DOM Z PAPIERU



czwartek, 31 maja 2012

Zbyt piękna biografia

Zgadnij - kto to?
Mówili o nim: wielki zamilczany; strażnik polskości i ładu moralnego; dobosz wielkiego ruchu; książę niezłomny; twórca niepokorny...
Kim jest dzisiejszy bohater? To zagadki ciąg dalszy. Łysiak obdarzył go mianem największego myśliciela polskiego, Skórzyński - partyzantem Prawdy, a Woroszylski zarzucił mu nadmierny patriotyzm.
To może jako podpowiedź fragment wiersza:
[...] a jeśli ktoś nasz polski dom zapali
to każdy z nas gotowy musi być
bo lepiej byśmy stojąc umierali
niż mamy klęcząc na kolanach żyć [...]

Ilu poetów stać na takie słowa? Herbert? Owszem. Ale był też Jerzy Narbutt. Piszę w czasie przeszłym, bo wczoraj minęła pierwsza rocznica jego śmierci. Przytoczone wersy to fragment utworu Solidarni. W każdej zdawkowej notce znajdziemy tę informację, jednak twórca hymnu "Solidarności" zasługuje na więcej.
Źródło zdjęcia

Pierwszy ślad, który kierował moją uwagą, to głos Macieja Urbanowskiego w książce Dezerterzy i żołnierze. Szkice o literaturze polskiej 1991-2006. Zaintrygowały mnie słowa: nie dość, że antykomunista, to jeszcze katolik. Takie wartości dzisiaj?
Po raz kolejny uświadomiłam sobie, jak mało wiem. Jego piękna biografia umykała mojej pamięci. Zaczęłam szukać i  czytać.
Zadanie wcale niełatwe, bo na półkach książek Narbutta nie uświadczysz.  Czym sobie zasłużył na literacki niebyt? Jego wadą był czysty życiorys. Świadomie uczestniczył we froncie odmowy, a o cenie zapomnienia i przemilczenia pisze w autobiograficznej książce Wyrzucony na brzeg życia. Zarówno w życiu, jak i w twórczości nie wstydził się odwołania do takich wartości jak ojczyzna, religia, naród, wierność, miłość i dobroć. Z tych słów jak z kamieni wybudował barykadę, która zastąpiła mu drogę na literackie salony, gdzie do dzisiaj jest skrupulatnie przemilczany.
Krytyka jawnie okazała pogardę dla literatury zaangażowanej w problematykę narodową, która jest osią twórczości pisarza.  Oprócz odwołań do historii, znajdziemy tu lirykę osobistą i religijną. Za arcydzieło polskiej prozy najnowszej uważa się Ostatnią twarz portretu. Gdy skończyłam wczoraj czytać, siedziałam pełna łez i milczenia. Czy Prawda zawsze musi być smutna i bolesna? Czy nie ma Prawdy uśmiechniętej, łagodnej? Cóż to za powieść? Niby powieść, bo ma wszystkie elementy tego gatunku, jednak niczym w noweli pnie się po linii do punktu kulminacyjnego, jakim jest spalenie munduru polskiego żołnierza. Wołyń, dwór dziadków, polscy żołnierze,  miłość, potem Warszawa 1939 roku, wspomnienie Katynia, dalej Powstanie Warszawskie, Armia Krajowa - wszystko to pojawia się na ułamek sekundy, niczym w błysku flesza, by zniknąć, a wypełnić obraz  musimy sobie sami. Świat realny miesza się z metafizycznym. Zostaje niedopowiedziane. Zawsze uwodzą mnie słowa. Tak było i tym razem od pierwszych zdań:

No widzisz.. - powtarzał dziadek wysuwając do przodu usta, a wtedy wąsy także wysuwały się naprzód i jeszcze bardziej sterczały, wcale nie groźne, lecz śmieszne, ale ja nie widziałem dziś wąsów, które mnie zawsze bawiły, tylko te oczy przedziwnie niebieskie, widziałem je coraz wyraźniej, bo łzy dziadek palcem szerokim, pachnącym od tytoniu ścierał z rzęs, z policzków i z ust, a robił to bardzo powoli i tak łagodnie, tak miękko, że płacz w tej miękkości cichł szybko, jak płomień schowany pod klosz. Nic go nie rozumiałem. Nie wiem, co chciał powiedzieć tymi paroma słowami, które co raz powtarzał. Wiedziałem, że mnie rozumie. Jak nikt w tym domu. Jak nikt. [...] Serce mnie jeszcze bolało, bo było ciągle skurczone, ale z wolna, powoli wracałem w ciepłe gniazdo, z którego ktoś mnie wyrzucił jak ptaka ślepego na wiatr.

Zatem dodajemy kolejny tytuł: książę słowa...

Książki piękne, dziwne, inne, osobne. Mieszana proza z poezją. Nasycone barwami i nastrojami, spojone tajemnicą. Upominające się o prawdy podstawowe. Nie mogę przestać o nich myśleć.
Mam zamiar zgromadzić całą biblioteczkę. Tyle mogę zrobić dla moich dzieci.





