DOM Z PAPIERU



wtorek, 29 grudnia 2015

HAJDA NA „TRYLOGIĘ”!



W wigilię Roku Sienkiewicza skusiłam się na obejrzenie dramatu historycznego „Taras Bulba” w reżyserii W.Bortki. Spodziewałam się, że to będzie anty-„Ogniem i mieczem”, ale nie przypuszczałam nawet, że produkcja będzie tak polakożercza. Winić  Bortkę czy Gogola, który stworzył powieściowy pierwowzór? Może najpierw reżyser – członek Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej znany jako zwolennik tezy, że Rosjanie i Ukraińcy to ten sam naród, a Ukraina jest częścią Rosji, co pokazał dobitnie w swoim filmowym dziele. Dopuścił się też wielu przekłamań wobec literackiej wersji, np. wprowadził motyw zemsty kozackiej po śmierci żony Bulby, dla celów komercyjnych wyróżnił wątek erotyczny (nieprawdopodobne, by polska wojewodzianka uległa za przyzwoleniem ojca zwykłemu Kozakowi), a w myśl politpoprawności  usunął wątki antysemickie (chociażby brak sceny topienia Żydów w Dnieprze).  A kim był Gogol? Tak myśląc po polsku, to targowiczaninem, bo urodzony na Ukrainie, służył wiernie Moskwie, co czuje się podczas lektury i projekcji. Mają do niego o to żal dzisiejsi młodzi Ukraińcy, ale zostawiam im dywagacje, a zajmę się obrazem Polaków w filmie.
- „Idziemy na Rzeczpospolitą! Odpłacimy im za wszystkie krzywdy! Za śmierć i łzy! Za szarganie naszej wiary!”; „Hołota! Bydło! Zbuntowani chłopi!”; „Tacy to źli ludzie, tylko na nich napluć!”; „Niech ich piekło pochłonie!” – słychać wciąż. Polacy to wcielenie zła w czystej postaci.  Na tle bohaterskich i religijnych Kozaków wypadają niczym dzicz. Gdy Kozacy tną husarzy jak trawę, nasi walczą nieporadnie. Pancerze dają się przebijać niczym swetry z krótkiej broni, a krew leje się niczym wino z bukłaków.  Używają kwiecistego języka. Nie wiem jak poradzili sobie tłumacze ze słowami: pier..... go w ryja czy mamy skur...... . Ktoś powie, że wojna... Tak, tylko Kozacy w tym samym czasie wciąż się modlą! Nawet na placu boju przed śmiercią każdy dziękuje towarzyszom walki, że taka zaszczytna śmierć go spotkała i kończy żywot słowami: „Niechaj na wieki trwa prawosławna ziemia ruska!”.
Jednak najgorsze są sceny okrucieństwa. Tylko bestie potrafią dokonywać takich kaźni na jeńcach! Łamanie kołem, palenie żywcem, wieszanie na haku, a to wszystko na oczach żądnej krwi gawiedzi. Jedno jest pewne – Ukraińcy po wyjściu z kina będą dyszeć nienawiścią do Lachów!
Z żalem dodaję, że w tej antypolskiej produkcji wzięli także udział polscy aktorzy. To piękna – znana z roli Ligii – Magdalena Mielcarz i Daniel Olbrychski, którego przedstawiać nie muszę. Nie znali scenariusza? Serce boli, że ulegli rosyjskiej propagandzie...
Dziś FB to już nie jest czas czytania, a pora filmów. Jeśli tak, to dla przeciwwagi po obejrzeniu omawianej produkcji proputinowskiej, obejrzyjmy nasze ekranizacje „Ogniem i mieczem” czy „Pana Wołodyjowskiego” (chociaż też można reżyserowi stawiać zarzuty). A jeszcze lepiej, jeśli uzbrojeni w Sienkiewiczową „Trylogię” damy odpór tym rosyjsko-ukraińskim kłamstwom!

sobota, 26 grudnia 2015

CHCEMY ODPOWIEDZI - PO CO MY UMARLI?



Moja wina... Popełniłam grzech zaniechania... Widziałam linki zachęcające do obejrzenia „Zmartwychwstania” Lusi Ogińskiej, ale po kliknięciu okazywało się, że to niemal trzy godziny oglądania! Jeszcze wtedy nie przypuszczałam, że to czas obcowania z ARCYDZIEŁEM... Moja wina... Zatem biegnę z zadośćuczynieniem...

Zamysł artystyczny przedni. W bronowickiej chacie po stu latach odbywa się kolejne wesele. Taki kaprys miał pan młody – polonista, a że z nauczycielskiej pensyjki nie podołałby, pomaga bogaty teść. Wśród gości rasowy polityk, zaraz potem bankier, jest i modelka, reżyser, poetka, ksiądz, jak również wynajęty na tę okazję prosty chłop. Bawią się znakomicie, a żywe dialogi oddają kondycję obecnych elit. Padają słowa dotyczące wyznawanych wartości, życia politycznego, ale i rodzinnego. Bo już w trakcie wesela tajemnicą poliszynela staje się zdrada, jakiej dopuściła się panna młoda, a dopiero co poślubiony Jasiek rozpacza, że chciał budować dom na zgniłym fundamencie. Jeśli taka rodzina, to jaka ma być Polska? „Kłamstwo, fałsz, nepotyzm – to wasz polski patriotyzm!” – wykrzykuje. Zdrada domu i zdrada ojczyzny to ta sama zdrada!

