DOM Z PAPIERU



niedziela, 17 lutego 2013

Poetycki zaścianek

Dla znużonych trudnymi tematami powinien być to oddech. Bo od dawna zwiastowano, że bardziej niźli chleba poezji trzeba w czasach, gdy wcale jej nie trzeba (L.Staff). Tytułowy zaścianek przejęłam od cyklu spotkań odbywających się w Rzeszowie. Tutaj będą to spotkania wirtualne. Będę dotykać poezji. Czasem przytoczę kilka strof, co mi w duszy grają. Innym razem uchylę rąbka biografii. Raczej nie będzie prób interpretacji, bo to groźnie brzmi dla tych, którzy poezją się nie zachłystują. Ale czym byłby świat, gdyby nie napełniała go nieustająca krzątanina poety? (Z.Herbert)

Czym jest poezja? Najtrudniej zdefiniować to samym poetom. Wczoraj w telewizyjnej Xięgarni Julia Hartwig próbowała odpowiedzieć na pytanie, po co ludziom potrzebna jest poezja? Sama tworzy strofy wykwintne, powściągliwe, bez ozdobności. Jej zdaniem jesteśmy dziś zabijani codziennością, a poezja zaspokaja naszą potrzebę obcowania z kulturą wysoką. Zatem nie bójmy się czytania wierszy!


Co na ten temat sądził Władysław Broniewski? - bo to on wystąpi dziś w roli głównej.
Nie wiem, co to poezja,
Nie wiem, po co i na co.
Wiem, że czasami ludzie
Czytają wiersze i płaczą.

 Mariusz Urbanek Broniewski. Miłość, wódka, polityka
 Nie ma dziś Broniewskiego w kanonie lektur. Nie ma go na bieżącym rynku wydawniczym. Wielu z nas jeszcze recytuje z pamięci wersy o żołnierzu, co to szedł z niemieckiej niewoli, ale młodzi? Dlatego chwała autorowi, że przybliża postać poety, który wielkim był (a tak!), a nadto książka ma szanse stać się bestsellerem, bo czyta się ją znakomicie. Teraz pan Urbanek powinien - dla naszego dobra - odłożyć wszelkie prace i zasiąść do studiowania kolejnych życiorysów, bo mu to doskonale wychodzi.

Co urzekło mnie w biografii tego proletariackiego poety, zaprzęgniętego w służbę komunizmu? Na ogół stoję przecież po prawej stronie barykady. To chronologicznie.
Był przywiązany do swoich szlacheckich korzeni - zdanie otwierające rozdział o dzieciństwie. Od wczesnych lat był wszechstronnie zdolny - rysował, deklamował, grał na fortepianie. Jak sam później mawiał, jego poezja była tylko dorabianiem słów do chopinowskiego mazurka. Choć w szkole za czwórkami nie gonił, dobre książki łykał haustem. W młodzieńczym raptularzu utrwalił, jak ważne dla niego było czytanie (czuł się zawstydzony, że w tekście napotykał niezrozumiałe wyrazy!), pisanie wierszy, chodzenie do teatru. Wychowanemu w patriotycznej atmosferze chłopcu normalnym wydawało się, że trzeba porzucić naukę, gdy Ojczyzna w potrzebie. Raz zostawił gimnazjum, potem uniwersytet. Legionowa przeszłość, męstwo w wojnie polsko-sowieckiej i zdobyty w końcu order Virtuti Militari imponowały słuchaczom nawet w czasie spotkań autorskich wiele lat później.

Nie byłabym sobą, gdybym nie śledziła ze szczególną uwagą wątków politycznych owego czasu. Wspomina zatem wymarsz oddziału Strzelców z Płocka: Nie znaleźli zrozumienia u płocczan. W miastach zaboru rosyjskiego "awantura" wywołana  - jak powiadano - przez Piłsudskiego na zamówienie Austrii i Niemiec, nie wzbudziła entuzjazmu. [s.19]. I nieco dalej: Czemu raczej przekleństwo i wyrzut były pożegnalnym słowem ojców? [...] Po wojnie Broniewski z goryczą patrzył, jak chlebem, solą i kwiatami witana jest w Płocku utworzona w 1918 roku we Francji armia generała Hallera. [s.20] Jednak sam Broniewski po zamachu majowym zaczął się zastanawiać, że nie o taką Polskę walczył. Że rozeszły się drogi. Że nie po to bił się w Legionach, żeby teraz panoszyli się sanacyjni dygnitarze. [s.83] A w 1928 roku wziął udział w antypiłsudczykowskiej manifestacji na placu Teatralnym.

