DOM Z PAPIERU



niedziela, 26 maja 2013

Prawda krzepi

Książka wyczekana. Wyszukiwałam fragmenty, oglądałam i czytałam dostępne wywiady z autorem. W końcu dotarła i ... zamarłam. Nie myślę o innej i żadnej nie pożądam. Ta wypełniła całą przestrzeń literacką, którą oddycham. O czym to dzieło? To spojrzenie na sens egzystencji w polskim wymiarze. Lekcja najnowszej historii, ale opowiedziana na nowo, bez zakłamań. To nie tak, że główny bohater jest pomnikowy, szlachetny, jednowymiarowy. Wręcz przeciwnie - jest niejednoznaczny, nosi w sobie cień zła. W kolejnych odsłonach poznajemy jego czarne i białe plamy na życiorysie. Spogląda wstecz, rozdrapuje rany, ale bez poznania przeszłości nie widzi przyszłości. I o tym ta książka, że nie sposób uciec od pamięci, ponieważ to ona buduje człowieka. Nawet jeśli chcemy zapomnieć, to nas dopadnie. Bo jest najważniejsza.

Henryk Harsynowicz w 1983 roku otrzymuje paszport w jedną stronę i z rodziną wyjeżdża do Kanady. Zostaje wypchnięty z Polski, ale jego serce nie przeskoczyło biało-czerwonego szlabanu. Inaczej żona. Wykrzyczy mu w końcu, że chce posmakować życia bez historii i polskiego przekleństwa, polskich przeraźliwych klęsk. Chce bawić się, zaszaleć. Doprowadza do tego, że syn Konrad wyrzeka się ciążącej polskości i jest mu wszystko jedno, kim jest. Wszak narodowość dzisiaj nie ma znaczenia, a ojciec to dziwak z polskiego getta, pochłonięty żałosnymi problemami. Henryk zostaje sam z trzema pudłami książek. Obstaje przy klasyce, bo do współczesnych autorów nie ma zaufania, a też razi go niechlujstwo językowe u licznych. Jego egzystencja jest jałowa, ale nieskomplikowana, bezpieczna, przezroczysta. Boi się Polski, lecz wraca, gdy otrzymuje spadek po ojcu.

Jaka ojczyzna jawi mu się po latach?  Wielogłosowość zapewnia nam autor dzięki wprowadzeniu kolejnych postaci, stąd przesuwają się nam obrazy od czasu drugiej wojny aż do dnia dzisiejszego. Słuchamy tych z prawa i tych z lewa.

A zaczęło się od podrabiania słów, bo prawdziwe odrodzenie Warszawy było dla komunistów niebezpieczne. A Warszawa miała być sowiecko-świecką stolicą-świetlicą, muzeum ateizmu i donosu, a nie sercem Polski. [s.58]

W Polsce kwitła działalność konwentu oligarchów wywodzących się jak jeden mąż ze służb specjalnych PRL, trzymających swoje prywatne, sejmowe stajnie. Wejście do Unii odbyło się na kolanach, jakby przyjmowano zużytą dziwkę do luksusowego burdelu, a nie spore państwo do wspólnoty równych.  Elity lansowały zachowania zgodne z postkolonialną mentalnością i z rozkoszą godziły się na mianowanie Polaków w miejsce Niemców na czołowych antysemitów i barbarzyńców Europy. [s.67]
I na następnej stronie: Mamy do czynienia z fundamentalnym celem polityki państwa niemieckiego - z planem odwrócenia ról. Z katów w prześladowanych, z ludobójców w wypędzonych, z podpalaczy, złodziei i szabrowników w odartych z majątku. Kto im zabrał faterland, ich ukochane Prusy i Wrocław? Polacy, którzy wzbogacili się na wojnie.