Słowom tym zdają się wtórować goście „z tamtych stron – gdzie się czas w wieczności topi”. Po północy do weselnej izby pukają echa historii i snują się zmory, widziadła, zjawy...
Quo vadis, homine? – pytają... Przyszłość płacze krwawymi łzami, jest pusta i gniewna. Wieszczy, że nie będzie ludzi, jeno uczłowieczone zwierzęta. Na dźwięk trąbki ożywa też przeszłość. Budzą się z letargu bestialsko pomordowani, zgładzeni, powieszeni, usieczeni... Ruszyli z wiecznego odpoczynku, bo zbudziła ich płacząca polska dusza. ”Chcemy odpowiedzi – po co my umarli?!” – to głosy żywych sumień, czujących swąd zdrady. A żołnierz prosi: TYLKO PAMIĘĆ W SERCU MIEJ... Jakże przejmująco brzmią słowa:
„Dzisiaj mnie ojczyzna woła... Słyszysz? Dzwon u kościoła!
Larum, larum gra. To ojczyzna woła, łka. Bronić trza!”
Polska nas uwiera i boli. Ale sama niczym skrzywdzona matka szlocha, bośmy wszystko zatracili, a syny na niej suknię rozdzierają... Chociaż świt nadzieją pachnie. Jedynie poetka poddaje w wątpliwość niepodległość Polski i prorokuje złowróżbnie...

Im bliżej końca dramatu, tym bardziej treści patriotyczne zagęszczają się. Do korowodu dołącza tajemniczy skrzypek i już otwarcie szydzi z weselników – nie opuści chaty, bo został tu zaproszony, żeby grać! „Cała Polska w tych ścianach! Całą Polska pijana!” – i zabawia się z gośćmi, mami... Niknie głos rozsądku: „My nie możemy spać!” Zamknięci w chaosie, bezwolni, a szatan krąży i zaciska pętlę na szyi... I niczym w chocholim tańcu podążamy za diabelskim skrzypkiem.
„Wy możecie Polskę mieć, ale wam się nie chce chcieć!
Wykopaliście jej grób, na nic teraz łzy, skamlanie.
Polska to szatański łup!”
Czy uratuje nas pojawienie się w finale Chrystusa? Czy wytarguje z diabłem polską duszę?...

To dzieło porównywalne z kreacją Wyspiańskiego. Scenariusz Lusi Ogińskiej podparł mistrzostwem reżyser Bohdan Poręba, a grą zaszczycili (pod groźbami!) wspaniali aktorzy  krakowskich scen. Atutem spektaklu jest muzyka Piotra Kiziora – chwilami monumentalna, często niespokojna, wręcz diaboliczna, wzbogacona kurantami, dzwonami, tykaniem zegara. Należy się tej sztuce wpis serdeczny. Nadchodzi CZAS WIELKIEGO PATRZENIA...

środa, 23 grudnia 2015

Podnieś rękę, Boże Dziecię...

Aż tu wczoraj kompanija tak se mówiła, 
że Panna Syna na sianku w żłobie powiła.
Potwierdzają tę nowinę i aniołowie,
wyśpiewują dziś Gloryja wdzięczni posłowie.
Jeżeli chcesz i tłustego barana, 
niechaj będzie serce nasze wdzięczne dla Pana. [...]

Kochani! Wszystkim czytelnikom "domu z papieru" życzę, by podczas tegorocznych świąt Bożego Narodzenia u każdego z Was zagościły dobre Anioły: Anioł miłości, Anioł zdrowia, Anioł dostatku...

Nie byłabym sobą, gdybym w taki czas nie nawiązała do miłości najpierwszej.



PODNIEŚ RĘKĘ, BOŻE DZIECIĘ, BŁOGOSŁAW OJCZYZNĘ MIŁĄ... A wiara i nadzieja niech zagoszczą w naszej zniewolonej Ojczyźnie... Bo straż mamy przednią! Czeka i stawi się, gdy Polska w potrzebie...

wtorek, 1 grudnia 2015

Przybieżeli legioniści, landszturmiści, c.k. wojacy...



Wigilie Wielkiej Wojny na Kresach przybliżył Tomasz Kuba Kozłowski – niestrudzony propagator kultury kresowej. W czasie wielu spotkań autorskich ukazuje dziedzictwo historyczne i kulturowe I i II Rzeczpospolitej, próbując odtworzyć je poprzez materiał ikonograficzny. Dokonuje rzeczy niemal niemożliwej – ukazuje panoramę nieistniejącego świata! A grudniowe wieczory poświęca przybliżeniu charakteru Wielkiej Wojny  na Wschodzie. Udajemy się na fronty...
Pierwsze wojenne Boże Narodzenie 1914 roku na froncie zachodnim... Znane, opisane, sfilmowane... Jak chociażby wyjście z okopów w tę wigilijną noc i wspólne kolędowanie żołnierzy z wrogich wojsk! Zbratali się żołnierze z niemieckich i brytyjskich jednostek! To był pokój zawarty wbrew dowódcom, a na około 800 km odcinku frontu, takich przypadków było kilka...
Jednak warto przejść na wschodni front...   Patrole się zbliżyły...Spływały łzy po policzkach Polaków wciągniętych siłą do walczących armii...
I tutaj kolęda szła pod niebo z dwóch wrogich okopów, bo z polskich i rosyjskich... Nieoficjalny rozejm...
Padają nazwiska legionowych poetów, którzy tworzyli kolejne strofy do znanych melodii... Józef Mączka, Józef Andrzej Teslar, Bolesław Pochmarski, Zdzisław Dębicki... Porwani zapałem i tęsknotą kolędowali... Brak filmów, brak książek... Wspomnienia zostały w archiwach niemieckich i rosyjskich... Niedostępnych... Bo „rozdzielił nas los...” i rzucił do obcych okopów...
Powiedz nam, Jezu, przy tej kolędzie,
co też z tą biedną Twą Polską będzie?
Brak publicznego przypomnienia tych kolęd legionowych, a teraz stulecie ich prawykonania! Może pokolędujemy wspólnie?
To był piękny wieczór! Polecam każdemu, komu nasza historia zapada w serca...


sobota, 28 listopada 2015

WYCIĄGAJĄ SZPONY PO NASZE DZIECI, czyli GENDER w literaturze dla najmłodszych...



