DOM Z PAPIERU



sobota, 26 marca 2011

Książka zbójecka

"Trzeba naprzód iść, ale nie lecieć, jak pies z wywieszonym językiem, bo i tak nie dogonisz wszystkich książek, nie poznasz i nie przetrawisz wszystkiego." (Pruszkowska "Przyślę Panu...")

Tak i ja zerknęłam na piramidy książek do przeczytania i ... wróciłam do Łysiaka. Jego Cena jest uniwersalna, bezcenna. Kiedyś przeczytałam ją szybko, by poznać zakończenie. Teraz delektowałam się każdą stroną i wypowiedzią. Dla tych, którzy nie czytali (są jeszcze tacy?), krótka zapowiedź.
To dramat sceniczny przerobiony na opowieść. Tytułowa cena ma dwojakie znaczenie, bo oprócz kosztu, słowo to w języku włoskim oznacza wieczerzę. Miejsce i czas akcji - pałac w Rudniku i bliski koniec drugiej wojny. Właśnie partyzanci wysadzili transport z bronią. W czasie akcji zginęło czterech Niemców, za co w każdym z pobliskich miast aresztowano dziesięciu zakładników, łącznie czterdziestu ludzi. Mają być rozstrzelani nazajutrz. Wśród zakładników jest syn hrabiego. Zrozpaczony ojciec otrzymuje propozycję uwolnienia hrabicza i trzech innych wybrańców w zamian za okup, ale też - i to najgorsze - ma podać listę czterech ludzi, których mają być aresztowani, by lista nadal była pełna. Ma wskazać ludzi, którzy umrą, aby inni mogli przeżyć. Wybór okrutny i perfidny. Jednak Tarłowski nie zmierzy się z nim sam. Zaprasza na wieczerzę dwunastu notabli z Rudnika, którzy staną się członkami trybunału w czasie 18 godzin.
Nawiązanie do Ostatniej Wieczerzy tak czytelne, że śledzimy dialogi, poglądy, węszymy za Judaszem. Spotkanie owiane grozą śmierci. Przyjąć lub odrzucić żądania muszą razem, tego wymaga przyzwoitość. Kto chciałby wyjść, umyłby ręce niczym Piłat. Kto zostanie, staje się oprawcą. Czy istnieje sprawiedliwość? Mnożą się pytania. Kogo ratować - najmłodszych, potrzebnych rodzinie, zasłużonych dla narodu...? Losować? Głosować tajnie czy jawnie? Czy akcja wysadzenia pociągu warta była hekatomby Polaków? Toczą się spory o ideologię, rolę Boga, moralność, etykę, logikę, demokrację, sumienie... Zacietrzewieni jeszcze nie wiedzą, że przed nimi najgorsze - trudno było skompletować listę ratowanych, ale podanie czterech osób, które ich zastąpią, wydaje się być niewykonalne. Czy życie nożownika lub sutenera znaczy mniej niż doktora? I tu dochodzimy do sedna powieści, która mierzy się z problemem wyboru mniejszego zła. To problem kardynalny, nadal chyba bez odpowiedzi. Nawet po dotarciu do ostatniej karty powieści nie możemy przestać o nim myśleć. To książka zbójecka, bo żyć nie daje. Dramat stulecia.
Tematyka przenika do innych książek, np. Wybór Zofii. Gdy postawimy sprawę "po bożemu", to wydaje się, że wiadomo, jak postąpić. Jednak w momencie wyobrażenia sobie, że to jestem ja lub moje dziecko, kurczę się w sobie. Ile wiemy o sobie? Łysiak tak realistycznie przedstawił dramat, że szukam w sieci wydarzeń z Rudnika, obserwuję działania partyzanckie. Gdy czytałam książkę A.Tarnowskiego Ostatni mazur, myślałam, że w opisie znajdę punkt wspólny z historią Tarnowskich w ich siedzibie tutaj. Wiem, że to literatura, że fikcja, ale...

poniedziałek, 21 marca 2011

Niektórzy lubią poezję...

...Niektórzy - czyli nie wszyscy.
Nawet nie większość wszystkich, ale mniejszość.
Nie licząc szkół, gdzie się musi,
i samych poetów,
będzie tych osób chyba dwie na tysiąc.

