DOM Z PAPIERU



sobota, 30 kwietnia 2011

Zaczęło się tak niewinnie...

Alle Condie Dobrani - wydawało mi się, że to łatwa, bezproblemowa lektura
o życiu w Społeczeństwie w nieokreślonej przyszłości. Romans Cassii i Xandera - partnera dobranego w wyniku selekcji, z którym miała żyć długo i szczęśliwie. Pewnie tak by się stało, gdyby na ekranie nie pojawiła się przez pomyłkę twarz innego chłopca. Za tym wątkiem podąża większość nastolatek (wystarczy kliknąć na recenzje). Finał przewidywalny, ale pewności nabierzemy po ukazaniu się kolejnych tomów.
W trakcie czytania próbowałam się wpasować w nakreśloną rzeczywistość. Parę rzeczy - nie powiem - super. Miałabym zapewnione dobre życie do osiemdziesiątki. Bez chorób, zmartwień, bo o wszystkim myślą "oni". To nic, że na pożegnalnym bankiecie dostałabym truciznę, ale ta gwarantowana 80-tka brzmi całkiem nieźle. Nie musiałabym się odchudzać. Kalorie policzone, a zbilansowane  cieplutkie jedzenie podjeżdża prosto do domu. Po pracy rozrywka. Wybór między kanonem 100 Wierszy, 100 Piosenek, 100 Opowieści. Reszta to eliminowane relikty przeszłości. Artefakty można obejrzeć w muzeum. Długo by tak wyliczać, bo świat przedstawiony jest bardzo realistyczny. I od razu dodaję - zaciekawia. W którymś momencie jednak pojawia się niepokój. Oczami Cassii obserwujemy stopniowo odsłanianą maszynerię: stała obecność funkcjonariuszy, podsłuch, wszechobecna kontrola (nawet snów), manipulacje. Nie wolno biegać, nie wolno się denerwować, brak możliwości dokonywania wyborów...  Czas na słowo najważniejsze - wolność. A właściwie jej brak.
I myślałam, że moje rozważania pójdą w tym kierunku. Można przecież porównać utopie i antyutopie. Można nawiązać do filmów. Właśnie obejrzałam The Book of Eli (Księga Ocalenia), gdzie toczy się walka o ostatni egzemplarz Biblii. Postapokaliptyczny świat 30 lat po totalnej wojnie. Samotny bohater Eli jako strażnik Księgi broni nadziei. Znamienny dialog:
- Czytujesz?
- Codziennie.
- Ja też. Zabawne.(...) Jesteśmy przyszłością.
Wzruszająca Solara -  w tej roli Mila Kunis (partia w "Czarnym łabędziu").

Tyle pięknych książek, filmów, więc o co mi chodzi? Najbardziej o to, że wszyscy sytuują przytaczane wydarzenia w dalekiej przyszłości. Czy naprawdę nie widać, że to  już się dzieje?
Sortowanie, dobieranie, eliminowanie... - słowa-klucze powieści Dobrani.  Duże koło musiałam zatoczyć, żeby połączyć tę książkę z eugeniką. Pewnie nie przyszłoby mi to do głowy, gdybym przypadkiem (!) nie obejrzała dokumentalnego filmu Grzegorza Brauna. Pełny tytuł to Eugenika - w imię postępu. Przedpremierowy pokaz i rozmowa z reżyserem tkwią w myślach i każą szukać.
Przeczytałam prawie wszystko to, co udostępnia Internet. Kupiłam już książkę E.Blacka Wojna przeciw słabym. Czym zatem jest tytułowa eugenika? To ideologia rozwijająca się od stu lat, według której należy dokonywać selekcji ludzi według określonych cech i reglamentować ich prawa - łącznie z prawem do zawierania małżeństw i posiadania dzieci. Z greckiego eugenes znaczy dobrze urodzony. Selektywne rozmnażanie było już sugerowane przez Platona, który utrzymywał, że reprodukcja człowieka powinna być kontrolowana przez władze. W historii świata wynaturzenia takie mogliśmy obserwować w postaci segregacji rasowej, przymusowej sterylizacji, eksterminacji upośledzonych umysłowo, a dzisiaj w zakres eugeniki wchodzą też poradnictwo genetyczne i świadome rodzicielstwo. Film G.Brauna wychodzi od przemilczanej historii i trafia w centrum współczesnych kontrowersji wokół procedur zapłodnienia in vitro. Warto mieć swoje zdanie, dlatego dla zaciekawionych informacja, że telewizyjna premiera będzie miała miejsce 14 maja w drugim programie o godzinie 16.50.