Każdy Polak ma życiorys obejmujący ponad tysiąc lat.[...] Amputować sobie skrzydlate, sielsko-rycerskie i dumne dzieciństwo Pierwszej Rzeczypospolitej, bolesne dorastanie podczas zaborów i powstań, ułańską szarżę dwudziestolecia niepodległości i zapaść drugiej wojny światowej?[s.345]

Może Polska chce nam coś powiedzieć? Może boi się, że wszyscy już ogłuchli i nikt jej nie usłyszy? Że Polacy tak stępieli, że słyszą już tylko  histeryczny wrzask własnej obojętności? [s.320]

Ciekawym zabiegiem stylistycznym był bankiet - niczym w Oziminie Berenta - gdzie przy rozsyłaniu zaproszeń brakło politycznego filtra, co stworzyło możliwość rozbebeszania wspomnień przez gości.  Pojawia się w dyskusji postać Ciemnookiego Namiestnika, zwanego także Hodowcą Wron, co to uratował pokój w Polsce 13 grudnia roku pamiętnego. Nie mogło braknąć Wałęsy negocjującego z SB. Przez uchylone drzwi wpadają strzępy historii - bunt internowanych działaczy Solidarności, rzeź wołyńska, "wyzwolenie" Gdańska przez krasnoarmiejców,  ubecki mord... Rozwiewam jednak wątpliwości, że są to wątki dominujące. Można przeczytać tę książkę, pominąć je całkowicie i śledzić fabułę. Takie recenzje też się pojawiają, a czytelniczki piszą o dłużyznach i o tym, że ręce bolą od trzymania tomu (ponad 400 stron przecież!). Okropności wojny pojawiają się niejako "przy okazji", bo sam Henryk dobiega sześćdziesiątki, zatem był dzieckiem PRL-u. A rozwikłanie zagadki jego tożsamości podczas wędrówki od urzędu do urzędu, by odzyskać polskie dokumenty, jest dostatecznie zajmujące. Znajdziemy tu miłość, religię, wątek kryminalny... - do wyboru.

Dlaczego ta powieść we mnie tkwi? Bo mówi o gorzkiej polskiej rzeczywistości, w której rozgrywa się walka o pamięć. Elity chcą niepamięci, uciekają od przeszłości lub opowiadają ją po swojemu, a tu o odzyskiwaniu korzeni, rekonstruowaniu świadomości. I co wielokrotnie autor powtarza w wywiadach - język i pamięć czynią z nas ludzi. No właśnie - język! Autor opanował do perfekcji operowanie słowem i z kart przebija, że polszczyzna jest mu droga nade wszystko.

Jan Polkowski jest człowiekiem pięknym - stwierdził prof. Ryszard Legutko. Pozostaje mi tylko przytaknąć.
Zamówiona książka przyszła z miłym dodatkiem - płytą krakowskiego rapera. Mój kontakt z hip hopem jest sporadyczny, ale Tadka słyszałam wcześniej, gdy wypowiadał się na temat profanacji pomnika Inki. Nie wiedziałam, że to syn Jana Polkowskiego. Teraz rozumiem, skąd zainteresowanie wątkami polskiej historii. Z przyjemnością słucham rapowanej opowieści o rotmistrzu Pileckim (wczoraj rocznica mordu) czy Żołnierzach Wyklętych. Dziękuję!

Dobre książki trzeba promować, dlatego pozwolę sobie podać link do recenzji  Agnesto, która napisała bardzo profesjonalnie. Może ja w emocjach zgubiłam, co ważne. Może nie zachęciłam jak należy... Przeczytajcie sami i oceńcie, czy warto rozglądać się za powieścią:)
Jeszcze jedna recenzja - pełna, ukazująca skomplikowaną, wielowątkową strukturę powieści i zanurzonego w niej bohatera. Ola napisała tak, jak ja chciałabym. Każdy po tej lekturze powinien pobiec do księgarni za rogiem, by kupić, zasiąść i delektować się czytaniem:)
Mam nieprzepartą chętkę, by zamieścić kolejną wartościową recenzję. Iwona dołączyła do zachwyconych powieścią. Miło być w tak doborowym towarzystwie:)

sobota, 18 maja 2013

Najpierw kryminał, a potem będę wielki

Jak powiedział, tak zrobił.
Zygmunt Miłoszewski postanowił zerwać z trupami i prezentuje nową powieść Bezcenny. Thriller ukaże się w czerwcu. Początek niby u Dana Browna. W 1939 roku w Polsce wisiały obok siebie dwa najcenniejsze obrazy - Dama z gronostajem Leonarda da Vinci i Portret młodzieńca pędzla Rafaela. Po tym drugim w krakowskim muzeum została pusta rama, która czeka na wypełnienie. To zadanie przypada w udziale dr Zofii Lorentz. Dzieło zostało odnalezione, ale legalnie odzyskać go nie można...  Kupuję! Spodobał mi się pomysł, by poruszyć sprawę grabieży polskich dzieł sztuki przez nazistów. Oczywiście nie omieszkałam doprecyzować, czy tu chodzi o Niemców;)