Zgadzacie się ze słowami Noblistki? Co się dzieje, że poezji coraz mniej w naszym życiu? Przynajmniej w moim. Czy czytanie, ba! - nawet pisanie wierszy to przywilej młodych lub zakochanych? Wszak nawet wielcy poeci milkli po osiągnięciu pewnego wieku. Chowali też pióra, gdy w Polsce grzmiały armaty. Zatem dla poezjowania romantycznych wzlotów trzeba? Czy poetą się tylko bywa? Może to szkoła wdrukowała nam lęk przed "trudną" poezją? Mnóstwo tych pytań kłębi mi się nie tylko z okazji święta poezji, jakim jest dzisiejszy dzień.
Proza życia jak walec zrównała wszelakie uniesienia. Grzebię nerwowo w tomikach, bo fragmencik liryczny ładnie się wpisuje, gdy obchody jakieś, dedykacje lub życzenia trzeba wpisać. Naprędce wklepywane hasła w googlach przynoszą żałosne rezultaty.
Chyba nieco lepiej  ma się poezja śpiewana. Czasem zdarza mi się, że tą drogą dokonuję odkrycia. Tak na przykład poczytałam Jana Zycha, do którego dotarłam wsłuchana w śpiew Grechuty.

To są drzwi bez wyjścia. Otwarte jak powietrze dla krzyku.
Tylko, żeby wejść - wrócić już nie można.
Nie wraca się do rzeki.(...)
Na tej ziemi, najpiękniejszym słoneczniku,
po mnie i po tobie przejdą traw pokolenia.
(janzych.cba.pl)

A "Kantata" jest naj:
Tu żadnej pory roku oprócz zimy nie ma.
Tu miejsce na labirynt i na głowę kamień.
Obcy mur z obcym murem graniczy...

Strofy na taki dzień jak dzisiaj. Siedzę sama w moim kąciku literackim, z kawą w lawendowej filiżance. Chciałoby się zanurzyć w samego siebie. Problemy większe i mniejsze. Wypada już tylko powtórzyć za Staffem:
Od dawna zwiastowano, że bardziej niźli chleba
poezji trzeba w czasach, gdy wcale jej nie trzeba.

Pozdrawiam wszystkich miłośników liryki, choćby byli w proporcji 2:1000.

sobota, 19 marca 2011

Lament nad stanem czytelnictwa

Wesoło na niektórych blogach i żeby nie było, że ja taka poważna jestem. Uwaga, będzie niecenzuralnie.

Para zakochanych spaceruje po parku:
- Kochany, pocałuj mnie jak Romeo piękną Julię...
- To znaczy?
- Hmmm... a może przytul jak Abelard swą Heloizę...
- Czyli jak?
- Jak?! Srak! Czytałeś, k..., coś w ogóle?
- Tak! "Naszą szkapę". Ugryźć cię w dupę?


Najpierw rechotałam (wiosna w końcu), a potem przyszedł czas na refleksje. Może jesteśmy ostatnim pokoleniem, które śmieje się z takiego dowcipu? Kim dla dzieci za kilka lat będą wymienieni bohaterowie? Tego nie dowiedzą się w szkole.  Czym zaowocuje wprowadzana reforma programowa? Czy wiele osób zdaje sobie sprawę z tego, że szkolne poznawanie literatury w porządku historyczno-literackim albo przynajmniej chronologicznym to już przeszłość? Teraz uczeń będzie miał do czynienia z analizą tekstu w kontekstach. Pracować będzie na wybranych fragmentach, bo czytanie całości to ideał. Skoro sami nie czytają, to nauczyciel przytoczy wybrany urywek i będzie się o nim dyskutować. Wszak nie można stawiać dzieciom bariery nie do pokonania! Młodzi siedzą w komunikatorach, a książka to przeżytek. Sytuacja prawie beznadziejna, jednak - metoda eksplikacji tekstu przywędrowała do nas z Francji, a tam z czytelnictwem nie jest najgorzej, to może i u nas... No bo skoro nie czytają...

Jeszcze jeden kawał, bo o książce. Znacie? Znamy. No to posłuchajcie:

Rozmawiają dwaj faceci:
- Co kupimy Gieniowi na urodziny?
- Może książkę?
- Eeee... książkę to on już ma.