Gender to nie nowinka ostatnich lat. Ma marksistowską twarz, a strategia jest wprowadzana systematycznie od dziesięcioleci. Jej główny cel to zatrucie cywilizacji łacińskiej odorem rozpusty. „Rozpal namiętność, a będziesz kontrolował ludzi!” – to jedno z ideologicznych haseł. Promowane są wolny seks, wynaturzenia, antykoncepcja, aborcja, eugenika... Nowy ład stanie się możliwy po unicestwieniu prymarnych wartości, a na przeszkodzie stoi Biblia, w niej Święta Rodzina i wzorowana na niej rodzina katolicka. Przewrót dokonał się już na Zachodzie, teraz rosną apetyty genderowych ideologów na dziewiczą Polskę... Bo zbyt konserwatywna, zbyt katolicka i zbyt narodowa... Najczulszą i najdroższą tkanką są dzieci, więc dziś o nich...
Toczy się genderowy walec... Podmienione wartości przenikają do dziecięcego świata w lukrowanej otoczce, wywołując uśmiech i pragnienia... „Mamo, kup mi książkę!” – który rodzic odmówi? I prężą się na dziecięcych półkach „Koszmarne Karolki”, „Monster High”, „Sekretne dzienniki nastolatek”, „Wielkie księgi cipek” (i siusiaków) czy opowieści o tym, jak „Pan Pierdziołka spadł ze stołka”... A także czytana z wypiekami również przez rodziców seria o Harrym Potterze. Różny ciężar gatunkowy, ale cel wciąż ten sam – nakarmić dzieci gender, okultyzmem i pornografią.
O kilku tytułach dziś. Tych najbardziej popularnych...
Powszechnie znana i lubiana, wciąż tkwiąca w kanonie lektur, Astrid Lindgren. To feministka  lat czterdziestych. Kochała wolność i kpiła z konwenansów (owocem romansu z żonatym mężczyzną było nieślubne dziecko, które oddała do rodziny zastępczej). Jakie życie, taka twórczość. W kolejnych powieściach adresowanych do dzieci protestowała przeciw społecznie przypisanym rolom, w których dziewczynki miały bawić się lalkami i nosić kokardy. Jej bohaterki były pewne siebie, mocne w gębie, aktywne (silna i szalona Pippi!- nie chodzi do szkoły, pozbawiona rodzicielskiej opieki, robi, co chce), a chłopcy na ogół są smutni, osamotnieni i bezradni. Tak zaczęła się rewolucja w światowej literaturze,  a dzieci „zostały uwolnione z gorsetów”...
Po latach mamy godnych kontynuatorów, jak chociażby Joannę Olech i jej „Dynastię Miziołków”. Mamiszon interesuje się wróżbami, używa amuletów, czyta horoskopy, wprowadza w domu wegetarianizm, lubi hazard, sprawuje kontrolę nad mężem i krytykuje go w obecności dzieci, oszukuje nauczycielkę... Papiszon z kolei jest nieporadny, zestresowany. Oboje pokazani są jako nieudolni i tępi, a górują nad nimi dzieci. Bo one w tej rodzinie są najmądrzejsze. Słuchają mocnej rockowej muzyki, znają filmy dla dorosłych, wykazują płytkie poczucie humoru graniczące z bezczelnością, a w czasie wycieczki do Częstochowy nie ma mowy o modlitwie, za to sporo miejsca zajmuje edukacja seksualna. W święta trzeba się najeść, niedziele spędzić w McDonaldzie, a patriotyzm jest głupotą... Ot, bezstresowe wychowanie wyziera z każdej strony...
Jest jeszcze „Matylda” (R.Dahl). Tytułowa bohaterka to genialna i „wrażliwa” pięciolatka, nazywana przez rodziców bezmyślną gnidą i głupim bachorem. Państwo Piołunowie to ojciec handlujący używanymi samochodami i oszukujący klientów oraz matka grająca całe dnie w bingo, zatem zmęczona. Czas zajmuje im oglądanie telewizji i jedzenie fast foodów. Są nieczuli na potrzeby córki, stąd kłótnie. To przyczyna walki z wszechmocnymi dorosłymi i ona jest osią powieści. Córka staje do walki, by pokonać kretynizm rodziców! Kilka cytatów? Proszę: „Matylda nie miała najmniejszych wątpliwości, że pokaz chamstwa w wykonaniu jej ojca zasługuje na surową karę.”; „ Umysł Matyldy już pracował nad odpowiednią karą dla wrednego rodziciela.”; „Wentylem bezpieczeństwa była przyjemność obmyślania i przygotowywania kar dla rodziców”... Dostało się też szkole, a jakże! Tu można przeczytać opis przerażającej dyrektor Pałki, która zamyka dzieci w najeżonym szkłami Dusidle, a na dodatek ten potwór jest wierzący! (widziałyśmy ją w czasie porannej modlitwy)... Dzieci wypowiadają jej wojnę, dodając sobie animuszu piosenką: „my jesteśmy krzyżowcami, szlachetnymi wojami (...), podczas gdy Pałka to Książę Ciemności, Parszywy Wąż...”  Zatem w kilku rozdziałach poddano totalnej krytyce rodzinę, szkołę i kościół – filary wychowania. A Roald Dahl promowany w mediach jako dobroczyńca i filantrop wspierający organizacje charytatywne...
Może na koniec parę słów o FEMINARIUM, czyli o literaturze dla dzieci okiem feministek. Zlatują się na sabaty i radzą, jak w dziecięcych książkach sączyć gender. W 2007 roku pojawiła się na polskim rynku seria „Bez tabu”. Są wśród nich: „Mała książka o feminizmie” i dalsze o tolerancji, homofobii. O miłości homoseksualnej traktują „Z Tango jest nas troje” oraz „Król i król”. Dołączyła ze swoją twórczością Anna Onichimowska. Jej „Koniec gry” opowiada o dochodzeniu do własnej tożsamości homoseksualnej w religijnej rodzinie, w której na dodatek brat należy do Młodzieży Wszechpolskiej (!). Dla przedszkolaków przeznaczona jest bajeczka „Igor i lalki” P.Lindenbaum, w której chłopiec bawi się Barbie... Feminarium zabiega też o włączenie do czytelniczego obiegu takich pozycji jak „Tylko dla dziewcząt. Bez tajemnic o stawaniu się kobietą” M.Verlag czy „Zwykła książka o tym, skąd się biorą dzieci” A.Długołęckiej. Przeraża fakt, że ich adresatem mają być 7-9 latki, które są namawiane do oglądania swoich narządów płciowych, szukania punktu G czy do seksu solo. Wmawia im się, że aborcja jest dobrym sposobem na pozbycie się kłopotu, a noszenie przez chłopców sukienek jest czymś zwyczajnym.
Nie wiem, jak zakończyć. Miało być jeszcze o okrucieństwie i przesuwaniu granic dziecięcego lęku, o magii, o oswajaniu z brzydotą... Wszystko to przekracza ramy jednego wpisu... Może tylko zaapeluję o rozsądek w momencie kupowania prezentów. Zanim sięgniemy po książkę, która ucieszy malucha pod choinką, przekartkujmy zawartość... Bo gender tanecznym krokiem wkracza w dziecięcy świat...