Uwielbiam dygresje, podobnie jak autor.  Teraz siedzę i szukam informacji - kim był hrabia Ignacy Korwin - Milewski? Już wiem, że to zwariowany litewski arystokrata, bogacz, koneser, mecenas kultury. Wprawdzie uwalniał malarzy od troski o chleb, ale potrafił jednego z nich wezwać z Paryża, by ten machnął pędzlem i poprawił końskie pęciny. By móc podziwiać galerię polskiego malarstwa (z naciskiem na szkołę monachijską), kupił wyspę na Adriatyku - Santa Catarina - wybudował pałac i tam prezentował dzieła Gierymskiego, Chełmońskiego, Matejki, Pankiewicza, Wyczółkowskiego,  Malczewskiego... Miał intuicję! Już wiem, że muszę przeczytać pamiętniki Stefanii Serafińskiej, bo tam o relacjach hrabiego z Matejką. Szukam też tomu z nowej serii o Panu Samochodziku, bo Niemirski opisał tę wyspę w europejskiej przygodzie... Koniec dygresji.

Spotkanie z pisarzem nie mogło obyć się bez pytań o Szackiego. Przystojny bohater Ziarna prawdy wprawdzie opuścił Sandomierz [moja recenzja tu], ale echa wizyty - a jakże! - są. Z przyjemnością wysłuchałam historii o obrażeniu się sandomierzan za nazwanie królewskiego grodu małym miasteczkiem czy o przepraszaniu pani sprzątającej za to, że w świat poszły słowa o brudnym oknie synagogi, gdzie zawiązuje się akcja. Pomijając, że autor zostawił bohatera na noc w archiwum, co jest niedopuszczalne i niezgodne z przepisami. Cóż tam kryminalna dramaturgia, jeśli na spotkaniu pojawia się pani prokurator w czerwonej sukience, czarnych kozaczkach i wszyscy wiedzą, że uprawiała seks z Szackim! No ale prokurator Sandomierz opuścił i w trzeciej części poznamy jego perypetie w Olsztynie. To ciekawe miasto (choć - według pisarza - zarządzane przez skorumpowaną władzę), bo tożsamość Ziem Odzyskanych warta jest opisania. Też czekam na kolejny tom, choć Szacki już spacyfikowany i ... seksu będzie mniej;)

Spotkanie dobiega końca, jeszcze tylko dedykacja...
I garść refleksji. Spodziewałam się tłumu młodych czytelników, tymczasem średnia wieku to 60+. Co czytają faceci w mojej miejscowości? Czy wypisywanie na forach wciąż o psich kupkach na trawnikach i o tym, co u proboszcza na plebanii, to już szczyt ich możliwości? Dla kogo pisze Miłoszewski? Czy naprawdę tylko dla emerytek?
Wobec braku dyskutantów mogłam zaanektować  gościa i pytaniom nie było końca: o ulubionych autorów (był Dehnel, a jakże!), o sandomierskie szlaki literackie, o (nie)rozłączność dzieła i autora...

Uczciłam Tydzień Bibliotek jak trzeba.

niedziela, 12 maja 2013

3 x TAK

Czas na następne majowe skojarzenie. Przez wiele lat 9 maja kazano nam cieszyć się Dniem Zwycięstwa. Dziś wiemy, że był to Dzień Zwycięstwa nad Polską. Po okupacji niemieckiej przyszedł czas kolejnego ubezwłasnowolnienia, tym razem pod szyldem Polski Ludowej. Będzie trochę faktów, parę liczb, a wszystko to na podstawie książek. Bo zarzuca mi się tu i tam, że politykuję (a ja przecież wciąż i wciąż o książkach!), że zmuszam kogoś do czytania. A to nieprawda! Nie czytajcie, bo grozi to zburzeniem dobrego samopoczucia, historyczną czkawką, a może i wybudzeniem się z pięknego snu!
Dziś przedstawiam trzy książki jednego autora. Proszę państwa, oto Mateusz Wyrwich - politolog, dziennikarz, pisarz. Znany też z tego, że w 2011 roku odmówił (wraz z żoną) przyjęcia z rąk prezydenta Krzyża Kawalerskiego.
Nie honor nam przyjąć Krzyża Kawalerskiego od tego, który nie znalazł miejsca na Krzyż przed pałacem prezydenckim.

Gdyby spytać przeciętnego Polaka, z czym kojarzy mu się pojęcie "obozy koncentracyjne", z pewnością powiedziałby o drugiej wojnie i prawdopodobnie o Niemcach. Niewielu jest świadomych tego, że obozy prosperowały nadal. Jeszcze w czasie trwania wojny Sowieci przygotowali listy z nazwiskami tych, którzy byli potencjalnym zagrożeniem dla wprowadzanego ustroju. Masowe aresztowania, eksterminacja i ludobójstwo wymuszały ciągłość stosowania metod, w tym wykorzystania istniejących więzień, baraków i tworzenia nowych. Pierwsze transporty Akowców poszły na Wschód. Słuch o nich miał zaginąć. Pozostający w kraju mężczyźni mogli pójść do lasu lub byli wcielani do LWP. Skalę zjawiska pokazuje chociażby obława augustowska w 1945 roku, gdzie 43 tysiące sowieckich żołdaków "czyściło" teren z polskiej partyzantki. Co zrobić z taką liczbą schwytanych? Strzał w tył głowy lub tańsze - podrzynanie gardeł, jak w Trzebusce na Podkarpaciu. Pozostali trafiali masowo do obozów.

 Kto dziś mówi o sowieckich obozach koncentracyjnych w Polsce? Lewica wstydzi się tych faktów. W latach 1944-1956 około miliona Polaków znalazło się w więzieniach lub obozach (liczba Polaków tuż po wojnie to 23 mln). To była likwidacja polskich elit i niepokornych. Ale nie tylko. Za kratki można było trafić za spekulację (np. sprzedaż kilku kg śliwek ze swego ogrodu), za przeglądanie zachodnich komiksów, za palenie cygar, za kolorowe skarpetki lub kurtki armii amerykańskiej, za leki z UNRRY bez lekarskiego potwierdzenia... Profilaktycznie też zamykano rodziny Akowców i trzymano ich jako zakładników. Dlaczego? Terror i złamanie Polakom kręgosłupa narodowej tożsamości.  Z pewnością, ale był też plan trzyletni, który przewidywał uwięzienie ok. 25 tys.ludzi rocznie! Tak, wiemy wszyscy, że były plany gospodarcze, w tym 6-letni, który nie powiódłby się, gdyby nie tani robotnicy. Naprędce tworzono Obozy Pracy Więźniów, stąd ich mnogość na Śląsku, bo kopalnie, i na terenie COP. Że nie były to tylko obozy pracy, ale koncentracyjne, o tym mówią świadkowie Wyrwicha. O brutalnych śledztwach, o traktowaniu przez sadystycznych komendantów, o śmiertelności wśród więźniów... W późniejszych rozliczeniach liczbę ofiar niemieckich zawyżono, by zatuszować sowieckie zbrodnie. Narodowy spis przeprowadzono dopiero w 1950 roku, by ukryć ludobójstwo. Trudno oszacować liczbę obozów - było ich około 300, a 1200 z podobozami (jak np. Jaworzno - filia Auschwitz).

Według rozmówców największe zbrodnie były popełniane w Powiatowych Urzędach Bezpieczeństwa. Śmierć bez sądu! Bo zatrzymanego, który nie chciał mówić, wypuszczano za potrzebą, strzelano mu w plecy i wpisywano w papierach próbę ucieczki. To z tymi miejscami wiążą się wspomnienia "kobyłki Andersa", więziennych "skrzypiec", zrywania paznokci, solenia ran, wlewania terpentyny do nosa... Oprócz półmilionowej armii sowieckiej okupującej nasz kraj, oprawcami byli też polscy komuniści, dla których Kreml był stolicą. Wspomagali ich pospolici zomowcy czy ormowcy. Za obrzucanie obelgami i kamieniami  partyzantów wiezionych z więzienia na salę rozpraw, przebranych dla zohydzenia w niemieckie mundury, nagradzani byli puszkami z UNRRY.  Milczy komunistyczna historia.

Jeszcze krótka informacja dla tych, którzy - wbrew ostrzeżeniu! - przeczytają. Książka "Łagier Jaworzno. Z dziejów czerwonego terroru" traktuje najwięcej o obozach właśnie, z akcentem na  sytuację młodzieży, która w tym obozie była poddawana eksperymentowi według doktryny Makarenki. Próba okazała się nieskuteczna, bo kwiat polskiej młodzieży nie poddał się odmóżdżającym zabiegom. 
"W celi śmierci" mówią świadkowie historii, którzy żyli ze świadomością KS, zamienionej później na dożywocie. Ich los nie dopełnił się wyłącznie w celach. UB nigdy nie pozwolił zapomnieć...
"Ogłoszono mnie szaleńcem" to zbiór reportaży historycznych opartych na opowieściach ludzi, którzy walczyli z sowiecką okupacją w latach 1945-1989. Znajdziemy tu świadectwa z późniejszego okresu niż w poprzednich książkach, m.in. z czasu "Solidarności".
Wiedzę o autorze i jego książkach można poszerzyć, oglądając na YT pięć odcinków "Rozmów niedokończonych - Żołnierze Wyklęci", gdzie M.Wyrwich był gościem TV Trwam. W trakcie programu można posłuchać piosenki Lecha Makowieckiego, który wydał dwie płyty: "Katyń, 1940" i "Patriotyzm".

Zakończę słowami Autora:
Jestem przekonany, że wszystkim tym znanym i nieznanym ludziom należy się szacunek, i pamięć, i wielkie narodowe - Bóg zapłać.

PS
Wątki osobiste...


 Książka Krzysztofa Szwagrzyka dokumentuje funkcjonowanie obozu w Jaworznie. Jest tam zdjęcie mojego Taty, który młodocianym już nie był, ale pracował w kopalni jako więzień OPW (Obóz Pracy Więźniów), gdy na mocy amnestii uzyskał skrócenie wyroku - polityczni z wysokimi wyrokami pozbawieni byli pracy.
Dziś mieszkam w innej części Polski, ale od tematu nie da się uciec. Mój blok budowali  więźniowie OPW, bo rozkwitał Centralny Okręg Przemysłowy.
Więc niech nikt mnie nie przekonuje, że to było dawno temu, bo ściany mówią!





niedziela, 5 maja 2013

Bezpańskie dzieło?

Czas wziąć się za bary z tematem, który  wielekroć wraca podczas dyskusji: czy można oddzielić dzieło od jego autora? Dla mnie odpowiedź jest jednoznaczna. Dzieło (literackie i każde inne) i jego twórca są integralne. Wszak za tym zdaniem stoi biblijna tradycja: Poznacie ich po owocach.[...] Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce. Skąd zatem kontrowersje? Chyba nie ma wątpliwości w przypadku, gdy mówimy o wątkach kryminalnych czy o wampirycznych sagach. Problemem mogą być natomiast książki głęboko osadzone w rzeczywistości. Chociaż i tu dla mnie nie ma znaków zapytania. Jeśli chcemy zrozumieć tekst, to sięgamy do kontekstów interpretacyjnych, a wśród nich na plan pierwszy wysuwa się biograficzny, społeczny czy historyczny. To polonistyczne abecadło. A może komuś nie jest to na rękę?
Nie sposób oddzielić literatury od życia. Kompozycja utworu różni się od kompozycji obrazu. Obraz - pejzaż jest skończony - ma ramy. Nie zastanawiamy się, co jest za ramą (dopuszczam taką interpretację). Z utworem jest inaczej i myślimy - co jest dalej? Szukamy konwencji i praźródeł. Dzieła są zakotwiczone w tradycji. Istniały nurty (formaliści, strukturaliści), które programowo odrywały dzieło od procesu historyczno-literackiego i wiedzę o autorze nazywały złym narzędziem. To spróbujmy praktycznie.

