DOM Z PAPIERU



niedziela, 28 października 2012

W mieście królów i książek

Czekałam na nie cały rok - Targi Książki w Krakowie. I znów wchodzę w przyjazny świat wypełniony książkami i ich autorami. Z każdym rokiem ciekawiej. Teraz głównie z powodu blogowych spotkań. Może chronologicznie...
Pierwsze spotkanie - gdy jeszcze "normalnie" można spacerować i delektować się książkowym światem - z Jolantą Kwiatkowską. Kiedyś czytałam Jesienny koktajl, teraz przewrotnie wybrałam Przewrotność dobra.  Przemiła, dłuższa pogawędka! Później już będzie wszystko w biegu.




 Czekałam niecierpliwie na to spotkanie! Bardzo lubię widzieć twarz rozmówcy, czego nie dają mi blogi, stąd moja radość wielokrotna, że zobaczyłam Martę. Wspaniale, że udało się jej zaistnieć medialnie z cudownym paryskim blaskiem.
- Marto, uśmiecham się nadal, gdy patrzę na zdjęcie. Mam nadzieję, że zatańczę na twoim kawałku podłogi otulona magią słów:)



Tłum gęstniał z każdą minutą. Dobiegłam do sali seminaryjnej, żeby przysłuchać się rozmowom blogerów. Sala wypełniona, bo i temat intrygujący. Czy można znaleźć punkty wspólne dla recenzji zawodowych, akademickich, uważanych za profesjonalne i dla naszych - blogowych? Czy może blogerzy szkodzą krytyce literackiej? Temat wracał wielokrotnie na portalach, więc i tutaj trwała dyskusja. Nawet dostawiali na podium krzesełka blogerzy z sali. Szkoda, że nie każdy przedstawiał się chociażby nickiem! Wiedziałam, że będzie Anek, bo zwiastowała ten dzień na blogu.
- Aniu, miło było cię zobaczyć! Taką żywą, normalną dziewczynę, a nie papierową. Dla mnie takie spotkania są bezcenne!
Potem Ania wskazała mi Engę, a za chwilę stanęłam oko w oko z Prowincjonalną nauczycielką. I tak przez moment stałyśmy - trzy prowincjonalne nauczycielki. Dziewczyny poszły na herbatę, a ja pobiegłam dalej. Pozdrawiam bratnie dusze:)
Antoni Kroh - jaki człowiek, takie książki. Zamieściłam kiedyś refleksje po przeczytaniu Sklepu Potrzeb Kulturalnych [tu:]. Autor okazał się dokładnie taki, jakim go sobie wyobrażałam: spokojny, kulturalny, ujmujący starszy pan. Mam zapoznać się ze "Sklepem..." po remoncie! A gdy jeszcze raz spotkaliśmy się po jakimś czasie w tłumie, poznał mnie (!) skinął głową z uśmiechem. Gdzie dziś tacy dżentelmeni?






Agata Tuszyńska - kilka zdań na temat Oskarżonej Wiery Gran, bo lektura Tyrmandów przede mną.







Marek Zagańczyk - jakże mi miło! Przywiozłam na targi Cyprysy i topole, a na Krajobrazy i portrety muszę długo jeszcze poczekać. Za to dwie prowincje, które czekają na mój przyjazd, pan opisał/opracował w Notesie toskańskim i Notesie prowansalskim. Wydania ciekawe o tyle, że książki faktycznie przypominają notes. Można czytać, oglądać zdjęcia, a na pustych stronach notować własne refleksje. Czekam na spotkanie na Podkarpaciu:)






Najładniej wyszłam na zdjęciach z Ewą Lipską. Chyba poezja dodaje skrzydeł. Gdy się ma do czynienia z legendą, człowiek frunie lekko jak anioł. To niebywałe - poetka obdarza uwagą rozmówcę, rozmawia - nie bacząc na fotografujący tłum. Jestem wdzięczna losowi, że dane mi było spotkać damę poezji polskiej. A że była też pani Julia Hartwig, zaczytałam się po drodze w ich wierszach i postanowiłam zainaugurować "poetycki zaścianek" na blogu. Poezji trzeba w dzisiejszych czasach, kochani.
Będę się zbliżać do końca relacji. Oto zakupiony zestaw łącznie z sówką. Zdjęcie się powiększa, ale wywołam do odpowiedzi kilku autorów: Sandor Marai, Włodzimierz Odojewski, Anna Anders-Nowakowska, Waldemar Łysiak... I przyznaję się, że noc spędziłam z Łysiakiem w objęciach! Jego Karawana literatury nie dała mi spać i pierwsza zgłasza się do recenzji.