Wróćmy jeszcze do okopów, bo to tutaj miały początki choroby drążącej poetę do ostatnich dni. Alkoholizm. Ruszył na wojenkę jako nastolatek. Siedem lat koszarów, gdzie alkoholu nie brakowało. Wódka dodawała animuszu w walce, pozwalała zabić czas, gdy wszystko, co bliskie, było daleko. Z tym problemem nie poradził sobie nigdy mimo troski kolejnych żon, przyjaciół, ukochanej córki...

Młodość to też czas pierwszych miłości, których sporo. Tak jak i czas wierszy najpierwszych. Łączą się, bo to często metodą "na poezję" zdobywał kolejne dusze i ciała niewieście. Były w jego życiu różne Staśki i Pypcie, a i tryper zdarzyło się złapać.

Dopiero początkowe rozdziały, a tu już mamy wszystko: tytułową miłość, wódkę, politykę. I tak już będzie do końca. Dużo poezji, męskie przyjaźnie. Kołatało mu serce do skamandrytów, to znów do futurystów. Zachłysnął się Majakowskim. Ty jesteś taka Konopnicka, tylko z większym talentem - powiedział mu Lechoń. Urbanek sporo cytuje wierszy, które znamy mniej lub bardziej, a czasem wcale. Same rodzynki! Dalej streszczać nie będę, ale utkwiło mi w pamięci kilka scen, jak np. dyskusja o Żeromskim, który w "Ludziach bezdomnych" kazał Judymowi rozstać się z ukochaną (kto nie płakał pod rozdartą sosną?). Rozmówcy usłyszeli, że aby mieć do Judyma zaufanie, należałoby najpierw wiedzieć, jak wyglądało jego życie seksualne po rozstaniu z Joasią Podborską. [..] W tej kostycznej uwadze wydał Broniewski wyrok potępienia na ślepą, straceńczą, wręcz samobójczą egzaltację moralną, którą się niegdyś Żeromski zaraził od Dostojewskiego. [s.73] Albo wyobraźcie sobie poetę, który siedział w podkoszulku na skrzynce po konserwach i przemawiał do ... Burka, trzydziestocentymetrowego jaszczura, jednego z tych, które miały tępić tarantule zaglądające do namiotów. "Iracki jaszczur stał się mazowieckim Burkiem..." - napisał Wańkowicz. [s.194] Przytoczony na tej samej stronie wierszyk sam w sobie jest wart, by po książkę sięgnąć, bo z akademii go nie znacie. A poza tym w Jerozolimie smutność i dodupizm  - mawiał poeta.

 Dlatego wrócił do Polski, gdzie stał się sztandarowym poetą. Jego czerwoną twórczość Hemar w wierszu "Broniewszczak" porównał do soku z rozgniecionych malin. Nic za darmo. Musiał zrezygnować z części swojego życiorysu (legiony, więzienia sowieckie) i zapomnieć o Polsce sprzedanej w Jałcie i Teheranie.  Broniewski nie potrafił się bronić. Ratowały go alkohol i poezja. Jak on recytował swoje wiersze! ... tak, jak on tylko czytać umiał. Z uczuciem, namiętnie, zdyszany impetem własnego słowa - wspominał Morstin [s.249]. Nie pomogły mu jednak, gdy stracił ukochaną córkę-bzdurkę, gdy psychołotrzy wlekli go w kaftanie bezpieczeństwa do szpitala, który faktycznie stał się więzieniem. Nieprawdopodobnie pogmatwana biografia. Co z niej zapamiętać? Może - jak prosił sam poeta - że to wiersze, które napisał, są najważniejsze. Ja jeszcze będę pamiętać lirycznego pana o chabrowych oczach, pachnącego ulubioną lawendą...