W mojej ojczyźnie, do której nie wrócę,
Jest takie leśne jezioro ogromne,
Chmury szerokie, rozdarte, cudowne
Pamiętam, kiedy wzrok za siebie rzucam.

I płytkich wód szept w jakimś zmroku ciemnym,
I dno, na którym są trawy cierniste,
Mew czarnych krzyk, zachodów zimnych czerwień,
Cyranek świsty w górze porywiste.

Śpi w niebie moim to jezioro cierni.
Pochylam się i widzę tam na dnie
Blask mego życia. I to, co straszy mnie,
Jest tam, nim śmierć mój kształt na wieki spełni.

Jak możemy zinterpretować ten wiersz?  Wszak to dzieło skończone. To zadanie dla tych, którzy takie podejście do literatury mają. Dociekliwym dorzucam metatekstowe sygnały: wiersz Czesława Miłosza, Warszawa 1937 rok. I już wszystko jasne. Sięgamy do biografii i widzimy czas, a także powody, dla których poeta musiał opuścić Wilno.  Czy nasze odczytanie byłoby pełne bez tych informacji?

Dziś się nie da nie skorzystać z kontekstów! Nie izolujemy sztucznie literatury! Odrzucając wulgarny biografizm - oczywiście. Jeśli powieść nam się podoba, to szukamy informacji o autorze. Doszukujemy się literackiego alter ego. Chcemy, by osoba ceniona za swe pisarstwo, była bez zarzutu.  Nie wolno autorowi zbierać materiałów z naruszeniem etyki. Błądzić jest rzeczą ludzką, ale po upadku winien z niego powstać. Jeśli nie, definitywnie odrzucam jego twórczość. Jestem za integralnością pisarza i jego dzieła. Do takiej grupy zaliczam np.: Z.Herberta,  B.Obertyńską, H.Naglerową, J.Krasińskiego,  S.Srokowskiego, F.Czarnyszewicza, J.Narbutta, W.P.Szymańskiego, S.Murzańskiego, braci Mackiewiczów, J.M.Rymkiewicza... Jest ich wielu i to cieszy ogromnie. Nie wrócę do "tfurczości" chociażby Nurowskiej, Wiśniewskiego, Dehnela... Do poznania i przemyślenia zostawiam sobie kilku, np. Wacława Holewińskiego czy Mateusza Wyrwicha.

Wiele pytań związanych z tematem pozostaje bez odpowiedzi:
- Komu zależy na tym, by młodzież poznawała literaturę bez kontekstu historyczno-literackiego?
- Dlaczego w edukacji wszystkich szczebli preferuje się metodę eksplikacji tekstów zamiast całościowej, dogłębnej analizy i interpretacji?
- Dlaczego integralne traktowanie dzieła i autora uchodzi dziś za prostactwo?
- Kto jest zainteresowany odejściem od biografii podczas dociekania sensów utworu?
- Co (a może kto?) powoduje  powstawanie takich tworów, jak nadinterpretacje kanonu lekturowego i obrzydzenie Polakom wszystkiego, co ważne i piękne?

Pytania się mnożą, odpowiedzi brak...





