DOM Z PAPIERU



sobota, 5 kwietnia 2014

Językoznawca doludny i lasowiacki "Kolberg"

Rzeszów gościł prof. Jana Miodka. Tłum w Bibliotece Wojewódzkiej daje nadzieję, że ludziom bliska jest idea dbałości o język, a nie tylko znana postać. Związki profesora z miastem Rzecha są odległe. To u prof. Reczka pan Miodek zdawał pierwszy egzamin, a po powrocie z wakacji okazało się, że tenże Reczek pojechał wzmacniać Rzeszów, a we Wrocławiu osierocił rubrykę Rzecz o języku, którą zajął się bohater spotkania. Przyszła też kariera telewizyjna i czas na Ojczyznę polszczyznę - tak pięknie nazwaną przez Słowackiego. Teraz w TV Polonii możemy zagłębiać się w Słownik polsko@polski. Profesor rozumie konieczność popularyzowania językowej poprawności, stąd pewnie tytułowy przydomek językoznawcy doludnego.
Wykład żywy i wciągający. Najciekawsza część to ta o anglicyzmach, które napływają z ogromnym nasileniem po 89 roku. Obsługują sfery sportu, ekonomii, muzyki, informatyki... Rozparły się wygodnie w językowej loży i dziś już nie ma przerywników leksykalnych z greki, łaciny, z włoskiego czy francuskiego. A tak barwnie nasycały język! Wtręty angielskie - tak kochane przez młodzież - bywają irytujące. Czyż nie są groteską językową wszelkie sorki, akły, wow, parzenie dżakopsa czy podziwianie Najki z Samotraki? To wypadnięcie z kodu kulturowego! Kiedyś języki obce docierały do nas za pomocą galaktyki Gutenberga, dziś wiodący jest kanał słuchowy. Zaginęły zapożyczenia graficzne  i dlatego zamiast biznesu mamy byznes, a komentator sportowy wykrzykuje o walce Dejwida z Goliatem.

Druga część spotkania to ożywiona dyskusja. Było o wariantach akustycznych, żartach językowych, o byciu modnym w języku. Cenne dla mnie okazały się tłumaczenia dotyczące końcówki -em wymyślonej przez Onufrego Kopczyńskiego, szczególnie kłopotliwej w nazwach regionów i województw. Profesorowi zawdzięczamy też wygraną batalię o łączną pisownię "nie" z imiesłowami, która spędzała sen z powiek co ambitniejszym uczniom. I za to wszystko chwała spolegliwemu doradcy językowemu Polaków.
Do dzisiaj pamiętam scenę spotkania z Krystyną Lenkowską - rzeszowską poetką - która pisząc o katedrze sandomierskiej, uznała, że byłaby nieszczera, gdyby nie ustosunkowała się do kontrowersyjnego obrazu de Prevota. Tak samo ja nie byłabym sobą, gdybym nie ujawniła zadry tkwiącej w sercu. To lustracja na Uniwersytecie Wrocławskim i papiery, które profesor podpisał "jak idiota" - co sam przyznał. Sprawa ma finał w Strasburgu, a ja myślę wciąż o tych, którzy nie podpisali niczego i dzisiaj nie mogą iść z kagankiem do ludu...


To już inny profesor - mówi z takim samym ogniem w oczach - Romuald Gondek. Gdy w 1952 roku opuszczał progi zacnego krakowskiego uniwersytetu, nie miał w ręku właściwej legitymacji, a jego przyjaciel - Tadeusz Miś, żołnierz AK - mógł co  najwyżej liczyć na pracę w raciborskiej Fabryce Kotłów. Obaj postanowili opuścić kolebkę kultury i z nakazami pracy w rękach znaleźli się w pobliskich miejscowościach w widłach Wisły i Sanu. Pan Gondek to mój polonista z liceum. Kilkadziesiąt lat nauczania języka polskiego i łaciny pośród sosen i dębów. Ale wszyscy jego uczniowie ruszali na podbój Polski bez kompleksów.
Dlaczego o nim piszę? Bo stał się lasowiackim Kolbergiem. Był jednym z ostatnich studentów slawisty Kazimierza Nitscha i to jemu zawdzięczał zainteresowanie dialektologią. Równolegle do pracy nauczycielskiej zajmował się polską gwarą. Najpierw opisał słownictwo rodzinnej Radgoszczy, później współtworzył Słownik Gwar Polskich. Tysiące zgromadzonych fiszek wykorzystał do wydania Słownika gwary lasowiackiej. 
 Cóż to za dzieło! Żyłka badacza, odkrycia, tysiące wizyt w chatach... Przeniosłam się do lasowiackiej wsi i słucham o herbacie z oktawnego wianka albo o leczeniu jęczmienia dupo muchy. Już wiem, czym się różni żur od barszczu i że żydy nie są używane do niczego. Bo słownik zawiera nie tylko rejestrowane wyrazy, ale zwroty i wyrażenia udokumentowane cytatami. Toż to podróż z Kolbergiem po kraju!
Może mała zgadywanka? Nie powinna być trudna, bo kiedyś w Puszczy Sandomierskiej zadomowili się uciekinierzy z Mazowsza i wpływ ich mowy na gwarę lasowiacką jest widoczny (mazurzenie). Proszę, oto mały zestaw. Co znaczą?
- wierzchnica, wypaprać, wysopić, zawitka, zgłoba, oburdać się, pierwoświecie, ciapa, chujawa (!), zapalanka, zatyłek, zołza, chlapka, zmuleniec...
No jak tu się nie zachwycać?
I na finał ludowa, nieprzemijająca mądrość:
Kto nie przysiędzie życi,
nie uprzędzie nici.
 