Mariusz Urbanek, Broniewski. Miłość, wódka, polityka, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2011

czwartek, 14 lutego 2013

Jak cuchnęła galicyjska bieda

Trudne zadanie przede mną, bo łatwiej jest pisać, pisać..., a dyscyplinowanie słów przydałoby się, bo znów dwa teksty na jeden temat. I dwaj autorzy: Józef Konrad Korzeniowski i Martin Pollack. Co ich łączy w omawianych utworach? Właśnie tytułowa bieda w Galicji i związana z tym masowa emigracja na przełomie wieków. Może chronologicznie.

W zbiorze Tajfun i inne opowiadania natknęłam się na Amy Foster.  Korzeniowski umieszcza akcję   w południowej Anglii w 1901 roku. Janko jest rozbitkiem zagubionym we wrogim świecie. Jako jedyny ocalał po katastrofie statku płynącego do wymarzonej Ameryki, która miała być rajem dla polskich chłopów, uciekających przed głodem, marzących o łatwym zarobku. Zepchnięty na margines, wyśmiewany, w końcu znajduje kąt i za pracę na farmie dostaje jedzenie. Bariera językowa jedynie zakochanym nie przeszkadza i tak wiąże swój los z dziwną Ami, której nikt inny by pewnie za żonę nie chciał. Rodzi im się syn, a Janko Góral marzy, że w końcu będzie miał komu śpiewać swoje tęskne pieśni, pacierz odmawiać w ojczystym języku. Wciąż myśli o rodzinie, która została w kraju. Wspomina okoliczności wyjazdu, gdy we wsi zjawili się agenci namawiający chłopów do opuszczenia wsi, mamiący ogromnymi zarobkami.

Pojawiali się w dni targowe, przyjeżdżając na chłopskim wozie, i urządzali swoje biuro w jakiejś stodole, czy w innym żydowskim domu. Było ich trzech. Ten z długą brodą wyglądał czcigodnie; nosili kołnierzyki z czerwonego sukna, a na rękawach mieli złote galony, jak urzędnicy państwowi. Siedzieli dumnie za długim stołem, a w następnym pomieszczeniu, tak żeby zwykli ludzie nie mogli tego słyszeć, trzymali chytrą maszynę telegraficzną, przez którą mogli rozmawiać z cesarzem Ameryki. [...] Czcigodny człowiek w mundurze musiał kilka razy wychodzić z pokoju, żeby telegrafować w jego sprawie. W końcu jednak, ponieważ był młody i silny, amerykański Kaiser zatrudnił go za trzy dolary. [...] W domu jego ojca zaczynało być ciasno. Dwaj bracia rozbitka byli żonaci i mieli dzieci. Obiecał więc, że dwa razy do roku będzie im przesyłał pocztą pieniądze. Starą krowę, parę srokatych górskich kucyków własnego chowu i kawałek pięknego pastwiska na słonecznym zboczu przełęczy porośniętym sosnami jego ojciec sprzedał żydowskiemu oberżyście, żeby zapłacić ludziom ze statku, który przewoził do Ameryki ludzi chcących się w krótkim czasie wzbogacić.

Cytat przydługi, ale oddaje  w pełni problem, który jest osią kolejnej książki.

