Zasiadam do
lektury i ogarnia mnie strach. Gwara! Nie dam rady... Zaczynam czytać na głos.
Kanciaste litery łagodnieją, włącza się kresowy zaśpiew i płynie opowieść...
I Bóg
o nas zapomniał to niezwykła relacja Antoniego Tuchoskiego, wysłuchana
i zapisana przez Andrzeja Kalinina.
Poruszające istorie przybliżają nam
losy Polaków pod sowiecką okupacją. Główny bohater walczy we wrześniu 1939 roku
i jeszcze nie rozumie, dlaczego musi kryć się przed samolotami z czerwoną
gwiazdą lecącymi skrzydło w skrzydło z tymi naznaczonymi swastyką. Dopiero
później wpadnie mu w ręce kawałek gazety z informacją, że Niemcy i CCCP to
najlepsi przyjaciele. Skwituje ten fakt, że jeden wróg był „gut”, a drugi „charoszy”. Taka różnica między nimi.
Jednak obejmują go sowieckie szpony, z których wyrywa się – jak nakazuje honor
polskiego żołnierza – kilka razy. Przekona się, ile może znaczyć ulotka
zrzucona przez bolszewika (niech mu komunizm lekkim będzie). Dane mu będzie
spojrzeć z góry na dno wąwozu wypełnione ciałami kolegów rozstrzelanych w rytm
„Katiuszy” ryczącej z głośników, bo na stacji kolejowej egzaminów z
przynależności proletariackiej zdać nie potrafili. To już drugi tak porażający
widok z września. Dopiero przecież broń zdawali, a jeden z oficerów, który
pogodzić się z tym faktem nie mógł i ratował się ucieczką, leżał po egzekucji
na hałdzie z jenieckich karabinów usypanej. Tak oto powinien wyglądać pomnik naszych żołnierzy przez bolszewików
pomordowanych.
Jeszcze
jedna ucieczka i ratunek, który wydłużył tylko czekanie. Napatrzył się wtedy na
„wyjące pociągi” śmierć i rozpacz
wiozące na Syberię. Nie przeczuwał jeszcze, że i za nim zasuną się drzwi
eszelonu, a pięciotygodniową jazdę przyjdzie mu spędzić wśród dzieci – głównie
harcerzy i ministrantów. W głodzie,
mrozie niewielu dojechało do celu. Z rozpaczą narrator patrzył, jak Ojczyźnie
zabierano ludzi, a ludziom odbierano Ojczyznę...
A jednak my ciągle żyli! – dziwi się
Antoni. Jeszcze wiele lat w Związku Sowieckim przebywał ze śmiercią zbratany, z
głodem zakolegowany. Czas pęczniał bólem. Nawet gdy śmierć spowszedniała,
trafiały się jednak chwile jak ta, kiedy ujrzał
Stasia i zapłakał:
Ta zjawa w łachmany pookręcana kołysząc si z nogi na nogę, szła w moją
stronę. W czeluściach szmat, co całe głowe okrywali, było coś... To znaczy, źle
ja powiedział. Słuchaj pan. W tej twarzy wcale nie było nosa. Tylko rana jakaś
sina, ropiejąca i głęboka. Wyżej tej rany byli oczy. Duże i okrągłe i z tą raną
w jeden obraz si łączyli.[...] Te oczy dlatego byli takie wielkie, bo powiek
one nie mieli. Odpadli powieki, odpadł nos mrozem syberyjskim uszkodzone...
Opowiadanie „Konie”, w którym
Stasia autor wspomina, to jeden z
najcenniejszych i najpiękniejszych opowiadań XX wieku! Staś przepadł potem
w śnieżnej zawiei, ale obraz polskiego chłopca został...
A
dalej? Dalej za zmarnowanie koni, czyli dobra sowieckiego, główny bohater trafi
do ciężkiego więzienia w Krasnojarsku i na lata obozu pracy w kołchozie
„Krasnyj Ałtaj”. Jeszcze tylko usłyszymy, jak to sowieckie marksisty starego Boga w urządzaniu piekła prześcignęli.
Bo po zjedzeniu koni zarażonych nosacizną, karny łagier ogarnęła zaraza.
Komisja specjalna współczuła umierającym i pomoc obiecała. Istotnie nadeszła.
Specjalna ekipa przywiozła trzy ciężarówki uzbrojonych enkawudzistów i dwie
cysterny benzyny. Zgromadzone w jednym baraku „zarazki” zaryglowano i
podpalono. Tak władza radziecka z zarazą wygrała. A ludzie z tego obozu przeniesione zostali do innego świata, gdzie nie ma
łagrów, ani głodu, ani pracy katorżniczej, gdzie
nie ma komunistów, bo Pan Bóg ich tamuj nie tolerui...
Powieść
łzy wyciska, ale i czasem uśmiechem krzepi. Jak chociażby wtedy, kiedy Antoni
opowiada: kilku bolszewickich najeźdźców
wyprawił ja na tamten świat. Znaczy si na łoże Marksa i Engelsa ich posłał.
Jednak łez więcej... Bo Tamuj, gdzie ja był, przez osiem lat
mordowano na wszystki sposoby, za pomocą głodu, mrozu, tortur okrutnych, kuli w
tył głowy, pracy katorżniczej, na lądzi, wodzi, bagnach, śniegach. Boże drogi,
aż spamiętać nie można. Nawet szatan tyle okrutności wymyślić by nie potrafił.
Chyba, żeby uparł si i Związek Radziecki w piekle założył.
Tymi
słowami kończy autor. Kończę i ja. Bo cóż dodać? Niech podumają dzisiejsi
rusofile i agenci wszelacy.
Znów Zbyszko w roli polecającego. Przeczytałam, zapłakałam...
Dziękuję... Bardzo...
OdpowiedzUsuń~ To ja dziękuję... Bardzo...
Usuń"sowieckie marksisty starego Boga w urządzaniu piekła prześcignęli" - nic dodać, nic ująć. Cytaty przejmujące podałaś.
OdpowiedzUsuńNie znałam tego tytułu, a książka warta uwagi.
~ Dużo takich perełek językowych w książce. Nie wiem, czy to zasługa gawędziarza Antoniego, czy przyjaciela, który relację spisał. Tak czy siak - warto sięgnąć. Przez pewien czas powieść była lekturą szkolną, ale za dużo w niej razy pada imię Boże, by się się ostała w kanonie. Polecam.
UsuńUwielbiam ten zaśpiew, miałam w liceum kolegę repatrianta, który "śpiewał' a nie mówił a my prosiliśmy o więcej i więcej, ale on nam tak przejmujących historii nie opowiadał.
OdpowiedzUsuńGdzie się te marksisty nauczyły tego nieludzkiego postępowania, w jakich szkołach.......?
Muszę koniecznie przeczytać.
~ Tym razem książka łatwo dostępna. Chciałam sprawdzić, jak "śpiewa" fachowiec i wysłuchałam na YT kawałek audiobooka, ale tragedia! Jestem lepsza ;)
UsuńAniu, tak przy okazji. Wiem, że chciałaś kiedyś przeczytać "Siedem lat w więzieniu" pani Ewy Ludkiewicz. Dotarłaś do tej książki? Bo jak nie, to będziesz mieć niespodziankę:)
Nie dotarłam...lubię niespodzianki....
Usuń~ No to będzie:)
UsuńJuż się cieszę...i to baaardzo...
Usuń:-D
Usuń