czwartek, 2 maja 2013

Książki najdroższe

To pozostałość komuny, że maj kojarzy mi się książkowo. Jak jednak nie nawiązać, skoro teraz właśnie jest szansa na zdobycie książek sercu najdroższych. Że będą to książki roku,  już wiem.
W 13-14 numerze "Tygodnika Lisickiego - Do Rzeczy" zamieszczono fragment najnowszej powieści Jana Polkowskiego Ślady krwi. Przytaczam wyimek i oceńcie, jak tu nie czekać?
[...]Rzecz szła o pułkownika Adama Szymańskiego z przedwojennej dwójki, katowanego przez Humera bez sensu i rezultatu. Idiota by się zorientował, że ten sanacyjny fanatyk woli umrzeć w mękach, niż mówić. Zdradzić. Jakby miał jeszcze kogo lub co zdradzać. Harsynowicz kazał go sobie przyprowadzić. Pułkownik był już muzułmanem. Twarz nie przypominała twarzy, dłonie zwisały zmasakrowane jak u stracha na wróble, strażnicy, trzymając pod pachy, ciągnęli na przesłuchania, bo więzień nie mógł już stanąć na obitych stopach.
Kapitan kazał wyjść strażnikom i protokolantowi. Ostrożnie pomógł więźniowi napić się herbaty, którą uprzednio obficie posłodził. Pułkownik pił cicho, jęcząc.
Całą świadomością był poza więzieniem. Wszystko, co go tworzyło, opuściło już Rakowiecką i, sądząc z życiorysu, przebywało w podtarnowskiej wiosce, w parterowym drewnianym domu ze skrzypiącymi podłogami i spiżarnią wypełnioną wędzonką, serami i przetworami, szczególnie powidłami i ciemnymi konfiturami z wiśni. Za domem i pasem starych jabłoni siedział nad stawem drobny chłopiec i łowił karasie. Ten kretyn Humer tego nie zauważył? A jego szefowie, Fejgin i reszta ferajny? W celi siedział skatowany organizm, a duch hulał po Lisiej Górze, gdzie znał każdy kąt i wypróchniałą wierzbę. [...]

 Kolejna długo oczekiwana pozycja. Tym razem lubelski "Akcent" zamieścił fragment najnowszej powieści - Pensjonat Wiesława Myśliwskiego. Z niecierpliwością zaglądam na stronę Wydawnictwa Znak, delektując się lekturą rozdziału. Oto łyk, który pokazuje, jak autor mierzy się z materią słowa i uniezwykla zwyczajność.
Niepotrzebnie wziąłem ten notes. Pomyślałem jednak, że zamiast nudzić się, może uda mi się z jakąś literą zrobić porządek, a kto wie, czy nie natchnęłoby mnie to, aby tak samo zrobić z następną, a może i z następną, co przemogłoby wreszcie bezradność, która doprowadzała mnie do tego, że po kilkunastu nazwiskach rezygnowałem.
Na wszelki wypadek wziąłem też kilka książek, płyt, odtwarzacz, ponieważ gdzieś tam w głębi siebie nie byłem tak całkiem pewny swojego postanowienia. Może gdyby deszcz padał. Była późna jesień, więc można było się spodziewać, że będzie często padał, a czasu miałem dosyć, przyjechałem na cały miesiąc. Na myśl, że mógłbym spędzić ten czas na niczym, przerażenie mnie ogarniało. Niestety, nie umiem odpoczywać. O, to wielka umiejętność umieć odpoczywać. Gdy postanawiam odpocząć, choćby te pół godziny, godzinę, jakiś niepokój mnie nawiedza, zaczynam niemal fizycznie odczuwać, jak przepływający przeze mnie czas przyspiesza, zagarniając mnie z sobą, a nie widzę niczego, o co mógłbym się zaprzeć lub czego przytrzymać. [...]
To zdjęcie z ubiegłego roku, gdy w Sandomierzu Mistrz świętował osiemdziesiąte urodziny i wtedy też dowiedziałam się o narodzinach kolejnej powieści.
 
 Ta książka już u mnie jest. Jak długo na nią czekałam! Wielomiesięczne codzienne klikanie i zawsze komunikat, że niedostępna. A ja zamarzyłam, by dzieciom i wnukom zostawić porządną biblioteczkę, która odsłoni prawdę i pozwoli czuć dumę z bycia Polakiem!  Ten warunek spełnia tom z serii "Relacje i wspomnienia" , gdzie dziesięcioletni pobyt w ubeckich więzieniach wspomina Ruta Czaplińska. Powojenną gehennę wielu tysięcy patriotów utrwaliła w książce Z archiwum pamięci. 3653 więzienne dni. Książka tak dla mnie ważna, że zasługuje na odrębny post.

Słońce przedziera się przez chmurzyska, bo nie wie jeszcze, że szczęście tkwi w książkach. Ostatnio "demotywatory" podsunęły żart: Jedni mają długi weekend, a inni tylko długi:) Jeśli tej mojej książkowej miłości nie okiełznam, to spełnię obydwa warunki.
PS
Wampir z allegro wyśpiewał cenę na wysokim C!!!