Martin Pollack Cesarz Ameryki
Polskie wydanie miało zapewnioną głośną promocję, ze spotkaniami z autorem, z wieloma przychylnymi recenzjami. Nie dziwię się, bo czyta się znakomicie. To reportaż historyczny bazujący na gazetowym opisie i fragmentach sądowych zapisków z masowego procesu przeciwko organizatorom emigracyjnego przemysłu. Proces rozpoczął się w 1888 roku w Wadowicach, a zeznania składają stręczyciele, agenci, właściciele towarzystw żeglugowych... Przy okazji poznajemy przyczyny i kulisy masowej emigracji. Szczegóły porażają. Z pomocą sfałszowanych listów, zdjęć statków, medalików z maryjnym wizerunkiem, a przede wszystkim brzęcząc złotymi krążkami, które w Ameryce leżą na ziemi, agenci werbują głównie młodych mężczyzn, w najlepszym wieku; rzadko wyjeżdżają rodziny. Po wyprzedaniu za bezcen majątku, ogołoceni, wyjeżdżają do Niemiec, potem przesiadają się na statki i w straszliwych warunkach płyną do "raju", gdzie pracują w kopalniach, hutach, przy budowach kolei przez 12 godzin dziennie za jednego dolara. W wielu opisach króluje tytułowa galicyjska bieda, powodowana przeludnieniem, brakiem inwestycji, przekupstwem, plagą pijaństwa, chorobami spowodowanymi brakiem higieny, a nawet pojawia się kościół jako winny niedożywieniu! Bo przecież wymaga od chłopów, żeby przestrzegali wielu wolnych dni, podczas których nie tylko nie wolno im pracować, ale i spożywać posiłków, bo wiele z tych świąt wiąże się z postem. [s.63] Według urzędowych danych liczba wolnych od pracy dni wahała się w różnych okręgach od stu do dwustu. Nie powinna zatem dziwić średnia wieku dla mężczyzn - 27 lat. Z każdą przewróconą kartką to w ogóle byłam coraz bardziej zdumiona, że w tak straszliwych warunkach można było przetrwać. Bo okropności co krok. Wraca kilkakrotnie sprawa stręczycielstwa i handlu żywym towarem. Do samej Ameryki Płd. rocznie trafiało ok. 10 tysięcy dziewcząt, głównie z żydowskich rodzin. Do Bombaju trafiały jako "srebrne łyżeczki" albo "bele jedwabiu". Luźno związany z głównym tematem jest rozdział o młodych Żydówkach, które sprzedają swoje noworodki "na fabrykowanie aniołków" (opiekunka przyjmuje pieniądze, a potem głodzi dzieci na śmierć, wystawia nago na mróz!). Podobnie odebrałam tekst o koniach...

Wracam do głównego wątku i moich uwag. Uznanie dla autora za nieukrywanie narodowości agentów, którymi byli przede wszystkim Żydzi. Związane to było z faktem, że utrzymywanie kontaktów ze zleceniodawcą, rozliczanie, wymagało umiejętności czytania i pisania, czego nie potrafili mieszkańcy wsi. Wspominam, bo w rozmowach z Pollackiem pytano go, czy nie miał obaw, że będzie posądzony o antysemityzm. W tym kontekście warto nadmienić, że to słowo  sam autor eksploatuje niemiłosiernie. Pojawia się co kilka stron. Zamiast analizy faktów, własnych wniosków, przytacza wciąż fragmenty antysemickiej publicystyki,  tak że zaczęłam się zastanawiać, czy autor zbyt nie oddala się od tematu?  Zdziwiłam się również, że wśród emigrantów największą grupę - według autora to ok. 60% - stanowili Żydzi. To ich los dotknął najbardziej, to oni cierpieli nędzę, bo sytuacja Żydów w Galicji nie jest lepsza niż ich chrześcijańskich współobywateli, wprost przeciwnie [s.68], bo polscy chłopi mieli chociaż ziemię, a Żydzi nie mogli jej nawet dzierżawić: Administracja majątku Krasiczyn wydzierżawi, wyłącznie chrześcijanom, folwark i szynki. Dalej: Poszukuje się chrześcijańskiego dzierżawcy na 660 mórg dobrej ziemi w okręgu Horodenka. [s.69] Codzienne szczucie w gazetach i z ambony, szykany, wyzwiska i nagonki sprawiają, że żałosny los Żydów staje się jeszcze gorszy. [s.70] Oczywiście jest tu mowa nie tylko o ziemiach objętych  austriackim, ale i rosyjskim zaborem, a galicyjska nędza dotyczyła w równym stopniu także Rusinów, Polaków, Słowaków.

Dalej już jako ciekawostka - skąd wziął się tytułowy "cesarz Ameryki"?
Sprzedając bilety, agenci chętnie posługują się osobliwym "telegrafem". Jest to zwykły blaszany budzik, którym operuje Abraham Landerer [...]. "Dyrektor" nakręca budzik i pozwala mu dzwonić, bo w ten sposób rzekomo nawiązuje "telegraficzne połączenie" z Hamburgiem albo z Ameryką. Najpierw dowiaduje się o wolne miejsce na statku. Potem znowu nakręca budzik i przyjmuje odpowiedź. Za każdy tego rodzaju "telegram" każdy emigrant musi wyłożyć cztery do sześciu guldenów.[...] Na koniec przychodzi pora, żeby do gry włączyć także "cesarza Ameryki", którego, również z pomocą blaszanego budzika, należy spytać, czy będzie tak łaskawy i zechce przyjąć do swego cesarstwa nowego poddanego. [s.117] Jakże ten fragment zbieżny z przytoczonym na początku!