sobota, 21 listopada 2015

Kiedyś Zawrocie zawróciło mi w głowie...



A ostatnio miałam okazję spotkać sprawczynię. Hanna Kowalewska snuje poetycką prozę, w której schematom fabularnym towarzyszą emocje. Pierwszy kontakt z twórczością to oczarowanie Zawrociem. Najpierw poznałam trylogię, a teraz „pisze się” już szósta część! Owszem – to czytadła, ale z wyższej półki. Przemawiają, pokazują pulsujący kobiecy świat. Bo która z nas nie marzy o tym, by schować się w wiejskim dworku pełnym tajemnic z przeszłości? Dodajmy, że wymyślonym już w szarym PRL, by ratować się przed napierającą rzeczywistością. Ale to wiemy...

Intrygująco brzmi kolejny tytuł – Kapelusz z zielonymi jaszczurkami... To zbiór opowiadań dla wybrańców, którzy chcą smakować cudzy tekst. Rozpada się życie, a co w środku – zostaje nienazwane... Pęcznieją metafory... Zieloną jaszczurką bywa spływająca łza,  umykający pociąg, czasem pretensja... Intryguje...

Przyznaję, że nie ujęły mnie tomy Letniej akademii uczuć, czemu być może zawinił zbiorowy bohater - młodzież – będący pewnie adresatem.

O ile Tego lata w Zawrociu i dalsze części możemy zaklasyfikować jako dobre czytadła i to dla kobiet, o tyle Julita i huśtawki przestaje nim być i smakuje również mężczyznom. To książka bogata w znaczenia, a bohaterem jest pokolenie 56. Świat pokazany punktowo, bo jak zamknąć kilka dziesiątek lat życia w sposób linearny?  A pełny obraz wyłania się w finale. Momentami bywa psychologicznie, także metafizycznie...
I jak tu nie czytać?

czwartek, 12 listopada 2015

11 LISTOPADA BEZ PIŁSUDSKIEGO...



Co naprawdę świętujemy tego dnia? Przekazanie przez Radę Regencyjną zwierzchnictwa nad wojskiem Piłsudskiemu. Nie jego dziełem było odbudowanie Polski, bo to owoc polityki prowadzonej od lat przez wielkich tej miary co Dmowski czy Paderewski. Piłsudski znalazł się w Polsce niepodległej, ale tylko sprawował władzę. Czy znalazł się przypadkiem? O tym dzisiaj...

