DOM Z PAPIERU



niedziela, 18 grudnia 2011

Tam, gdzie bezczelnie czysty błękit nieba...

Wiecie, dlaczego ZIMY w tym roku nie będzie? Bo LATO wzięło łapówkę.
No, skoro zimy nie będzie, Kretowi udało się wyciągnąć mnie z papierowej gawry. Wyruszyłam z nim do Egiptu. Po wcześniejszej podróży do Indii - bez wahania opuściłam słowiańską skorupkę.

Jarosław Kret Mój Egipt. Przygoda nie pyta o adres

Lądujemy w Kairze - mieście nieprzewidywalnym. Hałas, upał, kurz, bałagan, miliony samochodów. Chaos i piekło dla Europejczyka. Na ulicach pozorne bezprawie - każdy jedzie dokąd chce, zero przepisów. Każde auto ma wgniecenia, a jednak "rozbitkowie" wyciągają przyjazne ręce, pomagają, rozstają pogodnie. To takie niepolskie!
Nie trzeba wyjeżdżać poza miasto, by poczuć historię. Piramidy zaglądają do okien. Nie tylko one inwigilują przybyszów. Tu każdy wie, że gdzie dwóch Egipcjan, tam trzech z nich jest policjantami. Drugi stopień urzędniczej pychy to administracja. Wszystko dzieje się "bukra" - powoli. Biurokratyczne formalności to góra  władzy - starania, pukania do drzwi, wyczekiwanie, umizgi....  Na nic nie zdała się nawet niezawodna broń Jarosława - słynne przenikliwe  spojrzenie w kolorze dżinsu. Może teraz jest inaczej, bowiem w książce przeplatają się relacje i wspomnienia obecne, jak również z czasów, gdy autor studiował orientalistykę.
A zmienia się wszystko, przeważnie na gorsze. Dziś straszą luksusowe kurorty nad Morzem Czerwonym, a jeszcze w latach dziewięćdziesiątych był to raj dla turystów z plecakami. Aktywnie odpoczywali, zwiedzali, uczyli się. Można było zjeść smażone kolorowe rybki dopiero co wyłowione na rafie koralowej. Sama rafa porównywana była do rajskich ogrodów, nazywana rozpustą przyrody czy esencją piękna natury. Pływało się pod wodą w koszulce, bo podziwiając rafę, zapominało się o bożym świecie, a słońce poprzez wodę mogło opalić plecy! Dziś miejsce to przeobraziło się w betonowo-kamienne, rachityczne pobojowisko z błądzącymi niedobitkami kolorowych rybek. Synajskie miejscowości wypoczynkowe to także miejsce działania "klątwy faraona". Nie trzeba jechać i rozgrzebywać grobowców. Wystarczy wykupić all inclusive i spędzać czas pomiędzy uginającymi się od egzotycznego jadła stołami a leżakiem na plaży. W międzyczasie zaordynować sobie kilka darmowych drinków, za kilka godzin powtórzyć, potem jeszcze... i  po kilku dniach zostają częste wizyty w ubikacji. Nie zostawia autor suchej nitki na "odpoczywających" w ten sposób rodakach. Prawdopodobnie trzeba będzie niedługo zamknąć piramidy z braku chętnych do zwiedzania.
Dużo takich zauważeń, zaciekawień. Na przykład o wielbłądach, które najczęściej lądują na talerzach. O fajce wodnej, którą się pije, a nie pali.  O kolorowym spektaklu na górze Synaj. Autor obala też mit o polskości gołąbków, odkąd został poczęstowany narodową egipską potrawą - "gołębiowate" gołąbki to farsz zawinięty ... w gołąbka. U nas trudno zjeść symbol pokoju czy Ducha Świętego, więc używamy liści kapusty. O kulinariach w książce sporo. Tu jedzenie doprowadza podniebienie do amoku, a zmysły do ekstazy. Tak pisać to chyba tylko facet potrafi.
Książka barwna, orientalna, bardzo autorska. Oba człony zasadne w tytule, bo jest tu Egipt - kraj o różnych obliczach, ale też Egipt Kreta, z jego oglądem, opiniami, wyłowionymi skarbami. Najlepszą i najkrószą recenzję napisała Beata Pawlikowska: Od chałwy przez harem aż po haszysz. Wszystko tu jest.

Byłam, widziałam, rozmawiałam, wysłuchałam.
Targi Książki w Krakowie.

22 komentarze:

  1. Widzę, że zimową porą nie tylko ja podróżuję ( przynajmniej literacko ) do ciepłych krajów. Muszę przyznać, że te książkowe podróże nawet mi odpowiadają, bo przynajmniej nie muszę znosić upałów ( wolę temperatury bardziej umiarkowane ), urlop nad hotelowym basenem też mnie nie pociąga, a na samodzielną ( bez biura podróży ) wyprawę brakuje mi odwagi.

    OdpowiedzUsuń
  2. ~ Ronjo, mogłabym przespać do wiosny. Kocham słońce i dlatego taka ciepła książka na grudniowe czarne poranki i wieczory. Co do sposobu spędzania urlopów przez współczesnych turystów (pewnie nie tylko Polaków) to chyba autor ma rację. Przekonałam się o tym w czasie ostatnich wakacji, gdy nie było chętnych do zwiedzania. Też jeżdżę z biur podróży, bo boję się sama. Psioczę czasem, ale nie zmieniam opcji. Słoneczka życzę:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię wszystkie pory roku, ale lato jest moim faworytem. Egiptu nie widziałam, ale marzę o tym i bynajmniej nie planuję jedynie wylegiwania się na leżaku tylko koniecznie muszę ujrzeć i dotknąć piramid, sfinksa, ujrzeć dawny Egipt ocalały w tych niesamowitych zabytkach. Safari po pustyni także mi się marzy, choć boję się jazdy wielbładem... Baaardzo lubię książki podróżnicze, które mogą przenieść w całkiem odmienny, egzotyczny kraj.

    OdpowiedzUsuń
  4. ~ Anetko, też lato kocham nade wszystko i o dotknięciu piramid marzę, a safari możemy zaliczyć dżipem. Książki podróżnicze to moje dzieciństwo, bo tylko tak w PRL mogłam zwiedzać. Może dlatego, że było trudno, została ciekawość poznawcza. Dziś wielu znajomych wydyma lekceważąco wargi, bo w telewizji widzieli. A jak jechać to po to, żeby się pochwalić. Stąd pewnie tyle goryczy u Kreta.

    OdpowiedzUsuń
  5. Trzeba umiec zobaczyc i powiedziec to czego inni nie potrafia i sukces!
    Tak na marginesie, w Egipcie byla niedawno moja kolezanka. Wrocila i zero zachwytow: "nikt mnie nigdy wiecej nie namowi na wyjazd w tamte strony".
    Jaka jest prawda o tym miejscu? ;P

    OdpowiedzUsuń
  6. Czułam się przez chwilę jak w Egipcie, pięknie to opisałaś :) a te smaki - też poczułam ekstazę ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. ~ Bookfo, moja koleżanka powiedziała dokładnie to samo, że brud, kupa piachu i kamieni. Nie wierzę, że prawda taka. Trzeba umieć posłuchać kamieni i chcieć się spotkać z duchem historii. Zależy, co kto lubi. Smażyć się na słońcu mogę w Polsce i na darmowego drinka też nie muszę jechać tysiące kilometrów. Bardzo chciałabym kiedyś zobaczyć na własne oczy piramidy, tak jak marzyłam, by stanąć na Akropolu. I gdy się to stało, byłam przeszczęśliwa. Stanąć pod tym samym słońcem, co faraonowie... Hmmmmm....:)

    OdpowiedzUsuń
  8. ~ Bibliofilko, tylko marnie naśladowałam autora. A co do kulinariów - gdyby tam było więcej pikanterii, np. chili albo coś podobnego, to i owszem. Mnie po prostu słodycze nie ruszają. I smutno mi z powodu gołąbków, które katrupią masowo. Ja nawet karpia od lat rodzinie nie serwuję (kupujemy i wypuszczamy!). I królików, i cielęciny... Ale coś tam z przepisów dołączonych na końcu książki bym skorzystała.:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Jakoś pan Kret mnie nie przekonuje, choć w telewizji wydaje się całkiem miłym człowiekiem. Nigdy nic nie czytałam jego autorstwa, więc może czas najwyższy za czymś się rozejrzeć? Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Moja koleżanka również twierdzi, że Egipt- nigdy w życiu. Ale moja koleżanka twierdzi także, że Wenecja jej się nie podobała, natomiast moja koleżanka była w tym roku na Dominikanie i uważa, że dostąpiła raju. Co kto lubi. Na Dominikanę (plaża i basen, basen, i plaża) nie poleciałabym za dopłatą. Egipt mi się podobał (piszę o tym u siebie), a czytając twoją recenzję odnoszę wrażenie, że mam podobne odczucia do autora, choć moja znajomość miejsca jest dużo krótsza.

    OdpowiedzUsuń
  11. ~ Ines, autor - owszem - sympatyczny. Jednak gdyby napisał powieść obyczajową, to pewnie bym nie sięgnęła. Tutaj jest w swoim żywiole, bo Egipt to nie tylko miłość, ale i studia. Lubię, gdy ktoś pracuje na swoich mocnych stronach, bo to każdemu wychodzi najlepiej. Kupiłam, trafiłam, polecam.:)

    OdpowiedzUsuń
  12. ~ Gosiu, odkąd w Grecji zobaczyłam "zainteresowanie" koleżanek zabytkami, to już nie wierzę w ich żadne opinie. Tak jak podkreślasz - najważniejsze, co się komu spodoba. Jedni wolą zabytki, drudzy robią z siebie frytki. Nie chodzi mi o to, że potępiam plaże i kąpiele. Kocham pływanie i oddaję się tej miłości na krytym basenie w zimie. W lecie zwiedzam. To moja równoległa do książek miłość. Nie po to jadę tysiące kilometrów, żeby tracić czas na smażenie się, gdy obok leżą kamienie, których dotykali wielcy tego świata. Jestem pewna, że uległabym urokowi piramid i pojadę do krainy faraonów, kiedy tylko będę mieć okazję. Idę poczytać do Ciebie.
    Odtajałaś już po paryskich kąpielach kulturalnych?:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Najgorszą opcją wyjazdu grupowego jest pobyt w pensjonacie i wycieczki fakultatywne. Ja wolę wycieczki, bo jadą na nie ludzie zainteresowani miejscami, a potem można dokupić pobyt w jednej miejscowości. Masz pewność, że nic Cie nie ominie. W Egipcie byłam 10 lat temu na rejsie po Nilu. Przeżyłam zachwyt zabytkami. Innym tematem jest codzienne życie ludzi, sposób handlu. To jednak też trzeba przeżyć.
    W hotelach zaś i Polacy, i Czesi,i Niemcy... są jednakowi.

    OdpowiedzUsuń
  14. ~ Nutto, ale Ci zazdroszczę Egiptu! Dla mnie to jeszcze daleko, ale żyję nadzieją. Rzeczywiście chyba powinniśmy dzielić turystów ze względu na upodobania, a nie narodowość. Też rozglądam się za wycieczkami na wakacje i czekam na aktualne katalogi. Ale zapachniało latem!:)

    OdpowiedzUsuń
  15. A ja nie na temat bo choć lubię poczucie humoru pana Kreta to książka mnie nie kusi;)
    Jejku jak mi się u Ciebie podoba! Masz mieszkanko wypełnione książkami - ciepłe, przytulne miejsce. Marzę o takim..
    Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja również jestem pewna (no prawie pewna), że spodobałoby ci się w Egipcie. Jak piszesz kochasz wszystko co stare, a Egipt jest wystarczająco stary. Ja również nie potępiam lubiących kąpiele zarówno słoneczne, jak i wodne, ale mnie także szkoda byłoby urlopu, na to, co może dać basen, solarium, kiedy w takich miejscach czeka na mnie historia. No, ale przecież nie każdy musi lubić historię.
    Czy ochłonęłam po paryskim muzycznym raju? Nie i jeszcze zapewne długo nie. Jakoś nie mogę się skupić na czytaniu, pisaniu. Kilka przeczytanych książek czeka na zrecenzowanie, a ja słucham, oglądam, wspominam. A mam na to czasu sporu, bo dopadły mnie korzonki, które poza bólem i zastrzykami dały mi także pobyt w łóżeczku.

    OdpowiedzUsuń
  17. ~ Karolko, witaj w moim papierowym domu!:)
    Cieszę się, że to miejsce Ci się podoba. W lutym będę obchodzić rocznicę blogowania i zdjęcie jest z tego czasu. Przybyło... aż się boję podawać liczbę, żeby rodzinka nie przeczytała, ale chyba kilkaset. Zawsze marzyłam, by mieszkać w bibliotece i przy okazji kupna mieszkania zarezerwowałam sobie największy pokój z tym przeznaczeniem. Życzę każdemu molowi książkowymi, bo cóż piękniejszego niż otoczyć się setkami/tysiącami przyjaciół!
    Serdeczności reniferkami ślę:)

    OdpowiedzUsuń
  18. ~ Gosiu, tu zgadzam się z każdą Twoją kropką i literką. Egipt kocham już zaocznie. Nie ma możliwości, żeby mnie rozczarował. No, chyba gdyby mnie wielbłąd opluł i nie miałabym wody pod ręką, to na chwilę może bym się nadąsała.
    O kulturalnym Paryżu nie zapominaj i niech chwila trwa. Zdrowia życzę, ale łóżeczko też kocha książki!:)

    OdpowiedzUsuń
  19. Po pierwsze primo - książki podróżnicze nie są najpopularniejsze u mnie, ale nie wynika to ze złych doświadczeń, ale po prostu jakoś nie. Czasem, ale nie ,muszę, bo się uduszę'. Może to się z czasem zmieni. Czytałam Mellerów o Gruzji ze względu na Gruzję i podobała mi się, więc nie mówię nie.
    Po drugie primo - dostałam dzisiaj pakiecik. Zemsta jest słodka, bo oczywiście potrząsałam, prześwietlałam, dziurki szukałam i nic. Trzeba czekać do Wigilii. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  20. ~ Kasiu, ja najpierw odnośnie do drugiego primo - tak się cieszę, że renifery zziajane, ale dotarły! Już miałam słać mejla z zapytaniem. Wymyślałam opcje prezentów noworocznych...Zatem do Wigilii:)
    Co do książki Kreta to chyba by Ci się podobała, ale nie namawiam. O Gruzji czytałam Twojego posta i tyle samo entuzjazmu. Oprócz magii miejsca, jeszcze kulinaria. Dołączone na końcu przepisy. Nadal się nie skusisz? I tyle słońca! Promyczki ślę:)

    OdpowiedzUsuń
  21. Kiedyś może, głónie taki problem, że ją trzeba jeszcze kupić, bo biblioteka w moim wypadku odpada, chyba, ze sama zakupię najpierw do niej, a potem przeczytam. Nie mówię nie.

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mile widziane.