Długo by jeszcze pisać. Zastanawia np. zdanie o Galicji: Po pierwszej wojnie światowej zostaje ona wymazana z mapy i wcielona do nowo powstałej Polski; nadzieje Rusinów - teraz nazywają się Ukraińcami - na własne państwo niweczy polskie wojsko [s.179]

Brakowało mi też opisu do zdjęć, przypisów, co może warto uzupełnić w następnych wydaniach.
Książka bardzo ciekawa, skłania do samodzielnych poszukiwań i dyskusji. Jednak chciałabym, żeby w społecznej pamięci została też opowieść o Janku Góralu. Bo to J.K.Korzeniowski pierwszy poprzez jednostkowy los pokazał panoramę zjawiska wymuszonej emigracji.


Cytaty pochodzą z książki Martina Pollacka Cesarz Ameryki. Wielka ucieczka z Galicji, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011, przełożyła Karolina Niedenthal



niedziela, 10 lutego 2013

Polane sosem endeckim

Tytułowy zwrot znalazłam u Morstinowej i dotyczył "Krzyżaków", ale dziś piszę o Dmowskim, a tenże z Sienkiewiczem w przyjaźni żył. Zatem pożyczam, bo teraz endecja w roli głównej.
Roman Dmowski w medialnej walce od lat skutecznie przegrywa w starciu z Piłsudskim. Skoro tak jest, to znaczy, że powinno być akurat odwrotnie.
O miejsce dla Dmowskiego w historii walczył nieustająco Władysław Konopczyński - polecam tego historyka! Był profesorem UJ, autorem m.in. "Dziejów Polski nowożytnej"; był też więźniem obozu w Sachsenhausen. Za niezłomną postawę antykomunistyczną został zdjęty z katedry w 1948 roku. Warto pamiętać o jego sprzeciwie wobec sanacyjnej dyktatury.

Czego dowiaduję się z jego "Życiorysu Romana Dmowskiego"?
Dmowski to wielka postać w historii Polski. Stworzył obóz polityczny Narodowej Demokracji. To wytrawny dyplomata, znawca problematyki międzynarodowej, ideolog. Do swej działalności był wspaniale przygotowany - inteligentny, gruntownie wykształcony. Do historii weszło jego pięciogodzinne przemówienie w czasie, gdy ważyły się nasze losy w Paryżu, a polityk - nie dowierzając tłumaczom - sam przemawiał w kilku językach, wzbudzając ogólny podziw. Jednak już niewielu pamięta, że złożenie podpisu pod traktatem wersalskim to był finał wieloletniej pracy na arenie międzynarodowej, a nie wycieczka do Paryża z piórem w kieszeni. Jego wcześniejsze wykłady, składane memoriały, rozmowy dyplomatyczne otworzyły Europie oczy na sprawę Polski. Nie tylko w potęgę słowa wierzył. Z jego inicjatywy została zorganizowana stutysięczna Błękitna Armia gen.Hallera, która broniła naszych granic (rozwiązana w końcu przez Piłsudskiego, którego legiony w porywach nie przekroczyły liczebności 20 tys.).

Ogromne dziedzictwo, które nam zostawił, to ideologia narodowa. To ona zaprowadziła nas do Wersalu. Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie... (Myśli nowoczesnego Polaka, 1903) - mawiał i tak czynił. Walczył o odrodzenie narodowe, o naukę prawdziwej historii wśród biednych warstw (wóz Drzymały, Września, "Rota", malarstwo Matejki), budził patriotyzm i z tą ideą docierał do szerokich kręgów społecznych żyjących pod trzema zaborami. Konkurencja obdarzyła je epitetem "wszechpolaków" i tak zostało.  Swój program polityczny oparł o Rosję (nie prorosyjski, jak często dziś się wmawia!), a był to jednoznaczny wybór antyniemiecki. Wierzył bowiem, że w razie konfliktu zaborców Niemcy oddaliby ziemie zaboru rosyjskiego, ale nie Wielkopolskę, Śląsk czy Pomorze. Taka kadłubowa Polska przypominałaby łudząco Księstwo Warszawskie, a pozbawiona dostępu do morza uzależniałaby się od sąsiada. Też jeszcze kilka lat temu nie rozumiałam sytuacji, gdy legiony wkroczyły na Kielecczyznę, oficer zapukał do wrót Oblęgorka, a gospodarz nie otworzył  i pouczył, że "po złej stronie chłopcy stoicie"; i dlaczego legioniści śpiewali, że walczyli osamotnieni.