Koniec wojny zastał go w internowaniu w Magdeburgu. Wróćmy do 22 lipca 1917 roku i do momentu „aresztowania”. Nie ma lepszej propagandy dla graczy politycznych niż ich uwięzienie (sam prosił Niemców o uwięzienie – pismo do Beselera z 18 lipca). Tak stało się w przypadku Piłsudskiego, który natychmiast stał się „więźniem sumienia” (niczym Wałęsa w Arłamowie czy reszta opozycji demokratycznej –   w obliczu klęski, widząc w Piłsudskim nadzieję na zneutralizowanie powstającej Polski. Misji mediacyjnej podjął się hrabia H.Kessler, który odwiedził więźnia 9 listopada i zapowiedział odwiezienie go i Sosnkowskiego specjalnym pociągiem (salonką – jak Lenina) do Warszawy. Niespodzianki nie było, bo już dwa tygodnie wcześniej w egzemplarzu „Die Woche” Piłsudski zobaczył swoją fotografię jako ministra wojny! Czy rzeczywiście wysiadł z czerwonego tramwaju na przystanku „niepodległość” – jak sam to określił?  Absolutnie! Już następnego dnia po przyjeździe do Warszawy spotkał się z partyjnymi towarzyszami. Gdy 14 listopada RR przekazała mu władzę cywilną, przystąpił do tworzenia rządu. Misję tę powierzył socjaliście Daszyńskiemu, choć ten toczył także rozmowy z endecją. Po jego rezygnacji na czele kolejnego rządu stanął również socjalista i były oficer I Brygady – Moraczewski. Lewicowy rząd miał być mniejszym złem dla odradzającej się Polski, prób scalania organizmu po doświadczeniach trzech zaborów i nieuniknionych sporów. Tak samozwańczy marszałek został w legendzie jako zbawca, który twardą ręką wygasił sejmowe kłótnie i wielu marzy o sklonowaniu go, by stał się  antidotum na dzisiejsze polskie waśnie w rządzie. I tu czas powiedzieć o silnej opozycji wobec rządzącego obozu politycznego. Była to Narodowa Demokracja od 1928 roku występująca jako Stronnictwo Narodowe. Zarzucała ona ekipie Piłsudskiego zaprowadzenie w kraju dyktatury i brutalne łamanie prawa. Ostateczny zamach na demokrację dokonał się w 1926 roku, a skutki odczuwamy do dziś...

Michnik, Kuroń, Modzelewski...). W powszechnym wyobrażeniu cierpiał w celi twierdzy magdeburskiej. Naprawdę miał do dyspozycji trzypokojowe lokum w budynku służbowym, ogród, pobory w markach, a przydzielony ordynans przynosił mu z hotelowej restauracji posiłki i robił zakupy. Mógł pisać, czytać, zwiedzać miasto, korzystać z zabiegów rehabilitacyjnych... O takich warunkach uwięzieni po zamachu majowym na jego rozkaz generałowie mogli tylko pomarzyć. Wypoczynek trwał 16 miesięcy i podobno dłużej niż był ustalony z gen. Beselerem. Niemcy przypomnieli sobie o brygadierze.

Co jednak z naszą ledwie odzyskaną wolnością?
Wróćmy do listopada... W Warszawie władzę objęli niemieccy agenci realizujący pakt nienaruszalności ziem byłych zaborów austriackiego i pruskiego.  Wielkopolska czy Śląsk same musiały wywalczyć prawo przynależności do Polski! Nasz drogi wódz skierował wzrok  na wschodnią stronę i zadbał o rodzinne Wilno, by potem zaraz wywołać awanturę kijowską, ale Lwów już wsparcia nie otrzymał! Rozwadowski dwukrotnie otrzymał rozkaz poddania miasta i dzięki Bogu go nie wykonał, a połowa pochowanych na Cmentarzu Orląt to ofiary obojętności Piłsudskiego...
Dla niedowiarków garść cytatów, jak ten z przemówienia na zjeździe legionistów w Krakowie z lata 1922 roku: „Duma moja milknie zupełnie, gdy pomyślę, że nie my, nie Polacy, nie nasze wysiłki ten szalony przewrót uczyniły, że dziś w Krakowie, w Wilnie czy w Poznaniu (...) hymn polski się rozlega (...)”. Pytam głośno – jeśli nie Polacy, to kto nam tę Polskę wywalczył?! Piłsudski nie wiedział, bo był zajęty zdobywaniem władzy i tworzeniem państwa policyjnego, a odbudowa niepodległej Polski była dla niego niespodzianką! Nie wiedział, że 28 grudnia w momencie wybuchu powstania w Poznańskiem nie było  ani jednego polskiego oddziału, a jedynie pospolite ruszenie cywilów, które po pięciu miesiącach  zamieniło się w dwustutysięczną armię? Podobnie było w Krakowskiem, Kieleckiem, Lubelskiem, czy w odciętym i oblężonym Lwowie, który wspomnę raz wtóry. I dalej w tym samym przemówieniu Naczelnik wypowiedział swe słynne słowa o wyrzeczeniu się Wielkopolski: „Braci Wielkopolan z góry musiałem ze swego rachunku wykreślić”. W jego mniemaniu było niczym w piosence wojskowej: „I ni z tego, ni z owego, była Polska na pierwszego”. Nikt nie walczył, nikt kraju nie odbudowywał, a powstał on automatycznie. Bez wiedzy marszałka – powiedzmy to w końcu uczciwie. I nie umieszczajmy go na plakatach czy w memach związanych z listopadowym świętem...

środa, 4 listopada 2015

Tak, na Syberii można żyć!



SYBERIA – kraj od dawna przeklęty, napiętnowany katorgą i zesłaniami, a zarazem najbogatszy kraj świata, gdzie wszystko jest możliwe...
Przekonałam się o tym po lekturze „Wzgórza Błękitnego Snu”. Przeniósł mnie do tego mroźnego świata Igor Newerly (o nim później, bo zasłużył na słów parę). Nazajutrz po Zaduszkach jesienią 1981 roku znalazł się na Powązkach. Chodząc po kwaterze sybiraków, czytał nazwiska tych, którym udało się zza Uralu wrócić. Postanowił wtedy opisać ich losy poprzez pryzmat jednostki. Padło na Bronisława Najdarowskiego...

