DOM Z PAPIERU



piątek, 31 stycznia 2014

Śladami Langdona

Dan Brown u mnie? Wiem, co na blogach piszczy. Że płytkość fabuły, powielony schemat, banał, bzdura, nuda, rażąca niekompetencja, spłycona sztuka, zmęczenie materiału, straszliwie naiwne... Takie opinie na portalach, gdzie często byle co jest wysoko ocenione. Nie wypada czytać najpopularniejszego pisarza świata. Kultowy może być nasz drugorzędny Nienacki, ale autor Kodu Leonarda ... już nie.
A ja sobie czytam, bo chcę odpocząć.  Bo dotyka literatury i tym razem żaden obraz w roli głównej, a dzieło Dantego. Bo wspominam włoskie wakacje.
Skoro nikt nie czytał, to streszczę. Dzielny Robert Langdon wyrusza wbrew swojej woli w podróż. W jego ręce trafia kościany artefakt z Mapą Piekieł mistrza Botticellego. Jej rozszyfrowanie jest jedyną szansą na znalezienie odpowiedzi na pytanie - dlaczego jest ścigany? Prawdę można ujrzeć wyłącznie oczami śmierci - te słowa brzmią groźnie i tak jest, skoro własny rząd próbuje go wyeliminować. Stopniowo odsłania się przed nami cel poszukiwań, a stawką jest obrona przed zabójczą zarazą lub skażeniem biologicznym. Bioterroryzm ma na celu redukcję ludzkiej populacji. Wierni czytelnicy oddychają z ulgą, że tym razem nie ma żadnych teorii spiskowych, tylko mowa o globalnym kryzysie wywołanym przeludnieniem. Jak bardzo się mylą, o tym jutro.
A ja wpadłam na pomysł, że tych, których wątek sensacyjny nie porywa, wezmę w podróż śladami naukowca. Wykorzystałam już ten motyw po greckiej podróży, gdy połączyłam krajobrazy z prozą Herberta [tu]. Wprawdzie gdzie tam autorowi Inferna do naszego mistrza, ale spróbuję. Dziś w roli głównej Florencja widziana oczami Dana Browna.
Obudziłem się we Florencji... Nie było na świecie miasta bardziej związanego z tym twórcą. Dante Alighieri przyszedł na świat we Florencji, dorastał w niej, tu się zakochał w Beatrycze, jeśli wierzyć legendzie, i z tego miasta został okrutnie wygnany, aby błąkać się po prowincji przez wiele lat i tęsknić za domem.[...] Gdy Robert przypomniał sobie te słowa pochodzące z siedemnastej pieśni Raju, spojrzał na prawo, za rzekę Arno, na odległe wieże starej Florencji. (s.107)

Dla Langdona zakochanego od dawna we włoskiej sztuce Florencja była jednym z ulubionych europejskich miast. Tu na jej ulicach bawił się jako dziecko Michał Anioł i w tutejszych pracowniach rozpoczął się włoski renesans. To miejsce przyciągało miliony turystów, oferując im w galeriach Narodziny Wenus Botticellego, Zwiastowanie Leonarda i największą dumę miasta - Il Davide. (s.49)


Langdon był oczarowany Dawidem Michała Anioła, gdy ujrzał go po raz pierwszy, będąc jeszcze nastolatkiem.[...] Ogrom Dawida i jego idealna muskulatura zadziwiały niemal wszystkich. [...] Michał Anioł użył klasycznego contrapposto, aby stworzyć iluzję, że Dawid pochyla się na prawo, widz odnosił wrażenie, że na jego lewej nodze nie spoczywa żaden ciężar, mimo iż właśnie ona podtrzymywała kilkutonową bryłę marmuru. (s.49)




Palazzo Vecchio przypomina wielką figurę szachową. Jego masywna czworokątna fasada i kwadratowe blanki strzegą południowo-wschodniego narożnika piazza della Signoria.
Jedyna wieża tego pałacu, wyrastająca z samego środka kanciastej twierdzy i tak wyraźnie widoczna w panoramie miasta, stała się najbardziej rozpoznawalnym symbolem Florencji.
Wzniesiony na potrzeby rządzących budynek wita wstępujących w jego progi gości onieśmielającymi posągami. (ciąg dalszy opisu pomników na s.190)


