To hasło tegorocznych Targów Książki w Krakowie. Gościem
honorowym targów miał być Izrael, ale nic to! Tradycyjnie pojechałam i przy
wejściu niespodzianka! Skanują nas! Chyba miałam antysemityzm wypisany na
twarzy, bo pracownicy wiadomej nacji wzięli mnie na bok. Na pytanie, czy mam
przy sobie coś niebezpiecznego, buńczucznie odpowiedziałam: „Tak! Siebie!” Przecież
są tu tylko książki! - o ja naiwna! Było co ochraniać, bo na stoiskach
wydawniczych brylowały elyty i pisarze promowani przez różowy salon. Choćby
Miller, Michnik, Biedroń, Stuhr, Wiśniewski, Tokarczuk… No nie będę o nich...
Dzięki Bogu można było spokojnie podejść do niezastąpionego ojca Leona,
porozmawiać z Leszkiem Żebrowskim czy Ireneuszem Lisiakiem.Z bezliku spotkań w salonikach wybrałam dwa. Jedno „Jezuici kontra dominikanie, czyli kto jest bardziej papieski?”. To była uczta duchowa! Pojedynek na słowa, anegdoty, wzajemne przekomarzanki… Tak mogą mówić wyłącznie ludzie świadomi swojej wiedzy, a jednoczenie głęboko zanurzeni w świecie wartości.
Drugi salonik to dyskusja o ponadczasowym wymiarze
twórczości Sienkiewicza. Wszak jego rok! A tu cisza i toniemy w zalewie
bestsellerów. Zatem hajda na „Trylogię”! I nie tylko, bo nawet „Rodzina
Połanieckich” może nas czegoś nauczyć. Spotkanie zaowocowało zakupem tomu
„Sienkiewicz dzisiaj”.
Przyznaję się do
rozpusty, bo ksiąg i książeczek było sporo. Ale takie święto czytelników jeno
raz w roku! Bo warszawskich nie lubię…