Najcięższy zarzut dziś wytaczany Dmowskiemu to antysemityzm. Prof. Nicieja potwierdza, że tenże Żydów demonizował, jednocześnie wyjaśnia, że takie poglądy jak Dmowskiego w tym czasie w Europie nie były czymś wyjątkowym. Miały kontekst społeczny i ekonomiczny. Proponowane przez Dmowskiego unowocześnienie narodu bazowało na rozbudowie klasy średniej, a ta była zajęta przez społeczność żydowską. Oto źródło konfliktu. Oczywiście po późniejszych doświadczeniach Holocaustu wypowiedzi narodowców miały inny wymiar, warto więc popatrzeć z perspektywy dwudziestolecia, a nie dzisiejszej.
Przegrał Dmowski walkę o pamięć. Odsunął się od życia politycznego, nie przyjmował odznaczeń. Po powrocie z Paryża Piłsudski przyjął go chłodno, nie zaproponował mu żadnego stanowiska. Walka między piłsudczykami a narodowcami zaostrzyła się. Gdy sanacja budowała legendę Piłsudskiego, konsekwentnie przemilczała zasługi Dmowskiego. Dziś twórca polskiej  niepodległości doczekał się ledwie jednego pomnika w Warszawie. Pochowany został na peryferiach Pragi, na cmentarzu najuboższych na Bródnie, gdzie spoczywali jego rodzice. Obóz rządzący nie wziął udziału w pogrzebie. Za to szedł  w kondukcie wielotysięczny tłum  Polaków (źródła przeciwników mówią o stutysięcznym tłumie, a inne o dwustu tysiącach uczestników).

Jeszcze to "Dziedzictwo" zostawił po sobie. Powieść polityczną wydaną pod pseudonimem Wybranowski (zaczerpnięty od nazwy folwarku). Całkiem przypadkowe odkrycie, bo gdzież mi przyszło do głowy, że polityk zajmuje się powieścią! A powstała ona w 1931 roku. Autor zawarł idee i poglądy, tworząc w atrakcyjnej formie wykład. Oto na pogrzeb stryja przybywa z Paryża tajemniczy Zbigniew Twardowski. Od 13. roku życia przebywał poza krajem. Zdobył świetne wykształcenie, odebrał staranne wychowanie. Prowadzi badania naukowe, a odpoczywa podczas górskich wspinaczek. Prawdziwy kosmopolita. Staje teraz nad trumną stryja, dziwiąc się ubogiemu pochówkowi. Wkrótce okazuje się, że odziedziczył nie tylko spory majątek, ale i tajemnicę. Odkrywa ją stopniowo, podobnie jak etapami następuje przemiana w jego formacji duchowej. Zmienia go zetknięcie z Polską, gdy podczas spacerów z dubeltówką po polach odkrywa, że na obczyźnie był jeno rośliną, którą z korzeniami wyrwano z ziemi. Teraz siła potrzebna mu będzie, by zmierzyć się z tymi, którzy zniszczyli stryja. Nie obędzie się też bez romansu z piękną Wandą.
Właśnie ta książka stała się podstawą  przyszycia Dmowskiemu łatki (łaty) antysemity, bo to Żydzi okazali się wrogami, z którymi Twardowski musi walczyć. Jeśli weźmie się pod uwagę wcześniej przytoczoną wypowiedź prof. Niciei, to pozostanie pasjonująca  lektura.

Ba, dowiedziałam się, że to nie jedyna powieść autora "Dziedzictwa", bo przed nią była jeszcze "W połowie drogi", dotycząca sytuacji w kraju po zamachu majowym. Już w drodze do mnie!
A skoro o zamachu, to w filmiku na You Tube usłyszałam ciekawą interpretację, że to Jaruzelski przywrócił pamięć o Piłsudskim, żeby niejako usprawiedliwić zamach stanu - patrzcie, on tak jak ja...! (prof.Mieczysław Ryba - polecam film "Roman Dmowski - Ojciec Niepodległej Polski").