Najbardziej znana na świecie kładka dla pieszych - Ponte Vecchio.
Korytarz Vasariego, unoszący się nad ziemią na niemal całej długości, przypominał gigantycznego węża wijącego się między budynkami, od pałacu Pitti, przez rzekę Arno, aż do serca florenckiej starówki. (185)




 Znajdowali się teraz nad Ponte Vecchio - średniowiecznym kamiennym mostem, który służył jako piesza przeprawa na starówkę. Pod nimi pierwsi turyści rozkoszowali się widokiem straganów, które zdobiły to miejsce od piętnastego wieku. Dzisiaj okupowali je głównie złotnicy i jubilerzy, ale nie zawsze tak było. Początkowo na moście znajdował się największy florencki targ mięsny, lecz w 1593 roku przegnano stąd rzeźników, ponieważ odór przedostawał się do wnętrza Korytarza Vasariego, gdzie ranił delikatny zmysł powonienia wielkiego księcia.
Piazza del Duomo. Ta ogromna przestrzeń mieszcząca w sobie cały kompleks zabudowań, stanowiła dawnymi czasy religijne centrum Florencji. Dzisiaj, zdegradowana do kolejnej atrakcji turystycznej, wciąż tętniła życiem. [...] Il Duomo - albo bardziej formalnie, katedra Santa Maria del Fiore - prócz dostarczenia przydomka Busoniemu - mogła się poszczycić mianem duchowego serca Florencji, aczkolwiek w swojej kilkusetletniej historii była niemym świadkiem wielu dramatów i intryg. To w jej murach toczyła się długa i zawzięta dyskusja nad Sądem Ostatecznym - zdobiącym wewnętrzną powierzchnię kopuły, wzgardzanym freskiem Vasariego... (s.299)
Baptysterium Świętego Jana. Choć jego elewacja też została pokryta różnokolorowym marmurem, wyróżniało się kształtem - zostało bowiem zbudowane na podstawie idealnego ośmioboku. Ośmiościenna budowla - zdaniem niektórych przypominająca tort - składała się z trzech odmiennych warstw zakończonych ośmiobocznym stosunkowo płaskim dachem. [...] Było to dzieło czystej symboliki. W chrześcijaństwie cyfra osiem symbolizuje odrodzenie. [...] W ciągu minionych stuleci ochrzczono tu wiele sławnych postaci - w tym Dantego. (s.301)
Lorenzo Ghiberti potrzebował niemal dwudziestu lat, by stworzyć liczące cztery i pół metra wysokości przepiękne skrzydła z litego brązu. Ozdobił je dziesięcioma panelami przedstawiającymi postacie biblijne, które były tak wiernie oddane, że sam Giorgio Vasari nazwał wrota "bezspornie idealnymi w każdym detalu", a także "najpiękniejszym arcydziełem, jakie kiedykolwiek stworzono". Ale to Michałowi Aniołowi zawdzięczają one przydomek, którym określa się je po dziś dzień. To on stwierdził onegdaj, iż są tak piękne, że mogłyby służyć jako ... Wrota Raju. (s.302) Biblia wykuta w brązie.
To tutaj nasz bohater przekonał się, że rozwiązanie zagadki znajduje się najprawdopodobniej w Wenecji. Wyśpijcie się przed kolejnym etapem...




sobota, 25 stycznia 2014

Pożegnaliśmy Poetę Książki

Tak Anna Kamieńska nazwała Ryszarda Ziembę - rzeszowskiego miłośnika i oprawcę książek w jednym. Oprawcą nazwał się Mistrz sam. Też celne słowo, wszak był introligatorem. Te wszystkie określenia to wciąż mało, by pokazać światu tę wybitną postać. [źródło zdjęcia - Internet]