A wy znacie jakieś książkowe dowcipy? :)

piątek, 18 marca 2011

My jesteśmy mole książkowe - test

Codziennie przed spaniem delektuję się wybranym esejem Anne Fadiman ze zbioru Ex libris (wiem, wiem, wszyscy czytali, ale może jeszcze kogoś skuszę). Książeczka pięknie wydana, a podtytuł wiele mówiący - wyznania czytelnika. Pisana przez erudytę, ze swadą, czasem rozśmiesza, często zmusza do zastanowienia. Nie przyszłoby mi do głowy, że łatwiej po ślubie połączyć kubki do kawy, nawet skarpetki, ale księgozbiory? Biblioteczki obojga pisarzy przez kilka lat mieszkały osobno, a próby stworzenia jednej kolekcji napotykały przeszkody z obu stron: jak je ustawić? w pozycji wertykalnej czy horyzontalnej? z przodu czy z tyłu? czyj egzemplarz z podwójnych powinien pójść w świat? Kompromisy często niemożliwe do rozstrzygnięcia.
Inny rozdział traktuje o Specjalnej Półce, która wiele mówi o właścicielu. Dla autorki to książki o odkrywcach i badaczach polarnych. Brrrr... Nie lubię zimna, nawet w książkach. Zerkam na swoje półki. Ta szczególnie pieszczona wzrokiem to książki o książkach. Może jeszcze rozliczenia z PRL-em. Rozrasta się półka z dziennikami, wspomnieniami, autobiografiami... To oczywisty znak, że się starzeję.
A książka Fadiman - ważna i cudna też dlatego, że snują się w niej refleksje osobiste i zauważenia tak drobne, że gubimy je po drodze. Kto na przykład miałby odwagę napisać esej poświęcony katalogom wysyłkowym? Ba, trudno w towarzystwie przyznać się, że je lubimy.
Zresztą podczas czytania zamyślam się, co rusz. Dokonuję błyskawicznego oglądu własnych dziwactw.  Obraz wcale nie pozytywny. Może by tak zebrać parę wspólnych cech większych i pomniejszych bibliofili? (kolejność przypadkowa - wynik burzy mózgu):
1. Mają problem z upchnięciem książek w domu.
2. Nie cierpią, żeby książki dusiły się w podwójnych rzędach.
3. Po usłyszeniu niewinnego pytania: Czy mogę pożyczyć sobie tę książkę? - wpadają w popłoch.
4. Nie mogą przejść obojętnie obok księgarni lub antykwariatu.
5. Więcej kupują niż mogą przeczytać. To irracjonalne, ale stosy nieprzeczytanych książek się piętrzą, a tu przemycane są kolejne.
6. Wolą książki kupować niż wypożyczać je z biblioteki.
7. Wierzą, że książki mają duszę i rozmawiają z nimi.
8. Z okazji świąt, urodzin, imienin oczekują tylko jednego prezentu.
9. Są wyalienowani. Często nie mają z kim porozmawiać o ostatnio przeczytanej książce.
10. Molice w trakcie czytania potrafią przypalić nawet wodę w garnku.
11. Wściekają się, gdy ktoś przeszkadza im w czytaniu (no, jak można!).
12. Czytają po kilka książek równolegle.
13. Nie chodzą na kursy szybkiego czytania, bo  z czytaniem trochę jak z seksem - po co się spieszyć?
14. Najseksowniejszy mężczyzna to ten, który trzyma w ręku książkę.
15. Muszą wiedzieć, co czyta ktoś siedzący obok nich.
16. Kiedy kupują torebkę, to musi być taka, żeby książce było w niej wygodnie.
17. Zamykają się w ubikacji, by dokończyć rozdział.
18. Z namaszczeniem wybierają kawowe i herbaciane kubki, które będą miały zaszczyt towarzyszyć lekturze.
19. Dostają gorączki, gdy ukazuje się nowa pozycja. Muszą ją mieć, mimo posiadanego nadmiaru.
20. Źle znoszą elektronikę typu e-booki, audiobooki. Ma być tradycyjny papier, szeleszczący, pachnący farbą drukarską. I już!
Jeśli  przynajmniej 10 razy odpowiedziałaś/eś TAK, to  zdałaś/eś test na książkowego mola. Głowa do góry! Czyta elita :)