Poznajemy go w wieku 27 lat, gdy po nieudanym zamachu na cara i czteroletniej katordze, przybył z Akatuja, a miejscem wiecznego zesłania mają być Stare Czumy. I wnika w nową rzeczywistość, próbuje ułożyć sobie życie, zyskuje znajomych i przyjaciół. Jednym z nich staje się ksiądz Leonard, który odgrywa poważniejszą rolę w syberyjskich spektaklach, a nie tylko księdza. Spotykają się u niego zesłańcy, by po sutym obiedzie i szklance nalewki z porzeczki snuć opowieści o straconych obrazach młodości, o losach własnych i towarzyszy... Bo zaznaczyć trzeba, że Bronisław związany był z partią „Proletariat”, a i jego współtowarzysze odgrywali znaczące role w rewolucyjnym ruchu. Czasem dyskusje na temat dróg do socjalizmu czy ruchu kooperatywnego z polską odmianą Abramowskiego przerywają  katorżnicze pieśni rzewne i historie z serca wydarte...

Niewielu Polaków jest jednak tuż obok. Bronek wspomina: Na katordze spotkałem pięknych Rosjan... Do nich z pewnością należał Mikołaj, który uczył go czytać księgę tajgi, by potem wspólnymi siłami wznieść dom na magicznym wzgórzu.

Młody mężczyzna przeżywa też miłości – jak różne! Najpierw Jewka – harda, jasnoblond, kariatyda, która prosi: Pokochaj mnie ładnie, Bronku, pokochaj czule, jak potrafisz... Po przaśnej Jewdokii przyjdzie czas na czyste uduchowienie kobiecości.
Wiera, Wierusia, Wierusałka! W domu firanki, obrusy, chodniki, porozwieszane ręczniki, robótki, na ławkach poduszki... Dom tchnie ciepłem, przytulnością, Wierą!

Książka zachwyca. Czym? Precyzyjnie odmalowaną rzeczywistością syberyjską sprzed stu lat. To był czas kolonizacji tej części Azji, a znaczącą rolę cywilizacyjną odegrali Polacy właśnie. Mnie urzekł język. Widać tu pióro mistrza – pisarza sensualisty – i oderwać się od tekstu nie sposób. Kto dziś tak pisze?!
Pośrodku pożółkłej polanki na mszarach pod srebrzystym szronem polśniewały rubiny. Jak okiem sięgnąć, rubinowym blaskiem mieniły się krzewy dorodnej żurawiny, była tego niesamowita ilość, cała polana zdawała się krwawić żurawiną!
Ponadto strony okraszały liczne rusycyzmy i nie zawracałam sobie głowy słownikiem, by sprawdzić, co znaczą małachaj czy unty. Domyślałam się z kontekstu.
Zaciekawiało też, ale i niepokoiło tajemnicze Błękitne Wzgórze, które okazało się miejscem modlitw Buriatów do bóstwa tajgi...

Cóż dodać o samym autorze? Skąd u mnie Igor Newerly - pisarz socjalistyczny? Ale dodam od razu -  nietypowy. Bo w wieku dwudziestu paru lat niemal nie używał polskiego języka (podobieństwo z Piaseckim?), a jednak osiągnął mistrzostwo. Fundamentem jego powieści stały się wspomnienia z młodości spędzonej na Wschodzie, co uwiarygodniło każdy detal! Być może  powroty te  stworzyły mu pisarski azyl, by schronić się przed zaszufladkowaniem do konkretnego nurtu literackiego w Polsce? A najważniejszą dla mnie okazała się wiara w naturalną dobroć człowieka. Nijak nie przystaje ona do nurtu socrealizmu...

Książka znakomita. Niech mi się dalej przyśni coś błękitnego ze snów starego wzgórza...

Ze swojej literackiej tropy zeszłam dzięki Panu Jacentemu i z pokorą przyznaję, że dobrze piszący autorzy zasiadają w lożach nie tylko po prawej stronie. Jacku – dziękuję :)

niedziela, 1 listopada 2015

Nie dajmy zginąć poległym... - Z.Herbert



"Przystajem na cichych mogiłach,
Słuchamy, azali z ich wnętrza
Jakiś się głos nie odezwie,
Jakaś nadzieja najświętsza."

Jan Kasprowicz

czwartek, 29 października 2015

ZBIGNIEW HERBERT, czyli poeta zwielokrotniony

Na dziś, z okazji urodzin...


"Żyliśmy w czasach które zaiste były opowieścią idioty
Pełną hałasu i zbrodni
Twoja surowość łagodna delikatna siła
Uczyły jak mam trwać w świecie niby myślący kamień
Cierpliwy obojętny i czuły zarazem"

niedziela, 25 października 2015

Czytanie czyni zuchwałym



Największe wydarzenie literackie roku już za mną. Międzynarodowe Targi Książki  przyciągają jak magnes książkowe mole i nie sposób w te dni wysiedzieć w domu. Zatem aparat, gotówka i hajda na Kraków! Czekają goście, spotkania, konkursy, autografy... Książki, książki, książki... I ich autorzy. Rozmawiam, kupuję...  W każdym zakątku pachnie kawą i można zanurzyć się w literackim nurcie... Pycha mnie rozpycha, gdy na jednej z książek widzę dedykację :) Cóżem takiego uczyniła? ;) Tłum gęsty, ale znośny, bo kulturalny... Omijam szerokim łukiem celebrytów i wyłuskuję patriotyczną elitę elit. Rozmawiam z L.Żebrowskim, I.Lisiakiem, S.Michalkiewiczem, J.Szarkową, E.Cherezińską, M.Soleckim, G.Maciejewskim... Dyskutuję o endekach i ich  udziale w Rydze z P.Zychowiczem. Żałuję, że zachorował P.Dakowicz, ale jego tomik „Łączka” i „Afazja polska” lądują w torebce.  Jestem szczęśliwa... :)
Kornie przyjmuję błogosławieństwo ojca Leona. Oprócz kilkunastu książek wraca ze mną do domu ryngraf... Omiatam wzrokiem łupy...