Kilkadziesiąt lat temu zobaczyłam w telewizji miniaturowe książeczki, które mieściły się na paznokciu. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że będę miała to szczęście i zobaczę na własne oczy  artystyczne cuda oraz posłucham z ust autora historii o formach książki i jej oprawach na przestrzeni wieków. Rozwijał przed słuchaczami papirusy, zwoje, rozkładał kasety ukrywające skarby. Mówił o technikach, materiałach. Nieprawdopodobne! Książki kochał nad życie. Ta pierwsza wspomniana to O Janku Wędrowniczku Marii Konopnickiej, która przeszła drogę ucieczki z Ukrainy do Rzeszowa i pozostała z nim do końca, nieoddana do biblioteki. Każdą książkę uważnie czytał i dobierał oprawę zgodnie z zamysłem, np. dla Leśmiana zarezerwował mech, bursztynową klamrę... Może sami zgadnijcie, jak może wyglądać Słownik pijacki Juliana Tuwima? Ukochał też Miłosza i mało kto wie, że noblista złożył "cichą" wizytę panu Ziembie. W skromnym mieszkanku w bloku spędził niemal sześć godzin, podziwiając dzieła sztuki. Zachęcam do obejrzenia unikatowej kolekcji. Niestety tylko na ekranie komputera. Żal mój wielokrotny, bo odszedł Wielki Człowiek (4 stycznia), a już jego kolekcja opuściła Rzeszów. Czy w stolicy Podkarpacia nie było miejsca dla tak zacnych pamiątek? 

Dziś kiermasz rozmaitości, bo mam więcej chęci na czytanie niż pisanie. Czyli skrót.
Zofia Posmysz Pasażerka i Wakacje nad Adriatykiem. 
Jak widać, tematyka lagrowa mnie nie opuszcza. Nieopatrznie otworzyłam Pasażerkę, a tam zdanie:
- Widzisz, on w czterdziestym piątym trafił z armią wprost do Dachau. Rozumiesz, mógł wynieść pewien uraz. Wyniósł go zresztą z pewnością, skoro do dziś przechowuje w charakterze pamiątki torebkę damską zrobioną, wiesz z czego? Z ludzkiej skóry. [s.22]
Autorka wie, o czym pisze. Sama przeszła przez obozowe piekło. Jej wspomnienia z Auschwitz powstały dopiero kilkanaście lat po wojnie, jednak na tyle wcześnie, żeby  mówić jeszcze o państwie niemieckim i języku niemieckim, którym posługują się Niemcy. Brak wszechobecnych dziś nazistów. Annelise spotyka na statku Amerykanina, który skory jest do roztrząsania niemieckich grzechów. I gdy ona obserwuje tajemniczą pasażerkę, ten z jej mężem toczy gramatyczny spór o stronę czynną i bierną. Czy dziś w symbiozie w niemieckiej duszy żyją zgoda na zbrodnię i deklarowana wola odrodzenia narodowego? Czy winni są wszyscy oprócz więźniów kacetu? Przecież aktywnie współdziałali w zbrodni, korzystali z niej. Cały naród karmił się triumfami Niemiec, upajał się zwycięstwem i nadzieją na światowe imperium. Ilu ludzi mogło wiedzieć, że cel Rzeszy był zbrodniczy? Nie uda się rozmówcom uciec od upiorów  tamtych lat. Moc pytań i jeszcze więcej tematów do dyskusji. Polecam książkę lub film pod tym samym tytułem. Wartościowe. A Wakacje nad Adriatykiem niech nie zwiodą nikogo sielankowym tytułem. Bo wystarczy, że na plaży ktoś zawoła - Berto! - i bohaterce zapada się grunt pod nogami. Wraca koszmar beztwarzowych głów, marsze cieni w pasiakach, stójki, ujadanie psów, karna kompania... Bezbronna, wydana na pastwę myśli... Wspomnień obozowych ciąg dalszy.

