KTOŚ MUSIAŁ RZUCIĆ NARODOWI W TWARZ, ŻE ZNAJDUJEMY SIĘ NAD
PRZEPAŚCIĄ...
Tym kimś był Adam
Doboszyński. Rok 1936. W kraju nasilają się niepokoje społeczne, przetacza
się fala strajków, a w starciach z policją zginęło około 40 demonstrantów.
Dochodzi do dramatycznych napięć między Polakami a Żydami. Doboszyński – chcąc
obudzić opinię publiczną – organizuje wyprawę myślenicką przemyślaną jako
„demonstrację, jako krzyk, który posłyszałaby cała Polska”. W nocy 22 na 23
czerwca w kierunku Myślenic wyrusza grupa około 50 narodowców. Są uzbrojeni.
Najpierw docierają na posterunek, gdzie poturbują policjanta. Później zdemolują
kilka żydowskich sklepików, by w końcu dotrzeć do mieszkania starosty. Tam
padną znamienne słowa, że przyszli mu „podziękować za zgnębienie idei
narodowej”.
Z odsieczą wyruszyły natychmiast wierne oddziały policji,
które zaprowadziły „porządek”.
Doboszyńskiego czekał najgłośniejszy proces w przedwojennej Polsce.
Śledziła go opinia publiczna i relacjonowali dziennikarze. I o to chodziło!
Sala sądowa stała się trybuną, z której oskarżony mógł swobodnie wygłaszać
poglądy na temat tego, co działo się w kraju. Grzmiał na przykład o panującej
nędzy: „Nigdy bym nie pomyślał, że może być taka nędza po osiemnastu latach
niepodległości”; o dominacji gospodarczej Żydów; wyzysku chałupników i
rzemieślników przez Żydów... Tłumaczył, że do wyprawy doprowadziła go gorycz
wywołana sytuacją w regionie i w kraju oraz niemożność legalnego oddziaływania
na zmianę.
Wyprawa myślenicka była przedmiotem wielu komentarzy i
polemik. Prasa obozu rządzącego widziała w niej przede wszystkim akt dywersji
antypaństwowej, prasa żydowska – symbol antysemityzmu endecji, prasa ruchu
narodowego – indywidualną reakcję na zło panoszące się w różnych sferach życia
ówczesnej Polski. A czym została ostatecznie? Demonstracją polityczną o
charakterze antysanacyjnym i antyżydowskim.
Pamiętajmy o tym wielkim czynie przedwojennych narodowców,
bo nie traci na aktualności...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mile widziane.