niedziela, 13 marca 2011

Teraz to jesteśmy takie dzieci i nie dzieci

Teresa Oleś-Owczarkowa Rauska
Fabuła nawiązuje do autentycznych losów matki autorki. Dobrze, bo po ostatnich lekturach mam zdecydowanie dość dźwigania bagaży wyimaginowanych cierpień i przeżyć spreparowanych li tylko dla potrzeb powieści.
Polska rodzina na robotach w Niemczech. Nietypowa, bo uniknęli rozdzielenia. Okrucieństwo wojny przefiltrowane przez narrację dziesięcioletniej dziewczynki. Są echa masowych egzekucji, palenia w krematoriach, ale zajmuje nas dziecięcy świat tu i teraz. Już pierwszy etap podróży pociągiem zwiastuje, że wojna będzie postrzegana inaczej: Ja myślę, że przecież jeśli Hitler zafundował nam tę podróż pociągiem, to nie jest taki zły!? Ciekawość Alusi gaśnie, gdy stają stłoczeni na wzniesionej z desek platformie, a bauerzy wybierają robotników - macają, oglądają... Zjawia się ich właściciel i zabiera do Rauski. Tu dowiadują się, że nie ma takiej pogody ani takiej pory roku, żeby nie było roboty. Mimo takiej zapowiedzi i tak mają świadomość, że trafili dobrze, bo tu nie biją. Ciężkiej doli dziecka współczujemy nie dlatego, że się żali. O nie! Alusia stara się pracować jak najlepiej, by okazać wdzięczność za możliwość bycia z najbliższymi. Jak można przetrwać wielogodzinną harówkę w polu? Można sobie na przykład wmówić, że to wcale nie jest praca, tylko zabawa. Los dziecka polepszy się nieco, gdy trafia do domu Hanny - żony bauera. Tam ścieram, pucuję, składam, układam. Uczę się pracować. Solidnie, bo od początku musi być dokładnie i najlepiej, jak tylko można. Przez głowę przebiega mi myśl, co by było, gdyby Niterich nie zdała testu na uczciwość. Rozrzucone od niechcenia kawałki czekolady, które potem Niemka składa jak puzzle       i sprawdza, czy nie brakuje żadnego kawałka. Czy moje dzieci zaliczyłyby dziś taki egzamin? Wiele wciągających wątków i pytań, na które sami musimy sobie odpowiedzieć. Zapłakana i rozmodlona matka zdolna jedynie przytaczać zasady toksycznej pedagogiki. Ojciec, który potrafi wysłuchać,            a w ciężkich warunkach ma jeszcze siłę, by włączyć się w konspirację. Stosunek  Niemców do wojny, bo przecież sami sobie Hitlera wybrali. W takim razie czy można współczuć niemieckiej matce, gdy ginie na wojnie jej syn? Czy karcić córkę za uczuciowe przywiązanie się do szefowej, gdy w ważnych momentach życia matki przy niej nie było?
Dla mnie to książka ważna, bo przypomina, że nie tylko dorośli dają nam ogląd wojny, że dzieci też swój głos mają. Być może również moje dziecięce nóżki deptały te same podwórka, które teraz zaniedbane, rozsypują się. Bo ta ziemia nadal walczy o swoją tożsamość.

sobota, 12 marca 2011

Potańczyć by się chciało...