Jeszcze jedna rzecz, która pochłonęła mnie bez reszty. To tysiące stron tygodnika "Prosto z mostu".[dostępny tu
Zainteresowanie tym czasopismem literacko-artystycznym wynikło z nagonki, jaką rozpętały dzisiejsze siły, przypisujące twórcy i redaktorowi - Stanisławowi Piaseckiemu - skrajny nacjonalizm, wściekły antysemityzm... Otwieram kolejne egzemplarze i widzę jedynie kopalnię wiedzy  o dwudziestoleciu, o życiu kulturalnym tego okresu. Stałe rubryki budzą podziw: proza artystyczna, reportaże i wywiady, satyra, kroniki (tydzień literacki, kulturalny, teatralia, ruch wydawniczy, z prasy emigracyjnej...), ilustracje, karykatury... Z wypiekami czytam ankiety Jaką najciekawszą książkę przeczytałem w tym roku? - warto by takie pytanie zadać dzisiejszym celebrytom. Rozśmiesza do łez rubryka Ryżową szczotką. Tu o procesach redakcji, tam o ostatnich chwilach Szymanowskiego. Powieści w odcinkach, tak dziś trudno dostępne, zmarginalizowane milczeniem. Może dojdę i do tekstów tak gęsto cytowanych przez współczesnych dziennikarzy, ale po ich atakach można odnieść wrażenie, że cała zawartość tygodnika nadaje się jeno do latryny. Teraz wiem, że ktoś chce nas odciąć od bogatego źródła. Mamy czytać u dzisiejszych autorów, jak widzą XX lecie, ale broń Boże nie powinniśmy cenić relacji świadków tamtej epoki, a już absolutnie, jeśli zalatują patriotyzmem (czytaj - narodowcami).

Chyba nieprędko wrócę do współczesności. Wszak kocham wszystko, co stare...

wtorek, 21 stycznia 2014

Bawmy się

Dziś taki miły  dzień, bo przybyła mi kolejna czytelniczka. Zatem uśmiecham się do Moniki Sylwii B, która wydłubała  mnie w blogosferze i nominowała do zabawy. Mam odpowiedzieć na jedenaście pytań, co niniejszym czynię. Niestety ciąg dalszy zabawy daruję, bo praca woła. Książki też przebierają kartkami i szeleszczą, bo chcą ze mną spędzić trochę czasu.
Oto ja w kolejnej odsłonie!


 1. Dlaczego piszesz bloga?
No właśnie. Dobre pytanie. Tyle książek do rozkodowania, a ja przed ekranem. Trzy lata temu, gdy zaczynałam blogowanie, chciałam wymieniać opinie, dotrzeć do książek najlepszych z najlepszych. Teraz, gdy kilka półek zapełniło się tymi 6/6 i 10/10, jakoś straciłam apetyt. Zaczęłam wybierać to, co mnie interesuje, choć innych już niekoniecznie. Zniechęcona wieloma wizytami hejterów kilka razy już zamykałam drzwi "domu z papieru", jednak wygrała opcja, by szukać i wyciągać na światło dzienne prawych i zapomnianych. Czasem mi się to udaje.

2. Czy lubisz czytać literaturę klasyczną?
Tak, choć pewnie zbyt rzadko ten dział odwiedzam. Jeszcze polscy autorzy mają swój kącik, ale zagraniczni już zdecydowanie mniej.

3. Co sądzisz o współczesnej polskiej literaturze?
Kolorowa, głośna. I zniewolona przez system, szczelnie zamknięta w kokonie poprawności. Albo uderza w to, co mi drogie, dlatego wolę klasykę i starocie.

4. Jak odnosisz się do używania wulgaryzmów w literaturze?
Dopuszczam, o ile wymaga tego autentyzm postaci. Nadmiar odsuwa książkę na bezpieczną odległość. Tak jak w życiu.

5. Chętnie sięgasz po powieści debiutantów czy raczej omijasz je z daleka?
Daję szansę, ale skutek jest taki, że chętnie wysłałabym ich do szkoły mistrzów z minionych epok, gdy pisarz to był ktoś! Przede wszystkim był erudytą świetnie władającym piórem i interesował się światem, a nie tylko sobą. Dziś pisać każdy może, a nam wciska się popłuczyny jako bestsellery.

