowy, grzebię w życiorysach, krytykuję wiarołomstwo itd... Kompletnie nie odnoszą się do meritum, czyli marszu w zwartym czerwonym szeregu! I pastwią się ci, których do tej pory uważałam za erudytów. Odpowiedziałabym cytatem ich ulubionego poety o całowaniu w pewną część ciała, ale trzeba trzymać klasę;)
Zatem odpowiadam twardo, że nie mam zamiaru siadać w kąciku ani zamykać bloga. Niech nikt nawet nie próbuje łączyć mnie z innymi komentującymi, bo zawsze występuję z podniesioną przyłbicą pod własnym niezmienianym nickiem, a ksiazkowiec to ja, czyli Bogu-sława. Chociaż samo imię też musi budzić niesmak niektórych. Jak łatwo rzucić błotem, gdy ukrywa się w anonimowej przestrzeni! Ja nie zasiadam z mężami nieprawdy; a z tymi, którzy ukrywają, kim są, nie wchodzę (Psalm 26:4).
Mam sporo pracy, więc będę tu rzadziej, ale dam radę! Dobre książki płyną rzeką na moje półki. To by było na tyle. Bóg zapłać.

Źródło cytatów: felieton prof. Piotra Jaroszyńskiego Józef Brandt: rozsławianie Polski; Myśląc Ojczyzna z 13 maja 2014 roku.

niedziela, 18 maja 2014

Czy tak musiało być?

Nie planowałam dziś kolejnego wpisu, ale dzień tak ważny! Uwaga wszystkich skierowana na Monte Cassino i nieodparcie nasuwają się wspomnienia z ubiegłorocznej wycieczki. Zapraszam na fotoreportaż.






Najpierw karkołomna jazda pod górę i zwiedzamy klasztor. Jego ogrom i piękno każą przystanąć i podziwiać.





Trudno uwierzyć, że chociaż część przetrwała zmasowane naloty i udało się dźwignąć z ruin światowy zabytek kultury chrześcijańskiej.




Wewnętrzne dziedzińce tchnące spokojem, skłaniające do medytacji.





Może te elementy architektoniczne przechowują huk wystrzałów i drżenie góry...





Cudem uratowane wnętrze zachwyca przepychem.






Podziwiam, dotykam, ale wciąż myślę, kiedy ujrzę miejsce, dla którego przyjechałam!





Wychylam się... Jest! Zamglony, oddalony, ale tak bliski! Jedziemy!








Kamienie mówią... O kolejnych atakach, o strachu, o zapale, o piekle, które się rozpętało. Za polski dom, który daleko i w którym gospodarzą już obcy...




Czytam, wołam ich z imienia i nazwiska. Wszystkich nie zdążę, ale niech zauważeni będą choć przez chwilę.





Wszystkim cześć i chwała!






Obiecałam wracać do tematu, bo trwa wrzawa wokół Andersa. Pochyliłam się nad kolejną książką wydaną przez Rzeszowski Oddział IPN - Jerzy Kostiuk Czy tak musiało być? Wspomnienia z zesłania do Kazachstanu i służby w 2. Korpusie (1939-1947).
 Autor opisuje wydarzenia, jakie stały się udziałem jego rodziny po wybuchu wojny. Czytam o deportacji do Kazachstanu, o trudach poniewierki, o głodzie i strachu. W 1942 roku już jako żołnierz Andersa ewakuuje się do Iraku, by w 1944 wziąć udział we włoskiej kampanii. Opis bitwy o Monte Cassino z pozycji żołnierza jest znaczący, ale najbardziej wryły mi się w pamięć słowa dotyczące rzeczywistości powojennej, gdy nikt ich nie chciał! To nie było sielankowe lądowanie na brytyjskiej ziemi. Polacy stali się niechcianym, zdradzonym epizodem. Gorzki los, który pozwolił świętować kilka dni po zwycięskiej bitwie. Polecam lekturę!