... lecz to się nie udało.
Dziś notka dla tych, którzy lubią kontrowersje (Aniu! zamówienie zrealizowane).
Impulsem, by wrócić do Nurowskiej, jest czytana właśnie Rauska (o niej wkrótce). Od razu uprzedzam, że czuję się emocjonalnie związana z tematem, bo przyszłam na świat na ziemiach odzyskanych, a moja mama pracowała w fabryce, w której jeszcze były Niemki. I żadnej nie stawiano nago pod pręgierzem tylko  z tego powodu - ani z żadnego innego zresztą - że Niemką była. Dlatego od razu zapaliła mi się w głowie czerwona żarówka, gdy przeczytałam we wstępie o takiej inspiracji.
Książkę czyta się bardzo dobrze, jak zresztą pozostałe tejże autorki.  Sprawne pióro, historia w tle, szczypta seksu. Pewnie dlatego rozemocjonowani śledzeniem fabuły, możemy nie zwrócić uwagi na takie np. zdania:
Jej prześladowcami byli Polacy.
Wywożono nas stamtąd jak zwierzęta, w bydlęcych wagonach.(s.157)
To były przecież stałe praktyki, te napaści na przesiedleńców.
W napaściach na nas, bezradnych, przerażonych, uczestniczyły polskie kobiety, częstokroć były bardziej brutalne i okrutne od mężczyzn ... i bardziej domyślne, przed ich pazurami nie dało się ocalić niczego z marnego dobytku...(s.156)
Te bandy czatujące na pociągi z uchodźcami działały pod osłoną polskich władz.
s. 169-170 - opis "zemsty ofiar", zbiorowe gwałty, obelgi.
Polacy mi wszystko zabrali: dom, ojczyznę, prawo do miłości, zawsze już bałam się mężczyzn... (s.174)
...zaczerwienione, pełne zapiekłej złości twarze. Wyglądały jak wiedźmy, w brudnych, poszarpanych łachach, z rozczochranymi kudłami (to opis Polek, które przyłapały Niemkę na kradzieży w polu, s.190 i dalsze). Rzuciły się na nią, bijąc po twarzy, szarpiąc za włosy, a kiedy się osłaniała, poczuła na sobie ich pięści. Powaliły ją na ziemię i poczęły deptać nogami. Miały rozdęte, fioletowe od żylaków łydki i uda. Nie nosiły majtek, widziała więc nad sobą ich przerażających rozmiarów łona, przypominające rozgrzebane wronie gniazda. Z obrzydzenia zwymiotowała.

 Obraz Polaków przerażający. Dostało się każdemu - łącznie z papieżem. W jednej książce autorka pomieściła wszystkie modne hasła: wypędzeni, pojednanie, aborcja, kościół katolicki. Czy można się dziwić, że to bestseller w Niemczech? Podobnie zresztą rzecz ma się z Bikini Wiśniewskiego, po której to książce skończyłam romans z tym autorem z tego samego powodu. Sama Nurowska w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" (2000.11.25) żali się, że w Niemczech jej książka osiągnęła ogromny sukces czytelniczy, wciągana jest na listy lektur szkolnych, a w Polsce - cisza. Może przerwijmy tę ciszę. Nie chodzi mi o zaprzeczanie faktom, ale o zachowanie właściwych proporcji, o zamianę w roli kata i ofiary, o zafałszowania po to, żeby... No właśnie - po co?
Też kiedyś lubiłam Nurowską...


sobota, 5 marca 2011

Jak to drzewiej bywało... z kobietami

Na blogach powiało wiosną, ale i o kobietach sporo. Zatem z okazji Dnia Kobiet (obchodzimy?) parę słów o ważnej książce. Przywędrowała do mnie w pokaźnym stosiku. Biblioteka wojewódzka organizowała kiermasz starych książek. Po złotówce! I jak tu nie kupić? Wśród autorów: Conrad,  Kawalec, Piętak, Żeleński (Brązownicy, Marysieńka Sobieska) i... nieprawdopodobne, ale też Pruszkowska i jej Przyślę Panu list i klucz (niebawem osobna notka).
Dziś przedstawiam cudo pt. Wizerunki niepospolitych niewiast staropolskich XVI-XVIII wieku Zbigniewa Kuchowicza. Jeśli zaczniemy narzekać na naszych mężczyzn, to warto sobie pomyśleć, jak to jeszcze nie tak dawno było. Obyczajowa dyskryminacja nie znała granic! Może parę przykładów? Proszę bardzo.
W XVIII wieku niektórzy autorzy dzielili kobiety na cztery typy: kobietę - klacz, kobietę - sukę, kobietę - świnię i kobietę - pszczołę. Tylko z ostatniej, oczywiście, był pożytek. Co jeszcze? Ano:
"Trzymać to było żonę na munsztuku,
Niechby od twego drżała huku."
Paprocki ułożył nawet Dziesięcioro przykazań mężowych, z których może pierwsze przytoczę:
"Jedno kij, tę receptę miej na nią za pasem,
Będzie warcholiła, pogłaskaj ją czasem..."
Ani popularny kult Matki Bożej nie pomógł. Dla neurologów ciekawy, być może do analizy przydatny, fragment: "białogłowa nie jest sposobna do nauki, dla grubości mózgowych meatów zapychających się i tępość  czyniących."
Po takim wstępie trudno uwierzyć, że jednak znalazły się niewiasty, które działały, walczyły, mimo dyktanda męskiej woli. Na kartach książki pojawiają się nazwiska bardziej znane, jak np. Barbara Giżanka - ostatnia miłość Zygmunta Augusta, Helena Radziwiłłowa, Izabella Czartoryska... Autor też wyszukał  i ocalił dla potomnych choćby chłopkę z Kolbuszowej, która sporo namieszała w historii. Galeria ciekawa, a książka ... niepospolita.

środa, 2 marca 2011

Kryzys wieku średniego

Jedna z moich wspaniałych koleżanek-aniołów kończy czterdziestkę. Jak tu opowiedzieć inaczej niż książkowo?

Milan Kundera Śmieszne miłości. Anegdoty melancholijne
"Tak gdzieś między trzydziestką i pięćdziesiątką znajduje się niewidzialny punkt, oznaczający przypuszczalny środek życia. Kiedy ten punkt przekroczycie, wszystko wokół was się zmienia. To tak, jak byście wdrapali się na szczyt góry. Życie, które przedtem ukryte było za widnokręgiem, które było niedostrzegalne i tajemnicze, od którego można oczekiwać jeszcze wielu rzeczy, ukazuje się nagle w całej swojej przytłaczającej małości. Dostrzegacie nagle kres swoich możliwości i sił, i naraz jasno zdajecie sobie sprawę z tego, co jeszcze w życiu zdziałacie, a czego nie zrobicie już nigdy. Ściska się wam serce, ponieważ uświadamiacie sobie raptem prawdziwe rozmiary swego życia i stwierdzacie, że są to tylko normalne, ludzkie rozmiary, małe, nędzne, o wiele poniżej zasięgu waszych marzeń. I doznajecie uczucia, że sięgając wzrokiem aż po kres swego życia, zdaliście egzamin z czegoś w rodzaju pierwszej śmierci, z jakiejś "przedśmierci",  egzamin z tego, jak być umarłym."

Mało optymistycznie. Wiem, wiem, ale to mój ulubiony fragment tłumaczący to i owo. Potem już jest tylko lepiej. Zatem dla przeciwwagi polecam Moniki Rakusy "39,9". Wyrówna się.

wtorek, 1 marca 2011

Ja nie chcę się starzeć!

Obiecuję, że nie będę osądzać autora i jego dzieła na podstawie kilku kartek. Dam szansę. Obiecuję.

Hubert Klimko-Dobrzaniecki wymyślił (tak, tak, pierwszy raz tak czytałam) dwustronną książkę - Dom Róży i po odwróceniu - Krysuvik. Może zaczęłam czytać z niewłaściwej strony.
Rzecz dzieje się w Islandii. Hubert pracuje w domu starców.  Pierwsze strony mnie zmroziły! Wulgaryzmy, zwyrodnialcy gwałcący staruszków... To niemożliwe - myślałam. Już odłożyłam książkę, ale wróciłam. Potem było już tylko lepiej. Dałam się wciągnąć. Aż narracja doprowadza do zagadkowej, pięknej Róży, która egzystuje na Dachu (elitarny dom starców), a jej losy są dopowiedziane w drugiej części. Krysuvik to dzieje tragiczne ojca Róży. Jego straszliwa samotność i trudny do wyobrażenia ciąg nieszczęść: sieroctwo, walka z losem, spotkanie dziewczyny... Gdy buduje dom i wydaje się, że zły los o nim zapomniał, rodzi się niewidoma Róża. Druga córeczka tonie w gorącym źródle...  Dalej musi się czytać, choć trudno oczekiwać szczęśliwego finału.
Jeśli to czyta młodsza osoba, szuka być może sensacji, może śledzi z zainteresowaniem dzieje polskiego emigranta, dopatruje się drugiego dna... Dla mnie to wzmożenie lęku przed starością, niedołęstwem. Przecież to już za chwilę! Można mieć nadzieję, że to daleko, nie u nas, ale wracają natrętnie nagrania z naszego domu "spokojnej" starości, gdy pensjonariuszki są bite po twarzy, zmuszane do jedzenia, obnażane... To zły sen! Chcę się obudzić!
Nie wiem, ile tu fikcji literackiej, ale doświadczenia tak namacalnie bolesne, że książkę uznaję za bardzo dobrą. Tak dobrą, że po Bronholm, Bronholm nie sięgnę.