6. Co sądzisz o modzie na tzw. literaturę erotyczną?
Nie o takich księgach marzył Mickiewicz, by zbłądziły pod strzechy! Nie przychylam się też do opinii ministra Zdrojewskiego, że lepiej czytać greyów niż nic. Z niepełnowartościowego nasiona nie wyrośnie piękny kwiat. Nie neguję ich obecności na rynku, podobnie jak piwa, choć sama wolę inne trunki.

7. Zbierasz książki na półkach czy raczej pozbywasz się ich jako zbieraczy kurzu?
Chomikuję na potęgę! To specyficzny rodzaj kurzu, który nie powoduje reakcji alergicznych.

8. Jaką książkę i czy w ogóle, przeczytałaś więcej niż raz?
W młodości na okrągło czytałam "Tomki..." Szklarskiego. Dziś do lektur wracam rzadko, chyba że we fragmentach. Wołają mnie kolejni bohaterowie.

9. Lubisz e-booki?
Nie cierpię! Podobnie jak audio-... Raz zgadzam się w pełni z Wikipedią, że książka to wielostronicowy dokument piśmienniczy itd. Inne wersje są kalekie, nie witają kartek szelestem...

10. Ile  czasu dziennie/tygodniowo poświęcasz na czytanie?
Każdą wolną chwilę poświęcam książkom i czasopismom, tylko w podróż ich nie zabieram. Nie wyobrażam sobie wakacji nad Adriatykiem i czytania. Przyklejam wzrok do fal, chmur, ziarenek piasku i to jedyna zdrada, której dopuszczam się w mojej miłości.

11. Czy oprócz pisania własnego bloga umieszczasz swoje recenzje w innych miejscach w Internecie?
Nie sądzę, żebym zainteresowała jakikolwiek portal wyborem swoich lektur. Chyba narodowców.

To wszystko. Kto chce, niech czyta. Kto nie chce, to do książek! Albo do wnuków! Albo z dziećmi do babci:)

niedziela, 19 stycznia 2014

Ocalić go od zapomnienia

Któż ja jestem? Płochy blask na ścianie,
a to moje polskie pożegnanie.

Rzeczy miłe, ponure i jasne,
dobrej nocy! Ja za chwilę zgasnę.