Nie byłabym sobą, gdybym i na tę okoliczność nie znalazła poetyckiej strofy. Nie przychodzi mi nic innego do głowy, niż mamrotanie siwego staruszka podwiązującego pomidory w Miłoszowej Piosence o końcu świata:

Innego końca świata nie będzie.
Innego końca świata nie będzie.

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Od forte do piano

Zgodnie z życzeniami przycupnęłam sobie w kątku, gdzieś między palmą a barankiem i podczytuję. Niekoniecznie  z najwyższej półki.

Książka współgrająca z nastrojem - Elizabeth Flock Krzyk ciszy. Młoda, ambitna dziennikarka, której coraz trudniej pogodzić bycie dyspozycyjną reporterką, kochającą żoną i idealną córką. Oplatają ją macki depresji aż do momentu, gdy milknie na oczach milionów widzów, po czym zostaje jej tylko jedna droga wyjścia z matni - samobójstwo. W takim stanie trafia do kliniki psychiatrycznej, gdzie obserwujemy proces stawania się sobą. Nie pomogły  antydepresanty ani grupowa terapia. Dopiero po serii elektrowstrząsów zaczyna wracać radość życia. Książka ciekawa, objętościowo zadowalająca (364 s.), a jednak zostawia poczucie niedosytu. Nie oczekiwałam poradnika typu Jak pokonać depresję?, ale to wszystko działo się gdzieś obok, niezależnie od Isabel. Wyzdrowiała jakby mimochodem, po miesiącu. Niedokończone wątki, np. relacje z mężem. Czy Alex nie powinien być ukarany za znęcanie się nad żoną - moralne i fizyczne? Czy w USA tak trudno jest uzyskać pomoc?
Mam wrażenie, że autorka wykorzystała czyjąś historię, dopytała specjalistę i wrzuciła parę nazw leków, żeby uwiarygodnić realia i tyle. Czyta się dobrze, ale ani to bestseller, ani powieść psychologiczna, jak sugeruje okładka. Ot, spodziewałam się więcej.

Wystawiać oceny? W skali 1-6 najwyżej 4.

Po lekturze Krzyku ciszy czas na Szepty Ireny Matuszkiewicz. Recenzja odroczona w czasie, czyli z tych przeczytanych w drodze do pracy. Ale uśmiecham się do okładki, znaczy - nie było źle. Przypominam sobie...
W książce roi się od kobiet. Dwie najważniejsze to dziarska 80-letnia Funia i jej córka Daniela. Ich wzajemne relacje spać nie dają. Uderza brak kontaktu, rozmów, wyjaśnień. Żale z przeszłości nakładają się na to, co dziś. Zawziętość Funi zadziwia. Patrząc z perspektywy córki, to ona ma rację. Ale nic to. Są jeszcze alebabki - silna grupa pod wezwaniem. Dobierały się latami. Są razem na dobre i na złe. W każdy piątek spotykają się w domu u jednej z nich i tam wolno im wszystko -  oprócz narzekania. Jedzą, piją (!), debatują, sprzeczają się, napominają, wspierają. Zbudowały coś, czego społeczeństwo im nie dało - własny mikrokosmos, gdzie nikt nie czuje się samotny, niepotrzebny, wyrzucony poza nawias. Tylko pozazdrościć. Książka powinna być czytana na głos w klubach seniora czy złotej jesieni (a może jest), bo buduje wiarę, że życie w smudze cienia też ma sens, może być piękne i wartościowe.
Czym skończy się wyrywanie Funi spod opiekuńczych skrzydeł Danieli i która z nich ma rację - trzeba doczytać. Wbrew pozorom to nie tylko książka dla starszych pań. Raczej dla każdej matki i córki. Alebabki mnie porwały.

Ocena: 5/6

sobota, 23 kwietnia 2011

Przekornie nie o książkach

Trudno pogodzić nakładające się ważne daty. Teoretycznie Wielkanoc i Dzień Książki to dwa różne święta. Zatem najpierw ukłon w stronę książek. Jednak na blogach codziennie te książki, i książki, to ja dziś o gadżetach książkowych. Wczoraj zaprezentowały się sówki podpierające stosiki. Teraz kolej na aniołki, których u mnie pełno. Te z książkami przycupnęły tu i tam i pomagają mi czytać. Zresztą same/sami zobaczcie.
Ma sporo do przeglądnięcia, trochę to potrwa. A tam na drugiej półce następne...

Mają nad czym dumać...

Ten pilnuje moich zapasów, gdy będę na emeryturze. Czas ucieka...

Niech będzie, że ostatni, bo zakładki nie mogą się doczekać.

Kilka zakładek, które wytrwale stoją na straży i pilnują półki z książkami o książkach. Zerknijcie na tę, która tkwi w Firminie. Po tę "zalożkę" pojechałam aż na Złotą Uliczkę!


Z całego pudła (około kilograma?) wybrałam kilka. Aniołek wydziergany i wyhaftowana lawenda od Anioła, który zawsze jest blisko. Królik od Zuzi - uczennicy zakochanej w książkach. W środku po japońsku napisane (namalowane?) piękne słowo. Jak myślicie, co to może być? Kto pierwszy odgadnie, otrzyma książkową niespodziankę!!!
Dla ułatwienia - nie musicie się uczyć japońskiego. Poprosiłam panią w kimonie o namalowanie słowa, które jest w życiu najważniejsze.


Dużo tego. Nie ukrywam, że w tle jest część mojej biblioteczki. Gdy Wy się chwaliłyście, ja raczkowałam i byłam właściwie niezauważalna. Do czytania sporo i tylko czasu trzeba.
Skoro pogodzić chcę oba wspomniane święta, na koniec strofa ukochanego księdza poety.


"Tyle procesji z dzwonami,
tyle już alleluja,
a moja świętość dziurawa
na ćwiartce włoska się buja."
- ks.J.Twardowski

Zachwytu nad miłością, co odsunęła kamień życzę wszystkim Gościom! Bogu-sława

piątek, 22 kwietnia 2011

Nikt nie krzyczy w ich imieniu

Długo zastanawiałam się, jaki tytuł powinien mieć dzisiejszy wpis: Pisarz odrzucony; Ścigany milczeniem; Ten, który mówił "nie"; Pisał o prawdzie i strachu... - wszystkie idealnie pasują.
O Januszu Krasińskim usłyszałam po raz pierwszy w 2006 roku, kiedy otrzymał nagrodę literacką imienia Józefa Mackiewicza. To był jedyny błysk medialny. Dla mnie wystarczający, by zacząć szukać. Z trudem zdobyłam jego tetralogię, która wstrząsnęła moim życiem. Dwa pierwsze tomy Na stracenie i Twarzą do ściany opowiadają o doświadczeniach ze stalinowskich więzień. Szymon Bolesta - alter ego pisarza - ledwie osiemnastolatek, zostaje aresztowany pod zarzutem szpiegostwa (obóz w Dachau, gdzie zastała go wojna, wyzwoliły wojska amerykańskie). Podstawą stało się pamiątkowe zdjęcie na tle mostu. Wystarczyło, by oskarżyć, przeprowadzić okrutne śledztwo, zamknąć i oddać na wiele lat w ręce ubeków. Absurdalność zarzutów poraża i to nie tylko w odniesieniu do głównego bohatera, ale i współtowarzyszy niedoli. Byli też więźniowie, którzy wiedzieli, co ich czeka. Godnie, po żołniersku odchodzili, jak na przykład Zaporczycy. To dzięki tym książkom szukałam dalej i więcej, choćby o rotmistrzu Witoldzie Pileckim czy Kazimierzu Pużaku. O nich zapomnieć nie można.  Bez tych książek i bez świadomości tego, co działo się w polskich katowniach, nie wyobrażam sobie właściwego oglądu dzisiejszej rzeczywistości. W mediach tyle kanalii, zhańbionych polityków, zakłamanych dziennikarzy, a prawdziwe autorytety skazane na milczenie. Dlaczego o tym dzisiaj? Bo nie ma piękniejszej drogi krzyżowej niż przejście od celi do celi, od więzienia do więzienia, zadumanie się i odmówienie modlitwy za tych, którzy za wolną Polskę zapłacili cenę najwyższą.

Ten sam wiek, ten sam czas, zbliżony wyrok...
(zdjęcie ze zbiorów prywatnych)

Dwa kolejne tomy Niemoc i Przed agonią pokazują dalsze losy Szymona Bolesty i obejmują czas od wyjścia z więzienia aż do męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki.
Lubię spotykać się po latach z bohaterami powieści i dlatego przeczytałam ostatnią książkę Janusza Krasińskiego Bracia syjamscy z San Diego. Pisarz wyjeżdża do USA na zaproszenie dawnego przyjaciela. Nie widzieli się od sześćdziesięciu dwóch lat! To nie będzie łatwe spotkanie dla żadnego z nich. W czasie rozmów powrócą echa wojny i ubeckich kazamatów, choć nie braknie i dzisiejszych ciekawych obserwacji amerykańskiego społeczeństwa. Mnie nadal przeraził fakt, że i za oceanem trudno jest zainteresować Polaków prawdziwą historią. Kto chce dziś słuchać o "zaplutych karłach reakcji"?

sobota, 16 kwietnia 2011

O tym mieście nigdy dość!

Mowa oczywiście o Sandomierzu. Warto tu przyjechać, by rozkoszować się urokiem starówki. Często można przyglądać się ekipie filmowej realizującej kolejny odcinek Ojca Mateusza. Ja jednak zapraszam do odkrywania zakątków literackich z królewskim miastem w tle. Na zdjęciu tulę książkę pod przywołanym tytułem. To album gości Górki Literackiej. Każdy słyszał o Domu Pracy Twórczej w Oborach, a komu nieobca sandomierska "górka"? To gościnne mieszkanie na poddaszu zabytkowej kamienicy. Jest przystanią dla artystów, którzy pragną tu się zatrzymać, by odpocząć czy tworzyć. Głośniej o niej przy okazji spotkań literackich. Bo kto tu nie bywał? W ciągu 25 lat w Księdze Gości zapisali się m.in.: Cz.Miłosz, ks.J.Twardowski, W.Myśliwski, M.Iwaszkiewicz, S.Mrożek, T.Różewicz, W.Chotomska, L.Marjańska, B.Wachowicz, W.Odojewski, A.Janko, U.Kozioł, J.Miodek...
Na stronicach albumu spotkać można faksymilie niektórych wpisów, czasem i wiersze. Mnie jednak ujęły skwapliwie wypełniane rubryczki, a szczególnie ta - cel pobytu. Przeważają wpisy: praca, praca, praca (niestety), spotkania autorskie; ale też trochę luzu, wytchnienie, przyjaźnie... Czasem są powroty wielokrotne, wszak w tym miejscu trudno się nie zakochać!
Kilka spotkań. Na pierwszy plan wysuwa się ukochany Wiesław Myśliwski, bo stąd ci on. Na mojej półce  Widnokrąg stoi na honorowym miejscu. Dreptałam po śladach autora i oczarowana pstrykałam zdjęcia. W Księdze Gości zapisał: Nie będę się zachwycał miastem, ludźmi, pejzażem, bo mi nawet nie wypada. Do "wczoraj" przyjeżdżałem tu do siebie - bo to moja rodzinna Ziemia. Tu chodziłem do gimnazjum, tu zdałem maturę, tu się pierwszy i ostatni raz zakochałem, stąd pochodzi moja gimnazjalna koleżanka i dotąd moja żona. Dzisiaj po raz pierwszy przyjechałem tu do nikogo. I chociaż na jedną noc, ale doświadczenie to dotkliwe - poczuć się nagle gościem w swoim gnieździe. Może to los kazał mi przyjechać, abym doznał niedoznanego. (s.34)
Oprócz nazwisk wielkich, chciałam powiedzieć o swoich małych odkryciach. Pierwsze to Adriana Szymańska. Ukochała Sandomierz, zresztą z wzajemnością i bywa tu często. Zmierzyłam się z jej poezją, ale urzekła mnie Ta inna ja - książka przez samą autorkę nazwana biografią duszy lub projekcją samotności. To nie kolejna pozycja traktująca o chorobie, jak z niej wyjść i jeszcze na tym zarobić (są takowe!). Samoświadomość lecząca krwiaka mózgu? Tak. Nie do wiary. Nie ugiąć się przed autorytetami i całą kliniką neurochirurgii - trzeba mieć siłę woli. A cała historia zanurzona w poetyckich przywołaniach, biblijnych wersetach, klasycznych cytatach. Np.: Prawdziwym sobą można być tylko w samotności, ale wówczas, uwolniwszy się od presji otoczenia, człowiek ulega rozprężeniu, staje się chaotycznym zlepkiem przeciwstawnych uczuć, myśli i marzeń. (A.Kępiński Autoportret człowieka)
I tak co krok. A są też sandomierskie klimaty, wspomnienie "górki" oczywiście. Po raz kolejny spodobała mi się proza poetki. Bez wątpienia.

z lewej - p. Adriana Szymańska
Całkiem niedawno wzięłam udział w kolejnym spotkaniu. Miejsce wymarzone - zamek, za oknami rozlana Wisła. Krystyna Lenkowska dzieliła się wrażeniami po napisaniu eseju Katedra Sandomierska z włoskim światłem. Myślami przeniosłam się do gotyckiej bazyliki, by zaraz wyobrazić sobie malarskie wizje włoskich kościołów. Nie brakło odwołań literackich, chociażby Herbertowskiego Barbarzyńcy w ogrodzie. Dopieściłam się intelektualnie. Dla pełnego obrazu gościa spotkania warto dodać, że Krystyna Lenkowska to przede wszystkim poetka (że tak wszędzie ta lira mi w serce zapada!). Z zasobów wyjęłam dwa tomiki: Pochodnio, różo... i Wybór Ewy. Tym, którzy doczytali do tego miejsca, dedykuję wiersz pt. Samotność.
Samotność to jest tylko relacja
odcinek od do
od człowieka do człowieka
od człowieka do miejsca
ale przede wszystkim
od siebie do siebie.

Zaskakuje mnie
przynajmniej raz na dzień to
że moja samotność jest
w płaszczyznach
od ciebie do mnie
od do
ot co.

z lewej p.K.Lenkowska, z prawej p.A.Sobolewska

Biegnie dalej czas sandomierskiej Górki Litearckiej...

niedziela, 10 kwietnia 2011

To był długi marsz...

Najpierw ucieczka z sowieckiego łagru z bohaterami książki Rawicza, potem kontynuacja z filmem "Niepokonani". Dziś, gdy tyle się mówi o stosunkach polsko-rosyjskich, lektura będzie akuratna. O książce głośno, stąd tylko skrót. Opowiada o nieprawdopodobnej wędrówce przez ośnieżoną Syberię, Mongolię, pustynię Gobi, Tybet, Himalaje. Grupa śmiałków uzbrojona tylko w nóż i siekierę, wypowiada wojnę siłom natury. Bo tylko na początku najgroźniejszym wrogiem jest pościg. Potem trzeba walczyć z mrozem, upałem, głodem, pragnieniem i najważniejsze - z samym sobą. Marszruta mordercza i nie do wiary! - ze szczęśliwym finałem! Choć nie dla wszystkich.
Reżyser filmu, Peter Weir, miał prawo do własnej wizji. Oszczędził widzom szczegółów okrutnego śledztwa w Charkowie i moskiewskiej Łubiance. Konwojowani więźniowie i bez kajdan ledwie dotarli do docelowego łagru. Życie w barakach w towarzystwie beztialskich urków to gehenna. O ile autor książki bardziej szczegółowo opisał uwięzienie i proces, marsz potraktował ogólnikowo, zasłaniając się niepamięcią, to w filmie jest dokładnie odwrotnie. Być może stało się tak dlatego, że trasy Rawicz faktycznie nie pokonał. Kontrowersje wokół książki i jej autentyczności narastają. Po projekcji filmu słychać głosy, że dobrze się stało, bo bez książki (ktokolwiek jest prawdziwym autorem) film by w ogóle nie powstał, bo świat by nie usłyszał. Tak, to piękne i ważne. Tym bardziej, że film dopowiada dalszą historię polskiej martyrologii i pokazuje, że dla nas wojna nie skończyła się w maju 1945 roku. Piękny ukłon reżysera w stronę Polaków. Jednak moja amatorska świadomość historii woła o dopisanie kolejnych kart. Czy nie dziwi fakt, że ocaleni uciekinierzy nigdy się nie spotkali? Nie pozostały ich relacje, brak dokumentów - chociażby w szpitalach w Indiach czy w raportach wojskowych? Może to kierunek poszukiwań dla historyków, może dla dziennikarzy.
Tu natrętnie nakłada mi się kolejny obraz z czasu drugiej wojny - obrona Westerplatte. Kto z nas nie ma przed oczami majora Sucharskiego, który trzyma w ręku  szablę otrzymaną od Niemców? A kapitan Dąbrowski - prawdziwy dowódca obrony - milczał wiele lat zobowiązany przysięgą, że zachowa w tajemnicy informacje o załamaniu nerwowym komendanta, próbie poddania placówki i buncie oficerów. Nie jest dyshonorem dla żołnierza, że w obliczu ataku wroga załamał się. Jednak majorowi tak spodobało się chodzenie w glorii bohatera, że z przypisanej mu roli nigdy się nie wycofał. Przyczyniło się do tego również opowiadanie Melchiora Wańkowicza, który wysłuchał spowiedzi komendanta. Siła pióra znanego litarata, jak się okazało, jest rażąca. Demony obudziły się, gdy przystąpiono do kolejnej ekranizacji obrony Westerplatte. Wrześniowe kłamstwo trwa i czas oddać hołd Franciszkowi Dąbrowskiemu. Nie można pozostać obojętnym na fałszowanie historii, chociażby tylko dlatego, że  nadal są szkoły, które zmieniają skompromitowane imiona na np. majora Sucharskiego
Zainteresowanych odsyłam do książki Mariusza Borowiaka Westerplatte. W obronie prawdy z serii Nieznane oblicza historii.

piątek, 8 kwietnia 2011

Samotność w dzisiejszym świecie to norma

Zastanawiam się, kto bardziej jest adresatem tej książki - zbuntowane nastolatki, rodzice czy nauczyciele. Może wszyscy.  Choć rodzice, których tu sporo, są wielkimi nieobecnymi. Samotność nie wyrasta znienacka. Dzieci zostawione na chwilę, bo wyjazd za chlebem, bo alkohol, bo kariera.
I pokonują w pojedynkę długie kilometry życiowych maratonów, których metą jest niejasna przyszłość. Zszokowały mnie szkolne realia. Trudno mi było uwierzyć, że klasa to nie tylko teren walki z nauką, z niezrównoważoną nauczycielką, ale przede wszystkim... z grupą rówieśników! I to w takiej skali. Okrutne słowa wobec tych, którzy są inni, nie chcą się podporządkować. Wszechobecna przemoc i kradzieże. Bezsilność i łzy. W tej ponurej rzeczywistości poruszają się nasi bohaterowie - Joanna, którą opiekuje się starsza siostra i Wiktor - eurosierota. Takich pogmatwanych życiorysów jest tu więcej. Bo jeszcze Kaja - wyśmiewana z powodu otyłości. Powolutku zbliżają się do szczęśliwego finału, ale nie mam żalu do autorki, że tak lukrowo. Poruszyła ważne sprawy, prowokuje do dyskusji i przemyśleń, a wszystko opisane sprawnym piórem. Szczególnie dobrze czytało mi się kartki z pamiętnika Zosi - nauczycielki przez wielkie N, która walczy o beznadziejne przypadki i zdaje się rozumieć szeroki repertuar wiecznych trosk uczniów. Szukałam razem z nią odpowiedzi na nastoletnie pytania.
Lubię Kosmowską. Po wysłuchaniu jej "na żywo" przeczytałam wszystkie książki (oprócz młodzieżówki). Może najmniej spodobała mi się Prowincja - zbyt lekka, wcale niepodobna do pozostałych. Zauroczył mnie Gobelin. Pięknie utkany. Raz szary, czasem wkradały się kolorowe nitki. W moim też przędłaby się czarna, Norwidowska. W raptularzu zapisałam:
Ta nitka to ja. Przewijam się przez palce czasu, plączę w zdradzieckie supły. Czasem pękam, bo mnie przerywa niecierpliwość życia, i wtedy tracę z oczu kłębek. Na szczęście wiem, że trzeba go odnaleźć, aby dalej mądrze pleść, wpasować w ramę przyszłości. [...] Ta krzywa nitka w splocie radości i bólu to ja. Jaką rolę wyznaczył mi Wielki Tkacz w tym gobelinie?
I jeszcze piękna dedykacja:
Tym wszystkim, którzy rosną jak drzewa, wczepione korzeniami w piekło, ale bujną koroną doświadczeń sięgają nieba.
Z przyjemnością wybrałam się też w podróż Niebieskim autobusem po wspomnienia z PRL-u.
A Hermańce? - tkwią w każdym z nas. Dobra, ciekawa książka. Zastanawiam się, ile w każdym z nas jest "hermańców", czy można się z nich wyzwolić, wyjść za granice. Bycie w środowisku, uzależnienia, humor... - pięknie to połączyła.
Potrzebny mi ten uśmiech Kosmowskiej, właśnie teraz ...

sobota, 2 kwietnia 2011

Zaczarować czytaniem

Papieskie obchody rocznicy śmierci zagłuszają datę 2 kwietnia jako dzień urodzin Andersena. W tym dniu cały świat obchodzi święto dziecięcej książki. Jednak nie o Andersenie chciałam dziś opowiedzieć. Po raz kolejny wygrywa polska literatura. Z bezliku książek dla milusińskich wyłowiłam serię o panu Kuleczce. 
To opowiadania do poduszki pełne piękna, spokoju i codzienności. Nie ma w nich przemocy i właściwie niewiele się dzieje. A to nasi bohaterzy robią porządki, a to palą ognisko, a to gotują zupę. Bo przecież zupa jest jak rodzina.
Tak, to książka o rodzinie. Dla dzieci to oczywiste, choć bohaterami są kłótliwa kaczka Katastrofa, zrównoważony Pypeć i mała Bzyk Bzyk, która nie potrafi mówić. Opiekuje się nimi ciepły i wspaniały pan Kuleczka. Zawsze ma dla nich czas, nie siedzi w fotelu z piwem w jednej ręce i z pilotem w drugiej. Kim jest pan Kuleczka? Może tata? dziadek? rodzic? Skoro kula jest symbolem doskonałości, to może tata i mama w jednym? Są pytania bez odpowiedzi. Jedno jest pewne - dzieci pana Kuleczkę kochają!
Miałam przyjemność uczestniczyć w uroczym spotkaniu z autorem - Wojciechem Widłakiem. W każdym calu dżentelmen - spokojny, uśmiechnięty, z muszką (!). I teraz już sama nie wiem, czy jestem pod większym wrażeniem pana Wojtka czy pana Kuleczki...