DOM Z PAPIERU



piątek, 30 sierpnia 2013

Pożegnanie wakacji







 Koniec wakacji, więc czas nadrobić blogowe zaległości. Do zabawy nominowała mnie Aleksa-Olka, której serdecznie dziękuję za zauważenie:)
Magiczna liczba siedem pojawia się i tym razem. Dawno, dawno temu pisałam o sobie [tu] i [tu], ale nowi czytelnicy przybywają, więc daję się poznać w odcinkach. Oto ciąg dalszy...

1. Jestem jaka jestem dzięki przeczytanym książkom. To one mnie ukształtowały i w dużej mierze wychowały. A tak! Sercem mojego domu jest biblioteka.
2. Od strony kulinarnej: nie piję herbaty, jeno zamiennie wodę i wino; nie lubię słodyczy, wolę "piekło w gębie".
3. Z ulgą pozbyłam się z domu telewizora. Nie żałuję ani minuty.
4. Bezdyskusyjnie uwielbiam ciepło i wszystkie synonimy tego słowa.
5. Otaczam się pięknymi drobiazgami: serwetka, świecznik, anioł, dzbanuszek, zdjęcie, witrażyk, woreczek lawendy... Kawałek pustej ściany budzi we mnie niepokój.
6. Każdą wolną chwilę poświęcam na błądzenie po historycznych wertepach.
7. Cenię intelektualny flirt;)

Jeszcze raz pozdrawiam gospodynię Królestwa Książek i serce rośnie, gdy widzę, jak młoda osóbka czyta piękne książki.

Do kolejnej zabawy nominowała mnie DżoanaKa.




Również dziękuję bardzo, ciesząc się ogromnie z poznania kolejnej czytelniczki mojego bloga. Tym razem odpowiem na pytania związane z książkami. Oto one:

1.  Jaka książka wryła się w Twoją pamięć najgłębiej?
Nieustająco trwa na pierwszym miejscu Cormac McCarthy i jego Droga.

2. Świat którego bohatera wydaje Ci się najbliższy?
Tyle arcyciekawych światów, ale wybieram ten z Madame Antoniego Libery. Może dodam Julitę i huśtawki Hanny Kowalewskiej. Łączy te światy szary i smutny PRL, ale był to czas bez wojny. Poza tym trwałam w tym miejscu i czasie, a kraj lat dziecinnych zawsze zostanie święty i czysty...

3.   Czy kiedykolwiek przełamałaś/eś się do przeczytania czegoś spoza kręgu swoich największych zainteresowań? Jaki był tego efekt?
 Owszem, wielokrotnie. Może podam charakterystyczną Chmielewską i jej Całe życie nieboszczyka. Sięgnęłam w liceum i nie mogłam zrozumieć zachwytów. Ba! Po latach dokonałam powtórki z równie mizernym efektem. Nigdy więcej. Zawierzam intuicji.

4.  Gdzie najchętniej zagłębiasz się w czytaniu?
Szezlong - zapomniany mebel. Nigdy nie będzie to toaleta, bo ugodzi to w majestat Jaśnie Pani Książki.

5.  Czy kiedykolwiek jakaś książka wciągnęła Ciebie tak mocno, że przegapiłaś/eś swój przystanek?
Owszem, jestem do tego zdolna, dlatego na krótsze trasy lektur nie zabieram, a w pociągu nastawiam budzik w telefonie.

6. Jaką książkę polecił(a)byś wszystkim, bez względu na wiek, płeć i inne czynniki demograficzne?
Wierzę w kino familijne, ale z książką jest chyba inaczej. Były kiedyś czasy, gdy cała rodzina siedziała przy głośnym czytaniu  Sienkiewiczowej Trylogii, ale dziś trudno to sobie wyobrazić.

7. Czy pamiętasz swoją pierwszą przeczytaną książkę, jej tytuł i jakie były wrażenia po przeczytaniu jej?
Porazińska, Bechlerowa, Janczarski, Jachowicz, Kownacka, Szelburg-Zarembina, Łochocka, Terlikowska... - kto dziś ich pamięta? A po okresie bajek i wierszyków szybko zanurzyłam się w przygodówkach, kryminałach, wojennych, podróżniczych... Żadne tam dziewczyńskie lektury, jakieś Anie błądzące po wzgórzach.

8. Ile trwała najdłuższa przerwa w sięgnięciu po kolejną książkę?
A jak długo można żyć bez powietrza? Tak poważnie to kilka tygodni, gdy pochłonęło mnie zatroskanie chorobą najbliższych. Nic innego nie jest w stanie mnie oderwać od druku.

9.  Może to wydawać się nieco schizofreniczne, ale potrafisz wgłębić się w świat kilku książek naraz? Ile tytułów w ten sposób dałaś/eś radę czytać?
To u mnie stan permanentny! Czytam równolegle  około 5-6 książek. Dobieram w zależności od nastroju, a tak naprawdę, to one mnie wybierają (słyszę ich głosy - czy to już schizofrenia?).

10. Czyje kolejne książki przeczytasz bez względu na to, o czym będą i jaka będzie o nich opinia?
Mistrza Wiesława Myśliwskiego, ale i kontrowersyjnego  Waldemara Łysiaka. Przy okazji pozdrawiam członków/członkinie Klubu Łysiakomanek - o ile takie/tacy jeszcze zostali po przejażdżce Karawaną...

11. I na koniec: jaka była najgorsza książka, która trafiła w Twoje ręce i czy przełamałaś/eś się, by przeczytać ją do końca?
Sporo ich było i nie wiem, której przyznać przedrostek NAJ. Może Kofty Chwała czarownicom? Ta kobieta nie powinna w ogóle pisać! Jeszcze jest Varga ze swoim Nagrobkiem z lastryko, Lessing z Piątym dzieckiem, Ostrowska z Owocem żywota twego, Gretkowska z Polką...
Wszystkie dzielnie przeczytałam, dlatego śmiem je wymieniać. 

Dziękuję - dziewczyny -  za podróż w głąb siebie, jak również za świadomość, że mam nowe czytelniczki. Nie będę nominować kolejnych blogów, bo zabawy zataczały szerokie kręgi i pewnie wielu ma je już za sobą. Do następnych łańcuszków! 



niedziela, 25 sierpnia 2013

"Tam Polak z honorem brał ślub"

Czy widzisz te gruzy na szczycie?
Tam wróg twój się kryje jak szczur.
Musicie, musicie, musicie
Za kark wziąć i strącić go z chmur. (...)

Słowa znanej pieśni spokoju mi nie dają. Spoglądam z klasztoru na Cmentarz Polskich Żołnierzy i myślę: czy musieli? 

Każdy Polak na dźwięk słów Monte Cassino przywołuje z pamięci rzędy białych krzyży i nuci o czerwonych makach. Tymczasem warto zatrzymać się chwilę i zwiedzić klasztor. Założony przez św. Benedykta około 529 roku, przeżył na przestrzeni wieków bogatą historię świętości, kultury i sztuki. Po licznych kolejach dziejowych odradzał się na nowo. Tak było również po drugiej wojnie światowej, która monumentalne opactwo przemieniła w rumowisko. Jak do tego doszło? Wszak Niemcy szanowali neutralność opactwa, a strefa zdemilitaryzowana rozciągała się do 300 metrów. 15 lutego 1944 roku nadciągnęły setki ciężkich bombowców i używając bomb burzących, zamieniły szczyt w piekło ognia i płomieni. Nie zginął ani jeden Niemiec, bo ich tam nie było! Zbrodnia wojenna? Największa pomyłka w czasie drugiej wojny? Konieczność? - do dziś zastanawiają się historycy. A stos gruzów ułatwił Niemcom sytuację i okopali się, zyskując dogodny punkt strategiczny. Komu zależało na zagładzie wiekowego klasztoru, zasłużonego dla rozwoju cywilizacji, słynnego na cały chrześcijański świat? (bombardowanie najstarszego na kontynencie klasztoru można obejrzeć na You Tube).

Później historia notuje nieudane próby zdobycia klasztoru, aż w maju wkraczają do akcji żołnierze 2. Korpusu. Generał Anders miał 10 dni na podjęcie decyzji o wykorzystaniu polskich wojsk. Nie konsultował  się z premierem ani Naczelnym Wodzem! Chciał, by o walczących Polakach usłyszał świat, by nie mówiono, że polski żołnierz czeka i boi się walczyć z Niemcami. A może marzył też  o własnej sławie i odznaczeniach? Ruszyły przygotowania do bitwy. Generał zaniechał rozpoznania terenu (co spowodowało śmierć wielu żołnierzy), chcąc ukryć przed Niemcami obecność polskiego wojska. Czytam u Aleksandra Topolskiego ("Bez dachu" s.217):

Przyszła kolej na nas. Sprawy zaczęły nabierać tempa. Jedyne uczucie, jakie pamiętam z tamtego okresu, to duma, że zostaliśmy wybrani do takiego zadania - duma, że uznano Drugi Korpus za wystarczająco dobry, aby szukać teraz wsparcia właśnie jego żołnierzy. Byli jednak ludzie patrzący na nadciągające wydarzenia z innej perspektywy - sztabowcy, którzy słali depesze z rozkazami budowania szpitali polowych, stawiania punktów opatrunkowych i ewakuacji rannych. Przez nasze ręce przechodziły również zamówienia trumien i pól grzebalnych. Wszystko to obliczano na około pięciu tysięcy zabitych i rannych.

Co czuli wówczas ci chłopcy, którzy mieli świadomość, że będzie to marsz w jedną stronę? Ginęli z daleka od ojczystej ziemi, gdy los Polski w Teheranie i Jałcie został przypieczętowany. Z wojskowego punktu widzenia bitwa była niepotrzebna. Szturm polskich jednostek od 12 maja skończył się siedemnastego, a rankiem 18 maja żołnierze zawiesili biało-czerwoną flagę i zagrali krakowski hejnał. Dziś już wiadomo, że nie "zdobyli", ale "zajęli" Monte Cassino. Niemcy opuścili w nocy ruiny, bo po przerwaniu przez wojska francuskie linii Gustawa  z obawy przed okrążeniem, przeszli na linię Hitlera.

  Zostali na obcej ziemi. Już w 1944 roku towarzysze z pola walki opodatkowali swój żołd i własnymi rękami zaczęli ustawiać białe bryły trawertynu. Uroczyste otwarcie Cmentarza odbyło się już pierwszego września 1945 roku.
Dziś serce mocniej bije w tym miejscu. Mało zniczy, bo w upalnym słońcu wosk topi się bardzo szybko. Tu i tam zawieszone różańce, polskie chorągiewki...

Stoję wśród krzyży, czytam napisy, zapisuję w myślach wiek...
Modlę się i oddaję im hołd.








Wzrok nieustannie ucieka do tego, który chciał być ze swoimi żołnierzami do końca - generał Władysław Anders. Niżej urna z prochami jego drugiej żony. Podczas uroczystości pięćdziesięciolecia bitwy żołnierze szerokim łukiem obchodzili generałową "młodszą". Czas napisać o przejmującej historii, która oburzyła londyńskich emigrantów.





Generał Władysław Anders to postać z pewnością ponadprzeciętna, ale i kontrowersyjna. Boję się, czy nie użyję argumentów sowieckiej propagandy, więc ograniczę się do omówienia książek. Nie zarzekam się, że do tematu wrócę, gdy zmienię kąt patrzenia. Teraz będę wierna przekonaniu, że człowiek jest jednostką integralną i na Andersa patrzę nie tylko jako na żołnierza, ale i człowieka.