Światło moje cichnie jak muzyka.
Ten promień niech zostanie. Ja znikam.
Ile dziś w nas strof Gałczyńskiego? Kto z całym przekonaniem zaśpiewa, że nawet kot na dachu miauczy, kochany jest K.I.Gałczy?
Dziś występuję w roli adwokata diabła, bo zdaję sobie sprawę, że poeta pupilkiem PRL-u był, pisał pokornie wiersze, jakich od niego żądano, odpłacał za możliwość drukowania, za mieszkania... A jednak zaciekawia, jako lirnik się broni. Owocem jego życia była poezja. Próbuję go zrozumieć. 
Okazją do powrotu i wejrzenia w ten poplątany życiorys stała się książka Niebezpieczny poeta Anny Arno. Autorka zadanie domowe odrobiła solidnie. Ponad czterysta stron słownej woltyżerki, zgrabne przeplatanie historii życia z poetyckimi strofami. Ubogaciłam się. Trzy pokolenia Gałczyńskich mam w paluszku... Już po lekturze wstępu prawie wiem, z kim mam do czynienia, bo rozkwita bukiet określeń: hochsztapler, słodki szarlatan, wędrowny kramarz, poeta-alkoholik, pies-na-forsę, a przy tym liryczna osobowość nie z tego świata. Taki chłopiec z deszczu. 
Tylko że ja nadal nie znam odpowiedzi na nurtujące mnie - zasadnicze - pytanie: jak to się stało, że poeta piszący dla "Prosto z mostu" - pisma o charakterze narodowym - został po wojnie piewcą komunistycznej ideologii?
Zastanowiło mnie, że już na pierwszej stronie pojawia się fragment mówiący o tym, że poeta pisze
nie na czyjąś próżną chwałę,
lecz by zarobić ździebełko
na bułeczkę i masełko.
Czy to jest najważniejsze? Według autorki tak, bo motyw zarobkowania pisaniem pojawia się i nasila z każdą stroną coraz bardziej, jakby wszystko tłumaczył. Na 66. stronie czytamy już: Poeta potrzebuje pieniędzy i jest gotowy na kompromis.[...] Gałczyński kreuje wizerunek sprzedajnego artysty, któremu obojętny jest profil pisma, byle wypłacano mu honorarium.
Autorka biografii nie dopuszcza nawet możliwości, że Gałczyński mógł myśleć i czuć inaczej. Wytrwale  wyłuskuje takie i podobne cytaty, i wrzuca, wrzuca... Pozbawia go w ten sposób prawa do własnych poglądów, dotykania polityki, wypowiadania się na bieżące tematy. O co ten szum?  O to, że "Prosto z mostu" wydawał Stanisław Piasecki, postrzegany jako zjadliwy antysemita, a jego pismo stało się wylęgarnią myśli narodowej, wręcz faszystowskiej. Zresztą oddaję głos autorce:
[s.164] z premedytacją podnosząc kwestię żydowską, [endecja] prowadziła w konsekwencji do swoistego "żydocentryzmu", nakazując rozpatrywać wszystkie wydarzenia w nierozerwalnym związku z tą właśnie kwestią. Obraźliwe przesądy funkcjonowały nie tylko w antysemickich pamfletach, ale też w obronie przeciw nim. Notorycznie atakowany przez antysemitów Julian Tuwim po mistrzowsku przedrzeźniał ich repertuar. Jak jednak zauważył Piotr Matywiecki, nawet cytowanie tych parodii "jest dziś trudne - bo smakowitość przykładów odbiera im grozę. - itd. To tak jakbym czytała "Wylęknionego bluźniercę - 2" Urbanka! A na następnej stronie: Gałczyński tkwi w szponach impresaria, a "Prosto z mostu" staje się coraz bardziej agresywne.
Czy tak pisana biografia może być obiektywna? Ani linijki o sytuacji w kraju po zamachu Piłsudskiego, gdy Strzembosz, Weyssenhoff, Grabski, Dołęga-Mostowicz czy wreszcie Gałczyński piszą o krytycznie o elitach niepodległej Polski, o "zagłodzonych inteligentach", zdemoralizowanych karierowiczach. Gdzie wiersze Wciąż uciekamy, Pięć donosów czy Zima z wypisów szkolnych? Arno odnosi się jedynie do Pieśni szalonej ulicy (znanej jako marsz ONR-owców), ale i tu wspomina o niejednoznacznej interpretacji. To wszystko to jedna wielka pomyłka Gałczyńskiego, który pogrążył się jeszcze słynnym Listem Do Przyjaciół "Prosto z mostu". Tego już nie darowano mu nigdy, nawet upadek na kolana przed Tuwimem niczego nie zmienił (s.172). W końcu długotrwała nagonka (bo w powojennej Polsce nastąpił ciąg dalszy) doprowadziła poetę do grobu. Gałczyński ubezwłasnowolniony, bo żądza pieniądza i nadmiar alkoholu pozbawiły go osobowości. Nie podoba mi się taki portret.
To jeden zarzut wobec autorki.
 Kolejny to brak płaszcza psychologicznego. Są koleje losu poety okraszone wierszami, wypowiedzi bliskich i wrogich osób, ale sam poeta w kącie stoi. Nie wiem, jaki był, o czym myślał, w co wierzył... Wypowiada się tylko - i to wybiórczo - w wierszach. Arno nie oddaje głosu nawet córce! To następna moja uwaga.
Zielony Konstanty Kiry Gałczyńskiej to jakże inna wersja życia poety! Córka wspomina, cytuje Natalię, dociera do nowych faktów, dokumentów, miejsc. Bo miejsca też mają swoją pamięć. Dziennikarka sięga do bibliotek przyjaciół poety, do ich niepublikowanych wspomnień. Na karty książki wkraczają malarze, pisarze, recenzenci i krytycy. Mówi sam mistrz, który odsłania nam tajemnicze lata spędzone w oflagu. Kira nie omija tematów drażliwych i tak pisze o Kostku-bracie, który mieszka teraz w Australii z córkami ... Kirą i Sarą. A w rozdziale "Czas klatki" nawiązuje do trapiącego mnie tematu, czyli do współpracy z redakcją "Prosto z mostu". W PRL-u to już nie był grzech młodości, to był grzech śmiertelny. (s.347).
Tę biografię kończą wypowiedzi skwapliwie zbierane przez córkę. Nie wszystkie to laurki.

