DOM Z PAPIERU



sobota, 31 grudnia 2011

Wczoraj, dziś i jutro

Tak sobie siedzę i myślę. Podsumować, ale co? W życiu zawodowym i osobistym - mała stabilizacja. W czytelniczym - rewolucja. Bo od bloga wszystko się zaczęło. Podglądałam Was od lat i nagle decyzja, że ja też tak chcę! Stało się. W lutym minie rocznica od początku istnienia mojego "papierowego domu". Tak dla równowagi zamieszczam czwartą fotkę, która sklejona z panoramicznym zdjęciem z czołówki da wyobrażenie o moim książkowym zakątku. Wiele się nie zmieniło, jedynie zapełniły się półki. Od dwóch lat zapisuję tytuły, które się rozsiadają w biblioteczce. Chciałam odeprzeć zarzuty rodziny, że tylko książki... No i wyszło szydło z worka. W roku 2011 wprowadziło się do mnie 306 książek! Chyba sporo, jeśli wziąć pod uwagę, że nie podjęłam współpracy recenzenckiej i wszystkie są "zdobyte"  własnym sumptem ( kilka prezentów, reszta kupione tu i ówdzie, głównie przez allegro i empik). Nie martwię się nadmiarem i nieprzeczytaniem większości, bo do emerytury mam bliżej niż ktokolwiek z Was, a naliczenia ZUS są żałosne. Oby na chleb starczyło, ale czytać będę miała co! Zresztą moje powiedzenie to "dzieci i książek nigdy za dużo". Czekają m.in.: S.Marai, S.Oksanen, J.Dehnel, A.Kościów, M.Łozińska, M.Szabo, K.Mansfield, F.Goetel, A.F.Ossendowski, T.Terzani... i mnóstwo dzienników/biografii/reportaży (rozpoznajecie swoje wpływy?). Tylko czasu sobie życzyć.
Ponieważ to blog głównie książkowy, przy tym temacie zostańmy. Bardzo lubię dzisiejsze spacery po blogosferze i podsumowania czytelnicze. Skusiłam się na swoje.

Moja najlepsza tegoroczna dziesiątka:

1. D.Setterfield Trzynasta opowieść
2. M.A.Shaffer, A.Barrows Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek
3. W.Łysiak Empireum
4. D.de Vigan Ukryte godziny
5. B.Urbankowski Czerwona msza
6. S.Rawicz Długi marsz
7. A.Bennett Czytelniczka znakomita
8. T.Oleś-Owczarkowa Rauska
9. Z.Miłoszewski Ziarno prawdy
10. M.J.Chodakiewicz (red.) Złote serca czy złote żniwa

Rozczarowania roku:

1. J.Bator Piaskowa Góra
2. E.Gilbert Jedz, módl się, kochaj
3. J.Wiśniewski Bikini
4. P.Simons Jeździec Miedziany
5. A.Patchett Belcanto
6. M.Atwood Rok Potopu
7. P.Evans Stokrotki w śniegu
8. E.Szałek Sen Zielonych Powiek
9. J. Picoult Bez mojej zgody (i reszta)
10. D. Lessing Piąte dziecko

Mam nadzieję, że te najlepsze są jeszcze przede mną. Pomożecie?

Wszystkim Gościom "papierowego domu" składam życzenia - niech będą udane Wasze podróże po lekturze w 2012 roku:)

piątek, 30 grudnia 2011

Karpowicza portret wielokrotny

Joanna Roszak W cztery strony naraz. Portrety Karpowicza

Co sądzić o człowieku, o którym mówią: ostatni poeta niemożliwy, marzyciel z czwartego wymiaru, ekstremista awangardy, poeta najdziwniejszy z dziwnych, Wielki Syntetyk języka, Einstein poezji, poeta osobisty, samotnik z Oak Park, Tymek odwrotny...

Nic, tylko siąść i czytać.
Otwieram tom Joanny Roszak, składający się z rozmów i wspomnień o Tymoteuszu Karpowiczu. Wyłaniający się bohater jest skomplikowany, jakby niedzisiejszy.  Interlokutorzy zafascynowani poetą zgadzają się, że był wrażliwy i uczuciowy, perfekcyjny i heroiczny, uparty i niezależny, surowy, ale sprawiedliwy, nigdy się nie mizdrzył... Podkreślają atrybuty przyjaźni, jakimi niewątpliwie były pasjonująca przygoda intelektualna i głębokie zaangażowanie emocjonalne.
Najpierw jednak chłonę a, b, c...

Urodził się w 1921 roku w Zielonej koło Wilna. Nie ukrywał nigdy chłopskiego pochodzenia. Wcześnie przejął trud utrzymania rodziny. Trud podwójny, bo chłopiec pozbawiony lewej ręki, uczył się sprawnie posługiwać narzędziami.  Litewski chłop, który ze wszystkim da sobie radę - śmiał się wielokrotnie.        W przyszłości sam urządzał kolejne domy i ogrody. Stały się one obszarami eksperymentów i doświadczeń, jednocześnie będąc dowodami na pokonywanie własnych słabości.
Samouk wysoko postawił sobie poprzeczkę. Po wojnie na krótko zatrzymał się w Szczecinie, później wybrał Wrocław. Tu przeżywa złote lata. Praca na uczelni, entuzjastyczne recenzje pierwszych tomików. Ambitny, oczytany asystent, piszący godne uwagi wiersze - mówią. W redakcji "Odry" zasiada niczym Jan Chrzciciel - promuje najmłodszych, wprowadza ich do cechu. Oceniał, pomagał, drukował. Jego ślady widać w twórczości K.Miłobędzkiej, S.Barańczaka. Rafał Wojaczek złożył mu hołd dedykacją - Mistrzowi słowa polskiego. Będą o nich mówić "karpowiczątka". Był reżyserem naszej świadomości - stwierdzi po latach jeden z poetów. Uczył, jak postępować z językiem. Zwracał uwagę na środki wyrazu, przede wszystkim na słowo. Mówił własnym tonem, nie wyrażał gromadnych doświadczeń. Jego twórcze przykazanie brzmi: Nie piszemy dla kogoś. Piszemy dla siebie! Tylko dla siebie. Wtedy dopiero jesteśmy wolni. Definiując poezję, chętnie przytaczał słowa Carla Sandburga: Poezja to dziennik życia zwierząt morskich, które chodzą po ziemi, a chciałyby latać. Jak wiele te słowa zdradzają! I próbka jego poezji:

Ominąłem język ojczysty
W wieży Babel
wymieniłem rzecz czarnoleską
na syntezę mowy

I jego credo: Bez odnowy języka nie da się odnowić wyobraźni poetyckiej. Zaliczany jest do grona poetów lingwistów, choć sam bardzo nie lubił tego zaszufladkowania.

To jednak nie koniec jego życiopisania. W 1972 roku ukazuje się kontrowersyjne Odwrócone światło; chwilę potem Poezja niemożliwa - rzecz o Leśmianie; dramaty zebrane. Trudne, inne, niezrozumiałe? Teraz mówią o nim: intelektualny poeta nie ma nic do powiedzenia!; wielkie rozczarowanie; w Polsce zrobił, co mógł, więc ucieka przed niespełnieniem. Zapętlił się życiowo i artystycznie...

Karpowicz wybiera Amerykę i los Norwidowy. Odtąd swoje życie będzie stylizował na dolę autora Vade-mecum. Będzie szył ten los z niezrozumienia, odrzucenia, wygnania, poszukiwania. Jednak żył, tak jak chciał. Pisał dla siebie, do szuflady (jak Norwid). Jego jedyną ojczyzną stały się hermetyczne, poetyckie eksperymenty (to znów mit Norwida).
Zaczyna się trudny, ale jakże barwny amerykański okres. Praca na uniwersytecie, działalność na niwie kulturalnej. Tu - chyba najważniejsze - międzynarodowe konferencje, a rolach głównych: Norwid oczywiście, ukochany Leśmian i Przyboś.
A w życiu prywatnym? Nasz poeta do końca kreował jedność swojego życia i dzieła. Całe swoje życie przerabiał na kształt poetycki - napisał o Przybosiu, ale i o sobie przecież. Zatem okopał się w swojej intelektualnej twierdzy. I to dosłownie. Świadomie budował Okopy Świętej Trójcy. Pierwszy wał stanowił tańczący płot, po przekroczeniu którego goście musieli przedzierać się przez malinowy chruśniak. Drugi system obrony to ściany domu, niewpuszczające do środka światła. Trzecim elementem systemu samoobrony były legendarne fiszki - zapisy, papiery, wycinki... Cały świat tekstów. A wokół kartoteki ściany obudowane półkami z ośmioma tysiącami książek, z których każda była dla właściciela rozbudowaną fiszką.  Żył wśród cytatów. Czego dotknął, zamieniał w literaturę. Bał się postawienia kropki i właściwie wydał za namową przyjaciół już tylko jeden tomik poetycki Słoje zadrzewne (w finale Nike przegrał z poezją Różewicza). W domu w Dębowym Parku mieszkał z Marylką - szarą myszką, która pewnie dobrze czuła się w cieniu wielkiego męża, nie absorbując sobą otoczenia. Po jej śmierci już tylko trwał. Przeżył ją o rok. Przyjaciele opisują jego wygląd w ostatnich dniach: Ma teraz długie, siwe włosy i brodę, nie myje się i nie sprząta. Wygląda jak Norwid.

Mam wrażenie, że poeta nie powiedział jeszcze wszystkiego. Norwidowy los to również czekanie na późnego wnuka, odbiorcę, dla którego jego wiersze kiedyś okażą się olśnieniem. Warto przywrócić Karpowicza czytelnikom.

Zafascynował mnie ten poeta i człowiek. Co może zadziwić? Podobał mi się coraz bardziej w miarę upływu lat - że kochał i cenił tych samych poetów, że potrafił żyć po swojemu, że dążył do absolutu, że był erudytą, że  cenił słowa jako wartości... Oj, dużo tego.  Tak wiele, że zamówiłam książkę Spychalskiego i Szody Mówi Karpowicz. Będę chciała dotrzeć do poezji. Z okazji 90. urodzin w grudniu ukazał się pierwszy tom utworów wybranych.




Wszystko to dzięki Kasi - mojemu dobremu duchowi z Irlandii - która zabawiła się ze mną w mikołajki. Zgodnie z przewidywaniami był to jedyny książkowy prezent pod choinką. Właściwie to podwójny, bo zawitał też do mnie Krzysztof Kotowski, jakiego nie znacie. Bardzo liryczny. Przesyłka okraszona pięknymi, ciepłymi słowami, które wędrują do raptularza jako zakładka. Kasiu, dziękuję:)))


Wszystkie cytaty pochodzą z książki lub dołączonego filmu: Joanna Roszak, W cztery strony naraz. Portrety Karpowicza, Biuro Literackie, Wrocław 2010

piątek, 23 grudnia 2011

Tuląc świętość świąt

Pusty rynek. Nad dachami.
Gwiazda. Świeci każdy dom.
W zamyśleniu, uliczkami,
Idę tuląc świętość świąt.

             - Boże Narodzenie, Joseph von Eichendorff


Kochani, życzę Wam pięknych Świąt. Bogu-sława

niedziela, 18 grudnia 2011

Tam, gdzie bezczelnie czysty błękit nieba...

Wiecie, dlaczego ZIMY w tym roku nie będzie? Bo LATO wzięło łapówkę.
No, skoro zimy nie będzie, Kretowi udało się wyciągnąć mnie z papierowej gawry. Wyruszyłam z nim do Egiptu. Po wcześniejszej podróży do Indii - bez wahania opuściłam słowiańską skorupkę.

Jarosław Kret Mój Egipt. Przygoda nie pyta o adres

Lądujemy w Kairze - mieście nieprzewidywalnym. Hałas, upał, kurz, bałagan, miliony samochodów. Chaos i piekło dla Europejczyka. Na ulicach pozorne bezprawie - każdy jedzie dokąd chce, zero przepisów. Każde auto ma wgniecenia, a jednak "rozbitkowie" wyciągają przyjazne ręce, pomagają, rozstają pogodnie. To takie niepolskie!
Nie trzeba wyjeżdżać poza miasto, by poczuć historię. Piramidy zaglądają do okien. Nie tylko one inwigilują przybyszów. Tu każdy wie, że gdzie dwóch Egipcjan, tam trzech z nich jest policjantami. Drugi stopień urzędniczej pychy to administracja. Wszystko dzieje się "bukra" - powoli. Biurokratyczne formalności to góra  władzy - starania, pukania do drzwi, wyczekiwanie, umizgi....  Na nic nie zdała się nawet niezawodna broń Jarosława - słynne przenikliwe  spojrzenie w kolorze dżinsu. Może teraz jest inaczej, bowiem w książce przeplatają się relacje i wspomnienia obecne, jak również z czasów, gdy autor studiował orientalistykę.
A zmienia się wszystko, przeważnie na gorsze. Dziś straszą luksusowe kurorty nad Morzem Czerwonym, a jeszcze w latach dziewięćdziesiątych był to raj dla turystów z plecakami. Aktywnie odpoczywali, zwiedzali, uczyli się. Można było zjeść smażone kolorowe rybki dopiero co wyłowione na rafie koralowej. Sama rafa porównywana była do rajskich ogrodów, nazywana rozpustą przyrody czy esencją piękna natury. Pływało się pod wodą w koszulce, bo podziwiając rafę, zapominało się o bożym świecie, a słońce poprzez wodę mogło opalić plecy! Dziś miejsce to przeobraziło się w betonowo-kamienne, rachityczne pobojowisko z błądzącymi niedobitkami kolorowych rybek. Synajskie miejscowości wypoczynkowe to także miejsce działania "klątwy faraona". Nie trzeba jechać i rozgrzebywać grobowców. Wystarczy wykupić all inclusive i spędzać czas pomiędzy uginającymi się od egzotycznego jadła stołami a leżakiem na plaży. W międzyczasie zaordynować sobie kilka darmowych drinków, za kilka godzin powtórzyć, potem jeszcze... i  po kilku dniach zostają częste wizyty w ubikacji. Nie zostawia autor suchej nitki na "odpoczywających" w ten sposób rodakach. Prawdopodobnie trzeba będzie niedługo zamknąć piramidy z braku chętnych do zwiedzania.
Dużo takich zauważeń, zaciekawień. Na przykład o wielbłądach, które najczęściej lądują na talerzach. O fajce wodnej, którą się pije, a nie pali.  O kolorowym spektaklu na górze Synaj. Autor obala też mit o polskości gołąbków, odkąd został poczęstowany narodową egipską potrawą - "gołębiowate" gołąbki to farsz zawinięty ... w gołąbka. U nas trudno zjeść symbol pokoju czy Ducha Świętego, więc używamy liści kapusty. O kulinariach w książce sporo. Tu jedzenie doprowadza podniebienie do amoku, a zmysły do ekstazy. Tak pisać to chyba tylko facet potrafi.
Książka barwna, orientalna, bardzo autorska. Oba człony zasadne w tytule, bo jest tu Egipt - kraj o różnych obliczach, ale też Egipt Kreta, z jego oglądem, opiniami, wyłowionymi skarbami. Najlepszą i najkrószą recenzję napisała Beata Pawlikowska: Od chałwy przez harem aż po haszysz. Wszystko tu jest.

Byłam, widziałam, rozmawiałam, wysłuchałam.
Targi Książki w Krakowie.

niedziela, 11 grudnia 2011

Z raptularza

To nie tak, że czytam tylko wyjątkowe książki, że wszystkie mi się podobają. Bywało różnie, jednak te niezbyt pochlebne recenzje zapisywałam w papierowym raptularzu, który powstaje równolegle do bloga. Gdy przeczytałam recenzję Piątego dziecka u guciamal, postanowiłam wypowiedzieć się tutaj, co właściwie mam książce do zarzucenia. Zatem wprowadzam nową etykietę - tytułową - pod którą mogą ukrywać się kontrowersyjne opinie. Może ryzykuję. No cóż. Zdarzało mi się, że wypowiadałam się u kogoś, a potem spadały gromy na moją głowę, sprawiając przykrość gospodarzowi. Cytowano moje słowa na innych blogach i chór wypowiadał się na temat mojego beretu, z czego zrobiony i w jakim kolorze. Niech się dzieje tutaj.

Doris Lessing Piąte dziecko
Powinnam chylić czoła przed twórczością noblistki. Ale nie. Książka smutna i dziwna. Dobro opisać najtrudniej. Tylko zło jest ciekawe. Gdy nie mogę znaleźć klucza interpretacyjnego, to zastanawiam się nad adresatem i celowością napisania utworu.  Po co i dla kogo powstała ta książka? Dla feministek, które nie kochają tradycyjnej rodziny. Książka krzyczy: Kobiety! Po co rodzić dzieci, marzyć o szczęśliwej rodzinie?! Tą drogą daleko nie zajdziecie! Los zabierze wam wszystko!
Para marząca o licznej i uśmiechniętej rodzinie pokazana jest jako dziwacy. Ba! Nawet pasożyty! Nie budzą sympatii - ojciec odsuwa się od chorego dziecka, odmieńca, a matka od całego świata. Innej drogi nie ma.. 
Czytałam z oporami. Jestem po oligo..., a nie potrafiłam zdiagnozować stanu/ choroby Bena. W końcu poddałam się, że to tylko literacki potworek, żeby wystraszyć kobiety. Bo kolejne dziecko okaże się takim stworzeniem, które doprowadzi do rozpadu rodziny; odwrócą się wszyscy. Znikąd pomocy - ani lekarz, ani pedagog - nie znajdą źródła odmiennosci, a potwór namacalny i groźny dla otoczenia istnieje. Nic mi nie dało przeczytanie tej książki. Wpadłam tylko w depresyjny nastrój. Lepiej jej nie czytać wcale.

W ramach DKK jeszcze raz musiałam sięgnąć po książkę Doris Lessing. Musiałam - słowo oddaje mój zachwyt. Apetyt nie wzrósł mimo entuzjastycznych recenzji. Literacki Nobel, a ja nic. Ot, durna...
UWAGA! SPOILER!
Dobrze, że Ben zginął, bo nie będzie trzeciej części. To chyba najkrótsza recenzja.
(książka ma kilka lat, to pewnie mogę nawiązać do zakończenia?)
Ponadto uwagę zwróciła fatalna edycja. Roi się od błędów ortograficznych! - s. 29 stróżka śliny spłynęła mu na brodę; s.119 zdjęła z pułki plastikową butelkę; s.138 wywarzono drzwi...
A to nas PIW uraczył!
Dostało się też Polakom. Na s. 22-23 czytamy:
Oprócz Bena na farmie pracowali Polacy, głównie studenci. [...] Kiedy chłopak spał, jeden ze studentów, którzy tak lubili śpiewać i żartować, ukradł jego pieniądze.
To by było na tyle.


Zdjęcia okładek z Internetu.

niedziela, 4 grudnia 2011

Piękne czasy i piękne kobiety

Sławomir Koper Wpływowe kobiety Drugiej Rzeczypospolitej

Wiedziałam, że to się tak skończy! Tylko zajrzałam, żeby napisać o Lilce z Kossakówki i ... przepadłam. Planowałam lekturę dopiero pod choinką, a tu kradłam chwile, żeby połknąć choć jeden rozdział. A to dnie i noce pani Marii, za chwilę Rodziewiczówna na włościach, potem Nałka zafascynowana sobą i światem, skandalizująca Krzywicka, odmienna Komornicka, muzy Witkacego...
Koper - historyk obyczajowości - ściąga je z piedestałów i ukazuje w domowym zaciszu, "w szlafroku i w kapciach". Opowiada zajmująco, ze swadą. Taktownie krąży po prywatnych salonach, zaglądając czasem i do alkowy, ale uchyla kotary na tyle, na ile chcieliby sami pokazujący. Połączył zręcznie różnorodne źródła informacji. Znane mi są doskonale dzienniki Dąbrowskiej, Nałkowskiej, Kowalskiej, Iwaszkiewicza, jednak tu kunsztownie zaprezentowane fragmenty czyta się z przyjemnością. Według mnie największym atutem książki jest popularyzacja historii. Dla zawiedzionych, czyli kochających daty, fakty, nazwiska, dokumenty, autor pracowicie spreparował odniesienia bibliograficzne. Ja też zasiadłam do zakupowań poszukiwań i z listy trafiły już na moje półki:
- A.Garlickiego Piękne lata trzydzieste,
- A.Grzymały - Siedleckiego Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim,
- L.Malinowskiego Miłości marszałka Piłsudskiego.
Wiele niedostępnych z powodu zaporowych cen, jak chociażby święcące triumfy książki M.i J. Łozińskich. Za rok, może dwa...


Tu powinnam skończyć pisanie posta. Niestety, tak się nie dzieje. Po zamknięciu książki duchy Dwudziestolecia nadal snują się po zakamarkach domu z papieru. I cisną się na usta pytania. Czy zawsze tak było? Czy każda znana postać wiodła tak nienormowane życie, pełne skandali i afer? Czy nie było kochających się małżeństw, żyjących w jednym związku, bez konwersji, bez skłonności biseksualnych? Czy takie życie opisane byłoby nieciekawe?
Kto bywa częstszym gościem na moim blogu, orientuje się nieco w moich poglądach i uznawanych wartościach. Spodobało mi się użyte ostatnio przez Rafała Ziemkiewicza określenie "nowoczesny endek" i bardzo mi po drodze w tym kierunku. Jeśli endecja i Dwudziestolecie, to i Roman Dmowski. Co on ma wspólnego z tym postem? Ano ma.  Onegdaj miał się zakochać w Marii z Koplewskich Juszkiewiczowej. Niestety, bez wzajemności. "Piękna Pani" - jak ją nazywano - została żoną Piłsudskiego. Dmowski nigdy już nie związał się z żadną kobietą. Oddał swoje życie polityce i Polsce. Nie omieszkałam spytać pana Sławomira Kopra, czy - biorąc pod uwagę zainteresowanie epoką - mogę liczyć na opisanie mojego idola? Z uśmiechem odparł, że nie. Szkoda. Chętnie widziałabym połączenie jego gawędziarskiego stylu z biografią innych znamienitych osób. No to poczekam.

Sławomir Koper, Wpływowe kobiety Drugiej Rzeczypospolitej, Bellona, Warszawa 2011
http://www.slawomirkoper.pl/