CZYTANIE CZYNI ZUCHWAŁYM (”Lawendowy pokój” Niny George)
to hasło przewodnie tegorocznych Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie.

piątek, 23 października 2015

Lasowiacka trylogia



Wiatr mną miotał po kraju ojczystym i nie wiem, skąd ja rodem... Ale na ziemi LASOWIAKÓW dane mi było spędzić lata sielskie... Rozkołysane łany zbóż pokolorowane makami i chabrami, przydrożne Jezuski frasobliwe, umajone kapliczki, wianki oktawne, wieczory pachnące maciejką i nabrzmiałe kumkaniem, podmokłe łęgi i piaszczyste łachy, brody niosące ulgę stopom pokłutym przez ścierniska... Ech, dać się wchłonąć małej ojczyźnie...
Wspomnienia ożyły za sprawą spotkania związanego z promocją trzeciej już części lasowiackiej trylogii. Po „Słowniku gwary” i „Kuchni lasowiackiej” czas na „Obrzędy i zwyczaje...” tej grupy etnicznej zamieszkującej onegdaj widły Wisły i Sanu. Przybyły na spotkanie - a jakże! – przaśne Lasowiaczki w haftowanych strojach, niemalowane, nieupudrowane dziewczyny. Wśród nich babka Hanka, która swą bezpośredniością podbiła serca wcale nie niewieście ;) Bo dawno temu jeździła simsonem i „robiła in vitro”, teraz radzi, jak pozbyć się kurzajek i zaprasza na wiliję z kapustą... A i śpiewać potrafi, na przykład o dziewczynie, co to:
„pobladła, pobladła, już się nie rumieni, po lesie chodziła, chłopcy wianek wzieni..”
Spotkanie gawędziarskie, zacni goście, wspólne śpiewanie o czerwonych makach – wprowadziły w magiczny nastrój i szybko w niepamięci nie zginą. I ja miałam swoją minutę, gdy profesor Gondek pracujący dla PAN wspomniał, jak to nazwałam go na blogu lasowiackim Kolbergiem... Serce roście...
Przestańmy się wstydzić, że jesteśmy  Polakami! Podtrzymujmy lokalne tradycje i lokalną tożsamość!


niedziela, 18 października 2015

Cześć, chwała i wieczny spokój Orłu między Orlętami...



Dziś poświęcam wspomnienie temu, który był PIERWSZY MIĘDZY WSZYSTKIMI. To generał Tadeusz Jordan Rozwadowski. Czas uczcić pamięć tego  wielkiego Polaka, genialnego wodza i żołnierza z krwi i kości w rocznicę jego skonu. Zatem garść faktów z życia, by zapoznać z tą świetlaną postacią.
Wydała go podkarpacka ziemia. Przyszły  wielki wódz ujrzał świat w polskim dworku stojącym na skraju ruskiej wsi Babin. Bystry umysł chłopca chłonął opowieści ojca - gorącego patrioty - o czynach przodków, o wojennych wyprawach i nieszczęśliwej ojczyźnie. Stąd potem decyzja, aby po ukończeniu lwowskiego gimnazjum kształcić się wojskowo, by Polsce się przysłużyć. Uformowany w szkołach oficerskich, w trakcie manewrów i w wojennych zawieruchach budził zachwyt cesarzy – Wilhelma II, cesarza Franciszka Józefa i króla rumuńskiego Karola I (przyczyna późniejszej zawiści Piłsudskiego?).
Aż nadszedł czas pierwszej próby, gdy Lwów broczył krwią i oczy patriotów zwróciły się na generała, widząc w nim jedyny ratunek sprawy narodowej. Nie zawiódł. Cztery twarde miesiące bitew i bitewek, wypraw i zasadzek oraz genialne posunięcia pozwoliły wyzwolić miasto spod ukraińskiego knuta, choć dwukrotnie z Naczelnego Dowództwa otrzymał wskazówki, by pozostawić miasto własnemu losowi. Jednak po zwycięskiej obronie Lwiego miasta odebrano mu to zwycięstwo i wysłano z misją do Paryża. Gdy jednak w lipcu 1920 roku łapy hajdamaków wyciągały się w stronę Warszawy, Naczelnik Państwa w owej krytycznej chwili postawił najwłaściwszego człowieka na właściwym miejscu. Gdy inni zawiedli, Rozwadowski powiedział: ZWYCIĘSTWO RÓWNA SIĘ WOLI. Wygrał, choć przegrał, bo i ta gloria spłynęła na Piłsudskiego.
Aż nadszedł dzień, który zadecydował o przyszłości generała. Wypadki warszawskie 1926 roku – to zamach na legalną i demokratycznie wybraną władzę. Rozwadowski opowiedział się po rządowej stronie, co skutkowało aresztowaniem i przewiezieniem do więzienia na Antokolu w Wilnie. Wrócił do ukochanego Lwowa, schorowany, nie doczekawszy się uniewinniającego procesu. Śmierć usunęła go z gry małych interesów i małych ambicji. Stanął przed Sędzią Najwyższym. A za trumną szedł Naród cały...
Tekst powstał na podstawie książki „Generał Rozwadowski” (reprint z 1929 roku).


niedziela, 11 października 2015

...Zegar mojego życia...