Jan Lechoń: Zbydlęciały Gałczyński, nie wiedząc już, czego od niego chcą i co bredzi, doszedł do takiej zwrotki: Oto nasza myśl szopenowska/ Oto nasza warta stalinowska. (luty 1952)

Jacek Trznadel: W roku 1947 ogłoszony zostaje w Krakowie wyrok śmierci na Franciszka Niepokólczyckiego (niewykonany) i jego towarzyszy z komendy WiN (wykonany), a tu w "Przekroju" Gałczyński niefrasobliwie nadal kpi sobie z polskich Hamletów. W następnych latach giną po więzieniach bohaterowie AK, a Gałczyński drukuje pamflety przeciwko Ciemnogrodowi. (1996)

Jarosław Mikołajewski: Kryterium oceny poezji jest jedno: czy porusza i przemienia. Po lekturze "Dzieł wybranych" wiem na nowo, że tę miarę spełnia co najmniej kilka poematów i kilkanaście wierszy Gałczyńskiego. To wystarczająco dużo, żeby powiedzieć, że mieliśmy poetę światowego formatu, który bywał niedoskonałym człowiekiem. (2003)

Którą biografię polecam? Obie. A najlepiej niech poeta przemówi sam!

sobota, 4 stycznia 2014

"Dachau i śmierć są synonimami"

Te słowa zanotował William Quinn - amerykański oficer będący świadkiem wyzwolenia obozu koncentracyjnego w kwietniu 1945 roku. Ewenementem na skalę światową jest fakt, że okropności, jakie zastali żołnierze, spowodowały ich natychmiastową akcję odwetową, w wyniku której zginęło 560 osób - załogi obozu. Koszmar obozowy dokumentują filmy dostępne na YT. Warto obejrzeć, bo coraz rzadziej pojawiają się zdjęcia pokazujące egzekucje wykonywane przez amerykańskich żołnierzy na esesmanach i strażnikach obozowych. Widać też reakcje "sąsiadów" - gdy Amerykanie przywozili mieszkańców miasta, by zobaczyli miejsce kaźni.
Napis - jak się okazuje - widnieje nie tylko na bramie w Auschwitz.
Obóz w Dachau powstał już w 1933 roku, tuż po dojściu do władzy Hitlera. Trafiali tu jego przeciwnicy polityczni, a także komuniści, Żydzi, Romowie, duchowni czy osoby o innej orientacji seksualnej.  Ten pierwszy niemiecki obóz stał się kuźnią kadr dla oprawców kolejnych obozów, które tworzono po wybuchu wojny. Miejsce u boku urokliwego miasteczka, wyczyszczone, niemal pozbawione oryginalnego wyposażenia, a krzyczy w ciszy. Ile modlitw wyszeptały cierpiące usta? Bo kaźń była tu codziennością.
Wejście od strony rampy kolejowej, tzw. Jourhaus. Przeszło przez tę bramę ponad dwieście tysięcy więźniów. Czekały ich głód, wyniszczająca praca, karne słupki, chłosta na koźle, strach, upokorzenie, choroby - nie tylko "losowe". Bo obóz słynął z doświadczeń pseudomedycznych. Na "ludzkim materiale" można było bezkarnie eksperymentować, wszczepiając zimnicę, ropowicę, badać krzepliwość krwi, zaspokajać ciekawość - krojąc podludzi na stołach operacyjnych. Zalecane przez Luftwaffe badanie wytrzymałości na zmianę ciśnienia i małą ilość tlenu w komorze ciśnień opisał m.in. K.Kąkolewski w książce Co u pana słychać? (autor po latach składał wizyty hitlerowskim zbrodniarzom, zadając im tytułowe pytanie).   Jako jeden z nielicznych przeżył zamrażanie Jerzy Skrzypek i w sali projekcyjnej można wysłuchać jego relacji. Nie wiem tylko dlaczego wyłącznie w języku niemieckim. Mniej szczęścia mieli współwięźniowie, których przywiązywano do noszy i wynoszono w mroźne noce. Ponieważ ich krzyki mogły niepokoić mieszkańców miasta, wydano w końcu rozkaz o przeniesieniu badań do obozu w Auschwitz.
Ślady tych działań oprawców można oglądać na wystawie umieszczonej w dawnym budynku gospodarczym, znajdującym się tuż za bramą.
 Długo błąkałam się wśród eksponatów, zanim znalazłam polskie ślady. Niewiele ich, biorąc pod uwagę fakt, że w czasie wojny to Polacy stanowili najliczniejszą grupę więźniów. Trafili tu znani literaci, jak chociażby T.Borowski, G.Morcinek czy S.Grzesiuk. Nie przeżyło wielu z 43 wykładowców Uniwersytetu Jagiellońskiego. Tu prawdopodobnie zginął prezydent Stefan Starzyński. Śmiało można podsumować, że KZ Dachau to miejsce kaźni polskich elit. Przede wszystkim jednak pamięć należy się osobom duchownym. Przetrzymywano w tym miejscu i znęcano się z wyjątkowym okrucieństwem nad księżmi  różnych wyznań. Spośród 2770 księży 1780 było Polakami (zmarło 868)! Przeszli przez piekło chociażby ojciec M.Żelazek, kardynał A.Kozłowiecki, arcybiskupi K.Majdański i I.Jeż.
W tej szarej przestrzeni z daleka jaśnieje (jedyny!) wieniec z biało-czerwonych kwiatów złożony przez polskich harcerzy pamiętających swojego patrona - ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego. Stracił życie, dobrowolnie zamykając się w baraku z więźniami chorującymi na tyfus, opiekując się nimi i oddając im ostatnią posługę.