17 komentarzy:

  1. Ale u Ciebie językoznawczo się zrobiło:) Faktycznie nasze pokolenie zaśmieca język, a nawet niektórzy chcieliby wprowadzić nowe zasady (ministra, marszałkini, itp). Biedne przyszłe pokolenie, które będzie się uczyło gramatyki! Gender czy dżender - kto bardziej uczenie wymówi. Skoro tak to Dżrzedżorz Maślanka. Język, gramatyka to logika, to porządek w umysłach. Mam w domu taki zbiór felietonów profesora jako plon jego pogadanek telewizyjnych.
    A gwara? Ja znam zołwitkę jako pannę z dzieckiem. Kluski z zołzą, czyli sosem. Kobieta też może być niezłą zołzą w innym rozumieniu. Ciapa - oferma, ofiara losu. Zapalanka, przypalanka - czy to nie alkohol domowej roboty?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~ Wolałam zawsze lekcje literackie, a nie językowe, ale z takimi wykładowcami to da się żyć;) Do dziś pamiętam, jak profesor nas zamęczał gwarą Podhala, gdy doszliśmy do Tetmajera.
      Z gwarą radzisz sobie wyśmienicie! Zawitka i zowitka to rzeczywiście panna z dzieckiem. Myślałam, że to trudne;) Z ciapą gorzej, a podaję za słownikiem (niecenzuralne!), że to synonim pizdy. Zapalanka to zupa ziemniaczana zasmażana. Mieli fantazję ci nasi przodkowie:)

      Usuń
  2. Podziwianie Najki z Samotraki - to dopiero majstersztyk!

    Warto pamiętać o starej zasadzie, że "Co na języku, to w głowie".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~ Co na języku, to w głowie - muszę uważać;)
      Ja zastanawiam się, czy nazwisko Kolberga też nie jest związane z kodem kulturowym. Kto pamięta audycję "Z Kolbergiem po kraju"? Wpadłam na to już po napisaniu posta.

      Usuń
  3. Pamiętam z jakim ogromnym zainteresowaniem oglądaliśmy programy z profesorem Miodkiem w TV. Być może, gdyby nie podpisał nie byłoby tych programów - niestety. A my nie byliśmy świadomi wówczas kogo się promuje. Dzisiaj jesteśmy więc nie dajemy wiary temu co nam media sugerują i czym karmią masy.
    Zazdroszczę Ci takich spotkań.
    I mnie denerwują te angielskie wkręty językowe, a może jeszcze bardziej nazewnictwo jakie jest ogólnie stosowane. Czasem idzie się ulicą i nie wiadomo gdzie się znajdujemy, gdyż tak wszechobecny jest angielski w nazwach. A w nazwach stanowisk - szukasz pracy w internecie i nie wiesz o co chodzi, prawie każda nazwa angielska.
    Dla mnie zołza to zła kobieta, ciapa to wiadomo "ciapa", a chujawa kojarzyła by mi się z śnieżycą. Zawsze lubiłam gwarę i był czas, że gdy mieszkałam na Śląsku to później długo godałam. I ta żyć też jest w godce używana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~ Nikt nie ruszałby profesora, gdyby tak głośno nie przeciwstawił się lustracji. Teczki są, daty są, TW "Jam" udokumentowany. Zawsze twierdzę, że najpierw jestem człowiekiem, a dopiero potem pisarzem, politykiem, nauczycielem... Gdyby nie było jego programów, to byłyby inne. Ilu takich "Miodków" i "Kapuścińskich" przepadło, bo nie załapali się na ciepłe posadki i byli zmuszeni do pracy poniżej ich możliwości? (Herbert - magazynier w składzie torfowym na przykład).
      Twoja ocena z gwary - wyśmienicie! Chujawa to rzeczywiście zawierucha . Ciapę określiłaś bardzo grzecznie;) Lubię i cenię gwarę, a skanseny to ulubione muzea.

      Usuń
    2. Tak, masz rację co do tych osób, które nie ustępowały pola tym których oglądaliśmy, słuchaliśmy i czytaliśmy. Było ich wiele i to było niesprawiedliwe, że nie byli "dostępni" w stosunku do nich i do nas. A i dzisiaj jest z tym nie lepiej chociaż nam się wmawia, że jest wolność i demokracja.
      Ja pochodzę ze wsi i wiejskie są moje korzenie toteż gwara nie jest mi obca, tyle, że nasza.

      Usuń
    3. ~ Myślę, że mój ukochany polonista jest doskonałym kontrapunktem w tych rozważaniach. Kiedyś wydawało mi się, że był perłą rzuconą przed wieprze. Dziś wiem, że tak miało być i był tu w moim lesie bardzo ważny i potrzebny.
      Urodziłam się w miasteczku, ale ze słownikiem w ręku przeegzaminowałam mamę;) Było trochę śmiechu.

      Usuń
  4. Wypaprać zawsze znaczyło dla mnie pobrudzić -wybrudzić się, zołza to ... znam taką jedną, ale rzeczywiście w mojej poznańskiej rodzinie mówiono na sos zouza :) Z anglosaskich wtrętów wykorzystuję od czasu do czas wow- kiedy nie znajduję słów na wyrażenie zachwytu, a zwrot oniemiałam z wrażenia jakoś mnie razi. Najki i Dejvid tak bardzo kojarzą mi się z czymś zupełnie innym, że w pierwszej chwili nie mogłam zrozumieć o co chodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~ Uśmiecham się;)
      Paprać to akurat u Lasowiaków oczyścić, a zołzą była choroba konia. Jakąś wspólną część semantyczną te skojarzenia mają;)
      Z profesorskiego wykładu spodobało mi się wybieranie między kretyńską zasadą ortograficzną (słowa pana Miodka!) a zdrowym rozsądkiem. Dotyczyło to pisowni wyrazów zakończonych na -ja. W proteście przeciw regule wielu profesorów podpisuje się "niezgodnie" z ortografią i dotyczy to np. profesora Nicieji!!! Spodobała mi się etymologia nazwy miasta - Chicago. Indianie nazywali tak stertę zgniłej cebuli;)

      Usuń
  5. Kolejny świetny, potrzebny wpis. A mnie anglicyzmy rażą od szóstej klasy szkoły podstawowej, czyli od 1994 roku. Cóż, z polskiego byłem dobry :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~ Nasz język zawsze gościł obce wtręty, ale dzisiaj odczuwam przesyt. Co za dużo, to niezdrowo. Na książkowych targach w Krakowie był "flash mob" - nie ma polskiego odpowiednika? To sobie stwórzmy! Kiedyś pojawiła się Ustawa o ochronie języka polskiego, ale nie widzę jej skutków. Miały zniknąć markety i shopy... Nie dbamy o polszczyznę, o nie!
      Teraz myślę o nadużywaniu weekendu, bo takowego miłego chciałam ci życzyć. Zatem - pięknej niedzieli:)

      Usuń
  6. Miodek, zasłużony dla polszczyzny i propagowania zaciekawienia sie językiem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~ Lubię go słuchać... patrzeć też, bo taka swada to rzadkość...

      Usuń
  7. Pan Profesor uczył mnie języka polskiego w liceum w Dębie-wtedy jeszcze nie Nowa Dęba. Dzięki niemu literatura stała się moja pasją,a ja przez długie lata belfrowałam
    przekazując swoim uczniom to ,czego nauczył mnie profesor.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~ Witaj w "papierowym domu" i pięknie, że mnie znalazłaś. Też belfrowałam wciąż mając w pamięci wzrok i uśmieszek naszego Profesora. Nic się nie zmienia:) Do ND wróciłam po latach, zatem serdeczności z serca sandomierskiej puszczy:)

      Usuń

Komentarze mile widziane.