Jeszcze wszystko, co lubię: balsam dla duszy zamknięty w pudełku niczym słodkie landrynki, zakładki dla zakładkowego potwora, przypinka targowa...
I najważniejsze - wspomnienia, którymi będę karmić się przez cały rok w oczekiwaniu na kolejny targowy dzień.










niedziela, 21 października 2012

Nieśli prawdę do końca życia

Gdy wiosną 1943 roku stanęli nad rozkopanymi grobami w Katyniu, chyba nie spodziewali się, że ta chwila zmieni ich życie na zawsze. Niemcy - chcąc nagłośnić mord na polskich oficerach - zaprosili jako świadków trzech polskich literatów. I to nie byle jakich. Byli to: Ferdynand Goetel, Jan Emil Skiwski i Józef Mackiewicz. Dziś wspomina się głównie Mackiewicza, który jednak w świadomości większości Polaków zaistniał dopiero po wojnie. O dwóch pozostałych cisza. Zadeptani milczeniem. Jeśli już przez myśl przemknie nazwisko, to w parze z etykietką "kolaboranta" lub "antykomunisty".
Od kilku miesięcy czytałam książki ich autorstwa lub na ich temat, szukałam w sieci... Próbowałam zrozumieć, co czuli, żyjąc daleko od kraju, samotni, pozbawieni możliwości publikowania, w izolacji intelektualnej, "skazani na nieistnienie"...
Józef Mackiewicz - żył najdłużej, więc jeździł, pisał, głosił, walczył. Sprawa zbrodni katyńskiej została tą najważniejszą, o której chciał mówić. Był wyrzutem sumienia dla naszego panteonu literackiego, który mówił, że inaczej nie można było żyć. Cieszę się, że jest czytany. Cenię Mackiewiczowskie nagrody (Krasiński, Wencel, Rymkiewicz, Isakowicz-Zaleski...), a 11 listopada będę czekać na docenienie Tadeusza Płużańskiego. O wielu z nich pisałam, bo tylko prawda jest ciekawa.
Ferdynand Goetel - o nim już znacznie ciszej. Młodość spędził w Rosji (podobnie jak dwaj pozostali literaci!) i na własne oczy przekonał się, co niesie rewolucja bolszewicka. Warto sięgnąć po książkę "Przez płonący Wschód", w której opisuje brawurową ucieczkę z Turkiestanu opanowanego przez bolszewików. ARCANA - to wydawnictwo dba o spuściznę literacką i wydaje cykl, z którego mam dwa tomy: "Patrząc wstecz" i "Nie warto być małym". Zastygły wspomnienia, często z gorzką nutą pisane. Zostaje nam myśl, że trzeba być wielkim, a przynajmniej o tę wielkość zabiegać. Postać autora niesłychanie barwna, a biografia to gotowy scenariusz filmu sensacyjnego. Np. taka piękna scena: jest rok 1945; do krakowskiego mieszkania pisarza przychodzi oddział żandarmerii przyprowadzony przez Adama Ważyka (też w mundurze). Żona kłamie, że mąż wyjechał do Warszawy i rodzina natychmiast - pozbawiona złudzeń - postanawia uciekać za granicę. Taki los spotkał wszystkich trzech literatów - znienawidzeni przez władze Polski Ludowej, osądzeni jako antykomuniści - tułali się na emigracji. Nie mogli mówić prawdy, która była niewygodna dla wszystkich stron! W kraju objął ich zakaz cenzury.
Wszystkie biblioteki, księgarnie, świetlice otrzymują wykazy książek, podlegających niezwłocznemu wycofaniu, a po usunięciu z tych miejsc powinny trafić do składów makulatury, do pieca, na wysypisko śmieci...  Rękę do tego przyłożyli również koledzy/koleżanki literaci.
Zaraz po wkroczeniu Sowietów do Polski rozesłano listy gończe za Goetlem i Skiwskim. Śledztwo prowadził krakowski prokurator Roman Martini. Głównym celem postępowania było zgromadzenie dowodów kolaboracji z Niemcami polskich pisarzy (Goetla i Skiwskiego). Zeznawała polska elita intelektualna. Warto przypomnieć, że był to czas, gdy władza wabiła intelektualistów, więc przesłuchania toczyły się jak dość swobodne rozmowy. Więc z satysfakcją czytam, jak czołówka świata literackiego wypowiada się na temat kolegów po piórze. Niektórzy krótko wymigują się słowami: nie wiem, nie słyszałem, nie miałem kontaktu, ale są i tacy, co atakują zajadle. Przeraża to bezpośrednie oskarżenie o kolaborację z Niemcami przez tych, którzy sami współpracowali z okupacją sowiecką! Przecież było nawet określenie "polskich pisarzy sowieckich"  zarezerwowane dla Leca, Jastruna, Ważyka, Pasternaka... To Andrzejewski i Dąbrowska nie podali Skiwskiemu ręki, czym rozpoczęli ostracyzm, a sami czerpali garściami od nowych okupantów. Wracając do książki z pieczęcią IPN-u - jej bezsporny atut to przytoczone bez komentarza protokoły z procesu. Będę do nich wracać, ilekroć "dotknę" twórczości wspomnianych osób. A Martini śledztwa nie dokończył. Zginął w 1946 roku w niewyjaśnionych okolicznościach. Podobno zachował się jego list z informacją, że nie podejmuje się wyjaśnić sprawy Katynia, gdyż nie była to zbrodnia niemiecka.