Wymawiamy z czcią jego nazwisko, bo wywiódł "z domu niewoli" tysiące Polaków. Jednak gdy gen. Sikorski szukał zwierzchnika tworzonych sił wojskowych, myślał o gen. S.Hallerze, który jednak podzielił los oficerów w Katyniu. Zatem traf sprawił, że dowództwo dostało się więzionemu na Łubiance generałowi. Dbał o żołnierzy i oni kochali go z wzajemnością. Oprócz żołnierzy do miejsc  tworzenia polskiej jednostki trafiali cywile wyrwani z łagrów. Tworzono polskie szkoły, pomocniczy korpus kobiet, teatr... Generał był w sile wieku, miał magnetyczne spojrzenie... Wypatrzył Renatę Bogdańską (pseudonim artystyczny)- artystkę rewiową - i zaprosił ją na kolację; zaczął się romans. Oboje byli w związkach. Generał ostatni raz widział się z rodziną we Lwowie. Ożenił się w 1923 roku z Ireną Jordan-Krąkowską. Mieli dwoje dzieci - Annę i Jerzego. W 1946 roku do Ankony dotarł najpierw syn Jerzy, a potem żona Irena z córką, jej mężem i wnuczką. Sytuacja stała się dramatyczna. Wielu oficerów miało "żony wojenne", ale na ogół odprawiali je. Zakochany generał nie odmówił artystce, która była niemal w wieku jego córki. Co będzie dalej? Irena przyjmuje pracę daleko od Ankony, córka z mężem i wnuczką generała wyjeżdżają za granicę, podobnie postępuje Jurek. Syn już nigdy nie nawiąże kontaktu z ojcem; Anna po latach, co opisuje w swoim pamiętniku. Nadchodzi rok 1947 i Polacy wyjeżdżają do Wielkiej Brytanii. W 1948 roku Anders żeni się z Reną i teraz w Londynie mieszkają dwie panie generałowe Ireny Anders. Ta pierwsza, starsza, odsuwa się w cień. Młodsza rodzi córkę - kolejną Annę (!). Teraz konia z rzędem temu, który wyszuka w sieci informacje na temat Ireny Anders!!! Nie pomaga nawet dopisanie nazwisk Jordan-Krąkowska. Niezmiennie wyskakuje Irena Anders młodsza, która wyparła starszą  żonę. "Zastąpiona" to tytuł rozdziału w Londyńczykach Ewy Winnickiej. I tak rzeczywiście jest. Zastąpiła druga Irena starszą Irenę, po śmierci generała stała się instytucją reprezentującą męża i to ona pochowana jest dziś na cmentarzu Monte Cassino. Czytam nekrologi po jej śmierci - wzór Polki, ikona emigracji... Ja nie chcę takiego wzoru! Ani to Polka (z wyboru - jak piszą biografowie, bo Rusinką była), ani ikona. Po szczegóły odsyłam do wskazanych pozycji.

Co z tym Andersem, o którym Wieczorkiewicz mówił, że był rosyjskim agentem; Stalin - "Anders? Anders eto głupyj kak kawaleryjskaja łoszad"; a Polacy, że był niczym Mojżesz...
Dla mnie był człowiekiem honoru do momentu, w którym napisał o pierwszej żonie:
Powiedz Renie, że pierwsza jest dla mnie Polska i Honor, a druga Ona [Anna Anders-Nowakowska, Mój ojciec generał Anders,s. 94]. Obstaję przy integralności człowieka.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Z ziemi polskiej do włoskiej

Jest wyższa od rówieśników, więc siedzi w ostatniej ławce. Czarny fartuszek, tzw. krzyżak, niebieska tarcza na rękawie i koronkowy kołnierzyk. Pochyla się nad zeszytem, co chwilę macza w kałamarzu stalówkę i walcząc z kleksami, stara się kaligrafować: Kolumna Trajana... Uważnie przygląda się biało-czarnej fotografii w podręczniku. Kolumna rośnie, nabiera realnych kształtów...
Długo czekałam na spełnienie tego marzenia, ale zobaczyłam ją i jeszcze wiele, wiele innych włoskich cudów. Tu pisała się historia świata. Tutaj trwa śródziemnomorska fiesta.

Zachwyciło mnie Wieczne Miasto. Czas się zatrzymał i między średniowieczne kamieniczki nie wplątują się szklane wieżowce. W niebo strzelają kościelne wieże, a linię horyzontu łagodzą zarysy kopuł. Dzieło sztuki staje w szranki z kolejnym arcydziełem, jak kiedyś ich twórcy. Zaiste na dobre wyszła miastu ta rywalizacja między największymi umysłami i artystami.
Widok na Forum Romanum. Starożytny Rzym przemówił do mnie najbardziej. Choć Koloseum mniej, a przecież ważne miejsce, bo dopóty włoska stolica trwać będzie, dopóki amfiteatr stoi w całości. Myślałam, że to tutaj był cyrk Nerona, a tymczasem jego miejsce tam, gdzie serce Watykanu, czyli...




