DOM Z PAPIERU



sobota, 19 stycznia 2013

Warto marzyć

W grudniu po raz pierwszy odważyłam się książkowo pomarzyć i stało się. W końcu wiem, jakie to uczucie, gdy otrzymuje się w prezencie książki. Najbliżsi się spisali, a czasem marzeniom trzeba dopomóc, co niniejszym czynię.
Oczy radują kresowe wspomnienia Pawełczyńskiej. Korci Dziedzictwo Wybranowskiego (Dmowskiego). Koniecznie muszę przeczytać Kompendium patriotyzmu. A przy okazji zamówienia wypatrzyłam Zakazaną historię. To trzy tomy różnych autorów, których teksty mają usunąć białe plamy w najnowszej historii Polski. Tematy nie są nagłaśniane z różnych powodów. Poznałam np. prawdziwą historię Oskara Schindlera, dowiedziałam się, dlaczego Stalin był antysemitą i czy Piłsudski zlecił zabójstwo generała Zagórskiego... Świetny cykl.
Prezentowałam ostatnio Dom Starowieyskiej - Morstinowej i pod wpływem lektury dokupiłam tejże autorki Patrzę i wspominam. Przeczytałam też z przyjemnością rozmowę z Małgorzatą Braunek. Weszłam w biografie. Aktualnie czytam Katarzynę Wielką, ale ze względu na objętość i sposób pisania (to nie powieść, po której się ślizga), opinia pojawi się nie wcześniej niż w lutym. Wciąż przede mną wytęsknione spotkania z poetami - Wierzyńskim i Broniewskim. Będzie też pierwsze podejście do Holewińskiego, a Przebiśniegi kojarzą mi się z ulubioną porą roku (chociaż tu nie o takie skojarzenia chodzi).
Na chwilę uwagi zasługuje William Styron i jego esej o depresji Ciemność widoma. Maleńka rzecz, a piękna. Nie ukrywam zainteresowania tematem, choć dużo o nim w moim papierowym raptularzu. Tytułowy oksymoron celnie oddaje zawartość. Autor odkrywa widoki "obszarów smutku i cieni bolesnych". Zdaje sobie sprawę, że cierpi na poważne zaburzenia depresyjne i szarpie się beznadziejnie. Mówi o całkowitym braku akceptacji samego siebie, o poczuciu bezwartościowości, lukach w pamięci, panicznym lęku, nastroju przejmującego smutku, bolesnym odrętwieniu... Śledzimy ewolucję  choroby z naiwną nadzieją na ustabilizowanie i wiarą w wartość psychoterapii czy działanie leków przeciwdepresyjnych. Styron zdaje sobie przy tym sprawę z faktu, jak trudno opisać słowami te stany. A przecież to pisarz! Wspomina innych pogrążonych w tej chorobie, więc trafiają na karty Albert Camus czy Romain Gary. Później serwuje nam swoisty apel poległych, wyliczając z nazwiska tych, którzy sobie z dominującym mrokiem nie poradzili: Vincent van Gogh, Virginia Woolf, Sylvia Plath, Jack London, Ernest Hemingway, Siergiej Jesienin, Tadeusz Borowski, Władimir Majakowski... - można ciągnąć jeszcze długo.  Przełomem jest wieczór, gdy i do Autora trafia myśl, by przestać uciekać i uwolnić się od cierpienia... Relacja ze zmagań z chorobą może być użyteczna dla innych, taką nadzieję ma autor. Kończy zdaniem Dantego:
[I oto] wyszliśmy znów zobaczyć gwiazdy.

