Uciec z Prowansji? Czyste
szaleństwo! Żeby choć do Toskanii, ale gdzie tam! Azymut Alaska! Jest runaway.
Musi wędrować, by nie umrzeć z nudów.
„Być małą kobietką, to nie dla
mnie” – mówi Lili. Boi się domów, ścian i szczęścia bogatych ludzi. Uciekinierka
z pokrytego pyłem miasteczka, gdzie wszystko
jest nieruchome, przeistacza się z ziemianki w rybaka (rybaczkę?). Wkracza do
krainy wypełnionej lodowatą wodą i niebezpieczeństwami. Wśród szorstkich
mężczyzn próbuje być taką jak oni. Nadziewa na haki przynętę, łowi karbonelę,
patroszy ryby, „maluje na czerwono” portowe miasteczka (czekam, aż zacznie
sikać na stojąco). Wciąż stawia opór i nieustannie walczy z zimnem, zmęczeniem,
przekracza granice ciała. „Aż do śmierci jestem niepokonana” – młodsza wersja
Hemingwaya?
Nie jestem w stanie zrozumieć
tego wyboru. Wokół rybie wnętrzności, zaschnięta krew, przyklejone wszędzie
kawałki przynęty, śmierdzące haki… Do tego seks pod mostem po wypiciu skrzynki
piwa z cuchnącym „wielkim marynarzem”. Turpizm w czystej postaci budzący we
mnie odrazę. Od pierwszej strony niby już wszystko wiem, ale nie dowierzam i
odwracam kolejne kartki. Bezskutecznie. Szukam tropów w biografii autorki,
która dokonała takiego wyboru i dziesięć lat pływała na statkach rybackich.
Uwiarygodniła to w powieści choćby słownictwem. Czytam: set, poler, bakista,
sejner, taklowiec, przypon, okrężnica, bojrep… Jest tu wszystko oprócz odpowiedzi
na pytanie: DLACZEGO? Powieść niesie drobiazgowy opis pracy rybaków,
zaciekawia przez kilkadziesiąt stron, ale później wyłącznie nuży i czytam już tylko w poszukiwaniu odpowiedzi. Nie
znalazłam. Z kartek wyciekają smutki i szarości, ziąb i brzydota. W internetowych
opiniach przeważają motywy poszukiwania
siebie, ucieczki od lądu i przeszłości, determinacji i walki, apoteoza wolności… Nieprzekonujące.
Nie ujął mnie fenomen wyboru i zamiany piękna w brzydotę, ciepła w zimno, bezpieczeństwa w igranie z życiem… Nie uwiodła
mnie opisana wyprawa na koniec świata w poszukiwaniu nie wiadomo czego. Ta
próba mojego powrotu w aktualny obieg czytelniczy skończyła się fiaskiem. Jak
daleko odeszłam wybraną literacką tropą! Jakże inni autorzy wywołują zaciekawienie
i wypieki podczas czytania! A przecież miałam nadzieję na dobre czytanie, bo kilka nagród literackich, pozytywne opinie... Ech...
Książkę przeczytałam w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki:
Chyba nie sięgnę po taką książkę. Twoja recenzja zniechęciła mnie do niej.
OdpowiedzUsuńLubię książki z wartką akcją, które nie nużą, gdy się je czyta.
Pozdrawiam:)*
~ A tu monotonia niczym kołysanie na łajbie. To zdecydowanie nie moje klimaty. Może ktoś zachłyśnie się ilością nagród, ale to nie wabik dla mnie. Pozdrawiam :)
UsuńMatko Boska, Boguś! co Ty czytasz? :)))
OdpowiedzUsuńZastanowiłam się nad wyborem bohaterki. Stawiasz pytanie: dlaczego?
A może po prostu lubi ryby? ;)
~ Przyznaję - strata czasu. Moja próba powrotu po trzech latach na łono DKK stoi pod znakiem zapytania, tym bardziej że kolejna pozycja nie porusza(Deborah Moggach "Przemilczane tajemnice"). Przyjaciele odwodzą mnie od martyrologii no i masz :)Pozdrawiam :)
UsuńEee, te tytuły DKK to mi tez by się nie podobały. Namawiałam panie z naszej biblioteki, by zorganizowały DKK u nas, ale twierdzą, że jest ich za mało i nie ma komu się tym zająć.
UsuńZ tym, że to chyba nie chodzi o to, co się czyta, tylko że się człowiek spotyka z innymi czytającymi ludźmi i o tym dyskutuje.
A ja mam teraz fazę na klasykę. Skończyłam "Emancypantki" Prusa, chyba zabiorę się za "Lalkę".
~ Dokładnie tak jak piszesz. Spotkania to nie tylko opinie o wspólnie przeczytanej książki, ale rozmowy połączone z regionalną kroniką ;) Na pociechę w grudniu dostaniemy tomiszcze Anny Brzezińskiej "Córki Wawelu". Opowieści o Jagiellońskich królewnach mogą wnieść sporo ciekawego - wszak autorka jest mediewistką. Choć nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o smrodku "Wyborczej" w wywiadach i pewnie jeszcze o zagrożeniu feminizmem. Ale to lubisz :) Gratuluję "tąpnięcia" w klasykę.
UsuńCzytałam jakiś artykuł tej Brzezińskiej w dodatku historycznym "Polityki" o Jagiellonach. Bez zachwytów! Nie wiem, czy to osobny tekst czy też fragment książki. Ale jakoś nic nie zapadło mi w pamięć. Pewnie wypożyczę te "Córki Wawelu" jak moja biblio to kupi, ale czy całe przeczytam? Nie wiem... Moja słabość do historii nie sięga poza wiek XIX, no, kawałek XVIII.
UsuńFeminizm? Taka dama jak ja w okresie klimakterium? No wiesz? A po co mi teraz feminizm? :))) Wyrosłam już z niego.
To ciekawe, że tego typu literatura zbiera nagrody, ale w sumie nie jest to dziwne, taki trend lewacki....U nas Nike dostało kiedyś "Ciemno prawie noc", w którym cytowane były ohydne hejty, a które sprawiły, że dałam sobie spokój z Panią Bator.
OdpowiedzUsuńKoniecznie trzeba szokować.
Szkoda, że taką książką wracasz, ale czekam na inne.
~ Z Bator pożegnałam się już jakiś czas temu. Teraz chciałam poczytać bardziej "kolorowo" i wynik mizerny. Nigdy mnie tak nie zawiodła literatura XX lecia. Serce wciąż przy niej. :)
UsuńJa czytałam wcześniej opinię u kogoś / tylko o tym zapomniałam, gdy komentowałam u Ciebie na FB / i mimo tego, że była pozytywna pomyślałam od razu, że to nie dla mnie. Zbyt "kolorowa".
Usuń~ Aniu, tak mi przemknęła myśl, że chwalą ci, którzy dostali egzemplarze recenzenckie. Bo nie wierzę, że można z zachwytem przemierzać Alaskę z rybnym smrodem w tle i doszukiwać się głębi innej niż morska. Darujmy sobie :)
UsuńI pozdrawiam ciepło .....
OdpowiedzUsuń~ Dziś słonecznie, jeszcze żółcie za oknem. Serdeczności z mojego lasu, Aniu:)
UsuńU nas też zaczęło się słonecznie, ale prognozy ponoć, jak twierdzi moja druga połowa fatalne.
UsuńTo prognozy są fatalne, ale wiadomo - już jesień. Nasza szklanka jest do połowoy pełna. Damy radę :)
Usuńszkoda czasu na takie książki - faktycznie, a z nowych (jeżeli nie znasz jeszcze) polecam "Zapomniany ogród" i "Milczący zamek" Kate Morton
OdpowiedzUsuń~ Kate Morton lubię, a wieczory teraz dłuuuuugie i herbaciano-nalewkowe :) Pozdrawiam, Anetko :)
Usuń