Jan Emil Skiwski - o nim przeciętny czytelnik nie wie nic albo słyszał, że był kolaborantem, a nawet zdrajcą. Jak zostaje się w Polsce pisarzem wyklętym, zapomnianym, pogardzanym? - odpowiada na to pytanie Maciej Urbanowski w monografii Człowiek z głębszego podziemia. Życie i twórczość Jana Emila Skiwskiego.
Dziesięć lat studiów poświęcił tej postaci, zaintrygowany starciem nazwiska z literackiej mapy. Znany w Dwudziestoleciu krytyk literacki, pisarz, a nawet poeta, po wojnie przestał istnieć w świadomości zbiorowej. Nie znano jego miejsca pobytu, a nawet brak było wiadomości o miejscu pochówku. Już na 26.stronie mogłam przestać czytać, bo ustaliłam przyczynę niepamięci - niezmiennie wrogi wobec komunizmu. Jednak czytałam. Już nie tylko o Katyniu. Wyławiałam rodzynki, które gdzieś tam odpowiadały na nurtujące pytania.
Np. Przekonanie, że to właśnie szlachcie zawdzięcza polska kultura to, co najbardziej istotne i trwałe było zresztą bardzo charakterystycznym i niezmiennym rysem światopoglądu Skiwskiego. Na poły żartując, pisał Wańkowiczowi: ... uważam kategorię szlachectwa za zupełnie realną w Polsce. Szlachta stworzyła całą kulturę polską, co tu gadać. Mogę nie rozróżnić w polu pszenicy od buraków, mogę siadać na konia z prawej nogi, ale nie przekreśla to faktu, że należę do warstwy historycznej narodu. [s.22] - to tak przy okazji dyskusji o Wańkowiczu czy Gombrowiczu i ich poglądach na ten temat.
Skiwski krytycznie odnosił się do twórczości Żeromskiego. Negatywnie ocenił też Zmory Zegadłowicza, Sklepy cynamonowe Schulza i Ferdydurke Gombrowicza. No, nie spodziewałam się poparcia z tej strony. O jego "salonie odrzuconych" pewnie jeszcze napiszę, bo zapowiada się Rok Schulza.
Wracając jednak do monografii, suto okraszonej cytatami. Powoli rysuje się nam skomplikowany portret literata, którego raz zaliczono do endeków, raz do klerków. Podkreślano zygzakowatą linię polityczną, jego ruchliwość intelektualną. Może jednak to bycie klerkiem, dla którego celem jest kultura, a nie prawa czy lewa strona polityczna, zadecydowało o przejściu na pozycje proniemieckie. Osobna, ekscentryczna pozycja przysporzyła mu samych wrogów.
Może wspomnę o klerkizmie, bo dla mnie było to nowe doświadczenie (będące w obiegu intelektualnym w międzywojniu), a ważne w dookreśleniu pozycji bohatera.
W II RP klerk stał się synonimem intelektualisty, wyróżniającego się niezależnością sądów, troską o ich wysoki poziom, bezinteresownością, dystansem wobec doraźnych walk i mód umysłowych oraz politycznych. Dodawano do tego przekonanie, iż klerk działa w osamotnieniu, podejmuje i broni poglądów nie tylko "wiecznych", ale też "trudnych", nie wahając się przy tym głosić prawd niepopularnych. [s.140]
Bo - wracając do sprawy Katynia - Skiwski pojechał tam z własnej woli (Goetel i Mackiewicz mieli zgodę władz podziemnych), a po powrocie natychmiast udzielił wywiadu drukowanego w gadzinówkach. Przytaczano jego słowa: Kiedy wybierałem się w podróż, byłem przygotowany na złe rzeczy, lecz to co później zobaczyłem w rzeczywistości, to straszliwe oskarżenie bolszewizmu, przewyższa w swym okrucieństwie wszelkie wyobrażenie. [s.75] Mówił też: Wykonawcami wyroku na polskich oficerach, jak ujawniło śledztwo, byli w głównej mierze Żydzi. [s.76]
Po Katyniu zaczął narastać bojkot osoby Skiwskiego. Po katyńskim wstrząsie tenże ośmielił się podjąć legalną współpracę  z niemieckimi władzami okupacyjnymi. Wiosną 1944 roku ukazało się pismo "Przełom" z zasadniczą tezą: w obliczu coraz wyraźniejszej perspektywy wkroczenia na ziemie polskie armii sowieckiej nakazem chwili jest udzielenie przez Polaków wsparcia Niemcom i porzucenie dotychczasowej polityki. [s.89]
Kolaboracja z Niemcami przeciw inwazji sowieckiej - to pomysł na inną rzeczywistość Skiwskiego.
Co było potem? Już w skrócie - proces i wyrok dożywocia w 1949 roku. Skiwski zmienił nazwisko na Rogalski; wraz z rodziną wycofał się do Niemiec, później Włochy i ostatni etap - Wenezuela. Nie było już miejsca w powojennej Polsce dla niego i dla jego książek. Zdawał sobie sprawę ze swojego osamotnienia w poglądach. Tęsknił za ojczyzną. Zmarł na atak serca 2 marca 1956 roku.

Pamiętajmy o nich. Byli ofiarami Katynia.

Temat szeroki. Tym, którym mało, polecam niezmiennie "Erraty do biografii" - jeden odcinek to "Świadkowie Katynia", a o poszczególnych literatach są odrębne filmiki. Wypowiada się tam m.in. autor omawianej monografii - Maciej Urbanowski. Wszystki cytaty pochodzą z książek:
1) Maciej Urbanowski Człowiek z głębszego podziemia. Życie i twórczość Jana Emila Skiwskiego, Wydawnictwo Arcana, Kraków 2003
2) Stanisław M.Jankowski, Ryszard Kotarba Literaci a sprawa katyńska - 1945, Wydawnictwo Towarzystwa Naukowego "Societas Vistulana", Instytut Pamięci Narodowej, Kraków 2003

środa, 17 października 2012

W mieście piwnic i wina


Trzy węgierskie dni. Dobre wino kocham prawie tak samo jak dobre książki. Bez jednego i drugiego można żyć, ale po co? A gdzie wino leje się strumieniami? W Egerze! To tutaj możemy zobaczyć 140 kilometrów piwniczek, wydłubanych w tufowych skałach,  schowanych czasem nawet pięć pięter pod ziemią.
Degustacje serwowane w kolejności od wytrawnych (brrr...) do słodkich. Trudno wyjść bez baryłki i kilku butelek. A tanio, że aż trudno uwierzyć! Węgrzy produkują rocznie około 4 mln hektolitrów tego zacnego trunku (co nie może podobać się w UE), a chcą sprzedać. Wina przednie, mające niewiele wspólnego z tym, co u nas na półce, stąd zdziwienie. Po zajrzeniu do kilku piwnic moja wiedza zdecydowanie wzrosła. Potwierdziła się  teoria o dobrodziejstwach czerwonego wina, bo i tu leczą metodą "trzech kapeluszy". Znalazłam tłumaczenie związku frazeologicznego: pijany jak bela. Poznałam nowy: lepiej zgubić denara niż kroplę wina, bo denara można podnieść. Prawie zostałam "generałem wina". Tajemnicza Dolina Pięknej Pani to zdecydowanie najciekawsza część Egeru. Ale czasem trzeba wyjść na słońce. Co wtedy można zobaczyć?

Z daleka zaprasza słynny zamek. Toczyły się tu walki przypominające naszą obronę Częstochowy. Każdy Węgier czyta z wypiekami "Gwiazdy Egeru", niczym nasz "Potop". To o bohaterskich obrońcach. A po tureckim jarzmie została pamiątka...






... minaret. Można się wspiąć i podziwiać panoramę miasta z wysokości czwartego piętra. Chyba wypiłam za mało, bo nie miałam odwagi.











Szukałam też polskich śladów. Sporo ich. Wiele dobrego zrobili dla nas Węgrzy, chociażby w czasie drugiej wojny. My na żadnym etapie historii nie odwdzięczyliśmy się...







Miło było wypić kawę w  kafejce pod polską flagą. W Egerze nas lubią! To widać, słychać i czuć. A widać na każdym kroku chociażby polskojęzyczne informacje i menu.







Studiowałam też ukochaną angelologię.








Podziwiałam kunszt kowalski. Tu - kuta w żelazie brama Fazola.












Niestety, zawsze jest coś, co uwiera. Wypadło z planu zwiedzanie urokliwego Sarospataku. Nie zobaczyłam zamku Rakoczych, ale przede wszystkim nie dołączyłam do kolekcji europejskich bibliotek tej z kolegium kalwińskiego.

 źródło zdjęcia [tu:]
Po drodze Koszyce. I tam Sandor Marai czeka cierpliwie, żeby zobaczyć się ze swoją fanką.

 źródło zdjęcia [tu:]

Wniosek? Trzeba pojechać jeszcze raz. Szybko opróżniam baryłkę, żeby się zmobilizować wszechstronnie. Toast za polsko-węgierskie braterstwo!