sobota, 10 maja 2014

Zawsze pod czerwonym sztandarem

Zwany sumieniem narodu, syn swego czasu, rewolucyjny socjalista... O kim mowa? O Stefanie Żeromskim. Okazja akuratna, bo niedługo wypada 150. rocznica urodzin. Mało brakowało, a świętowalibyśmy cały rok, jednak obchody w 2014 roku będą lokalne. Wiadomo, ziemia świętokrzyska. Nie zamierzam odbrązawiać pomnika. Ja mam zamiar go zburzyć. Dość tolerowania rozsianych po kraju pomników, szkół, ulic z jego nazwą, dość lektur i ekranizacji. Dlaczego? O tym właśnie dzisiejszy post.
Już za młodu na kartach dziennika pisał: Szczęście naszej ojczyzny, zbawienie tego kraju widzę jedynie w socjalizmie rosyjskim... Ludzkość musi przetrwać - musi! Głupota średniowieczna trwać nie może - to niepodobna! Jeżeli już tyle zdziałano - to wielka idea, której imię socjalizm, musi przyjść do celu - musi Europę całą w republikę zmienić...
Za lat kilka wprowadzi słowa w czyn i pomaszeruje w czerwonym pochodzie:
W czerstwy, pogodny dzień jesienny parotysięczny pochód ruszył przez Nałęczów w kierunku Góry Poniatowskiego. Na czele zwartej ludzkiej gromady kroczy urodziwy jak malowanie parobczak, Grześ Wójcik. Prosty i śmigły niby topola krzepko dzierży na ramieniu sztandar. Smuga czerwieni, rozwiewana przez wiatr październikowy, błyska wśród czarnych, nagich, bezlistnych drzew parku. Na czerwonym tle widnieje orzeł biały i litery: PPS. Stefan Żeromski idzie obok innych uczestników manifestacji. Z radością odczuwa rytm wspólnego marszu. [...] Skupiają się pod sztandarem symbolizującym wolność i niepodległość ojczyzny.
Gdy część manifestantów chce przejść pod kościół, wzmagają się okrzyki:
- Precz z endekami! Nie potrzeba nam księżych służków!
Sztandar zajaśniał czerwienią nad wyniosłością Góry Poniatowskiego.
- Pójdziemy jedyną słuszną drogą, niosąc sztandar jak żagiew prawdy! - wołał Żeromski. [...] 
I śpiewał z innymi pieśń o sztandarze, który płynie ponad trony, niosąc zemsty grom i ludu gniew.

I tak jak Piłsudski nigdy nie wysiadł z tramwaju na przystanku - Niepodległość, tak Żeromski nie oddalił się od łopotu czerwonego sztandaru.  Nie oceniam jedynie poglądów czy twórczości, ale - co podkreślam zawsze - jestem za integralnością dzieła i jego twórcy. Najpierw jest się człowiekiem, a dopiero potem pisarzem, lekarzem, nauczycielem. Nie istnieje jedno bez drugiego. Zatem jakim  człowiekiem był nasz bohater?

Urodził się w Strawczynie, potem kolejne szkoły w Ciekotach, Psarach, Kielcach. Matury nie zdał, bo z matematyką nie było mu po drodze. Mógł podjąć jedynie studia weterynaryjne. Tam zetknął się z ruchem socjalistycznym. Kształtują się jego poglądy - program rolny, zasada pracy jako podstawa ustroju społecznego, władza ludu, powszechna oświata... Niby nic złego według tych, dla których ulubioną lekturą był Manifest komunistyczny. Ja na własnej skórze przerobiłam to w PRL i wiem, jak szanowana była klasa robotniczo-chłopska i kto trzymał władzę. Gdy nałykał się socjalizmu z piętnem międzynarodowym, musiał ruszyć "na kondycję", by zarabiać na życie. Ale też był to czas młodzieńczych miłości, z których wyróżniło się uczucie do kobiety starszej, zamężnej, będącej rodzoną siostrą macochy! Wreszcie trafia do Nałęczowa, gdzie spotyka Oktawię Rodkiewiczową. Pierwsza (i jedyna zresztą!- o czym później) żona wciągnęła go w krąg nałęczowskich stosunków towarzyskich. Przez wiele lat zdejmowała z jego ramion każdy ciężar, każdy trud dnia powszedniego. Dzięki protekcji znajomych, wśród których był sam Bolesław Prus, mogli wyjechać do Szwajcarii. Tam rodzi się, ale i szybko umiera ich synek Stefanek. Po podróżach wracają do Nałęczowa. Gdy żona jest w kolejnej ciąży, mąż wyjeżdża do Zakopanego, żeby sobie spokojnie kończyć Bezdomnych!
W willi "Oktawia" Tusia prowadziła pensjonat. Gdy latem zapełniały się pokoje, sama spała na drewnianej ławce w kuchni, a nocą przy świeczce podliczała zarobione pieniądze, żeby starczyło dla męża i dzieci (Henia - z poprzedniego małżeństwa i Adaś). A gdzie sypiał małżonek? W "chacie"...