sobota, 12 stycznia 2013

Dobre, bo podkarpackie

Patrzę na zdjęcie kapliczki, przy której doszło do "deprawacji" dzieci. A było to tak.
Oto bowiem, podczas gdy dzieci szły - jak zawsze na spacerze - znudzone i niechętne, okutane w harasowe chustki, ciepłe majtki, kamasze i berlacze - z tyłu usłyszały śpiew. Zatrzymały się, by zobaczyć, kto śpiewa, i zobaczyły człowieka, który zataczając się od rowu do rowu zbliżał się ku nim - śpiewając na całe gardło. Pani Gracka od razu  wyczuła niebezpieczeństwo. Trochę straciła głowę, każąc dzieciom to iść szybko naprzód, to zawracać. A tymczasem wesoły śpiewak zbliżał się wyciągając coraz głośniej swoją pieśń, której teraz każde słowo było doskonale słyszalne i zrozumiałe. I oto jasno, dobitnie, na cały głos wykrzyczana wpadła w dziecinne uszy zwrotka, która wryła się w ich pamięci po wszystkie czasy: "Każdy się ze mnie wyśmieje, że mi wiater w dupę wieje..." Pani Gracka jęknęła. Stało się. Dzieci usłyszały brzydkie słowo. Zostały zepsute i moralnie zdeprawowane.
Czytam z niedowierzaniem. Czy to możliwe, że jeszcze niedawno świat wyglądał tak inaczej? Takich obrazków, anegdot co krok dostarcza mi książka Dom Zofii Starowieyskiej - Morstinowej. Od czego zacząć? Od autorki? Od miejsca? Może jednak tytułowy Dom, istniejący w rzeczywistości nad urwistym brzegiem rzeki, w prześlicznym podkarpackim kraju. Na trzystu stronach konsekwentnie pisany wielką literą. To dom-budynek, ale też żywy i ruchomy, płynny i zmienny, i to zarówno w części budynkowej, jak i w stylu życia.  Obserwujemy więc historię jego przemian, jego rośnięcia. W Baszówce zamieszkują  po ślubie państwo Emilia i Władysław Zabielscy. Tu przychodzą na świat kolejne dzieci, a opowieść poznajemy z ust najstarszej córki - Halinki. Życie domu przesuwa się leniwie na taśmie czasu, która przenosi nas z pory roku na kolejną, od święta do święta, od wizyty do wyjazdu... Z sympatią patrzymy na panią Emilię, której energiczne, ruchliwe usposobienie wprawiało ściany dworu w taniec. Jej kwiecisty pokój był miejscem wieczornych czytań i romantycznych emocji dzieci. Był jednocześnie gabinetem ministra finansów. Pan Władysław wiódł życie samotnika i uczonego w swym rezerwacie, zamknięty w bibliotece-sanktuarium, w królestwie papieru. Rzadko był niepokojony i to już w przypadku najwyższej instancji. Tak jak wtedy, gdy musiał skarcić synów, którzy na spacerze w worku "sturlali" z górki nielubianego pedagoga. Dostali wtedy publiczne pasy, musieli przeprosić, ale niedoszły nauczyciel posadę stracił za brak umiejętności radzenia sobie w takich sytuacjach. Ojciec rodziny naukę cenił, a historię w szczególności. Dzieci uwielbiały, gdy czytał im powieści, później po wielokroć odtwarzane w zabawach. I gdy zdarzyło się, że w kłótni szukali obelżywych słów,  Józik powiedział do Macieja: "Ty Mazarynie". Usłyszawszy to pan Władysław czuł się podniesionym na duchu. Uznał to za dowód, że kultura przenika do ich umysłów, o których sądził, że są zajęte wyłącznie końmi. Od tej chwili jaśniej patrzył w przyszłość synów.
Ale wróćmy do Domu. Dzieci rosły, pomnażał się sztab pedagogiczny, więc budynek był za mały. Wciąż coś dobudowywano, remontowano. Osiemnaście pokoi  nie wystarczało, jeśli szeregu z nich, tych od południa, największych, nasłonecznionych, nie używano. Rodzina gnieździła się w maleńkich, północnych pomieszczeniach. Utrzymanie domu, saloników "pod gości" dawało prestiż, było sprawą pozycji, wyboru środowiska. Bo to, czego się obawiano straszliwie, to była deklasacja! Zwłaszcza łatwo było zdeklasować się kobiecie, chociażby przez podjęcie pracy czy samotny spacer. Bo skoro pracuje, to znaczy, że nie ma pieniędzy. Podobnie samotna przejażdżka świadczy o braku funduszy, by zatrudnić damę do towarzystwa. Ktoś, kto zarabia, jest biedny! - dociera do mnie niebywały komunikat.
Ze zdumieniem czytam o wartościowaniu człowieka wedle jego stopy życiowej (nie dlatego, że dziś tak nie jest, tylko że się o tym głośno na salonach rozprawiało). Ślub oficera nie był możliwy bez kaucji, która gwarantowała odpowiedni poziom życia przyszłej rodziny. Doprowadzało to często do zjawiska "złoconej nędzy". I tak dalej...
Przez wiele lat książka była jedyną prawdziwą o życiu normalnego dworu. Powstawała w latach pięćdziesiątych, czyli wtedy, gdy prowadzony był obrzydliwy, zmasowany atak na panów, którzy nieludzko ciemiężyli chłopów i fornali. Mamy zatem obraz dworu inny niż oficjalny. Nie ma wątpliwości, że pani Zofia (bo to ona wspomina dzieciństwo, nadając sobie i innym członkom rodziny wymyślone imiona, a Bratkówkę zamieniła w Baszówkę) była zmuszona dokonać autocenzury, by powieść w ogóle ujrzała światło dzienne. Podobnie jak nie mogła napisać o działalności społecznej, oświatowej, religijnej rodziców i rodzeństwa. O ich chlubnych losach w posłowiu wspomina bratanek - ks. Marek Starowieyski. Powieść okraszają zdjęcia z rodzinnego archiwum. Otrzymujemy w ten sposób pełny obraz minionego świata. Zdajemy sobie sprawę, że minął on bezpowrotnie.
A autorka? Ostatnie lata życia spędziła w Krakowie. Była znaną eseistką, dziennikarką, krytykiem literackim. Również filarem "Tygodnika Powszechnego". Do jej mieszkania na Sikorniku przychodził nawet sam Karol Wojtyła, który wielokrotnie podczas spotkań ze Starowieyskimi ciepło wspominał ciocię Zosię. Ten fakt przeoczyli biografowie papiescy...
Powinnam już skończyć, ale koniecznie  muszę przytoczyć jeszcze jeden cytat, gdy mowa jest o rabowaniu dworu przez Armię Radziecką w 1944 roku.
Z opowiadań naocznych świadków dowiedziałem się, że żołnierze radzieccy bardzo cenili klasyków greckich i łacińskich, gdyż w ich kartki zwinięta machorka wyjątkowo dobrze smakowała. Myślę, że jest to unikatowy na skalę światową sposób smakowania Homera i Horacego...
Zofia Starowieyska - Morstinowa, Dom, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2012

  Zdjęcie wakacyjne - Odrzykoń. Na ruiny zamku często spoglądali bohaterowie powieści. A ja tam byłam, nie mając pojęcia o istnieniu dworu w Bratkówce!
 




niedziela, 6 stycznia 2013

Lawa - to my


Upominają się o naszą Polskę

Zacznę od prostych, ważnych słów:
Pamiętają Państwo klimat kulturowy lat 90. ubiegłego wieku? Z medialnych jaj nie wykluli się jeszcze celebryci, homoseksualiści cenili prywatność, feminizm był mniej popularny od haftu krzyżykowego, a wychowawcze klapsy nie uchodziły za zbrodnię przeciw ludzkości. Polacy raczej nie prowadzili wojny z naturą. Na dochodzące z ciepłych krajów wieści o eutanazji, zmianie płci czy in vitro zazwyczaj stukali się w czoło. Mieli też poważne wątpliwości, czy najlepszy wiek na urodzenie pierwszego dziecka to 45 lat. Kto był katolikiem, wierzył w nierozerwalność sakramentu małżeństwa i nie próbował przekonać Pana Boga, że Jego poglądy na świat uległy przedawnieniu. Także w sferze obyczajowej panował zdrowy rozsądek. Sushi traktowano jako egzotyczny przysmak, a nie narodową potrawę Słowian. Siwiejący mężczyźni nie wzdychali do nastolatek i postaci z gier komputerowych. Modna dziś kremacja zmarłych kojarzyła się wyłącznie z urnami twarzowymi epoki żelaza.
"Gazeta Polska" 14 listopada 2012
Tych, którzy zatęsknili, zapraszam do lektury całości.

Dalej jest mowa o związku między obyczajowością a niepodległością. Bo ta zależność jest!
Autor tych słów to Wojciech Wencel. Jest on też pierwszym z rozmówców w książce Lawa.
Dwa lata po katastrofie smoleńskiej w Namiocie Solidarnych toczą się rozmowy o kondycji Polski i aktualnych problemach. Nie ma obawy, że zamiast biletu wstępu do Namiotu potrzebny jest moherowy beret. Rozmówcy przyszli tu z różnych punktów, a łączy ich troska o ojczyznę.
- Czujemy się wolnymi Polakami – mówi Wojciech Wencel. Nie da się stłumić ruchu opartego na autentycznych emocjach, jak nie da się zatrzymać gorącej, potężnej lawy. Tworzą ją w dużej mierze twórcy kultury tzw. „drugiego obiegu”. Zależy im na pogłębianiu tożsamości i na wyrażeniu sprzeciwu wobec niszczenia Polski. Wracają do historii, oświetlając ważne momenty, budząc tradycję. Bo jak np. przedstawia się bohaterów narodowych w filmach? Pokazuje się partyzantów jako chłopców z pogranicza moralności, a na czarno-białych zdjęciach widzimy ich modlących się, odmawiających różaniec, biorących śluby… Jak mało wśród Polaków dumy z naszej tradycji! Ile złych słów ze środków przekazu pada na nurt romantyczny! W tym drugim obiegu są już liczące się nazwiska – profesorowie, pisarze, ludzie cieszący się autorytetem, podejmujący „walkę cywilną” z pierwszym obiegiem, który kontrolował, nakazywał.  W rozmowie padają nazwiska: Jarosław Marek Rymkiewicz, Andrzej Nowak, Anna Walentynowicz, Marek Nowakowski. Niosą oni doświadczenia autentycznej wolności.
- Musimy odzyskać państwo – opowiada Andrzej Nowak. Zagrożenie współczesnej tożsamości widzi w zaniku poczucia wspólnoty polskiej, gdy osobno plasuje się Warszawa, osobno Kraków czy Gorzów. Odrębny problem to autoagresja skierowana wobec własnych wspólnot. Każdy z nas słyszał hasła, że Europa jest wspaniała, a u nas sarmatyzm i polski kołtun. Już szkolne podręczniki kierują niechęć na polskość, wskazując panującą anarchię i przerost swobód, podkreślając siłę państw niemieckiego czy francuskiego. Początek tego zjawiska to już wiek XVIII i stanisławowski „Monitor”. W pamięci mamy okres PRL-u, gdzie nurt propagandy antypolskiej próbował zohydzić nasze tradycje, a owoce zbieramy dziś, gdy słyszymy, że Polska to obciach, głośno o polskim piekiełku, odrzuca się chrześcijaństwo, a najbardziej wyszydzanym słowem jest martyrologia. W żadnym sąsiednim kraju takiego stężenia odrzucenia własnej tradycji nie ma! Próbuje się za to nas pouczać, że nasi dziadkowie mordowali sąsiadów, kolaborowali z okupantami i zakładali obozy polskie. Próbą ocalenia pamięci może być doszukiwanie się indywidualnej tożsamości w losach rodzin, by dla młodego człowieka udział dziadków w walkach stał się powodem do dumy. Nie nauczą się tego poza domem, bo społeczeństwo ma dziś nie pamiętać! Gdy zrzucą garb tożsamości, dostaną lepszy, europejski - najkrócej to antypolska polityka historyczna. Czytelny sens polskiej historii dla młodego pokolenia mieści się w słowie WOLNOŚĆ.
- Dmowski musi nadejść – oznajmia Rafał Ziemkiewicz. Uważa, że żyjemy w Polsce postkolonialnej. Społeczność się deformuje, gubiąc poczucie dobra wspólnego. Kolejny problem to zwyrodnienie elity, która nie jest emanacją społeczeństwa, a delegowanym w teren przedstawicielem okupanta. Elity rządzące Polską trwają i jak to określił Bohdan Urbankowski: dziś „trzecie pokolenie akowców walczy z trzecim pokoleniem UB”. Prościej – jeżeli ktoś jest działaczem niepodległościowym, opowiada się umownie za prawicą, to prawdopodobnie okaże się, że dziadek był w Armii Krajowej. Wśród czytelników GW grzebanie w życiorysach wykaże, że dziadek był w PZPR. To potężny wzorzec kulturowy. „Rządzą nami klany biznesowo-ubeckie” (określenie J.F.Staniłki). Ratunkiem jest uświadomienie narodowi, że Polska jest mu potrzebna. Można to nazwać „upolitycznieniem mas”, co nie zadziałało  podczas powstania styczniowego, ale w 1920 roku już tak. Taką pracę w dwudziestoleciu wykonał  Dmowski.
Rozmówców jest kilkunastu. Czytam z wypiekami, bo na każdej stronie znajduję odniesienia do codziennych zauważeń. Najbardziej napawa optymizmem rozdział, w którym głos zabierają młodzi. Czeka na prawdę Małgorzata Wassermann. Po raz kolejny dowodzi swej dojrzałości Paweł Kurtyka, gdy zwraca uwagę na wynaradawianie młodych Polaków. Mówią też studenci, którzy przyłączyli się do głodówki w obronie historii w szkołach.
 Zakończę fragmentem Desideraty polskiej Lecha Galickiego:

W spokoju i w chaosie pamiętaj, że jesteś z polskich korzeni. Tak stało się bez twojego wyboru, lecz bądź dumny z takiego stanu rzeczy. Za tobą całe pokolenia rodaków twoich. I życiorysów na tradycji polskiej fundamencie.
Nie wyrzekaj się, wiedziony na pokuszenie, swej narodowości. To skarb żywy.

Lawa. Rozmowy o Polsce, Solidarni 2010, ARCANA 2012

sobota, 5 stycznia 2013

Dlaczego cisza...

Piąty dzień nowego roku, a ja milczę. Czytam, owszem, ale pisać nie mogę. Prawie dwa lata blogowania. Mój "papierowy dom" cieszył mnie jak dziecko, a teraz z ociąganiem siadam do każdego posta. Bo słowo napisane, to nieszczęście zasiane. Każde może obrócić się przeciwko tobie. Wyrwane z kontekstu, przeniesione na inny blog, wymiętoszone i wyszydzone. Czuję się zakneblowana przez "młodych, wykształconych, z dużych miast", akcentujących swoją "nowoczesność". Pisze wprost dziewczątko na zaprzyjaźnionym blogu: chyba starsze pokolenie nas nie rozumie... Odnosi się to głównie do uprawianej przeze mnie tematyki, ale też do wielu spraw obyczajowych (np. in vitro) czy kulturalnych (płacz nad Weltbildem). Nie można napisać wprost o tym, co czuję, co myślę, bo nie poddaję się dyktatowi poprawności, nie jestem tolerancyjna...  Czasem wystarczy iskra, np. wrzucenie do jednego worka nazwiska Grocholi i Tokarczuk, żeby musieć się tłumaczyć. Tak przy okazji, to nie tylko Łysiak skrytykował współczesną literaturę kobiecą, ale w najnowszym numerze "W Sieci" Krzysztof Masłoń zrobił dokładnie to samo! Jego knoty i miernoty 2012 roku to ostatnie powieści Tokarczuk właśnie (proponuje likwidację rodziny i stworzenie społeczeństwa "bliskich krewnych"), Gretkowskiej, Kalicińskiej, Ficner-Ogonowskiej, Wałęsowej. Są też panowie: Passent, Kalwas, Ciszewski, Boniecki... Po swojej wypowiedzi zostałam wezwana do przedstawienia własnej listy hitów i kitów. Nie wstydzę się moich wyborów lekturowych, więc wystarczy kliknąć na etykiety: wysoko ocenione i nie polecam. O pozostałych komentarzach nie będę się rozpisywać. Ich sedno można streścić w zdaniu, że jeśli nie zachwycasz się książkami kucharskimi, to jesteś literackim snobem.
Jestem. Lubię dobrą literaturę, nie twory literaturopodobne. Dobrze jest ukryć się za nickiem, a jeszcze lepiej wystąpić anonimowo i zaatakować. Napytałam sobie biedy notkami o Konopnickiej, Łysiaku czy Wańkowiczu. Zablokowałam możliwość anonimowego komentowania i myślałam nad dalszym ciągiem, a tu dziś czytam słowa Vi, której Karuzelę... cenię od lat. Zacytuję fragment, który wytrącił mnie z letargu:
Ważny rok dla mnie, bez obciążeń. W zeszłym o tej porze stałam na środku zamarzniętego jeziora. Groziło to pęknięciem rzeczywistości i zapadnięciem serca w mroczną głębinę, ale w porę złapałam się rzeczy istotnych. Nic nie jest ważne, co wychodzi poza mój świat. Nikt, kto go nie próbuje rozumieć i za drzwiami wyśmiewa. Jestem tylko dla tych, którzy na to zasługują i czuję się szczęśliwa w tej swobodzie wyboru.
Dlaczego o tym wszystkim wspominam? Jaki jest cel tego nieco chaotycznego wpisu? Bo trzeba coś postanowić. Powoli klaruje się profil mojego bloga. Nie będę pisać o lekturach łatwych i przyjemnych. Nie dlatego, że ich nie cenię albo że nie są potrzebne. Ja po prostu nie mam już na nie czasu! Wiem, że licznik zwolni, ale jest mi to obojętne. Nikt też nie będzie za drzwiami wyśmiewał moich wyborów. W prywatnym podsumowaniu doliczyłam się wzbogacenia biblioteczki w minionym roku o 320 nowych pozycji, a o wielu z nich nawet nie odważyłam się tu wspomnieć! Właśnie z powyższych powodów! Będę pisać dla tych paru osób, które tu zaglądają i już:) Będę uchylać rąbka prywatności,  będę nadal chadzać prawą stroną literatury, będę pochylać się nad biało-czerwoną, będę rozdzielać dobro od zła, będę wyrażać swoją opinię, bo... mój jest ten kawałek blogosfery (jak nucę od jakiegoś czasu).
Co planuję w nowym roku? Kontynuację Literackiej mapy Polski, Z raptularza, relacje ze spotkań autorskich; wprowadzenie Poetyckiego zaścianka i jakiejś formy upamiętniania literackich rocznic.
Zainteresowanych zapraszam. Drzwi "domu z papieru" szeroko otwarte:)
Jutro - recenzja "Lawy". To rozmowy o Polsce. Wypowiedzi tych, którzy upominają się o naszą historię.