Impulsem powrotu po latach do lektury lagrowej była wiadomość o nakręceniu przez Grzegorza Brauna filmu "Nie jestem królikiem doświadczalnym". Wczytuję się kolejny raz w relację, choć autorka pisze, że nie zrozumie nikt, kto nie był "nami"... Próbuję...
Wanda Półtawska I boję się snów
Długo po opuszczeniu obozu autorka zmagała się ze wspomnieniami z najciemniejszego rozdziału w życiu. Wracały we śnie i wydawały się niemożliwe do wypowiedzenia. Pokusa milczenia i wypierania minionych zdarzeń była ogromna, jednak dostajemy dzieło totalne. Jakże inne od opowiadań chociażby Borowskiego! Bo w niemieckim piekle znalazło się miejsce na miłość bliźniego, pomoc mimo groźby utraty życia, solidarność więźniarek. Żeby zaistniało dobro, musi też być zło. I było. Jednak w każdych warunkach można zachować człowieczeństwo. Dla tej idei warto i trzeba czytać.
Prześledźmy kolejne etapy. Najpierw katownia gestapo w Lublinie. Potem koła pociągu toczące się w nie-zna-ne, w nie-zna-ne, w nie-zna-ne... Sponiewierane więźniarki z Lublina i z Warszawy zostają wyrzucone poza nawias życia. To już tylko numery... bez nazwiska... bez imienia... bez uczucia... kadłuby - nic więcej. Szybka nauka obozowego abecadła. Kwarantanna, a potem obłędna praca, która zabija każde wcześniejsze skojarzenia ze słowami "ogródek" czy "piasek". Trzeba opanować głodne ciało. Przeżyć przenosiny do kolejnych bloków, co miało wyizolować więźniarki i zabić kiełkujące myśli, że ma się kogoś bliskiego. Tu poznają ohydę słowa "elel" (lesbische Liebe). Powoli z człowieka nie zostawaje nic. Traci się zaufanie do ludzi i czeka na śmierć. Milczenie, gdy rozlegają się strzały i w egzekucjach giną kolejne dziewczyny. Miały stać się wołami roboczymi, numerami bez czci i honoru. Bezsilne i stłamszone. Jednak odzywają się, gdy Niemcy ogłosili pobór do "pufu". Zażyczyły sobie, by Polkom nie składać takich propozycji!
Tylko w nocy pojawiały się tęsknoty - do matczynych rąk i siwych włosów, do ciszy kościoła i do ciszy serca. I nowa, czarna - tęsknota do śmierci. Nie być, zginąć bez śladu. I rozpaczliwe szukanie sensu. Najgorsze dopiero nadchodziło...
Nastał czas KANINCHEN - "króliki", potem "króle" - same się tak nazwały. Kilkadziesiąt Polek (!) poddano pseudomedycznym eksperymentom. Operacje mięśniowe, kostne, zarażanie bakteriami. Produkcja kalek. O doświadczeniach na dziewczynach z Pawiaka i z Lublina robiło się coraz głośniej. Znał je cały obóz. Wieści przeniknęły do radia londyńskiego, a słuchacze poznali nazwiska operowanych. Pisały sympatycznym atramentem (moczem) listy, by świat się dowiedział. Jednak kobiety z kolejnych transportów potwierdzały, że słyszały, ale były przekonane, że to tylko propaganda. Pociechą była myśl, że operowane nie idą na rozwałkę. Krótko, bo poszły kolejne dziewczyny. Wobec zbliżającego się końca wojny Niemcy postanowili zlikwidować niewygodnych świadków i wszystkie "króliki" znalazły się na liście - "nach Vorne". Wtedy obóz solidarnie postanowił je bronić. Wszystkie narodowości! Wygaszanie świateł na apelu, zamiana numerów podczas wyczytywania list, zakopywanie pod barakami, dołączanie dziewczyn do transportów w inne miejsca. Straszna gra w chowanego na słowa: "Alarm! Króle łapią!" - była jawnym buntem i walką. Wygrały. Został "tylko" marsz śmierci, a potem powrót do domu.
Do domu - jak to łatwo powiedzieć! Prosto na wschód, przeważnie pieszo, uciekając przed obleśnymi uśmieszkami i wyciągniętymi męskimi rękami. Ile razy grupka byłych więźniarek cudem uniknęła gwałtu! Raz ochroniły je końskie kopyta, innym razem głośny krzyk: mamoooo!!!
Pięćdziesiąt lat później w rocznicę wyzwolenia obozu do Niemiec wyjeżdża polska delegacja. Wiele byłych więźniarek nie miało sił, by zmierzyć się z przeszłością. Wanda Półtawska przewodniczy. Wiezie tablicę, którą ma poświęcić Jan Paweł II. Brak organizacji. Tablica pamiątkowa znika, cudem zostaje odnaleziona i dopiero po roku zostaje wmurowana, bo nie było dla niej miejsca. Ktoś każe ustawić się Polkom w kolumnie piątkami i nie rozumie ich przerażenia - tylko nie piątkami! Nie znalazł się nikt z władz, żaden przedstawiciel ambasady, tłumacz, by padły polskie słowa, by pomodlono się za najliczniejszą grupę więzionych tu kobiet (40 tys.). Jak przypomina mi to moją relację z pobytu w Dachau, gdy szukałam polskich śladów i pisałam o tablicy umieszczonej z tyłu kaplicy przy ogrodzeniu, gdzie nikt nie dociera! Upamiętnione są mniejszości, ale nie my!
Ostatnie zdanie z napisu na tablicy - jakże aktualne:
Jeżeli echo ich głosów zamilknie - zginiemy.
W tamtym roku czytałem tę książę. Wstrząsająca lektura, a zakończenie bardzo przykre. Ich cierpienie próbuje się wymazać ze świadomości...
OdpowiedzUsuń~ Wróciłam do lektury, bo jutro wybieram się na spotkanie z Mary Wagner. To właśnie tym dwóm kobietom Grzegorz Braun poświęcił ostatnie filmy. Sięgnęłam po publikację "In vitro" Półtawskiej i tak dokończyłam dzieła. Życie tych bohaterek łączy głęboka wiara i działanie na rzecz bezbronnych. Oby doszło do poniedziałkowego spotkania!
UsuńCierpienia byłych więźniarek mają być wymazane nie tylko przez polskie, ale i niemieckie czynniki, co dobitnie wskazuje książka.
Serce się ściska z bólu i niedowierzania.
OdpowiedzUsuńPoszukałam zdjęcia tej tablicy "Pamięci Polek". Z 40 tyś. wyzwolenia doczekało 3 tyś.
~ Cieszę się, że kupiłam nowe wydanie z serii Paulińskiej, bo wzbogacone jest o tekst napisany w 1945 roku, a będący próbą bilansu życia - takie poetyckie refleksje o niepięknym czasie - "Moja droga - bilans strat i zysków wojennych". I jeszcze to posłowie o wyjeździe w 1995 roku. Czas płynie, a niewiele się zmienia.
UsuńZawsze mocno poruszają mnie takie książki.
OdpowiedzUsuń~ Ta książka ma przynajmniej wznowienia, czego nie można powiedzieć o wielu innych. Mnie zastanowił fakt, jak różni ludzie wychodzili z obozów - jedni tracili wiarę, inni ją wzmacniali. Bogu dziękuję, że nie musiałam żyć w tych czasach.
UsuńTak ciężko mi się zabrać za tego typu literaturę faktów, ze względu na ogromny ładunek emocjonalny, ale jeszcze nigdy się na niej nie zawiodłam. A co do historii po latach, pamiętam -opowiadał mi tata, a jemu ktoś kto był świadkiem, podczas któregoś z jubileuszy pod Monte Casino zaproszono weteranów, wiekowych już i schorowanych panów, dla których nikt nie zadbał o podstawienie środka transportu i o mały włos a byliby musieli zdobywać górę jak przed laty. Mówił też o innych przejawach nieprzygotowania i nieposzanowania uczestników walk, ale to jakoś utknęło mi szczególnie.
OdpowiedzUsuń~ Ciężko, zgadzam się. I nawet nie wiem, co mną kieruje, jaki impuls wywołuje tę potrzebę czytania. Już miałam odpocząć i pospacerować wzdłuż weneckich kanałów. Tymczasem na chwilę wyrwałam się do kresowego dworku i powrót do lagru:(
UsuńJubileusz włoskiej bitwy rzeczywiście przypomina nastrój opisany przez Półtawską. Tam przynajmniej wygrali, mimo że stracili tysiące kolegów, a tu wiele kobiet nie doczekało choćby wspomnianej tablicy, a jeszcze żyjące bały się jechać. Wojenne cierpienia cywilów, a jeszcze bardziej dzieci zawieszają mnie w nastroju niewiary w człowieczeństwo...
Mam w domu inne wydanie niż to ze zdjęcia. Czytałam dawno temu, ale silne emocje tkwią we mnie do dziś.
OdpowiedzUsuń~ Też kiedyś czytałam inne wydanie biblioteczne, teraz w końcu mam swoje. Tylko emocje te same.
UsuńNie wiem czy już potrafiła bym czytać takie wspomnienia. Już Twój post porusza do głębi i dołuje, gdy ma się na względzie to jak się nas traktuje po tamtej stronie granicy i jak brak jest właściwej reakcji ze strony naszych rządzących.
OdpowiedzUsuńPanią Półtawską i jej dorobek znam z Radia Maryja.
~ Miałam zaszczyt wysłuchać osobiście, choć to dawno temu. Potrafiłabyś czytać. Wiele książek wspomnieniowych cenię ze względu na wagę poruszanych problemów i nośną wartość historyczną, ale opisywana relacja z kacetu napisana jest piękną polszczyzną. Nie epatuje okrucieństwem, a poddaje do przemyślenia wiele spraw natury moralnej.
UsuńW takim razie poszukam w bibliotece.
Usuń~ Powinno być - przynajmniej to starsze wydanie. Wyjątkowo nie napiszę: miłej lektury:(
UsuńTrudno by tak napisać.
UsuńKolejna lektura obowiązkowa dla mnie, siostra mojej babci spędziła 4 lata w Dachau, w rok po wyzwoleniu niestety zmarła.
OdpowiedzUsuń~ Obowiązkowa, tak sugeruję. Doświadczenie ich przeżyć jest dla mnie niewyobrażalne. Dobrze, że zostają takie świadectwa...
UsuńKsiazkowcu, dziekuje za ten wpis.Te tematy nie powinny byc pomijane. Zawsze mnie zachwyca ze ludzie w takich warunkach umieli zachowac swoja godnosc. Przypominaja mi sie fragmenty "Kwiatow na stepie" albo "Z domu niewoli" gdzie autorki opisywaly jak dzielili sie jedzeniem pomimo tego przerazliwego glodu.
OdpowiedzUsuńNie czytałam jeszcze, ale poszukam tej książki. Musi być wstrząsająca... Trzeba czytać, aby uczcić pamięć więźniów. Przy okazji dodam, że opowiadania Borowskiego też cenię, mimo że przedstawiają obozową rzeczywistość inaczej, jeszcze brutalniej.
OdpowiedzUsuń~ Wiele książek o łagrach i lagrach cenię za ich wartość dokumentującą przeżycia, ale kilka z nich pisanych jest przez osoby o wyrafinowanym intelekcie. Takie przeżycia plus język przekazu są niezapomniane i o pamięć wołają ze zwielokrotnioną siłą. Co do Borowskiego - też cenne opisy, jednak brak zaufania daje o sobie znać (atak na Kossak-Szczucką, poglądy i popieranie komunistów po wyzwoleniu). Wydaje mi się, że u mężczyzn często brak we wspomnieniach pierwiastka religijnego, podczas gdy kobiety silnie akcentują fakt przeżycia dzięki Bożej Opatrzności. Nie oceniam, tylko myślę nad tym. Tak jak napisała Półtawska, że nie zrozumie ten, kto nie był "nimi". O odejściu od religii pod wpływem ogromu okrucieństwa piszą m.in. T.Płużański, J.Krasiński... - których cenię ogromnie.
Usuń