DOM Z PAPIERU



wtorek, 31 maja 2011

Koń na receptę

Myślę, że najwspanialszym prezentem dla milusińskich z okazji jutrzejszego święta będzie ... książka. Gdyby każdy z nas polecił dobrą, mądrą lekturę, mielibyśmy co czytać w czasie wakcji. Ja wypatrzyłam Konia na receptę i polecam wszystkim w okolicach 10 lat. Główną bohaterką jest dwunastoletnia Jagoda, ale są z nią mniejsi i więksi amatorzy konnej jazdy obojga płci. Świetny język, humor i pasja autorki zawiodą nas do najbliższej stadniny koni, a kto jeszcze bakcyla nie złapał, po lekturze spotkanie z kobyłą - gwarantowane! W kieszonce dołączono maleńką książeczkę, która zachęci dzieciaczki do podejmowania twórczych prób plastycznych i poetyckich.

Oto krótka notka ze strony Wydawnictwa DREAMS i ... galopem po książeczkę!

Koń na receptę
Agata Widzowska-Pasiak

Miłość do koni bywa lekiem. Przekonała się o tym grupa dzieci spędzająca wakacje na wsi w ośrodku hipoterapii. Między podopiecznymi a zwierzętami tworzy się silna więź. Szczególnie ważny staje się tytułowy koń na receptę, Szogun, którego chce odebrać stadninie jego właścicielka. Dzieci szukają rozwiązania. Rozbijają swoje skarbonki, zbierają w lesie jagody i grzyby. Piszą również wiersze o koniach, malują do nich ilustracje i próbują sprzedać swoje dzieła turystom. Czy ich wysiłki okażą się skuteczne, a zarobione pieniądze wystarczą na wykupienie Szoguna, by mógł nadal służyć ich niepełnosprawnym kolegom?

Koń na receptę to poruszająca opowieść o wielkiej sile przyjaźni, radzeniu sobie z przeciwnościami losu i satysfakcji ze wspólnego działania. Jednak przede wszystkim to historia o miłości pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem. Miłości, która niesie uzdrowienie.

poniedziałek, 30 maja 2011

O "Cukierniach..." było już wszystko

Nie lubię słodyczy, jednak permanentnie się odchudzam. Ale bez odbiegania od tematu, wracam do Gutowa. Przeczytałam i milczałam, bo entuzjazmu wykrzesać nie mogłam, a przykrości fanom sprawiać nie chciałam. Zatem - co było nie tak? Do połowy pierwszego tomu brnęłam, co rusz zerkając na drzewo genealogiczne. W końcu pokojarzyłam bohaterów. Później znowu myśli rozbieżne - od zachwytu nad drobiażdżkami wyciągniętymi z czeluści historii aż do złości. Bo po co pisać np., że kościół wybudowano w stylu romańskim, poświęcony w 1208 roku, o surowej bryle z kamieni i czerwonej cegły... i że stoi on ukosem do rynku? Czy to nie pompowanie objętości? Albo każda epizodyczna nawet postać przedstawiona jest pokolenia wstecz po mieczu i po kądzieli? Zdecydowanie wolę podejście amerykańskie, że wisząca na scenie strzelba powinna w którymś momencie wystrzelić. A tu cisza. No nic, czytam dalej. Otwieram oczy ze zdumienia - tu prawdziwych mężczyzn nie ma! Dookoła dzielne kobiety, które gospodarzą, rodzą, wychowują, a facet to tylko lowelas, bawidamek, nieudacznik, który pełni jedną funkcję. Nawet za klasztornym murem pociechę nieszczęśnicy daje druga kobieta. Oj, zapachniało mi feminizmem!
Jednak doceniając sprawne pióro i ogrom włożonej pracy, targana wątpliwościami, postanowiłam stanąć oko w oko  z autorką. Miałam nadzieję, że pani Gutowska-Adamczyk zapunktuje, rozwieje moje podejrzenia. I stało się. Okazała się miłą, uśmiechniętą, otwartą osobą. Pięknie nakreśliła historię budowania postaci w powieści. Próbuje je polubić i zrozumieć. W domu podkreśla ważność kobiety i dostrzega nieobecność mężczyzn w procesie wychowania. Wierzy w kobiety, matki, stąd projekcja takiego modelu w książce.
Nie obyło się bez zgadywania, co czeka łasuchów w trzecim tomie. Zatem motywem przewodnim będą francuskie rożki. A kto ciekaw, kim okaże się mumia z tajemniczym pierścieniem, będzie zaskoczony, że to nie........... Lilith! Chyba nie zdradziłam zbyt wiele?

piątek, 27 maja 2011

Spotkanie z poezją Jana od Biedronki

Czas i miejsce akcji: 22 maja, Sandomierz.
Wieczór poświęcony sylwetce i poezji księdza Jana Twardowskiego (1915-2006) pt. "Życie jak różaniec", które poprowadzi dr Waldemar Smaszcz z Białegostoku - historyk literatury i bliski przyjaciel autora "Znaków ufności". Podczas spotkania można będzie posłuchać prelekcji i wspomnień poświęconych zmarłemu przed pięcioma laty poecie w sutannie.

Tyle oficjalny komunikat. W rzeczywistości był to wieczór magiczny, przeplatany poetyckimi strofami. Uczta dla miłośników liryki księdza Twardowskiego. Na deser podano unikalne zdjęcia, nieznane teksty źródłowe, rękopisy, pocztówki starej Warszawy. Było to jedno ze spotkań, co przychodzą same.

Nie wystarczy być znawcą poezji księdza, trzeba jeszcze się z Nim zaprzyjaźnić, żeby z miłością snuć taką opowieść.

Od dzieciństwa z kochającą matką. Ks. Jan powtarzał: Miałem piękną i świętą matkę. Jej zdjęcie nosił zawsze w portfelu. Jej też zawdzięczał swój artyzm. Nie spełniłem żadnego z oczekiwań mojego ojca - powie kiedyś. Z tego okresu zachowało się jedyne zdjęcie małego Jasia. To fotografia umieszczona przez redaktorów "Kuźnicy Młodych". Stało się tak na prośbę gorliwych czytelniczek, które zagroziły bojkotem pisemka w przypadku, gdyby redakcja się nie ujawniła. No i pokazali się - jako dzieci! Żart okazał się dla nas zbawienny, bo wszystkie inne zdjęcia rodzinne z tego okresu przepadły.
Ławki, tablica, kreda - niewiele wiemy o szkole powszechnej. Chyba jej nie lubił, bo słowem nie wspomina. O gimnazjum - już tak. Tu przyszła fascynacja słowem - redagował "Promień Szkolny" i wspomnianą  "Kuźnicę...". W tejże debiut ukochanego poety - w numerze 32. wiersz pt. Skarga. Teksty również często żartobliwe. Chłopcy np. chwalili ministra za wprowadzenie tarcz szkolnych, bo dzięki nim mogli się dowiedzieć, do której szkoły chodziła upatrzona dziewczyna!
Czas szkoły to także oczarowanie przyrodą. Jaś spędzał wiejskie wakacje w Milanówku (a nie w Druchowie, jak podają źródła!). Tu rodziła się jego wrażliwość. Ot, ciekawostka: był zbyt delikatny i nie chciał na lekcji religii narysować diabła, dlatego pozbawił go rogów. Na pytanie księdza odpowiedział, że to samiczka.
Uważał wakacje za dni najlepsze i najmilsze, podarowane nam przez Pana Boga (trudno się nie zgodzić). Zanurzony w przyrodzie. Las wydawał się żywiołem bez końca i wracał doń w wielu późniejszych strofach. Bo w Polsce horyzont zawsze kończył się lasem (Mickiewicz). Mistyki Boga szukali w lesie poeci nizin, to charakterystyczne.
Nadchodzi trudny czas - wojna. Przypisuje się poecie Armię Krajową. W rzeczywistości nie był zaprzysiężony. Nigdy też nie wystrzelił - pistolet był jeden, a nas dziesięciu. Ranny, wycofał się.         Z bólem pisze, że wszyscy lepsi od niego zginęli. Dlatego został księdzem, żeby się za nich modlić. Powstanie stworzyło też poetę.
I przyszły wiersze nieśmiałe i bose, które zadziwiają prostotą i pięknością, naturalnie przemawiają. Można w nich zamieszkać, czuć się dobrze, a słowa czasem mało eleganckie chronią przed absolutną powagą. Jego poezja rozpoznawalna, bogata, jedyna w swoim rodzaju, "twardowska".
Długo by pisać. Choćby o pokrzywdzeniu miastem. Gdy był u wizytek, zwykł mawiać: "gdy ktoś się poślizgnął na progu, zatrzymywał się dopiero na ołtarzu, tak wizytki sprzątały". Znany wszystkim pokoik, w którym piec był listą gości, leżanka należała do pachołka króla Sobieskiego, a pozostałe meble to zaledwie sekretarzyk, stolik i klęcznik. Jeszcze urokliwe drobiazgi - osiołek, kubek z urwanym uchem, aniołki, drewniane ptaszki i chmary biedronek.

Święty Janie od Krzyża, kiedy pełnia lata
i derkacz się odezwał, głuchy odgłos łąki,
owieczka z dzwonkiem beczy, przepiórka szeleści,
rzuć mi malwę i nazwij Janem od Biedronki

Przyjaciel księdza opowiadał jeszcze o przyjaźniach, choćby o tej najważniejszej - z Karolem Wojtyłą (zaznajomił ich Wojciech Żukrowski w 1946 r.). Mało kto kojarzy nazwisko wieloletniego przyjaciela Jerzego Pietrkiewicza, o którym cisza.

Życie zamknięte jak różaniec...

A ja chciałam jeszcze słowo o prowadzącym spotkanie. Waldemar Smaszcz zapadł mi w serce nie tylko z powodu przyjaźni z księdzem. Podziwiam go za pasję i ciekawość. Że potrafił przez kilka lat zaglądać do antykwariatu, by upolować upragnione roczniki "Kuźnicy...". Że trzy lata zajęło mu dochodzenie, w jakim miejscu wakacje spędzał Jaś Twardowski. Że...
O wielu rzeczach nie napisałam, wszak nikt nie lubi czytać długich postów. Wystarczy, bo tylko my - oczytani analfabeci chlapiemy językiem.

Cytaty pochodzą z prelekcji, jak również z dwóch książeczek W.Smaszcza: Ks. Jan Twardowski, poeta nadziei oraz Ludzie, których spotkałem. Obie mam z autorskimi dedykacjami.

wtorek, 17 maja 2011

Książeczki dla zmęczonych

Bezczelnie leniuchuję. A co, należy mi się. Dwa książkowe wieczory. Jeden ze zdobyczą z krakowskiego targowiska próżności... - tylko czy Kaprysik. Damskie historie Mariusza Szczygła można nazwać książką? Raczej książeczką. Jednak cenną nie tylko z powodu treści. Powód główny to dedykacja od autora: "Bogusławie, aby nie obawiała się swoich kaprysików...". Że o uśmiechu, spojrzeniu i chwili żartobliwej rozmowy nie wspomnę. Cudnie ciepło w okolicach serca.
Kilka opowiadań o nadzwyczajnych zwykłych kobietach. Bo wcale nie mają mniemania, że robią coś wielkiego. Jedna w kilkuset zeszytach zaznaczała ślady codzienności przez pięćdziesiąt lat. Druga przyjeżdża systematycznie do fotografa i utrwala momenty życia w zmyślnych strojach. Jeszcze dwie inne przyjaciółki przez dziesięciolecia wymieniają listy. Fotografujący mnie mąż otrzymał radę, że może wystawić mi pomnik, jak zdarzyło się to jednej z bohaterek ... Niebywałe, jak można uciec od szarości! Po przeczytaniu chce się krzyczeć po Wojtkowemu: Róbmy swoje! Bez względu na to, czy ktoś dostrzega, czy wyśmiewa. Jeśli mamy chęć, trzeba być sobą i kropka.

Wieczór drugi
Zamówiłam książkę, a przyszła książeczka, najmniejsza z moich zbiorów chyba. Za to ile treści! I jakich?!
Ksiąg jestem niesyty - aforyzmy o książce zebrał Stanisław Stochel. Ujął mnie zapis, który dedykuję molom:
Lucius Annacus Seneca (4 p.n.e. - 65 n.e.) - Nadmiar książek powoduje roztargnienie. Skoro tedy nie jesteś w stanie przeczytać ich tylu, ile mógłbyś mieć, dosyć jest mieć tyle, ile przeczytasz...
Okazuje się, że problem stary jak świat.

Druga myśl też w sam raz dla nas:
Francois de La Mothe Le Vayer (1588-1672) - Książki nie mają właściwości róż; dlatego nie szukajmy  wciąż najświeższych.

Skok w czasie i Słowacki: Życie moje bardzo jednostajne i gdybym go sobie lekturą nie urozmaicał, nudne by było.

To może jeszcze Wyspiański: Mam pasję do książek i kocham się w książkach. Ja cierpię na tę nieuleczalną chorobę umysłową - pragnienia ciągłego pokarmu pisanego. Ja nie biorę... byle czego do ręki, ale te rzeczy, które wybiorę, które podejmuję do czytania bardzo kocham i upijam się nimi.

 Tak trzymać! Na zdrowie!

sobota, 14 maja 2011

Anioły Mądrego Życia

Dawno nie losowałam! Wyciągam kartę... I jest! Tym razem Anioł Różnorodności. Czytam:

Twoje życie to taniec, który ma wiele form. Są w nim i dobra i zła pogoda, i pokój i wojna, i odpoczynek i praca, i przyjaźń i wrogość, i dzień i noc. Jasność i ciemność należą do tej samej pełni. Zgoda na wielość i różnice przynosi spokój.
Twój świat to taniec, który ma wiele form. Tyle jest światów, ilu ludzi. Każdy inny i każdy w swoim świecie ma rację. Uznanie tej jednej prawdy, zgoda na różnorodność - uchroniłyby nas od niejednej wojny.
Nauczmy się ładnie różnić.

sobota, 7 maja 2011

Basia z Podlasia

Tak podpisuje się w książkowych dedykacjach Barbara Wachowicz - Pierwsza Dama Polskiej Literatury Patriotycznej. Nie umiem o Niej pisać inaczej niż wielkimi literami. Chociaż niekochana przez media, znana jest każdemu Polakowi (mam taką nadzieję!). A dlaczego telewizja Jej nie kocha? Bo tak działa wzajemność. Jako osoba inteligentna dostrzega lawinę bestialstwa lansowanego na łamach prasy i w telewizji - świetnego instruktażu dla bandytów. Ukochana przez Nią młodzież, uważana za wrażliwą i wartościową, w mediach jest wszechobecnym marginesem: narkomanów, bandytów, dewiantów. Gdyby piastowała stanowisko prezesa telewizji, nie traktowałaby telewidzów jako bandy potencjalnych debili. (na podstawie wywiadu Magdaleny Mędrzak)
Jak zaczęła się moja znajomość z tą ciekawą osobą? Najpierw przeczytałam Malwy na lewadach. Dawno temu w PRL-u jeszcze można było zobaczyć autorkę w telewizji. Wprawdzie tylko w wersji czarno-białej, nie fioletowej, ale osobę zapamiętałam. Potem wielokrotne powroty, gdy byłam spragniona wieści o wielkich Polakach.
Poza książkami - cudowne spotkania autorskie, gdzie mogłam nawdychać się polskości i pięknej mowy polskiej. Wypełnione po brzegi sale i słowa wypowiadane z pasją, sycące energią. Cytaty na podorędziu - takie fragmenty prozy przywoływane z pamięci! Chyłkiem notowałam - wszak do każdego nie dotrę.

Ojczyźnie miłej służ! - skąd te słowa?  Z hymnu harcerskiego autorstwa druhny Oleńki Małkowskiej.

Nie podaję ręki nikomu, kto nie zna imienia pradziadków z domu - słowaWańkowicza, gdy mowa była o gniazdowej świątyni, czyli rzecz jasna o domu.

Już za rok matura, ale za to całe życie bez logarytmów! - z listu Sienkiewicza. Przytoczeniem tego cytatu zaczynałam warsztat dla nauczycieli poświęcony dyskalkulii.

Naród zabijany musi się bronić, musi mieć siłę! Idzie po nią do Mickiewicza. - to Żeromski.

Uwaga, kobiety! - Chcąc zachować anielski charakter, kobieta nie powinna się niczym zajmować. Tak Sienkiewicz mówił do Maryni. Czy to jedno zdanie nie jest godne Nobla?

A na pytanie: Kogo kocha? - Sienkiewicz odpowiadał niezmiennie: Jeśli się kocham, to w języku polskim.

Rzędy krzeseł poprzetykane gdzieniegdzie dziecięcymi główkami, więc i je zauważa.
- Jaki napis na kamieniu wyrył Staś - bohater książki "W pustyni i w puszczy"?
- Jeszcze Polska nie zginęła... - dziewczątko odpowiada drżącym głosikiem. Brawa.

Do ukochanych wątków Barbary Wachowicz należy niewątpliwie Sienkiewicz. Na otwarcie wystawy Henryk Sienkiewicz - dla pokrzepienia serc przybywa z Anną Dziewanowską - prawnuczką pisarza. Smutne losy rodzinnego Oblęgorka. Tak, tak, wiemy. Dar narodu od 1900 roku. Majątku Sienkiewiczom nie odebrały władze okupacyjne, wyznaczyły tylko zarządcę. Dokonała tego dopiero nowa polska władza. Naród dał - naród odebrał - skwitowała prasa amerykańska. Po wojnie twórczość noblisty też "upaństwowiono", toteż rodzina została bez środków do życia. Obecnie zamieszkują rządcówkę obok pałacu. Od lat Hanka z Sienkiewiczów Dziewanowska próbuje przekonać stosowne władze do tego, by wpisać ją w poczet przewodników po domostwie pradziada (jest muzealnikiem z wykształcenia - etnolog). To co za granicami jest zaszczytem i nobilituje, że po zamku oprowadza potomek rodu mieszkającego tu niegdyś, w Polsce jest lekceważone i zbywane lakonicznie. Póki co, otrzymałyśmy z córcią zaproszenie na jazdę konną, bo w Oblęgorku powstaje stadnina "Pod Inflancką Kobyłą". Wiecie, że żaden z koni w Trylogii nie miał imienia? Za to pierwszy źrebak, który ujrzał świat w stajni pani Hani, otrzymał imię Tuhaj-bej. Z zaproszenia skorzystałyśmy.

Będę kończyć, choć temat - rzeka. Jeszcze fragment Cata - Mackiewicza dedykowany tym, którzy chcieliby nazwać twórczość noblisty ramotą:
"[...] lekceważący stosunek do największego nie tylko naszego, lecz światowego prozaika tych czasów, nabrał charakteru snobizmu. Jak jeszcze teraz czytam jakiegoś literacinę z lekceważeniem piszącego o Sienkiewiczu, to chce mi się powiedzieć: - Wpierw, aniołku, napisz choć jedno zdanie tak dobrze jak pisze Sienkiewicz, a potem wygłaszaj o nim sądy."

Czy dziś Sienkiewicz jest już niemodny? Kocham intertekstualność. Przeczytałam książkę Anny Szepielak Zamówienie z Francji. Nie mogłam odpuścić, jako miłośnik Prowansji, lawendy i wina. Wszak tam "Sienkiewiczem" mówi francuski ogrodnik - mały wielki rycerz zakochany w Ewie.

I już całkiem zamykam temat - w końcu dowiedziałam się z ust pani Barbary, dlaczego tak kocha fiolety. Bo to kolor wierności i pokory. Piękne!


Lawendowa Dama; obok z dumą - ja.

poniedziałek, 2 maja 2011

Lekcja patriotyzmu - odrobiona

Tyle patriotyzmu w mediach z okazji świąt majowych! Może w Dniu Flagi kilka słów o innym naszym symbolu narodowym?
Mazurek Dąbrowskiego - mimowolnie prostujemy się, łzy napływają do oczu. A ile razy zastanawialiśmy się, o czym? o kim? my właściwie śpiewamy? No jak - Dąbrowski to legendarny twórca Legionów we Włoszech, Czarniecki zawrócił z wojskiem, gdy kraj znalazł się w potrzebie, a Bonaparte przywrócił do życia polską ziemię. Czy tu w ogóle jest o czym mówić?
Pomyślałam o tym, czytając  J.M.Rymkiewicza Wieszanie, gdzie co rusz pojawiało się nazwisko Dąbrowskiego. Dlaczego nikt mi wcześniej nie powiedział, że to pół-Niemiec, który ponad dwadzieścia lat służył w armii saksońskiej i po polsku mówić nie umiał? Złożył przysięgę konfederacji targowickiej. Po epizodzie z Legionami od 1802 roku znowu służba włoska. Tam wstąpił do masonerii i został adeptem 29 stopnia rytu szkockiego. Przeciętny Polak niewiele wie o jego karierze wojskowej, a przecież współcześni mu nazywali go "Niemcem", "kondotierem" albo "Bernardem Weimarskim". Dwa razy był posądzany o zdradę. Dlaczego zatem trafił do hymnu? Może  li tylko dzięki przyjaźni z Wybickim?
Drugi nasz "bohater narodowy" - Stefan Czarniecki. Psychopata, barbarzyńca, mordował cywilów. I znów oddajmy głos współczesnym. Był przez rodaków znienawidzony! Jakim był dowódcą? Przede wszystkim najbardziej bezwzględnym polskim wodzem XVII stulecia. Jego wojska regularnie łupiły współobywateli, mordowały jeńców. Z łupów i okupów za jeńców zgromadził wielki majątek. Nie bez wpływu na jego psychikę był początek służby w słynących z bestialstwa oddziałach lisowczyków. Nie odebrał żadnego wykształcenia, pochodził z niezbyt bogatej rodziny - może to też miało wpływ na sposób postępowania. Kozacy długo będą pamiętać wroga, który wsławił się krwawymi pacyfikacjami na Ukrainie. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie podległe jednostki utrzymane w żelaznej dyscyplinie, gdzie dowódca nie wahał się stosować okutnych kar. Deklaracja żołnierzy, że dla ratowania ojczyzny nic ich nie zatrzyma, odwołuje się do historii z XVII wieku, kiedy Czarniecki przeprawił się z Jutlandii na wyspę Als, czyli do Danii, a nie do Polski. Był uczestnikiem kampanii duńskiej, ot co (Pamiętniki Paska). Ponawiam pytanie - dlaczego trafił do hymnu?
Odpowiedzi brak.
Różne drogi Polaków kierują nas w stronę Napoleona. To bardziej wódz niż człowiek. Za namiastkę państwowości zapłaciliśmy krwią tysięcy rodaków. Stracone nadzieje, represje, kazamaty, wzmożony terror po klęsce kampanii napoleońskiej - to cena wierności Bonapartemu.
Sam Wybicki uchodził za radykała. Dążył do ulżenia doli chłopów. Widział anarchię tłumów w czasie Insurekcji, czego ślady są w pozostawionych pamiętnikach. Gdy po bitwie maciejowickiej Kościuszko - według propagandy - wyrzekł słowa o końcu Polski, reakcją były słowa Wybickiego: Jeszcze Polska nie umarła...
I teraz - co skłoniło Wybickiego do wyboru postaci tych, a nie innych? Trzy żyjące wówczas - Dąbrowski, Kościuszko, Bonaparte i jedna nieżyjąca - Czarniecki. Z tych tylko Kościuszko cieszył się niezachwianą reputacją. Dlaczego nie wybrał jego? Albo Żółkiewskiego?
[Dla pełnego obrazu - Kościuszko pojawia się w rękopisie, ale  dopiero w szóstej, mniej znanej zwrotce.]
Spory o to, która z pieśni - poczynając od Bogurodzicy, a na Rocie kończąc - powinna zostać hymnem, toczyły się w okresie międzywojnia. Nie tak dawno.

Według mnie hymnem mogła zostać Rota. I już.