Przeczytałam, skorzystałam i polecam:
1) Jerzego Narbutta portret własny - "Debata" nr 5/2012
2) Pisarz dyskretnie niezłomny - Tygodnik "Solidarność" nr 24/2011
3) Rozmowa z Jerzym Narbuttem o Herbercie - "Nasz Dziennik" 28 lipca 2008
4) Jerzy Narbutt - 1925-2011 - "Nasza Polska" 7 czerwca 2011
5) Wielki zamilczany - Dodatek Kulturalny "Gazety" październik 2006; nr 46.





niedziela, 27 maja 2012

Stosik i raptularz

Gdy przychodzi pora na niedzielny rosół z kury, zawsze zastanawiam się, co decyduje, że gospodarz wybiera to, a nie inne stworzenie. Dawniej na wsi mawiano: Trzysta jajek do roku trzyma siekierę na boku.
Co to ma wspólnego z książkami? Ano ma. Jeśli nie przygarnę  300 książek do roku, czuję wewnętrzny niepokój. Na razie trzymam tempo. Oczywiście w kupowaniu, trochę gorzej w czytaniu, a już całkiem kiepsko w pisaniu. Co dzisiaj? Od dołu...


- W.Łysiak Wyspy bezludne - podobno lektura konieczna, by wstąpić do klubu "łysiakomanek";
- W.Grzelak Wśród autorów i książek - mortkowiczowska drukarnia, międzywojenna Warszawa, twórcy książek - smakowita lektura;
- L.Ulicka Daniel Stein, tłumacz - czytałam już Sonieczkę i Medeę... tej autorki, więc z pewnością się nie zawiodę;
- S.Koper Polskie piekiełko. Obrazy z życia elit emigracyjnych 1939-1945 - ukochanej epoki c.d.
- M.Nowakowski - Stygmatycy i Pióro. Autobiografia literacka - za sprawą Beaty:)
- J.Narbutt - dwie książki w stosiku, jedna obok, dwie w podróży do mnie - o nim napiszę za 2-3 dni, bo pamięć mu się należy;
- Polacy wobec przemocy 1944-1956 red. B.Otwinowska i J.Żaryn - ciąg dalszy spraw poruszonych w ostatnim poście;
- Z.Chądzyńska Nie wszystko o moim życiu - miła autobiografia;
- M.Kalicińska Widok z mojego okna - dodatek ( majowy "Bluszcz").


Czas na raptularz. Kiedyś przeczytałam  Piaskową Górę, ale niepochlebne recenzje chowałam przed światem. Gdy emocje opadły, pozwolę sobie na przytoczenie fragmentu wpisu.

"Doczekałam się i za pół ceny kupiłam Piaskową Górę Joanny Bator. Głośna, nagrodzona, chwalona. Więc czytam.
Czytam, czytam... Ciekawa. Najpierw mi trudno wejść w narrację, bo dialogi w tekście, bez wyróżnienia graficznego. Przyzwyczajam się. Poznaję bohaterów. Dotykam małej ojczyzny - a to zamek Książ, gdzie spacerowałam z mamą, tu Pełcznica na granicy Wałbrzycha i Świebodzic. Łza kręci się w oku od wspomnień. Przywołane drobiazgi z PRL-u: wygody blokowiska po wiejskim paleniu w piecu i bieganiu za potrzebą do wychodka; częstowanie gości cukierkami z kryształowego koszyczka; małe buteleczki po wódkach napełniane herbatą... I niby wszystko jak ma być, ale narasta niechęć. Jeszcze nie rozumiem. Śledzę losy bohaterek, uśmiecham się, a złość narasta. Co się dzieje? Nagle zauważam, że bohaterowie są odrażający, brudni, źli! Autorka ich nie lubi! Szydzi, pokazuje w krzywym zwierciadle. To nic, że portrety dokładne, jakby doświadczenia czerpane garściami z autopsji, ale nic dobrego w nich nie ma. Prymitywni! Żadnych ciepłych uczuć, marzeń, dążeń. O miłości czy przyjaźni mowy nie ma. Też o kulturze. Odczłowieczeni, sprowadzeni do roli roboli. Tragiczni! A ja stamtąd!
Na nic nie zdają się recenzje, że proza wyrazista i autentyczna, że celność obserwacji i epicki rozmach, że mocna, wartościowa rzecz. Ja wpisuję ją do loży feministek, które mierzą w wartości, w rodzinę, deprecjonują macierzyństwo, chcą uwolnić kobietę z jarzma małżeńskiego. Ja tego nie kupuję. [...]"

Minął rok od czasu napisania tej notki, a ja po wyjęciu książki z półki mam nadal uczucia, jakbym o slamsach czytała. I świadomość, że według autorki uczucia wyższe przynależne są elitom jedynie.