Ta pracownia/leżalnia powstała według projektu Jana Witkiewicza. Lubelski zrąb pokryto dachem w zakopiańskim stylu. Uroku dodawały mu trzy wielkie okna i dwa małe zwane wyglądami. Morgę gruntu obsadzono drzewami, dzięki czemu wokół chaty rozbrzmiewał świergot ptaków. Pisarz pieczołowicie urządzał siedzibę. Zmieścił tu dębowy stół z wyściełanymi krzesłami, szafkę na książki, bieliźniarkę, żelazne łóżko i bidermeierowskie biurko. Stopniowo wzbogacały chatę pamiątki od przyjaciół, nadając jej swoisty wdzięk (widoczny na kolejnych zdjęciach w ramach projektu Literacka mapa Polski).
Żeromski cieszył się szerokimi perspektywami działania społecznego. Postanowił w Nałęczowie założyć oddział "Macierzy Polskiej", który przygarnąłby wszystkie dzieci, dając im pomoc, opiekę i wychowanie na czas nauki. Oświata ludu dokona cudu! - jednak nie wszystkim ten pomysł się spodobał. Żeromski przekonał się o tępej sile egoizmu, o ślepym warcholstwie, występującym przeciwko słusznym i pięknym poczynaniom. Ze szczególną siłą dochodzili do głosu endeccy wstecznicy, uparcie i złośliwie spiętrzający przeszkody przed poczynaniami socjałów. "Wywrotowcy", "masony" - to były jeszcze dość łagodne epitety, jakimi obdarzano świtę pisarza. Wiele utarczek z klerem wspominał Żeromski! Dużo mówi kolejny wpis w notatniku poczyniony po wizycie w rzymskiej bazylice: O rewolucjo; ty, która zburzysz wiele, zburzysz i te siedliska pychy!
Oktawia spogląda ku chacie - Stefan pracuje! Przebywa w magicznym kolisku twórczego natchnienia.
A ona niestrudzenie dyrygowała pensjonatem. Zrywała się o świcie po 3-4 godzinach snu. Była zmęczona i wyczerpana. Wśród krzątaniny zgubiła swoją dziewczęcość. Czterdziestka dawno minęła, więc nie przypomina już Joasi z Ludzi bezdomnych ani Madzi z Emancypantek. Ruchliwa, tęga kobieta, owinięta gospodarskim fartuchem wciąż troszczy się o Stefana... A na kartach powieści pojawia się roześmiana twarz młodziutkiej dziewczyny. Jest malarką. Ma 19 lat. Została Krystyną w Róży, Tatianą w Urodzie życia... Jakże odmienna od Joasi!
Trzy paryskie lata zawierają ogrom cierpienia. Tęga, z popuchniętym nogami i zniekształconymi dłońmi Okcia nie może konkurować ze zniewalającym wdziękiem Anny. Ból zwielokrotniony jest w oczach syna, dla którego runął jedyny bóg dzieciństwa. Ile upokorzeń zniesie jeszcze żona, gdy będą wszyscy mieszkać w Zakopanem! Paradoksalnie sprawę rozwiąże dopiero śmierć Adasia.
To na tym łóżku spędzi ostatnie chwile "złoty skaut". Wszyscy wierzyli, że uleczy go ukochany Nałęczów. To tu jeszcze raz pochylały się wspólnie głowy obojga małżonków. Po śmierci okazało się, że są kłopoty z pochówkiem, bo syn masona nie mógł leżeć w poświęconej ziemi. Ciało złożone w grobowcu przyjaciół zostanie przeniesione po dwóch latach do mauzoleum nieopodal chaty.
Matka zabiegała o stworzenie muzeum i pieczołowicie gromadziła pamiątki. Nie zaznała spokoju ze strony męża, który nagabywał wciąż o zgodę na rozwód. Odmawiała konsekwentnie i dlatego została jedyną żoną Stefana. Co w takim razie z Anną, która używała tego samego nazwiska? Według prof. Zdzisława Jerzego Adamczyka z Kielc prawda była prozaiczna - 4 lipca 1913 roku we Florencji przy chrzcielnicy Stefan i Anna podali, że są małżeństwem i tę fikcję utrzymywano do śmierci pisarza. Pogrzeb Żeromskiego na cmentarzu kalwińskim utrwalił legendę. Podobną rolę odegrały wspomnienia córki - Moniki Żeromskiej.

Zasygnalizowałam tylko kilka wątków. Nie odniosłam się do twórczości, bo jest wszystkim doskonale znana. Najważniejsze było dla mnie pokazanie człowieka. Rewolucjonista, który nigdy nie brał udziału w walkach. Głowa i patron socjalizmu w literaturze. Człowiek, który wykorzystał i skrzywdził najbliższych. Pisarz, który otarł się o Nagrodę Nobla i przegrał (słusznie) z Reymontem...

Cytaty wyróżnione kursywą pochodzą z książki Róża na wietrze Moniki Warneńskiej. Pozostałe informacje to wiedza z książek na pierwszym zdjęciu i z pierwszej ręki - od wspaniałego przewodnika w nałęczowskiej chacie.

sobota, 3 maja 2014

Zawsze po stronie Narodu

Majówkę spędzam z Adamem Doboszyńskim. Penetrując Dwudziestolecie, co rusz natykałam się na to nazwisko. W końcu zareagowałam i nie mogę sobie wyobrazić, że mogłam pominąć tak wspaniałą postać!
Przybliża ją pozycja wydana przez Rzeszowski Oddział IPN w 2010 roku. Adam Doboszyński 1904-1949 - Krzysztof Kaczmarski i Paweł Tomasik. Opracowanie zawiera szczegółową biografię i około 200 zdjęć - ilustracje, wycinki prasowe, zdjęcia rodzinne, wydarzenia z życia.
Co fascynuje w tej postaci?
To ideolog ruchu narodowego, intelektualista katolicki i nieprzeciętny człowiek. Dał przykłady męstwa na polu walki (od wojny polsko-bolszewickiej do drugiej wojny światowej), a rdzeniem jego biografii stała się walka o Wielką Narodową Polskę. Walczył nie tylko orężem, ale i piórem. Część jego twórczości powstawała w więzieniach, co nie zniechęciło go do dalszej działalności. Nie mógł inaczej postępować przedstawiciel rodziny inteligencko-ziemiańskiej (świetnie wykształcony, znający kilka języków obcych). Do polityki wszedł w latach dwudziestych, stając się aktywnym członkiem Obozu Wielkiej Polski, potem opowiadając się za przynależnością do Stronnictwa Narodowego.
Warto wspomnieć o publikacjach, gdyż idee najgłośniejszej Gospodarki narodowej (1934) nie straciły na aktualności. Negował zarówno kapitalizm, jak i bolszewizm. Warunkiem koniecznym do wprowadzenia godziwego ustroju miało być uwłaszczenie mas. Podkreślał, że własność da rodzinie oparcie, siłę i możność trwania. To małe i średnie przedsiębiorstwa miały stać się podstawą ustroju narodowego. Bezrolni - których uwłaszczenie nie obejmowało - mieli zająć miejsce usuniętych z Polski Żydów. Aby zapobiec udaremnieniu reformy opartej na zasadach narodowych przez skoncentrowany kapitał będący "w rękach nam zdecydowanie wrogich" (tj. Niemców i Żydów), w okresie przejściowym proponował ich "unarodowienie", czyli powierzenie zarządzania ludziom "oddanym całkowicie sprawie narodowej". (s.11) Więcej o kulisach sprawowania władzy i sterowaniu gospodarką w książeczce obok.
   Teoria znajdowała potwierdzenie w praktyce. Doboszyński kojarzony jest z tzw. wyprawą myślenicką.  Doszło do niej, gdy starosta tego miasta faworyzował handel i rzemiosło żydowskie. Po przetargu anulowanym z powodu sympatyzowania zwycięzców z obozem narodowym, Doboszyński z grupą chłopów ruszyli do miasta. Uczestnicy wychłostali starostę, a potem - wbrew planom - splądrowali żydowskie sklepy. Akcja miała na celu obudzić opinię publiczną i skierować jej uwagę na działalność sanacji oraz komunistów inspirowanych przez mniejszość żydowską. Po marszu na Myślenice do Doboszyńskiego przylgnęła łatka antysemity. Finał sprawy to głośny w całej Polsce proces. Ale jeszcze o drugim procesie trzeba wspomnieć, gdy w 1947 roku bezpieka aresztowała bohatera. Po okrutnym śledztwie odbył się pokaz nagłaśniany przez media. Nie był to proces wyłącznie Doboszyńskiego, a całej warstwy skazanej na śmierć przez historię. Mowa tu oczywiście o ziemiaństwie. Fałszywe zarzuty, kłamliwi świadkowie, spreparowane dowody miały zohydzić ideały, którym poświecił życie. Życie odebrano mu dwukrotnie, bo raz zamordowany został w więzieniu, a druga śmierć - ta historyczna - zbiera żniwo i dzisiaj. Kto pamięta Doboszyńskiego?

Dlaczego wspominam go dzisiaj? Bo tuż przed wojną wygłosił odczyt, który miał na celu odbrązowienie mitu Konstytucji 3 Maja. (Pełny tekst dostępny jest w tygodniku "Prosto z mostu".)
Bo to mit, którego tykać nie wolno! Wychowały się na nim pokolenia Polaków. Bo uczono nas w szkole, że Polska chyliła się ku upadkowi (warcholstwo szlachty, przywileje, zrywane sejmy...), a tu mamy ostatnią próbę ratowania. Była też Targowica, ale i szlachetne Powstanie Kościuszkowskie. Ginęliśmy z honorem. Chociaż dzisiaj jak nigdy mamy dostęp do źródeł, bo nawet Wikipedia podaje biografie konstruktorów Konstytucji, prawie nikomu grzebać się nie chce. Karmieni nadal oświeceniową ideologią, nie wyciągamy wniosków i powtarzamy błędy. Patrzymy spokojnie na likwidację katolickiego państwa polskiego w końcu XVIII wieku i świętujemy. Doboszyński podjął się trudnego zadania i wydobył prawdę historyczną dotyczącą Sejmu Czteroletniego i Konstytucji 3 Maja i ich masońskich korzeni. Przedstawia prorosyjską "familię" Czartoryskich i propruskie stronnictwo "patriotyczne" Potockich. Uwypukla nazwiska masonów - Ignacego Potockiego - architekta Konstytucji, pełniącego urząd wielkiego mistrza; jego kuzyna Szczęsnego Potockiego - kolejnego mistrza...  Ocenia Stanisława Augusta, który stał się grabarzem Pierwszej RP i jako marionetka w rękach carycy Katarzyny  grzecznie podpisywał zgodę na kolejne rozbiory w zamian za obietnicę spłaty długów. A zrzeczenie się przezeń tronu otworzyło drogę do zagłady kraju.  Po rozbiorach zamieszkał w Grodnie, Petersburgu, będąc nadal utrzymankiem wdzięcznych sąsiadów.
Jeśli ktoś podniesie sprawę jego "zasług" typu Szkoła Rycerska (utrzymywana z rosyjskich pieniędzy) czy KEN, to wyjaśniam, że cel był jeden - wyrugować z młodych głów szlacheckich nauczanie Kościoła! A sam król zachęcał szlacheckich synów, by jeździli na dwór carycy w celu nabrania oświecenia i ogłady. Coś jak dziś - młodzi, wykształceni...

O samym Stanisławie Auguście przeczytałam u niezawodnego Jerzego Łojka. Trzeba szukać prawdy, bo lęgną się nam takie pozycje, jak chociażby Mój przyjaciel król Józefa Hena, utrwalające mit dobrego "króla Stasia", wspaniałego mecenasa sztuki, wydającego słynne obiady czwartkowe i władcy chcącego ratować tonący kraj, ale już było za późno...
A wracając do świętowania dzisiejszej rocznicy. Dlaczego euroentuzjaści - czyli przeciwnicy państwa narodowego - tak głośno biją w tarabany i namawiają do udziału w obchodach, wywieszania flag? Myślę, że chodzi o stworzenie pozorów demokracji. Polacy cieszą się z wolnego dnia, mają wrażenie wolności (bo przecież za komuny świętować tego dnia nie wolno było!). A komu będzie się chciało czytać o historii sprzed lat?
Na zakończenie przytoczę jeszcze jeden epizod z życia Doboszyńskiego. 14 sierpnia 1935 r. narodowcy zorganizowali pielgrzymkę do Kalwarii Zebrzydowskiej w intencji realizacji Wielkiej Polski, za co starostwo powiatowe krakowskie podziękowało wnioskiem o umieszczenie Doboszyńskiego w Berezie Kartuskiej. Na zakończenie pielgrzymki ideolog ruchu narodowego odmówił ułożoną przez siebie Modlitwę o Wielką Polskę. Oto fragment:

O Polskę godziwą - błagamy Cię, Panie!
O Polskę sprawiedliwą - błagamy Cię, Panie!
O Ojczyznę dla ubogich - błagamy Cię, Panie!
O Polskę dla Polaków - błagamy  Cię, Panie!
O Polskę katolickiego nabożeństwa - błagamy Cię, Panie!
O Polskę ludzi wolnych - błagamy Cię, Panie!
O Polskę ludzi sytych - błagamy Cię, Panie!
O Polskę czystego sumienia - błagamy Cię, Panie!
O Wielką Polskę - błagamy Cię, Panie!
Racz nam dać, Panie, Polskę Wielką i Godziwą,  która by była na wzór Królestwa Twego.