 Z rosnącym zdziwieniem szukam dalej polskich tropów. Na miejscu dawnego placu apelowego pomnik z tablicą i napisami Nigdy więcej!, a wśród nich polskiego brak.


W sali filmowej można zapoznać się z dokumentem w kilku językach, jednak znów bez polskiego.





W końcu jest! Kończy się teren udostępniony zwiedzającym i coś mnie tknęło, żeby okrążyć Kaplicę Śmiertelnego Lęku Chrystusa. Na tylnej ścianie niespodziewanie odkryłam tablicę z taką zawartością:
 Tu w Dachau co trzeci zamęczony był Polakiem. Co drugi z więzionych tu księży polskich złożył ofiarę z życia. Ich świętą pamięć czczą księża polscy i współwięźniowie.
 Chciałam zwrócić uwagę na dwa fakty z tym związane. Po pierwsze - jest to miejsce, do którego trafią nieliczni. Po drugie - kto upomina się o pamięć o zamęczonych Polakach? Gdzie nasi kolejni rządzący? Jak to się dzieje, że jesteśmy stale wypychani z kolejki ofiar? 
 Charakterystyczny dla tego miejsca międzynarodowy pomnik, wykonany przez Nandor Glid,  każe pamiętać. W Dzień Bożego Narodzenia roiło się od turystów. Zdziwił mnie zwłaszcza widok Japończyków, których przecież obóz nie zagarnął. A polskiej pamięci wciąż mało. W dobie poprawności politycznej to byli współwięźniowie starali się, by w latach sześćdziesiątych nie zniszczono krematoriów, by powstało miejsce pamięci. Dziś zrekonstruowano dwa baraki, a wzdłuż alei topolowej widać fundamenty stojących tu kiedyś baraków.
Złożeniem wiązanki nie są zainteresowane nasze władze, a ostatnia (choć pierwsza w historii wizyta premiera!) wizyta w tym miejscu  kanclerz Merkel też wywołała skrajne emocje u jej rodaków. Chyba byłoby najlepiej, gdybyśmy zapomnieli o byłym obozie. Właśnie w 2013 roku zmarł ostatni kapłan, który ocalał - Leon Stępniak.
Czy poniesiemy pamięć?