Bazylika świętego Piotra. Zobaczyłam grób Piotrowy, nowe miejsce naszego papieża w kaplicy św. Sebastiana tuż obok Piety Michała Anioła, baldachim Berniniego, setki posągów i kilkadziesiąt ołtarzy... Uległam złudzeniu, że bazylika jest niewielka, a mieści przecież 60 tys. ludzi! Podobnie z Placem św. Piotra.



Przysiadłam na Schodach Hiszpańskich. U góry w pomarańczowej kamienicy mieszkała przez pewien czas Marysieńka. A u stóp skromnie przycupnęła Kawiarnia Greco.Tropiłam uparcie poloniki i tym razem udało się!





Tacy znamienici goście tu bywali! A nasz pierwszoligowy wieszcz zajął swoim portretem znaczny kawałek cennej ściany.
Warto wspomnieć, że w okresie rozbiorów polska arystokracja jeździła po Europie, więc i w Italii kupowali pałace i wille, bo tu biednie i tanio było. Włosi chętnie pracowali jako służący (i komu to przeszkadzało?).




Fontanna di Trevi - chwila ochłody, sesja zdjęciowa i opuszczam stolicę, by udać się do najpiękniejszego miasta. Będzie to...





Wenecja! Wprawdzie nie nago i nie na gondoli, ale tramwajem wodnym dopłynęłam do tej włoskiej perły. Oczy łapczywie chwytały widoki, a uszy kierowały się w stronę przemiłej przewodniczki. Oj, nasłuchałam się - o dożach, co to funkcji nie chcieli objąć, bo rujnowało to ich majątek rodzinny; o gondolierach, którzy są najbogatszymi ludźmi, bo płacą podatki "na słowo"; o demokratycznym rozdzielaniu wody między bogatych i biednych (każdy dostawał sprawiedliwie po 2,5 litra); o niedoli dzieci, którym nie wolno mieć rowerków ani rolek; o psiakach, których poduszeczki są zdarte, bo w mieście nie ma trawy...
... i o słynnym Moście Westchnień, który jest mało romantyczny. Łączy sąd z więzieniem i tu po usłyszeniu wyroku przechodził skazaniec. Patrzył przez okienko i wzdychał...
Trudno rozstać się z tym miastem.




Może jeszcze Most Rialto. A gdzie Plac św. Marka?

Zaplanowana audiencja w Castel Gandolfo nie doszła do skutku, więc mogliśmy sobie pozwolić na dłuższą przerwę i napawać oczy widokiem jeziora Albano. Już wiem, dlaczego papieże uciekają w lecie i chowają się w miejscowym klasztorze.




Florencja - jedyna pocztówka z Mostem - Ponte Vecchio.

Asyż świętym Franciszkiem stoi, ale warto też zwiedzić urokliwe zaułki. Uwielbiam takie!






Jeszcze pocztówka z Padwy.  Po zwiedzeniu bazyliki i dotknięciu św. Antoniego usłyszałam, że wracamy na parking. Jakże to? Tu wykładał Galileusz! Tu studiowali Kopernik, Kochanowski, Zamoyski... Pobiegłam, zobaczyłam...
Na zdjęciu domniemany grobowiec legendarnego założyciela miasta - Antenona - doradcy króla Priama. A w drodze powrotnej na Placu Traw wśród kilkudziesięciu posągów znalazłam rzeźbę króla Sobieskiego. Ufff, chociaż tyle...
Czas kończyć wycieczkę. Przekonałam się, że istnieją naprawdę samotne domy wrastające w rządki winorośli i oliwek, z modlącymi się obok cyprysami i kołyszącymi się baldachimami pinii. Chętnie wrócę tu po smaki i zapachy Toskanii. Przecież pogłaskałam florenckiego dzika, a kto to zrobi, powrót ma zapewniony.



Zapraszam na kieliszek tradycyjnego chianti. Jeśli ktoś nie lubi wina (ale to przecież niemożliwe!), to może odrobina limoncelli? Prego:)






Pozostało jeszcze Monte Cassino, ale to miejsce zasługuje na odrębny wpis.