Żeby odgonić koszmary, wspomnienie wczorajszej wycieczki do Sandomierza.


niedziela, 20 maja 2012

W walce z władzą nieludzką

Jeśli pomyślałaś(-eś): o Boże, znowu! - to nie czytaj dalej. Jeśli uważasz, że to nie dla ciebie, to wyobraź sobie, że...
Masz 24 lata. Jest upalny maj. Uczysz się do pierwszych egzaminów,  dorabiasz, pisząc na maszynie. Prowadzisz aktywne życie. W niedzielę wybierasz się z bratem do znajomych. Pukasz do drzwi i za chwilę zamyka się nad tobą świat. Studia, marzenia, miłość - zostaje pustka oraz bezradność w murach połączona z ogromem bezprawia. Trafiasz na siedem lat do więzienia oskarżona o szpiegostwo. Po stosunkowo lekkim śledztwie (bo tylko wrzaski, wyzwiska, przekleństwa, wmawianie szpiegostwa) trafiasz do katowni polskich kobiet, czyli do Fordonu.
Ewa Ludkiewicz Siedem lat w więzieniu 1948-1955

Autorka opisała siedem "straconych lat" młodości. Poznajemy wielokrotne losy więzienne, bo zmieniane co chwilę cele, praca w różnych miejscach - dawały możliwość obserwacji, rozmów, zadzierzgnięcia więzów, które wyjdą poza więzienne mury, każą pamiętać i utrwalać. W maju dokładnie 20 lat temu przyjechały Fordonianki raz jeszcze, by odsłonić tablicę pamiątkową. Po kolejnych dwudziestu latach prawie nikt o nich już nie pamięta. Uważam, że więzienne wspomnienia z powodzeniem zainteresowałyby młodzież i zmiana w kanonie lektur, np. za gombrowiczowskie wypociny, wyszłaby wszystkim na dobre.
O czym młodzi mogliby przeczytać?

O Hance - sparaliżowanej matce partyzanckiego synka. Bezradną kobietą zajmowały się w celi więźniarki. Synka władze oddały do adopcji, zacierając fakt uwięzienia matki. Gdy po latach umierającej kobiecie udało się zobaczyć chłopczyka, ten zawołał: Mamo, jaka ciocia podobna do mnie!
O karcu - gdzie trafiało się za krzywe spojrzenie na oddziałową.
O stukaniu przez ścianę. I gdy pewnego dnia siedzący w sąsiedniej celi mężczyzna wystukuje: "Wszyscy k.s.". Pięciu mężczyzn dostaje karę śmierci (to jeszcze więzienie śledcze).
O poezji, która może nie była najwyższych lotów, ale  pełniła rolę wspornika pamięci. Gdy nie wolno było pisać, powtarzane wielokrotnie rymy zatrzymywały ulotne chwile, by je po latach przywrócić.
O zabranym prawie do godności i intymności w celach, gdy wszelkie czynności trzeba było wykonywać na oczach współwięźniarek.
O kapusiach w celach i żywym oku w wizjerze.
O samobójczych próbach, gdy brakło nadziei.
O listach, w których można było napisać, że "czuję się dobrze", a mama powinna była doczytać resztę, czyli: o codziennym udręczeniu ciasnotą w celach, chłodem w zimie, zaduchem w lecie, o nędznym jedzeniu, o zmęczeniu ogłupiającą fizyczną pracą i o poczuciu zmarnowanych dni, miesięcy, lat. Bez nauki, bez budowania przyszłości, bez kontaktu z ludźmi, z normalnym życiem, o skrywanej głęboko tęsknocie za miłością, za założeniem własnej rodziny...[s.102]

A o czym nie przeczytają?
Z pewnością nie ma tu obrazów znanych chociażby ze słynnego filmu Bugajskiego, np. szukania pocieszenia w ramionach innej kobiety albo uprawiania seksu z oficerem śledczym. Dlaczego? Bo za murami nadal toczyła się walka. Była wyraźna granica: my i oni. My to dziewczyny i kobiety mające poczucie wyższości i dumy z bycia więźniem politycznym. Wyróżniały się poziomem intelektualnym i moralnym. Wykształcone, oczytane, obyte ze sztuką, często rozmawiające w obcych językach (uczyły współwięźniarki). Nawet w nieludzkich warunkach próbowały ożywić życie intelektualne, prowadziły pogadanki, w konspiracji organizowały wieczorki poetyckie. Po drugiej stronie stały prymitywne oddziałowe, oficerowie po kilku latach nauki w szkole podstawowej, często półanalfabeci  (dowód to pisma z UB, których inteligent z pewnością nie tworzył). Na każdym kroku polityczne okazywały swoję pogardę dla systemu i nowej władzy, np. poprzez odmowę salutowania, gdy naczelniczka więzienia przechodziła bez munduru, w sukience. To nic, że trafiły do karceru. Są przecież żołnierzami.
I druga sprawa - filozofia chrześcijańska.
Krzyżyk wykonany ze szczoteczki do zębów - pamiątka rodzinna.

To w modlitwie szukały pocieszenia i wsparcia.

Uważny czytelnik zauważy, że wspomnienia Autorki są mi bardzo bliskie. Tak. W tym samym czasie w Fordonie odbywała karę pozbawienia wolności siostra mojego taty. