Najpierw ucieczka z sowieckiego łagru z bohaterami książki Rawicza, potem kontynuacja z filmem "Niepokonani". Dziś, gdy tyle się mówi o stosunkach polsko-rosyjskich, lektura będzie akuratna. O książce głośno, stąd tylko skrót. Opowiada o nieprawdopodobnej wędrówce przez ośnieżoną Syberię, Mongolię, pustynię Gobi, Tybet, Himalaje. Grupa śmiałków uzbrojona tylko w nóż i siekierę, wypowiada wojnę siłom natury. Bo tylko na początku najgroźniejszym wrogiem jest pościg. Potem trzeba walczyć z mrozem, upałem, głodem, pragnieniem i najważniejsze - z samym sobą. Marszruta mordercza i nie do wiary! - ze szczęśliwym finałem! Choć nie dla wszystkich.
Reżyser filmu, Peter Weir, miał prawo do własnej wizji. Oszczędził widzom szczegółów okrutnego śledztwa w Charkowie i moskiewskiej Łubiance. Konwojowani więźniowie i bez kajdan ledwie dotarli do docelowego łagru. Życie w barakach w towarzystwie beztialskich urków to gehenna. O ile autor książki bardziej szczegółowo opisał uwięzienie i proces, marsz potraktował ogólnikowo, zasłaniając się niepamięcią, to w filmie jest dokładnie odwrotnie. Być może stało się tak dlatego, że trasy Rawicz faktycznie nie pokonał. Kontrowersje wokół książki i jej autentyczności narastają. Po projekcji filmu słychać głosy, że dobrze się stało, bo bez książki (ktokolwiek jest prawdziwym autorem) film by w ogóle nie powstał, bo świat by nie usłyszał. Tak, to piękne i ważne. Tym bardziej, że film dopowiada dalszą historię polskiej martyrologii i pokazuje, że dla nas wojna nie skończyła się w maju 1945 roku. Piękny ukłon reżysera w stronę Polaków. Jednak moja amatorska świadomość historii woła o dopisanie kolejnych kart. Czy nie dziwi fakt, że ocaleni uciekinierzy nigdy się nie spotkali? Nie pozostały ich relacje, brak dokumentów - chociażby w szpitalach w Indiach czy w raportach wojskowych? Może to kierunek poszukiwań dla historyków, może dla dziennikarzy.
Tu natrętnie nakłada mi się kolejny obraz z czasu drugiej wojny - obrona Westerplatte. Kto z nas nie ma przed oczami majora Sucharskiego, który trzyma w ręku szablę otrzymaną od Niemców? A kapitan Dąbrowski - prawdziwy dowódca obrony - milczał wiele lat zobowiązany przysięgą, że zachowa w tajemnicy informacje o załamaniu nerwowym komendanta, próbie poddania placówki i buncie oficerów. Nie jest dyshonorem dla żołnierza, że w obliczu ataku wroga załamał się. Jednak majorowi tak spodobało się chodzenie w glorii bohatera, że z przypisanej mu roli nigdy się nie wycofał. Przyczyniło się do tego również opowiadanie Melchiora Wańkowicza, który wysłuchał spowiedzi komendanta. Siła pióra znanego litarata, jak się okazało, jest rażąca. Demony obudziły się, gdy przystąpiono do kolejnej ekranizacji obrony Westerplatte. Wrześniowe kłamstwo trwa i czas oddać hołd Franciszkowi Dąbrowskiemu. Nie można pozostać obojętnym na fałszowanie historii, chociażby tylko dlatego, że nadal są szkoły, które zmieniają skompromitowane imiona na np. majora Sucharskiego
Zainteresowanych odsyłam do książki Mariusza Borowiaka Westerplatte. W obronie prawdy z serii Nieznane oblicza historii.
Brzmi ciekawie. Zgrałaś się z Remigiuszem Grzelą, też pisał i o książce i o filmie:) Pozdrawiam cieplutko:)
OdpowiedzUsuń~Witaj, Papryczko. Książkę przeczytałam dawniej, a teraz czekałam na film. Bardzo dobry zresztą. Jedno drugiego nie zastąpi, każde dzieło inne. Na blog R.Grzeli wchodzę często i choć mam nieco odmienne poglądy i chadzam po innych ścieżkach literackich, jestem pod urokiem wpisów. Facet, który nie tylko czyta, pisze, ale też cytuje poezję... hmmm... :)
OdpowiedzUsuńStyl Petera Weira uwielbiam, "Piknik pod Wiszącą Skałą" to jeden z moich najulubieńszych filmów wszech czasów. Trochę dziwi mnie, że zajął się taką tematyką, bo nie bardzo mi do niego pasuje, ale cieszę się, że z próby wyszedł zwycięsko. Filmu jeszcze nie oglądałam, ale Twoje słowa brzmią bardzo zachęcająco.
OdpowiedzUsuńFaktycznie książka wpasowała się idealnie w obecne wydarzenia. Jednakże bardziej niż książka ciekawi mnie film "Niepokonani", którego juz nie mogę się doczekać, pozdrawiam gorąco! :)
OdpowiedzUsuńCzytam ją niedawno ;) http://sokrates0313.blogspot.com/2011/03/dugi-marsz-sawomir-rawicz.html
OdpowiedzUsuńJa miałam wątpliwości co do autentyczności tej historii opisanej przez Rawicz. Jak się okazuje, to nie były jego przeżycia. Ale bez znaczenia, czyja to historia, ważne, że została opisana. I nie mogę się doczekać, kiedy obejrzę film, chwilowo czasowo nie wyrabiam :(
~Lirael, z filmami mam ogromne tyły, ale "Truman show" i "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" są niezapomniane. Weir już w jednym ze starszych wywiadów okazywał zainteresowanie Polską, a praktycznie pokazał nam sympatię teraz. Film dość długi, bez epatowania okrucieństwem, zadowoli Cię z pewnością. :)
OdpowiedzUsuń~Kasiu, też nie przepadam za konfrontacją słowa pisanego i obrazu, bo i tak przeważnie wolę książkę, tu jednak film wydaje mi się zdecydowanie lepszy. Reżyser ożywił ten marsz szczegółami, dał bohaterom ludzką twarz i zdążyłam poczuć do nich sympatię. W książce byli mi obcy. Dobry film.:)
~Bibliofilko, chyba to dobra kolejność: książka i potem film. Czasu też nie mam okrutnie. Zarwałam noc z myślą, że rano pośpię, a tu zwierzaki (kotopies) mnie świtem obudziły. I tak nie żałuję, warto było się nie wyspać.:)
Książka pokazuje, że nawet jak kreujemy wydarzenia, w których nie braliśmy udziału, to możemy zrobić wiele dobrego dla popularyzacji historii mało znanej. Drugą stroną medalu jest poruszone przez ciebie kłamstwo w historii i pamięć, która utrwala inny obraz niektórych ludzi. Mnie zawsze zastanawiało, iż taki bohater jak Sucharski nigdy już później w czasie działań wojennych i powojennych nie był aktywny.
OdpowiedzUsuńMoże trzeba jednak walczyć o prawdę i to kto i jak pisze karty historii.
~Nutto, ja już tak mam. Jeśli coś wzbudza moje wątpliwości - drążę, szukam, poświęcam czas. Staram się wszystko podzielić na czarne albo białe, choć słyszę zewsząd, że tak się w życiu nie da. Wracam wtedy do zakończenia "Rzeczpospolitej kłamców" Łysiaka i czytam tezę M.Buonarottiego. Zapytany, dlaczego o rzeczy nie do wygrania trzeba bić się z największą choćby potęgą, z najsilniejszym wrogiem, ów mistrz Renesansu odparł: "Ze względu na godność człowieka, choćby nie było szans sukcesu."
OdpowiedzUsuńCzasem myślę, jaki nadać profil blogowi, jak pisać. Jeśli poruszę sprawy kontrowersyjne, niewygodne, to i pies z kulawą nogą tu nie zajrzy. Wtedy... - czytaj jak wyżej. :)
Ale lubię czytać różności, więc powinno być też kolorowo.:)
bardzo chcę ją przeczytać, koniecznie muszę zdobyć, w łeb sobie chyba strzelę, ciągle za czyms gonię
OdpowiedzUsuń~Oj, nie goń, Kasiu, maszeruj. I nie strzelaj, bo co byśmy zrobiły bez Twojej mądrej głowy? :)
OdpowiedzUsuńKsiążka już zdobyta, teraz jeszcze muszę zdążyć przeczytać przed filmem, bo czytanie po nie wchodzi w rachubę.
OdpowiedzUsuń~Kasiu, chyba właściwa kolejność. Bardzo jestem ciekawa Twoich spostrzeżeń, czy choć w części się pokryją.:):):)
OdpowiedzUsuńMyślę, że plusem filmu jest to, że skupił się na marszu. Chętnie obejrzę. Masz rację z walką o prawdę, to bardzo ważne, a kłamstwa powinno się zdecydowanie krytykować.
OdpowiedzUsuńGratuluję megamaxiksięgozbioru, dążenie do takiej ilości książek mam w planach, oby się udało. Mieszkanko ze zdjęcia na samej górze niezwykle przytulne i urządzone ze smakiem. Piękna kolekcja butelkowa w odcieniach zieleni. I aniołkami się zachwycam, bo zbieranie ich figurek jest wciąż prześladującą mnie i wracającą jak bumerang manią, chyba nieuleczalną.
~Anetko, niepoprawna marzycielko, witam w papierowym domu. Dodaję fioletową biblioteczkę do ulubionych i mam nadzieję na porównywanie opinii. Dziękuję za sympatyczny ogląd moich włości. Księgozbiór się rozrasta, zajmuje wszystkie zakamarki, ale całe życie marzyłam, żeby mieszkać w bibliotece. Aniołki fruwają, rozsiadają się, pilnują kątków i wciąż przypominają, że nie chodzi się tylko po ziemi, ale trzeba czasem latać. Ostatnio zbieram czytające - sporo ich, polecam. Zapraszam:):):)
OdpowiedzUsuń