11 października mija kolejna rocznica śmierci Haliny Poświatowskiej. To ona uczyła mnie pierwszych drgnień serca, to razem z nią borykałam się z lękami i bólem istnienia... Lubiłam przeglądać się w zwierciadle jej kobiecości...I wreszcie odchodziłam na raty... Została w mej pamięci subtelna, zwiewna, liryczna...




Nauczyła mnie, że:
żyje się tylko chwilę
a czas - jest przezroczystą perłą
wypełnioną oddechem 
 

niedziela, 13 września 2015

Czarnoleska róża nie więdnie...



Wśród pięknych dworów polskich uhonorowany jest Czarnolas. Kolejny raz przyciągnął mnie tam najsławniejszy poeta między poetami... Tym razem gości witała Basia z Podlasia, czyli Barbara Wachowicz, której powyższy tytuł nadali harcerze. Teraz też przybyli tłumnie, otoczyli ją wianuszkiem i usłyszeli:
- Nie ja jestem bohaterką tego spotkania, tylko Jan  z Czarnolasu - zaczęła. - Leczmy serca jego poezją.
Tak potoczyła się gawęda o tym, który chciał serca ucieszyć pieśniami swymi. Dzieciństwo, młodość, służba na królewskim dworze, aż w końcu powrót do ojczystego gniazda. Co nam zostawił w spadku, że do dziś czytamy i recytujemy z pamięci liczne utwory? Gospodyni wieczoru przywołuje poetyckie strofy, pozwala zasłuchać się w głosie Leszka Długosza, by w końcu przekonać wszystkich o niezwykłej żywotności twórczości sprzed pięciuset lat. „Czarnoleskiej ja rzeczy chcę” – marzył Norwid. Echa lirnika z Czarnolasu pobrzmiewają u wciąż gnanego jaskółczym niepokojem Słowackiego, jak i w Mickiewiczowym Panu Tadeuszu... Zazdrościli romantyczni poeci Kochanowskiemu czarnoleskiej sielanki! Ba! Nie chce się wierzyć, że i malarski talent odłożył na chwilę sam mistrz Matejko, by własnymi strofami uczcić imiennika!
Z nostalgią przeglądam Siedziby wielkich Polaków ozdobione dedykacjami i zda się, że widzę, jak idzie ku mnie Jan Czarnoleski. W rękach założonych z tyłu staropolskiej sukni trzyma różę...

Ale, ale... Pani Barbara choćby nie wiem o czym mówiła, to i tak dojdzie do harcerzy! Teraz też przeegzaminowała „bachory”, a maleńki zuszek na pytanie:
- Kto ty jesteś?
- Asia! – odpowiedział.
Starsi zostali przepytani na okoliczność harcerskiej lilijki i liter nań umieszczonych (O.N.C. - nota bene autorstwa Mickiewicza). Nie obeszło się bez przypomnienia Kamieni na szaniec, uczących braterstwa i służby, a także prezentacji najnowszej książki Bohaterki powstańczej Warszawy, której okładkę zdobią słowa Krahelskiej: „My musimy być mocne i jasne”. W końcu okazało się, że przybyła drużyna zdobywa imię bohaterskiej INKI, Danusi pochodzącej również z Podlasia, o której Pani Wachowicz pięknie powiedziała, że powinna cieszyć się życiem, a nie walczyć o życie... Bo:
... jeśli komu droga otwarta do nieba
Tym, co służą Ojczyźnie...
Już na koniec wspólne wzruszające wykonanie pieśni „Jak długo na Wawelu...” Takiego wieczoru się nie zapomina...
PS
Jestem wdzięczna Beatce za udostępnienie informacji o tym czarownym spotkaniu. I druga wiadomość dla czytelników Barbary Wachowicz - powstaje książka o matkach wielkich Polaków! 

niedziela, 6 września 2015

Czy naród jeszcze czyta?

Zamysł znakomity. Wzięłam udział...
5 września 2015 – DNIEM NARODOWEGO CZYTANIA LALKI BOLESŁAWA PRUSA. To już czwarta edycja akcji, mająca na celu popularyzację czytelnictwa, zwrócenie uwagi na bogatą polską literaturę, poprawę dbałości o polszczyznę oraz wzmocnienie wspólnej tożsamości. Czytania podjęły się znane osoby związane z moim miastem. Chętni mogli wbić pamiątkową pieczęć...
Muzycznie i kolorowo upiększyły ten czas dostojny polonez i żywiołowy krakowiak.




Tylko publiczność nie dopisała... Wszak nieliczni lubią czytać i jak mówi poetka:
Niektórzy-
czyli nie wszyscy.
Nawet nie większość wszystkich ale mniejszość.
[...]
będzie tych osób chyba dwie na tysiąc.
 
Dokładnie taka frekwencja była, co smuci ogromnie. Gubimy gdzieś klucz kulturowy, pryskają więzi  między młodymi a dawnymi laty... I chyba obojętnie, czy czytana jest akurat "Lalka", czy współczesny bestseller (litościwie nie podam tytułu). Książka przegrywa, bo wymaga wysiłku intelektualnego. Nie cena, nie dostęp, ale właśnie leniwa bierność zaważy. Nie obalą tej opinii sentymenty z książkowych targów ani blogowe spacery. Przestajemy czytać...

PS
Choć moja opinia o "Lalce" nie jest jednoznacznie nacechowana zachwytem, uznaję tę powieść za klasykę, którą każdy winien znać. To tak gwoli przypomnienia: