Dwie skrajne opinie. Najpierw na TAK.
Ray Bradbury 451 stopni Fahrenheita
Rzadko wracam do wcześniejszych lektur, jednak tym razem stało się. I dobrze. Ta powieść nie wymaga streszczenia, bo zna ją każdy książkoholik. Mam też przed oczyma adaptację filmową Truffauta, mimo to czytałam z narastającą grozą. Antyutopia sprzed 60 lat okazała się wiernym odzwierciedleniem dzisiejszej rzeczywistości. Kto szuka odpowiedzi na dręczące go pytania, znajdzie wiele wyjaśnień. Czy zostanie nadzieja? Trudno oczekiwać. Jaki obraz społeczeństwa wyłania się po lekturze?
Gorzki. Ludzkość stacza się na intelektualne niziny z własnej woli. Myślenie i wyższa kultura nie są zakazane, lecz pogardzane. Cywilizacja podąża stopniowo ku analfabetyzmowi rozświetlanemu błyskami sztucznych ogni i monitorów. To teleściany wyrugują z serca najbliższych i same staną się rodzinką. Telewizja wychowa to, co jej się żywnie podoba i będzie rzeczywista jak świat. Rządzącym jest bardzo na rękę, by ludzie interesowali się tylko seksem i mordobiciem. Istnieje zakaz posiadania i czytania książek. Przetrwały jedynie komiksy i trójwymiarowe pisma erotyczne. Jeśli chłamu będzie mnóstwo, a wartości mało, każdy sięgnie po chłam - z lenistwa czy braku orientacji. Ludzie bezpiecznie zamknięci w niepalnych domach czasem ruszają do parków rozrywki. Wielka ucieczka na skrzydłach benzyny. Ścigają się, mordują. Młodzież rozmawia o markach samochodów, ciuchów, o basenach... Podziwia się sztukę abstrakcyjną, bez treści, inna została wyeliminowana. Eskadry odrzutowców nie pozwalają zapomnieć o zagrożeniu wojną. A ile cytatów, które nasi rządzący wzięli sobie do serca!
No i trzeba mieć na względzie mniejszości. Im większa populacja, tym jest ich więcej. [...] Nie można urazić nawet najmniejszej z najmniejszych mniejszości.
Domowe środowisko potrafi zniweczyć mnóstwo wysiłków czynionych przez szkołę. To dlatego wiek przedszkolny został obniżony tak dalece, że praktycznie porywamy dzieci z ich kołysek.
Organizuj konkursy, które można wygrać dzięki wykuciu na pamięć słów popularnej piosenki. [...] Wtedy lud będzie wierzył, że myśli.
Systematycznie skraca się szkołę, rezygnuje z dyscypliny, stopniowo zarzuca filozofię, historię, języki obce, lekceważy angielski, macha ręką na ortografię. Liczy się chwila bieżąca, praca i rozrywki. Po co uczyć się czegoś prócz naciskania guzików, ciągnięcia za przełączniki, przykręcania śrubek?
W takiej rzeczywistości tkwi główny bohater - Guy Montag. Należał do ludzi ognia i palenie sprawiało mu przyjemność. Palił książki i był szczęśliwy do czasu, dopóki jednej z nich nie schował i nie zaczął czytać... POLECAM.
Druga opinia na NIE.
Jacek Dehnel Młodszy księgowy
Jeśli spytać przeciętnego Polaka, z czym kojarzy mu się "księgowy", z pewnością odpowie, że to osoba zajmująca się prowadzeniem ksiąg rachunkowych. Ile osób pomyśli, że źródłosłów to księga? Jednak w przypadku wywołanej książki to pierwsze skojarzenie jest bardzo adekwatne do zawartości. Bo Dehnel rozlicza osoby medialne z tego, co powiedziały lub napisały, a skojarzenie z księgowością owszem jest, wszak czyni to bardzo skrupulatnie.
Pierwszy oberwał Tomasz Sobieraj, co to mieszka sobie na tej ziemi Asnyka i Konopnickiej. Po "soczystym" opisie sposobu życia poety dowiaduję się, czym tak podpadł panu Dehnelowi. Otóż nie spodobała mu się proza Masłowskiej, późna twórczość Miłosza, dalej padają "wielkie" nazwiska - Świetlicki, Gretkowska, Tokarczuk, Huelle, Pilch... No jak można ich nie kochać? To o nich się pisze, a o Sobieraju media milczą!
Następnie dostaje się Witoldowi Gadowskiemu. Ten pan dziennikarz-wykładowca-dyrektor jest klinicznym przypadkiem "powstańca kanapowego" (co to siedzi na kanapie czy fotelu i snuje bohaterskie opowieści; przypina sobie ordery podprowadzone z cudzych trumien). Nie mnie rozliczać - kto, kiedy i jak walczył - ale szyderczy ton felietonu snuje się nieeleganckim zapachem.
Do tej samej kategorii zostaje zaliczony poeta Wojciech Wencel - mój ulubiony zresztą. Rozdział "Powstańcy kanapowi" aż kipi od złych słów. Autor wyśmiewa (delikatnie powiedziane) tradycję obchodzenia katastrofy smoleńskiej; patriotyczne akcenty w twórczości poety, chrześcijańskie korzenie... Tak różnych synów Gdańsk wydał?
Nawet jeśli przyszło mi czytać całkiem dobre felietony, jak np. "Sztambuszek", natychmiast uśmiech gasł po wyznaniu autora: strasznie trudno przychodzi mi czytanie różnych koszmarnych wierszydeł patriotycznych. Że o pisaniu nie wspomnę. Ta retoryka jest zupełnie popsuta, wytarta, jałowa, dudniąca pusto.
Czas na kolejną postać, której lewicowość Szymborskiej się nie podoba. Tym razem cięgi zbiera Krystyna Pawłowicz, bo stwierdziła, że poetka nie kojarzy się jej z Polską, z polską przyrodą ani historią. Zaś teza, że "poeta ma obowiązki wobec kraju i narodu" jest - według Dehnela - banalna.
Patriotyzm i religijność to słowa, na które autor reaguje chyba alergią, bo pojawiają się co rusz. Podczas zwiedzania Jerozolimy notuje: Niedługo potem ja też dotarłem do Bazyliki Grobu, gdzie pooglądałem sobie kolejnych fanatyków, tym razem rzucających się na kamień (ponoć obmywano na nim ciało Jezusa).
Na s. 243 czytam: Dziś widać, że zawłaszczenie przestrzeni publicznej symbolem jednej religii jest nie do przyjęcia dla wielu Polaków - czy to ateistów, czy wyznawców religii innej niż katolicka.
Autor zabrał też głos w sprawie kanonu lektur. Uznał powieści Dobraczyńskiego i teksty Wojtyły za niegodne, by na liście lektur się znaleźć. Karol Wojtyła wielkim papieżem może i był, ale literatem nietęgim, a książka "Wujek Karol" w spisie lektur przywodzi na myśl "Opowiadania o Leninie" Zoszczenki.
No pewnie. Lepiej pisać o historii rózgi czy wibratora.
To by było na tyle. Mam żal sama do siebie, że dałam się zwieść pozytywnym opiniom na blogach i wybrałam tę książkę wbrew intuicyjnym podszeptom. Z zasady nie zamieszczam krytycznych opinii (wszak Tajny Detektyw czuwa i znajdzie mnie, żeby złajać), jednak czynię wyjątek, bo jeśli ktoś ma konserwatywne poglądy, może poczuć się urażony niektórymi felietonami. Jednocześnie przyznaję, że Pan Dehnel erudytą jest i jeśli komuś "właściwa" opcja polityczna nie przeszkadza, to po książkę spokojnie sięgajcie.
DOM Z PAPIERU
sobota, 27 kwietnia 2013
niedziela, 14 kwietnia 2013
Raport poety z Kresów
Można zacząć tak:
11 kwietnia miałam przyjemność uczestniczyć w Pierwszym Wieczorze Kresowym zorganizowanym przez Rzeszowski Oddział Stowarzyszenia "Wspólnota Polska". Gospodarzem spotkania był Mariusz Jerzy Olbromski - filolog, poeta i eseista, muzealnik, badacz kresowych wątków kultury. W czasie tego niezwykłego wieczoru promował swą najnowszą - dziewiątą już - książkę Róża i kamień. Podróże na Kresy.
Niby wszystko wiadomo, a właściwie niewiele. Bo jak oddać niezwykłość kresowej ballady, wskrzeszonych pejzaży, ich piękna i świętości? Poeta przecierał literackie ścieżki pamięci, wodząc nas do miejsc utraconych, lecz zachowanych w pamięci. Wspominał wielowiekowe bogactwo i kresowe pamiątki. Słowem i obrazem prowadził po śladach zarastających dzikim winem, po cmentarzach, gdzie obcują żywi z umarłymi, po szutrowych drogach prowadzących do miejsc urodzenia naszych wielkich... Pozwalał oczy w krajobrazy Kresów zanurzyć.
Magia wieczoru przenosi nas do Lwowa, zwanego metaforycznie "księgą ksiąg". Tu w jednej z kamienic urodził się Szymon Szymonowic, a w tejże samej malarz - twórca obrazu Matki Boskiej Łaskawej. To przed nim w archikatedrze modlił się król Jan Kazimierz i składał śluby w czasie szwedzkiego potopu. Kilkadziesiąt metrów dalej urodził się poeta wierności Zbigniew Herbert - przy Łyczakowskiej 55. To w kulturze tego miasta kształtował swoją osobowość przyszły wieszcz. Potem spacerujemy po arkadowych krużgankach królewskiej kamienicy, gdzie Marysieńka wyczekiwała listów od Sobieskiego. Dziś można tu usiąść, wypić kawę, napisać wiersz... Ot, odpryski doświadczeń podróżnych.
Po kosmicznym Lwowie przenosiny do secesyjnego i cynamonowego Drohobycza, do srebrnego Krzemieńca, do cichych miasteczek podolskich, gdzie życie kwitło i jak zjawa znikło. Chwila ochłody nad maleńką - choć wielką w literackich przekazach - Ikwą, by przenieść się nad rozlany Dniestr.
11 kwietnia miałam przyjemność uczestniczyć w Pierwszym Wieczorze Kresowym zorganizowanym przez Rzeszowski Oddział Stowarzyszenia "Wspólnota Polska". Gospodarzem spotkania był Mariusz Jerzy Olbromski - filolog, poeta i eseista, muzealnik, badacz kresowych wątków kultury. W czasie tego niezwykłego wieczoru promował swą najnowszą - dziewiątą już - książkę Róża i kamień. Podróże na Kresy.
Niby wszystko wiadomo, a właściwie niewiele. Bo jak oddać niezwykłość kresowej ballady, wskrzeszonych pejzaży, ich piękna i świętości? Poeta przecierał literackie ścieżki pamięci, wodząc nas do miejsc utraconych, lecz zachowanych w pamięci. Wspominał wielowiekowe bogactwo i kresowe pamiątki. Słowem i obrazem prowadził po śladach zarastających dzikim winem, po cmentarzach, gdzie obcują żywi z umarłymi, po szutrowych drogach prowadzących do miejsc urodzenia naszych wielkich... Pozwalał oczy w krajobrazy Kresów zanurzyć.
Magia wieczoru przenosi nas do Lwowa, zwanego metaforycznie "księgą ksiąg". Tu w jednej z kamienic urodził się Szymon Szymonowic, a w tejże samej malarz - twórca obrazu Matki Boskiej Łaskawej. To przed nim w archikatedrze modlił się król Jan Kazimierz i składał śluby w czasie szwedzkiego potopu. Kilkadziesiąt metrów dalej urodził się poeta wierności Zbigniew Herbert - przy Łyczakowskiej 55. To w kulturze tego miasta kształtował swoją osobowość przyszły wieszcz. Potem spacerujemy po arkadowych krużgankach królewskiej kamienicy, gdzie Marysieńka wyczekiwała listów od Sobieskiego. Dziś można tu usiąść, wypić kawę, napisać wiersz... Ot, odpryski doświadczeń podróżnych.
Po kosmicznym Lwowie przenosiny do secesyjnego i cynamonowego Drohobycza, do srebrnego Krzemieńca, do cichych miasteczek podolskich, gdzie życie kwitło i jak zjawa znikło. Chwila ochłody nad maleńką - choć wielką w literackich przekazach - Ikwą, by przenieść się nad rozlany Dniestr.
Rej nad Dniestrem drogę swą rozpoczął,
a Słowacki znad Ikwy na Wawel podążył.
Niespodzianka z Rejem, który kojarzony jest z Nagłowicami, a to tu w Żurawnie nad Dniestrem wolał strzelać kaczki niż się uczyć. Ród Rejów zamieszkiwał Kresy do 1939 roku. Po pięciuset latach potomek - też Mikołaj Rej - ambasador USA odsłonił tablicę pamiątkową wmurowaną w ścianę miejscowego ratusza.
Śladów Słowackiego też pełno. Przede wszystkim dwór - muzeum. Słynne Liceum Krzemienieckie, gdzie kształciła się elita kultury polskiej. Wokół góry Bony ukryte w jarach, rozsiane dworki, które magnaci budowali dla swych dzieci. W kościele św. Stanisława pomnik Słowackiego. Twórcą ekspresyjnej rzeźby był Wacław Szymanowski, ten sam, co Chopina w Łazienkach zaprojektował. Ale nie tylko wielkich pamiętamy. Jak powiedzieć o Irenie Sandeckiej, która wykształciła około dwustu osób w swoim maleńkim domku, ucząc języka polskiego i historii od klasy pierwszej do matury? Bohater dla miejscowej diaspory, reduta polskiego ducha dla poety.
I tak co kilkanaście kilometrów miejsca związane z polską literaturą: Sambor, Rudki - gdzie grobowiec Dzieduszyckich, Okopy Świętej Trójcy - opisane przez Krasińskiego, Kamieniec Podolski grający główną rolę u Sienkiewicza, podobnie jak Raszków i Chreptiów (istnieją naprawdę!), Cecora - gdzie zginął hetman Żółkiewski...
Miejsca, które trwają we wspomnieniach i tęsknotach wielu Polaków, uwiecznione zostały też w przywoływanych co chwilę wierszach. W tomiku Róża i kamień odnajdziemy cykle: Lwowska odyseja; Miasto, gdzie sklepy były cynamonowe; Przez krainę jarów i rzek; Mozaika krzemieniecka; Niedokończone msze wołyńskie. Czytam sercem, pragnąc jak najdłużej pozostać wśród zapodzianych klejnotów przeszłości, gdzie umilkła polska mowa, a jednak usta ciszy mówią najgłośniej. Bo róża trwalsza od kamienia.
Książka pięknie wydana. Oprawa graficzna to pomysł lwowskiej artystki Krystyny Grzegockiej. Miejsce wydania też ważne i wiele mówiące: Londyn-Przemyśl-Rzeszów. Jak trudno wypromować literaturę kresową! A dla nas to wciąż księga niezamknięta.
Etykiety:
Historia,
M.J.Olbromski,
Poetycki zaścianek,
Spotkania autorskie
piątek, 5 kwietnia 2013
Reinterpretacja lektur
Trudno przejść obojętnie wobec faktów. Środowiska lewackie przypuściły atak na polskich patriotów walczących z Niemcami. Właśnie dowiedziałam się - dzięki wnikliwości pani Janickiej - że Zośka i Rudy byli homoseksualistami. "Kamienie na szaniec" to sztandarowa pozycja w kanonie lektur, więc czas, by listę uaktualnić zgodnie z genderowymi trendami. Bo jak na faceta można wołać "Zośka"? Albo jak przyjaciel może głaskać skatowanego, umierającego Rudego po ręce?
Podobny los spotkał "Kazachstańskie noce" Herminii Naglerowej. Autorka pisząca o sowieckich łagrach została przez cenzurę hermetycznie odcięta od potencjalnych czytelników. Jeśli jednak zachował się tu czy tam zaczytany egzemplarz, to i ten trzeba opluć. Znalazła się kolejna pani naukowiec (naukowczyni?), która również tropi wątki homoseksualne i z pisarki czyni lesbijkę. Dowód? Proszę fragmencik: Zapadałam w długie, nieznośne majaczenia głodowe. Jarzyny - marchew, cebula, ogórki, kapusta, buraki, kartofle - surowe, soczyste, ich chrzęst między zębami, słodycz w podniebieniu, ostrość ich zapachu, ich mączność wtłaczająca się w przełyk... Osłabiony z głodowania żołądek spełniał urojoną pracę aż do omdlałego zmęczenia. Ten fragment został tak zinterpretowany: Jednak można to odebrać inaczej. Głód może być głodem seksualnym, a warzywa to pochłaniane ciało, w którym bohaterka zatraca się bez reszty. Metafora soczystych warzyw, niczym części pochłanianego w rozkoszy ciała, pozwala zgłębić nam doznania kobiety. I tak dalej, cytując wersy, a jeszcze więcej doszukując się między wierszami.
Gdyby ktoś chciał posłuchać i sam wyrobić sobie opinię, to Radio Wolność udostępnia cały tekst tytułowego opowiadania Naglerowej. [polskieradio.pl - nagrania na temat: deportacje].
W tym świetle jakże łagodne zdaje się być potraktowanie kolejnej lektury, gdy Sienkiewiczowi przyglądamy się przez lupkę i wyławiamy ledwie wątki kolonialny i feministyczny.
"W pustyni i w puszczy" od stu lat czytane z wypiekami, zostało zaatakowane z dzisiejszej perspektywy. Ja tymczasem skupię się na czasie, gdy książka powstawała, bo inaczej nie można. Co działo się w kraju, który pod zaborami powoli zapominał, czym jest wolność? Minęła rewolucja 1905 roku, która była chlubą dla władzy ludowej i w PRL nie wybaczono Sienkiewiczowi krytycznego spojrzenia na te wydarzenia, o czym świadczy przemilczanie powieściowych "Wirów". W powieści PPS pokazana jest jako mafia niosąca śmierć i rzucająca bomby, a socjaliści to siejący nienawiść bandyci. Ostrych słów o socjalistycznych rewolucjonistach nie wybaczył pisarzowi Piłsudski i znalazł sobie innego wieszcza, którego z lubością cytował, czyli Słowackiego. Widzimy tu prawicowe sympatie Sienkiewicza i bycie w kręgu konserwatywnym. Jaki to ma związek z lekturą? Ano ma. Pisarz uważał, że czas najwyższy, by edukować naród, uczyć patriotyzmu i odkopywać polskość z popiołów. Zaangażował się w utworzenie szkolnictwa polskiego w ramach Macierzy Szkolnej. Liczył na uświadomioną politycznie młodzież, na chłopców, którym nieobce będą patriotyczne ideały. I to dla nich - młodzieńców dorastających w zaborczym jarzmie - napisał "W pustyni i w puszczy"!
Poznajemy przeszłość ojca Stasia - powstańca 1863 roku - który zbiegł z syberyjskiego zesłania. Rzutuje to na postawę, gdy patriota uczy tego samego syna. Co dzieje się po zakończeniu akcji? Młodzi małżonkowie wrócili do kraju. Powrót do ojczyzny był patriotycznym obowiązkiem (Mościcki!). Cechą powieści dla młodzieży jest "nagroda za..." - tą nagrodą dla rycerza jest kobieta. Powieść jest adresowana do dzieci i młodzieży, stąd postać chłopca i dziewczynki, czyli dla obu płci. Kali i Mea uprawdopodobniają podróż przez Afrykę. Gdyby autor nie wprowadził tych postaci, trudno byłoby uwierzyć, że ucieczka się powiedzie (nie stworzył postaci z pobudek kolonialnych). Podobnie rzecz miała się z formą powieści, czyli "robinsonadą" - ta forma kompozycyjna też jest akuratna dla adresatów. Widział Sienkiewicz, że morale polskiej młodzieży jest zagrożone, chciał propagować skauting, znał Afrykę z podróży... - to geneza powieści. Stworzył Stasia Tarkowskiego w konwencji małego rycerza, a damą jest Nel. Niczym w koncepcji przedmurza chrześcijaństwa dominuje triada: BOGU-OJCZYŹNIE-DAMIE.
To ona buduje kolejne wydarzenia. Wątki religijne burzą dziś krew antagonistom, bo jakże to biały mógł "przekabacić" towarzyszy podróży (aż się boję napisać - Murzynów!). Giną wątki ojczyźniane, również w filmie, gdzie nie ma mowy o słowach Jeszcze Polska nie zginęła pieczołowicie rytych na skale przez Stasia. Wyparowała też, bo niepoprawna politycznie, teoria moralności Kalego. W książce wzruszały mnie już dawno rozważania na temat, kiedy można zabić drugiego człowieka. Dziś zastąpiono je etyką relatywną. W nowszej wersji filmowej "przerobiono" też kolonialnego Sienkiewicza i teraz to Staś jest głupi, a poucza go - niczym mędrzec - Kali. Nawet w pewnym momencie Staś dziękuje słońcu za uratowanie Nel! Mam wrażenie, że autor powieści w grobie się przewraca...
Odejdę od powieści, ale zostanę przy polityce kolonialnej. Początek XX wieku (powieść ukazała się w 1911) to czas potęg kolonialnych, wśród których dominowały: Anglia, Francja, Rosja, Portugalia, Niemcy, Belgia, Dania, Hiszpania, Włochy, Holandia... Długo by tak wymieniać, ale polskich kolonizatorów nie wytropimy. A może by tak Niemcom przywrócić pamięć? Ot, taka ciekawostka z Afryki, dokładnie wtedy, gdy Sienkiewicz zasiadał, by napisać "kontrowersyjną" (bo kolonialną) powieść, Niemcy prowadzili eksterminację dwóch narodów namibijskich. Plemiona Hererów i Nama przeszkadzały osadnikom i w 1904 roku rozpoczęła się ich rzeź. Ocalałe niedobitki znalazły się w obozach koncentracyjnych, gdzie zabijano nawet kobiety i dzieci, przeprowadzano eksperymenty medyczne, wyniszczano więźniów nieludzką pracą. Gdy niemieccy żołnierze wracali do domów, żartowano, że przemalowują swoje żony na czarno, żeby robić to, co dotychczas. Dziś te wydarzenia wymazano z turystycznych folderów, a z hotelowych tarasów pokazuje się piękny widok na Wyspę Rekinów, nie wspominając, że na brzeg wywożono ciała więźniów, by przypływ zabierał je na pożarcie ludojadom. O tych zapomnianych kartach historii wspomina Wikipedia. Może ci, którym Sienkiewicz nie przypadł do gustu, znajdą w tej historii coś dla siebie. Ach, jaką powieść można napisać!
Dlaczego nasilają się ataki na najbardziej wartościowe książki i ich autorów, którzy wychowali całe pokolenia? Dlaczego podrzuca się nam do recenzowania chłam z wydawnictw, a skazuje na literacki niebyt najlepszych autorów, a tych, którzy jakimś cudem się ostali, których kochamy i cenimy, obrzuca się plugawym jadem? Dlaczego...?
Podobny los spotkał "Kazachstańskie noce" Herminii Naglerowej. Autorka pisząca o sowieckich łagrach została przez cenzurę hermetycznie odcięta od potencjalnych czytelników. Jeśli jednak zachował się tu czy tam zaczytany egzemplarz, to i ten trzeba opluć. Znalazła się kolejna pani naukowiec (naukowczyni?), która również tropi wątki homoseksualne i z pisarki czyni lesbijkę. Dowód? Proszę fragmencik: Zapadałam w długie, nieznośne majaczenia głodowe. Jarzyny - marchew, cebula, ogórki, kapusta, buraki, kartofle - surowe, soczyste, ich chrzęst między zębami, słodycz w podniebieniu, ostrość ich zapachu, ich mączność wtłaczająca się w przełyk... Osłabiony z głodowania żołądek spełniał urojoną pracę aż do omdlałego zmęczenia. Ten fragment został tak zinterpretowany: Jednak można to odebrać inaczej. Głód może być głodem seksualnym, a warzywa to pochłaniane ciało, w którym bohaterka zatraca się bez reszty. Metafora soczystych warzyw, niczym części pochłanianego w rozkoszy ciała, pozwala zgłębić nam doznania kobiety. I tak dalej, cytując wersy, a jeszcze więcej doszukując się między wierszami.
Gdyby ktoś chciał posłuchać i sam wyrobić sobie opinię, to Radio Wolność udostępnia cały tekst tytułowego opowiadania Naglerowej. [polskieradio.pl - nagrania na temat: deportacje].
W tym świetle jakże łagodne zdaje się być potraktowanie kolejnej lektury, gdy Sienkiewiczowi przyglądamy się przez lupkę i wyławiamy ledwie wątki kolonialny i feministyczny.
"W pustyni i w puszczy" od stu lat czytane z wypiekami, zostało zaatakowane z dzisiejszej perspektywy. Ja tymczasem skupię się na czasie, gdy książka powstawała, bo inaczej nie można. Co działo się w kraju, który pod zaborami powoli zapominał, czym jest wolność? Minęła rewolucja 1905 roku, która była chlubą dla władzy ludowej i w PRL nie wybaczono Sienkiewiczowi krytycznego spojrzenia na te wydarzenia, o czym świadczy przemilczanie powieściowych "Wirów". W powieści PPS pokazana jest jako mafia niosąca śmierć i rzucająca bomby, a socjaliści to siejący nienawiść bandyci. Ostrych słów o socjalistycznych rewolucjonistach nie wybaczył pisarzowi Piłsudski i znalazł sobie innego wieszcza, którego z lubością cytował, czyli Słowackiego. Widzimy tu prawicowe sympatie Sienkiewicza i bycie w kręgu konserwatywnym. Jaki to ma związek z lekturą? Ano ma. Pisarz uważał, że czas najwyższy, by edukować naród, uczyć patriotyzmu i odkopywać polskość z popiołów. Zaangażował się w utworzenie szkolnictwa polskiego w ramach Macierzy Szkolnej. Liczył na uświadomioną politycznie młodzież, na chłopców, którym nieobce będą patriotyczne ideały. I to dla nich - młodzieńców dorastających w zaborczym jarzmie - napisał "W pustyni i w puszczy"!
Poznajemy przeszłość ojca Stasia - powstańca 1863 roku - który zbiegł z syberyjskiego zesłania. Rzutuje to na postawę, gdy patriota uczy tego samego syna. Co dzieje się po zakończeniu akcji? Młodzi małżonkowie wrócili do kraju. Powrót do ojczyzny był patriotycznym obowiązkiem (Mościcki!). Cechą powieści dla młodzieży jest "nagroda za..." - tą nagrodą dla rycerza jest kobieta. Powieść jest adresowana do dzieci i młodzieży, stąd postać chłopca i dziewczynki, czyli dla obu płci. Kali i Mea uprawdopodobniają podróż przez Afrykę. Gdyby autor nie wprowadził tych postaci, trudno byłoby uwierzyć, że ucieczka się powiedzie (nie stworzył postaci z pobudek kolonialnych). Podobnie rzecz miała się z formą powieści, czyli "robinsonadą" - ta forma kompozycyjna też jest akuratna dla adresatów. Widział Sienkiewicz, że morale polskiej młodzieży jest zagrożone, chciał propagować skauting, znał Afrykę z podróży... - to geneza powieści. Stworzył Stasia Tarkowskiego w konwencji małego rycerza, a damą jest Nel. Niczym w koncepcji przedmurza chrześcijaństwa dominuje triada: BOGU-OJCZYŹNIE-DAMIE.
To ona buduje kolejne wydarzenia. Wątki religijne burzą dziś krew antagonistom, bo jakże to biały mógł "przekabacić" towarzyszy podróży (aż się boję napisać - Murzynów!). Giną wątki ojczyźniane, również w filmie, gdzie nie ma mowy o słowach Jeszcze Polska nie zginęła pieczołowicie rytych na skale przez Stasia. Wyparowała też, bo niepoprawna politycznie, teoria moralności Kalego. W książce wzruszały mnie już dawno rozważania na temat, kiedy można zabić drugiego człowieka. Dziś zastąpiono je etyką relatywną. W nowszej wersji filmowej "przerobiono" też kolonialnego Sienkiewicza i teraz to Staś jest głupi, a poucza go - niczym mędrzec - Kali. Nawet w pewnym momencie Staś dziękuje słońcu za uratowanie Nel! Mam wrażenie, że autor powieści w grobie się przewraca...
Odejdę od powieści, ale zostanę przy polityce kolonialnej. Początek XX wieku (powieść ukazała się w 1911) to czas potęg kolonialnych, wśród których dominowały: Anglia, Francja, Rosja, Portugalia, Niemcy, Belgia, Dania, Hiszpania, Włochy, Holandia... Długo by tak wymieniać, ale polskich kolonizatorów nie wytropimy. A może by tak Niemcom przywrócić pamięć? Ot, taka ciekawostka z Afryki, dokładnie wtedy, gdy Sienkiewicz zasiadał, by napisać "kontrowersyjną" (bo kolonialną) powieść, Niemcy prowadzili eksterminację dwóch narodów namibijskich. Plemiona Hererów i Nama przeszkadzały osadnikom i w 1904 roku rozpoczęła się ich rzeź. Ocalałe niedobitki znalazły się w obozach koncentracyjnych, gdzie zabijano nawet kobiety i dzieci, przeprowadzano eksperymenty medyczne, wyniszczano więźniów nieludzką pracą. Gdy niemieccy żołnierze wracali do domów, żartowano, że przemalowują swoje żony na czarno, żeby robić to, co dotychczas. Dziś te wydarzenia wymazano z turystycznych folderów, a z hotelowych tarasów pokazuje się piękny widok na Wyspę Rekinów, nie wspominając, że na brzeg wywożono ciała więźniów, by przypływ zabierał je na pożarcie ludojadom. O tych zapomnianych kartach historii wspomina Wikipedia. Może ci, którym Sienkiewicz nie przypadł do gustu, znajdą w tej historii coś dla siebie. Ach, jaką powieść można napisać!
Dlaczego nasilają się ataki na najbardziej wartościowe książki i ich autorów, którzy wychowali całe pokolenia? Dlaczego podrzuca się nam do recenzowania chłam z wydawnictw, a skazuje na literacki niebyt najlepszych autorów, a tych, którzy jakimś cudem się ostali, których kochamy i cenimy, obrzuca się plugawym jadem? Dlaczego...?
sobota, 30 marca 2013
Miał fart po mieczu i po kądzieli
Za siedmioma górami, siedmioma rzekami, żyła sfera (mówiąc językiem dzisiejszym: środowisko) ludzi rozumiejących się w pół słowa, zrośniętych ze sobą, choć bardzo różnych, a niekiedy skonfliktowanych i pełnych wzajemnych urazów. Łączyło ich wiele: pokrewieństwo, etos, język, ubiór, pamięć zbiorowa, obyczaj, parę innych rzeczy...
Antoni Kroh sam siebie nazywa hybrydą, arką przymierza między dawnymi a nowymi laty. Opisuje wymarłe pokolenie, schyłkowców. Odchodzili, zabierając ze sobą cenne informacje - z wyjątkiem okruchów, którymi mimochodem się podzielili. Teraz autor brodzi, wodząc i nas, po starorzeczach, wte i we wtamte, bo tak mówią kresowiacy. Brak tu akcji i chronologii, a powstały obraz polskiego ziemiaństwa migoce niczym bezcenna mozaika. Raz mamy przed oczyma wojenne powidoki, za chwilę sypią się rodzinne anegdoty w staroszlacheckim stylu, to znów ciekawostki obyczajowe, wspomnienia... Kroh w swej gawędzie mimochodem dotyka znanych nazwisk. A to Melchior Wańkowicz, któremu młody Antoni sekretarzył, to znów Władzio Tatarkiewicz czy słyszymy echa Prusa. Z uśmiechem czytałam przytyki, bo sama to i owo o niektórych panach pisałam.
Tak odkrywamy szlachecko-inteligencki etos, który pozwolił trwać w heroicznej walce o dzieci i o siebie. Gdy utracono majątki i przestały grzmieć wojenne działa, polska rzeczywistość okazała się nadal wroga. Przedwojenna elita, warstwa przywódcza, najlepiej wykształcona, która podjęła gigantyczny trud budowy państwa, nagle musiała przepraszać za swoje pochodzenie. Już za Bieruta w szkołach wpajano nienawiść do szlachty: warcholstwo, pijaństwo, egoizm, wyzysk chłopów, nadmierne przywileje, przekupstwo, sprzedajność... - legły u podstaw upadku państwa polskiego i umożliwiły rozbiory. Staropolski szlachcic, ucieleśnienie wszystkich wad narodowych - wywijający szabelką, zapijaczony, ciemny degenerat, który przefrymarczył ojczyznę - to systematycznie wpajany stereotyp, mocno i dziś utrwalony. Podobnie mówiono i o ziemianach. Zatem musieli ukrywać swoje pochodzenie, głęboko schować herby, imać się zajęć często poniżających. Matka autora usłyszała w pracy dowcip. Koledzy spytali ją, czy zna bajkę o dupie. Gdy zaprzeczyła, kazali jej przeczytać własny życiorys. Półinteligenci z tytułami naukowymi, a ile wiedzy w ich wiedzy? Gdy tymczasem wiedza przeciętnego ziemianina okazywała się niepraktyczna, a nawet niebezpieczna. To ona jednak pozwalała rozpoznać się w napływowym tłumie "inteligencji pracującej". Inteligenci przedwojenni mieli wewnętrzny, wyrazisty język środowiskowy, wpajany w domach uparcie i konsekwentnie. Niepotrzebne były akcje "Cała Polska czyta dzieciom". W dworkach po prostu się czytało. Naturalną była nauka kilku języków obcych. Godzinami ćwiczono kaligrafię, a znajomość ortografii była jednym z przejawów patriotyzmu. Rodzinny i środowiskowy savoir vivre, podobnie jak język, różnił się od tego za progiem. Niedopuszczalne było picie z butelki, podobnie jak mówienie "smacznego" przed posiłkiem. To były czasy! Dziś w naszej nostalgii potrafimy tylko domy dworkopodobne budować.
I tak na sześciuset stronach. To tylko pan Kroh potrafi malować zbiorowy portret, porównując go do wielkiej rzeki z wyjątkowymi rozlewiskami, przykosami, starorzeczami i wysepkami, które wyłaniają się i znikają. A my się przyglądamy z ciekawością. Przepiękna książka. Może przytoczę opinię Mariusza Szczygła (strona autorska), który zawsze odmawia, gdy proponują mu udział w jakimś publicznym spotkaniu obok Antoniego Kroha. Powód? Nie wyobraża sobie, aby ministrant miał się wypowiadać przy papieżu. To piękny ukłon cenionego pisarza wobec starszego kolegi po piórze. Cóż więcej mogę dodać?
Pewnie tylko świąteczne życzenia.
Niech w te Dni Wielkanocne będzie Wam ciepło, dobrze i kolorowo.
Cytaty pochodzą z książki:
Antoni Kroh, Starorzecza, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2010
Antoni Kroh sam siebie nazywa hybrydą, arką przymierza między dawnymi a nowymi laty. Opisuje wymarłe pokolenie, schyłkowców. Odchodzili, zabierając ze sobą cenne informacje - z wyjątkiem okruchów, którymi mimochodem się podzielili. Teraz autor brodzi, wodząc i nas, po starorzeczach, wte i we wtamte, bo tak mówią kresowiacy. Brak tu akcji i chronologii, a powstały obraz polskiego ziemiaństwa migoce niczym bezcenna mozaika. Raz mamy przed oczyma wojenne powidoki, za chwilę sypią się rodzinne anegdoty w staroszlacheckim stylu, to znów ciekawostki obyczajowe, wspomnienia... Kroh w swej gawędzie mimochodem dotyka znanych nazwisk. A to Melchior Wańkowicz, któremu młody Antoni sekretarzył, to znów Władzio Tatarkiewicz czy słyszymy echa Prusa. Z uśmiechem czytałam przytyki, bo sama to i owo o niektórych panach pisałam.
Tak odkrywamy szlachecko-inteligencki etos, który pozwolił trwać w heroicznej walce o dzieci i o siebie. Gdy utracono majątki i przestały grzmieć wojenne działa, polska rzeczywistość okazała się nadal wroga. Przedwojenna elita, warstwa przywódcza, najlepiej wykształcona, która podjęła gigantyczny trud budowy państwa, nagle musiała przepraszać za swoje pochodzenie. Już za Bieruta w szkołach wpajano nienawiść do szlachty: warcholstwo, pijaństwo, egoizm, wyzysk chłopów, nadmierne przywileje, przekupstwo, sprzedajność... - legły u podstaw upadku państwa polskiego i umożliwiły rozbiory. Staropolski szlachcic, ucieleśnienie wszystkich wad narodowych - wywijający szabelką, zapijaczony, ciemny degenerat, który przefrymarczył ojczyznę - to systematycznie wpajany stereotyp, mocno i dziś utrwalony. Podobnie mówiono i o ziemianach. Zatem musieli ukrywać swoje pochodzenie, głęboko schować herby, imać się zajęć często poniżających. Matka autora usłyszała w pracy dowcip. Koledzy spytali ją, czy zna bajkę o dupie. Gdy zaprzeczyła, kazali jej przeczytać własny życiorys. Półinteligenci z tytułami naukowymi, a ile wiedzy w ich wiedzy? Gdy tymczasem wiedza przeciętnego ziemianina okazywała się niepraktyczna, a nawet niebezpieczna. To ona jednak pozwalała rozpoznać się w napływowym tłumie "inteligencji pracującej". Inteligenci przedwojenni mieli wewnętrzny, wyrazisty język środowiskowy, wpajany w domach uparcie i konsekwentnie. Niepotrzebne były akcje "Cała Polska czyta dzieciom". W dworkach po prostu się czytało. Naturalną była nauka kilku języków obcych. Godzinami ćwiczono kaligrafię, a znajomość ortografii była jednym z przejawów patriotyzmu. Rodzinny i środowiskowy savoir vivre, podobnie jak język, różnił się od tego za progiem. Niedopuszczalne było picie z butelki, podobnie jak mówienie "smacznego" przed posiłkiem. To były czasy! Dziś w naszej nostalgii potrafimy tylko domy dworkopodobne budować.
I tak na sześciuset stronach. To tylko pan Kroh potrafi malować zbiorowy portret, porównując go do wielkiej rzeki z wyjątkowymi rozlewiskami, przykosami, starorzeczami i wysepkami, które wyłaniają się i znikają. A my się przyglądamy z ciekawością. Przepiękna książka. Może przytoczę opinię Mariusza Szczygła (strona autorska), który zawsze odmawia, gdy proponują mu udział w jakimś publicznym spotkaniu obok Antoniego Kroha. Powód? Nie wyobraża sobie, aby ministrant miał się wypowiadać przy papieżu. To piękny ukłon cenionego pisarza wobec starszego kolegi po piórze. Cóż więcej mogę dodać?
Pewnie tylko świąteczne życzenia.
Niech w te Dni Wielkanocne będzie Wam ciepło, dobrze i kolorowo.
Cytaty pochodzą z książki:
Antoni Kroh, Starorzecza, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2010
niedziela, 17 marca 2013
Europejczyk obrażony na Europę
Podążam trop w trop za ulubionym Maciejem Urbanowskim. Zawsze mam nadzieję, że dokona ciekawego odkrycia. Tym razem dotarłam do Gwatemali, gdzie pod wulkanem szczęścia szukał Andrzej Bobkowski.
W tym roku minie setna rocznica urodzin pisarza, a ja tak niewiele o nim wiem! Zachwycali się jego twórczością Wierzyński, Wittlin, Czapski, a gdy odwołał się doń Ziemkiewicz, musiałam doczytać. Tak na marginesie - gdy trwał spór, czy to Ziemkiewicz zapożyczył termin "polactwo" od Michnika, to okazało się, że pierwszy był Bobkowski.
Kim był? Dla wielu autorem arcydzieła Szkice piórkiem. Jednak warto uchylić rąbka biografii, bo bez tego twórczość zawiśnie w próżni.
Zaliczany do pokolenia 1910 miał szczęście dorastać w ciekawych czasach. W domu rodzinnym - ciągle w innym miejscu, bo ojciec wojskowym był - można było spotkać tuzów dwudziestolecia. Bywało, że siedział na kolanach Piłsudskiego, z którym rozmawiał po niemiecku. Wtedy też nietrudno zrozumieć, dlaczego później pisał dosadnie o "endeckich kretynach" i był mu daleki nacjonalizm, endecki szczególnie. Trzeba lojalnie dodać, że ojciec jednak sprzeciwił się puczowi marszałka i został z tego powodu zdymisjonowany. Ten czas to również pierwsze literackie próby. Wiosną 1939 roku postanawiają z żoną Barbarą opuścić kraj i udają się do Francji z zamiarem wyjazdu do Ameryki Południowej. Francja zatrzymała ich na kilka lat. To tutaj w trudnym wojennym czasie prowadził dziennik, który stworzył pisarza.
Szkice piórkiem sam autor nazywa "orchideami w sosie pomidorowym". Bo mamy tu pomieszanie materii literackiej. To nie tylko relacja o życiu w okupowanym kraju, ale też powieść o dojrzewaniu intelektualnym i o miłości do Francji. Sam autor traktował swój dziennik jako swoistą powieść. Ważne to w momencie, gdy pojawią się zarzuty o autentyczność zapisków, szczególnie tych dotyczących proroctw i zaskakująco trafnych ocen nadchodzącej nawałnicy. Pesymistyczne wieszczenie pokazywało, jak przenikliwie i jasno widział Bobkowski przyszłe klęski. Więc co? Więc Europa Wschodnia ma popaść pod panowanie zmechanizowanego barbarzyńcy, chama, tej ideologii, która zabija w człowieku wszystko, co w nim jest człowieczego?[...] Kolektyw - ideał przyszłego świata. Cholera. To świadectwo antytotalitarnej postawy pisarza, który nie uległ fascynacji faszyzmem ani komunizmem. A historii doświadczał intensywnie. Skąd wspomniane zarzuty? Bo dzienniki ukazały się 13 lat po wojnie, więc mogły być uzupełnione o doświadczenia powojenne. Tu i ówdzie drukowane fragmenty różniły się nieco od pełnej wersji. Nie ujrzałyby one światła dziennego, gdyby nie Giedroyc. Po wyjeździe w 1948 roku do Gwatemali Bobkowski walczył o przetrwanie i pochłonięty pracą, nie myślał o byciu literatem. Wtedy właśnie z Maisons-Laffitte rzucane było "intelektualne koło ratunkowe", pozwalające utrzymać się na powierzchni. Wszak Bobkowski nie ufał swojemu pisarstwu. Dał temu wyraz w lawinie listów, bo "listopisarzem" był znakomitym. Zachowana korespondencja z Giedroyciem, Turowiczem i z matką (która została w kraju) daje temu świadectwo. Czego my tu nie znajdziemy! Bije w listach niechęć wobec polskich intelektualistów, którzy stali się kolaborantami stalinowskiego reżimu. To leczenie dżumy syfilisem - mówi i za chwilę tę działalność nazywa wprost kurwieniem się. Na dnie jest strach, zwykły strach bydlęcia i zwyczajnie marksistowski materializm. Nieco dalej czytam: Gdybym ja był w kraju, to WIEM, że miałbym dwa wyjścia: albo nie pisać i iść do fabryki, albo otworzyć kurek z gazem. Próbowałbym pierwszego i gdyby to nie dało rezultatu, posłużyłbym się drugim. Trudno. Dosłownie czuję wstyd za moje pokolenie - jedno z najbardziej zbaraniałych pokoleń.
Tu zbliżam się do tego, co niepokoi najbardziej. Jaki był patriotyzm Bobkowskiego? Wszak uciekł od "skowronkowo-pszenicznej" ojczyzny, sarkał na romantyczną bohaterszczyznę Polaków. Uważał, że emigracja to ucieczka OD Polski, od grobów, od nieszczęść, od ciągłych próżnych wysiłków. Ucieczka od ciągłego kłopotu, od ciągłej pracy bez wynagrodzenia, od entuzjastycznej śmierci. I ukuł termin Kosmopolaka, który stał się umysłem uniwersalnym, który solidaryzuje się ze sprawami większymi niż narodowe, dla którego polskość jest ciężarem. Takie to dzisiejsze! I w głowę zachodzę, co sądzić o Bobkowskim. Chyba bez lektury Szkiców... się nie obejdzie. Jakże to uciec z frontu, by pisać o wolności, szukać szczęścia pod wulkanem. Panie Bob?
Wszystkie cytaty pochodzą z książki:
Maciej Urbanowski, Szczęście pod wulkanem. O Andrzeju Bobkowskim, LTW Łomianki 2013
W tym roku minie setna rocznica urodzin pisarza, a ja tak niewiele o nim wiem! Zachwycali się jego twórczością Wierzyński, Wittlin, Czapski, a gdy odwołał się doń Ziemkiewicz, musiałam doczytać. Tak na marginesie - gdy trwał spór, czy to Ziemkiewicz zapożyczył termin "polactwo" od Michnika, to okazało się, że pierwszy był Bobkowski.
Kim był? Dla wielu autorem arcydzieła Szkice piórkiem. Jednak warto uchylić rąbka biografii, bo bez tego twórczość zawiśnie w próżni.
Zaliczany do pokolenia 1910 miał szczęście dorastać w ciekawych czasach. W domu rodzinnym - ciągle w innym miejscu, bo ojciec wojskowym był - można było spotkać tuzów dwudziestolecia. Bywało, że siedział na kolanach Piłsudskiego, z którym rozmawiał po niemiecku. Wtedy też nietrudno zrozumieć, dlaczego później pisał dosadnie o "endeckich kretynach" i był mu daleki nacjonalizm, endecki szczególnie. Trzeba lojalnie dodać, że ojciec jednak sprzeciwił się puczowi marszałka i został z tego powodu zdymisjonowany. Ten czas to również pierwsze literackie próby. Wiosną 1939 roku postanawiają z żoną Barbarą opuścić kraj i udają się do Francji z zamiarem wyjazdu do Ameryki Południowej. Francja zatrzymała ich na kilka lat. To tutaj w trudnym wojennym czasie prowadził dziennik, który stworzył pisarza.
Szkice piórkiem sam autor nazywa "orchideami w sosie pomidorowym". Bo mamy tu pomieszanie materii literackiej. To nie tylko relacja o życiu w okupowanym kraju, ale też powieść o dojrzewaniu intelektualnym i o miłości do Francji. Sam autor traktował swój dziennik jako swoistą powieść. Ważne to w momencie, gdy pojawią się zarzuty o autentyczność zapisków, szczególnie tych dotyczących proroctw i zaskakująco trafnych ocen nadchodzącej nawałnicy. Pesymistyczne wieszczenie pokazywało, jak przenikliwie i jasno widział Bobkowski przyszłe klęski. Więc co? Więc Europa Wschodnia ma popaść pod panowanie zmechanizowanego barbarzyńcy, chama, tej ideologii, która zabija w człowieku wszystko, co w nim jest człowieczego?[...] Kolektyw - ideał przyszłego świata. Cholera. To świadectwo antytotalitarnej postawy pisarza, który nie uległ fascynacji faszyzmem ani komunizmem. A historii doświadczał intensywnie. Skąd wspomniane zarzuty? Bo dzienniki ukazały się 13 lat po wojnie, więc mogły być uzupełnione o doświadczenia powojenne. Tu i ówdzie drukowane fragmenty różniły się nieco od pełnej wersji. Nie ujrzałyby one światła dziennego, gdyby nie Giedroyc. Po wyjeździe w 1948 roku do Gwatemali Bobkowski walczył o przetrwanie i pochłonięty pracą, nie myślał o byciu literatem. Wtedy właśnie z Maisons-Laffitte rzucane było "intelektualne koło ratunkowe", pozwalające utrzymać się na powierzchni. Wszak Bobkowski nie ufał swojemu pisarstwu. Dał temu wyraz w lawinie listów, bo "listopisarzem" był znakomitym. Zachowana korespondencja z Giedroyciem, Turowiczem i z matką (która została w kraju) daje temu świadectwo. Czego my tu nie znajdziemy! Bije w listach niechęć wobec polskich intelektualistów, którzy stali się kolaborantami stalinowskiego reżimu. To leczenie dżumy syfilisem - mówi i za chwilę tę działalność nazywa wprost kurwieniem się. Na dnie jest strach, zwykły strach bydlęcia i zwyczajnie marksistowski materializm. Nieco dalej czytam: Gdybym ja był w kraju, to WIEM, że miałbym dwa wyjścia: albo nie pisać i iść do fabryki, albo otworzyć kurek z gazem. Próbowałbym pierwszego i gdyby to nie dało rezultatu, posłużyłbym się drugim. Trudno. Dosłownie czuję wstyd za moje pokolenie - jedno z najbardziej zbaraniałych pokoleń.
Tu zbliżam się do tego, co niepokoi najbardziej. Jaki był patriotyzm Bobkowskiego? Wszak uciekł od "skowronkowo-pszenicznej" ojczyzny, sarkał na romantyczną bohaterszczyznę Polaków. Uważał, że emigracja to ucieczka OD Polski, od grobów, od nieszczęść, od ciągłych próżnych wysiłków. Ucieczka od ciągłego kłopotu, od ciągłej pracy bez wynagrodzenia, od entuzjastycznej śmierci. I ukuł termin Kosmopolaka, który stał się umysłem uniwersalnym, który solidaryzuje się ze sprawami większymi niż narodowe, dla którego polskość jest ciężarem. Takie to dzisiejsze! I w głowę zachodzę, co sądzić o Bobkowskim. Chyba bez lektury Szkiców... się nie obejdzie. Jakże to uciec z frontu, by pisać o wolności, szukać szczęścia pod wulkanem. Panie Bob?
Wszystkie cytaty pochodzą z książki:
Maciej Urbanowski, Szczęście pod wulkanem. O Andrzeju Bobkowskim, LTW Łomianki 2013
niedziela, 3 marca 2013
Ekspert z bezpieki uczy nas historii
Prawie 70 lat po wojnie, a dopiero teraz powstał pierwszy film o deportacji Polaków na Syberię. Z jednej strony wyczekiwany, bo żyjący jeszcze Sybiracy chcieliby, by pamiętać o ich cierpieniach, z drugiej strony wiedza o twórcach tego filmu nakazuje bojkot obrazu. Powstał on na podstawie powieści człowieka z "bogatą" przeszłością. Ktoś może powiedzieć, że nie liczy się twórca, tylko jego dzieło. Akurat w przypadku autora "Syberiady polskiej" jest inaczej, bo stworzona przez niego literatura bardzo mocno spleciona jest z życiem. I o tym dzisiaj, bo nie jestem prokuratorem, tylko czytelnikiem.
Zbigniew Domino stał się bohaterem wielu artykułów. Obok zdjęcie z lokalnych "Super Nowości" (22-24 lutego 2013), które odsłaniają nieco kulisy biografii. Znamy etap syberyjski, ale co było potem? Ojciec przeszedł z "kościuszkowcami" szlak bojowy, potem gospodarzył na ziemiach zachodnich. Zbigniew w 1948 roku wstąpił do Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, który za cel miał siłowe zaprowadzanie komunizmu w Polsce. Gdy więzienia pękały w szwach, bo wyłapywano kolejnych bandytów i zaplute karły, trzeba było na gwałt szkolić nowych prokuratorów, żeby podołali lawinie sfingowanych procesów. I tak po kilku miesiącach nasz Domino został oficerem śledczym, później prokuratorem zdobywającym uznanie przełożonych: "Politycznie uświadomiony bardzo dobrze - szczery zwolennik Polski Ludowej, Związku Radzieckiego i państw demokracji ludowej. Do reakcji odnosi się z nienawiścią." Jak wielka była ta nienawiść, mówią kolejne fakty z życia, np. ferowanie wyroków śmierci dla oskarżonych czy udział w egzekucji oficerów lotnictwa w więzieniu przy Rakowieckiej. Chętnie bym przeczytała wspomnienia z tego okresu - jak się czuł, o czym myślał, gdy padły strzały mordujące lotników z Dywizjonu 304... A co było potem? - po wiernej służbie w Ludowym Wojsku Polskim? Zaczął się dyplomatyczny rozdział w życiu, czyli praca w ambasadzie moskiewskiej, w KC PZPR, podróże (od 1978 roku miał paszport do wszystkich krajów świata). Tak przy okazji - mój tata nie mógł nigdy z kraju wyjechać, bo paszportu mu konsekwentnie odmawiano jako karanemu.
Czas na twórczość sączącą sowiecką propagandę.
Pszenicznowłosa - zbiór opowiadań Dominy, z których uczymy się historii, czyli jak zwalczano lewicowy ruch oporu, utrwalano władzę ludową, walczono z reakcyjnym podziemiem. Czytałam wczoraj caluśki dzień z wypiekami! Bo literacko to bardzo dobre teksty! A ostatni - cóż za nowatorska forma! Jako polonistka jestem zachwycona. Jako człowiek, a ściślej "córka bandyty" - już nie. Bo bandytami są tu Łupaszko i inni. Ale po kolei.
Początek niczym u Reymonta, po bożemu: W imię Ojca, i Syna... Czytamy o Jasiu Szufliku, co to partyzantkę w komorze zakładał. We czterech na krzyż przysięgali, a zaczęli od zmajstrowania radia i rozrzucania ulotek. Judaszem stał się prawdopodobnie ojciec głównego bohatera. Zgodnie z powojenną formułą głównymi wrogami są nie naziści, ale z krwi i kości Niemcy. Padają tu słowa, po których cały nakład powinien być wykupiony przez znane siły sprzymierzonych: ach, wy świńskie ryje, inaczej wyglądaliście, kiedyście we wrześniu do naszej wsi, do Polski wkraczali. Dobrze zapamiętałem te wasze butne miny, te wypasione mordy, te czołgi, które trudno było policzyć. O inwazji 17 września słowa nie ma. Ale o braciach z okopów owszem, i to bardzo dużo, gdy zapachniała wiosna na berlińskim gruzowisku. Czołg staje, Rosjanie zeskakują, biegną im na spotkanie nasi żołnierze, ściskają się wszyscy, całują, czapki lecą do góry, harmoszka rżnie jak opętana, żołnierze prują z automatów.[...] Pożyjemy jeszcze na tym świecie, bracie Polaku, pożyjemy!
"Noc na kwaterze" - opowiada o szlachetnym Florku, który głodny i zmarznięty idzie tropem bandy "Krętego". Trudno go dopaść. Regularnemu oddziałowi KBW krwawy watażka boi się stawić czoło i umyka niczym przepłoszony biriuk. [...] Od czasu do czasu krwawym wypadem "Kręty" daje o sobie znać. Tu posterunek MO podpali, tam sklep wiejski ograbi, gdzie indziej kogoś zamorduje. Żołnierze mają rozkaz dopaść bandytów za wszelką cenę.
O bandytach jest też tytułowa "Pszenicznowłosa". Bohater wyczerpany pracą w terenie (alter ego autora? - mówi o tęsknocie za rodzinnym rzeszowskim krajobrazem; charakter pracy): Ciągła włóczęga po terenie, wielogodzinne przesłuchania w zatęchłych, ciemnych i zadymionych pokojach urzędu bezpieczeństwa, szarpiące nerwy utarczki z ludźmi, którym zarzucano przestępstwa różnych odcieni i maści [...] wyczerpywały nawet mój młody, zdrowy organizm. Idzie w wolnej chwili nad rzekę, bo woda dawała mu zawsze ogromne poczucie swobody, odprężenia, odkąd nad kielnarowskim Strugiem nauczył się pływać. Tam zobaczył dziewczynę. Połączyły ich chwile, zapamiętane szybkie pocałunki... Po roku wraca do miasteczka, by wystąpić jako oskarżyciel przed sądem wojskowym. Oskarżony ten nosił dziwny pseudonim "Tran" i po rozbiciu bandy osławionego Łupaszki grasował na własną rękę. "Tran" wraz z kompanami miał na swoim koncie kilka krwawych morderstw, szereg rabunków i podpaleń. Tak był znienawidzony przez miejscową ludność, że milicjanci z konwoju musieli go bronić przed wzburzonym tłumem.[...] Z całym spokojem sumienia zażądałem dla "Trana" kary śmierci i taki też wyrok zapadł. Co wspólnego miała Pszenicznowłosa z "Tranem", warto doczytać.
Będzie też spowiedź "nawróconego" akowca, który dzięki politrukowi zrozumiał, kto jest prawdziwym wrogiem: ...gdy rozpolitykowani pankowie nawołują byłych żołnierzy AK do dezercji, do dotrzymania danej przysięgi - niszczą nasz naród. I poszedł nasz bohater w okopy, gdzie prowadził porucznik Chomienko.
Ogólna myśl po lekturze opowiadań? Nieodparcie nasuwa się skojarzenie z filmem Wajdy - "Popiół i diament". Sfrustrowani akowcy są nieświadomi politycznej manipulacji, a szlachetny, starszy pan - pepeerowiec walczy o dobry los chłopów i robotników, bo dość już ma polskiego narodowego szaleństwa. "Pszenicznowłosa" wpisuje się w ten nurt.
Gdybym dziś była prokuratorem..., ale nie jestem. Ja tylko czytam.
Cytaty pochodzą z książki: Pszenicznowłosa, Zbigniew Domino, Książka i Wiedza, Warszawa 1976
Linki do artykułów związanych z tematem:
http://goo.gl/k6x72
http://wpolityce.pl/dzienniki/dziennik-tomasza-szymborskiego/47346-stalinowski-prokurator-chwalonym-literatem-wzorcem-i-idolem-polskiego-rezysera
Zbigniew Domino stał się bohaterem wielu artykułów. Obok zdjęcie z lokalnych "Super Nowości" (22-24 lutego 2013), które odsłaniają nieco kulisy biografii. Znamy etap syberyjski, ale co było potem? Ojciec przeszedł z "kościuszkowcami" szlak bojowy, potem gospodarzył na ziemiach zachodnich. Zbigniew w 1948 roku wstąpił do Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, który za cel miał siłowe zaprowadzanie komunizmu w Polsce. Gdy więzienia pękały w szwach, bo wyłapywano kolejnych bandytów i zaplute karły, trzeba było na gwałt szkolić nowych prokuratorów, żeby podołali lawinie sfingowanych procesów. I tak po kilku miesiącach nasz Domino został oficerem śledczym, później prokuratorem zdobywającym uznanie przełożonych: "Politycznie uświadomiony bardzo dobrze - szczery zwolennik Polski Ludowej, Związku Radzieckiego i państw demokracji ludowej. Do reakcji odnosi się z nienawiścią." Jak wielka była ta nienawiść, mówią kolejne fakty z życia, np. ferowanie wyroków śmierci dla oskarżonych czy udział w egzekucji oficerów lotnictwa w więzieniu przy Rakowieckiej. Chętnie bym przeczytała wspomnienia z tego okresu - jak się czuł, o czym myślał, gdy padły strzały mordujące lotników z Dywizjonu 304... A co było potem? - po wiernej służbie w Ludowym Wojsku Polskim? Zaczął się dyplomatyczny rozdział w życiu, czyli praca w ambasadzie moskiewskiej, w KC PZPR, podróże (od 1978 roku miał paszport do wszystkich krajów świata). Tak przy okazji - mój tata nie mógł nigdy z kraju wyjechać, bo paszportu mu konsekwentnie odmawiano jako karanemu.
Czas na twórczość sączącą sowiecką propagandę.
Pszenicznowłosa - zbiór opowiadań Dominy, z których uczymy się historii, czyli jak zwalczano lewicowy ruch oporu, utrwalano władzę ludową, walczono z reakcyjnym podziemiem. Czytałam wczoraj caluśki dzień z wypiekami! Bo literacko to bardzo dobre teksty! A ostatni - cóż za nowatorska forma! Jako polonistka jestem zachwycona. Jako człowiek, a ściślej "córka bandyty" - już nie. Bo bandytami są tu Łupaszko i inni. Ale po kolei.
Początek niczym u Reymonta, po bożemu: W imię Ojca, i Syna... Czytamy o Jasiu Szufliku, co to partyzantkę w komorze zakładał. We czterech na krzyż przysięgali, a zaczęli od zmajstrowania radia i rozrzucania ulotek. Judaszem stał się prawdopodobnie ojciec głównego bohatera. Zgodnie z powojenną formułą głównymi wrogami są nie naziści, ale z krwi i kości Niemcy. Padają tu słowa, po których cały nakład powinien być wykupiony przez znane siły sprzymierzonych: ach, wy świńskie ryje, inaczej wyglądaliście, kiedyście we wrześniu do naszej wsi, do Polski wkraczali. Dobrze zapamiętałem te wasze butne miny, te wypasione mordy, te czołgi, które trudno było policzyć. O inwazji 17 września słowa nie ma. Ale o braciach z okopów owszem, i to bardzo dużo, gdy zapachniała wiosna na berlińskim gruzowisku. Czołg staje, Rosjanie zeskakują, biegną im na spotkanie nasi żołnierze, ściskają się wszyscy, całują, czapki lecą do góry, harmoszka rżnie jak opętana, żołnierze prują z automatów.[...] Pożyjemy jeszcze na tym świecie, bracie Polaku, pożyjemy!
"Noc na kwaterze" - opowiada o szlachetnym Florku, który głodny i zmarznięty idzie tropem bandy "Krętego". Trudno go dopaść. Regularnemu oddziałowi KBW krwawy watażka boi się stawić czoło i umyka niczym przepłoszony biriuk. [...] Od czasu do czasu krwawym wypadem "Kręty" daje o sobie znać. Tu posterunek MO podpali, tam sklep wiejski ograbi, gdzie indziej kogoś zamorduje. Żołnierze mają rozkaz dopaść bandytów za wszelką cenę.
O bandytach jest też tytułowa "Pszenicznowłosa". Bohater wyczerpany pracą w terenie (alter ego autora? - mówi o tęsknocie za rodzinnym rzeszowskim krajobrazem; charakter pracy): Ciągła włóczęga po terenie, wielogodzinne przesłuchania w zatęchłych, ciemnych i zadymionych pokojach urzędu bezpieczeństwa, szarpiące nerwy utarczki z ludźmi, którym zarzucano przestępstwa różnych odcieni i maści [...] wyczerpywały nawet mój młody, zdrowy organizm. Idzie w wolnej chwili nad rzekę, bo woda dawała mu zawsze ogromne poczucie swobody, odprężenia, odkąd nad kielnarowskim Strugiem nauczył się pływać. Tam zobaczył dziewczynę. Połączyły ich chwile, zapamiętane szybkie pocałunki... Po roku wraca do miasteczka, by wystąpić jako oskarżyciel przed sądem wojskowym. Oskarżony ten nosił dziwny pseudonim "Tran" i po rozbiciu bandy osławionego Łupaszki grasował na własną rękę. "Tran" wraz z kompanami miał na swoim koncie kilka krwawych morderstw, szereg rabunków i podpaleń. Tak był znienawidzony przez miejscową ludność, że milicjanci z konwoju musieli go bronić przed wzburzonym tłumem.[...] Z całym spokojem sumienia zażądałem dla "Trana" kary śmierci i taki też wyrok zapadł. Co wspólnego miała Pszenicznowłosa z "Tranem", warto doczytać.
Będzie też spowiedź "nawróconego" akowca, który dzięki politrukowi zrozumiał, kto jest prawdziwym wrogiem: ...gdy rozpolitykowani pankowie nawołują byłych żołnierzy AK do dezercji, do dotrzymania danej przysięgi - niszczą nasz naród. I poszedł nasz bohater w okopy, gdzie prowadził porucznik Chomienko.
Ogólna myśl po lekturze opowiadań? Nieodparcie nasuwa się skojarzenie z filmem Wajdy - "Popiół i diament". Sfrustrowani akowcy są nieświadomi politycznej manipulacji, a szlachetny, starszy pan - pepeerowiec walczy o dobry los chłopów i robotników, bo dość już ma polskiego narodowego szaleństwa. "Pszenicznowłosa" wpisuje się w ten nurt.
Gdybym dziś była prokuratorem..., ale nie jestem. Ja tylko czytam.
Cytaty pochodzą z książki: Pszenicznowłosa, Zbigniew Domino, Książka i Wiedza, Warszawa 1976
Linki do artykułów związanych z tematem:
http://goo.gl/k6x72
http://wpolityce.pl/dzienniki/dziennik-tomasza-szymborskiego/47346-stalinowski-prokurator-chwalonym-literatem-wzorcem-i-idolem-polskiego-rezysera
piątek, 1 marca 2013
Mówi córka bandyty
To bardzo dobry nick na dziś, gdy obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci "Żołnierzy Wyklętych". Na moim - dwuletnim już blogu - pisałam wielokrotnie o Niezłomnych, którzy sprzeciwili się sowieckiej okupacji. Jednak czytelników przybyło, trudno znaleźć notki, bo do popularnych nie należą, więc dziś raz jeszcze.
Przez stalinowskie więzienia przeszło prawie 200 tysięcy Polaków, którzy nie pogodzili się z utratą wolności. Zasądzono około 8 tysięcy wyroków śmierci, z których wykonano połowę. Starannie zacierano ślady zbrodni, ale oprawcy nie przewidzieli, że po latach będzie można przeprowadzić badania genetyczne i przynajmniej niektórych przywrócić pamięci. Mieli tam zostać w dołach, a dziś wskrzeszeni z niebytu oskarżają. Śledzę prace IPN. Na jednej ze stron znalazłam więzienie w Bydgoszczy i zdjęcia piwnic aresztu WUBP [tu], a być może tym korytarzem prowadzono Jego.
Wolność można odzyskać, młodości nie. Zdrowia też nie. Taką cenę zapłacił za to, że "usiłował przemocą zmienić ustrój Państwa Polskiego, będąc członkiem związku przestępnego".
Czy o taką Polskę walczył?...
Nie ma Go przy mnie już od lat. Nie zdążyłam usłyszeć wszystkiego, co chciał mi powiedzieć. Może dlatego tak zachłannie czytam każdą pozycję, która ma jakikolwiek związek z tym czasem. Do tej pory najpełniej opisał więzienną katorgę przebywający w tym samym czasie i z podobnym wyrokiem Janusz Krasiński (zm.14 X 2012 r.).
Ta tetralogia bliska jest memu sercu jak żadna. Jej ogromna wartość literacka zwielokrotniona jest poprzez rangę historyczną. Dokument epoki jak mało który. To tu poznawałam Pileckiego, Dekutowskiego, Fieldorfa, Płużańskiego, Pużaka... Lekcja historii obowiązkowa. Mam nadzieję, że będą ją przerabiać nie tylko dzieci Akowców. Gdy jako tako zadanie odrobiłam, nadszedł czas, by poznać tych, którzy stali po drugiej stronie i teraz usiłują nam nurt historii zmienić. Bohaterem kolejnego wpisu będzie ten, od którego zaczerpnęłam chwilowy nick. Tak, mój Tata był "bandytą". I jestem z tego powodu bardzo dumna. Z podniesioną głową patrzę na tych, którym w życiorysach grzebać nie wolno.
Cieszy mnie ten dzień. Tak młode święto, a wrze w mediach, rozkwitły wpisy na blogach (dziękuję tym, którzy wspomnieli!), mamy w kioskach wydania specjalne czasopism, FB pęka w szwach od marszów pamięci, mszy, pieśni, poezji... Nadzieja wraca.
Przez stalinowskie więzienia przeszło prawie 200 tysięcy Polaków, którzy nie pogodzili się z utratą wolności. Zasądzono około 8 tysięcy wyroków śmierci, z których wykonano połowę. Starannie zacierano ślady zbrodni, ale oprawcy nie przewidzieli, że po latach będzie można przeprowadzić badania genetyczne i przynajmniej niektórych przywrócić pamięci. Mieli tam zostać w dołach, a dziś wskrzeszeni z niebytu oskarżają. Śledzę prace IPN. Na jednej ze stron znalazłam więzienie w Bydgoszczy i zdjęcia piwnic aresztu WUBP [tu], a być może tym korytarzem prowadzono Jego.
Wolność można odzyskać, młodości nie. Zdrowia też nie. Taką cenę zapłacił za to, że "usiłował przemocą zmienić ustrój Państwa Polskiego, będąc członkiem związku przestępnego".
Czy o taką Polskę walczył?...
Nie ma Go przy mnie już od lat. Nie zdążyłam usłyszeć wszystkiego, co chciał mi powiedzieć. Może dlatego tak zachłannie czytam każdą pozycję, która ma jakikolwiek związek z tym czasem. Do tej pory najpełniej opisał więzienną katorgę przebywający w tym samym czasie i z podobnym wyrokiem Janusz Krasiński (zm.14 X 2012 r.).
Ta tetralogia bliska jest memu sercu jak żadna. Jej ogromna wartość literacka zwielokrotniona jest poprzez rangę historyczną. Dokument epoki jak mało który. To tu poznawałam Pileckiego, Dekutowskiego, Fieldorfa, Płużańskiego, Pużaka... Lekcja historii obowiązkowa. Mam nadzieję, że będą ją przerabiać nie tylko dzieci Akowców. Gdy jako tako zadanie odrobiłam, nadszedł czas, by poznać tych, którzy stali po drugiej stronie i teraz usiłują nam nurt historii zmienić. Bohaterem kolejnego wpisu będzie ten, od którego zaczerpnęłam chwilowy nick. Tak, mój Tata był "bandytą". I jestem z tego powodu bardzo dumna. Z podniesioną głową patrzę na tych, którym w życiorysach grzebać nie wolno.
Cieszy mnie ten dzień. Tak młode święto, a wrze w mediach, rozkwitły wpisy na blogach (dziękuję tym, którzy wspomnieli!), mamy w kioskach wydania specjalne czasopism, FB pęka w szwach od marszów pamięci, mszy, pieśni, poezji... Nadzieja wraca.
Subskrybuj:
Posty (Atom)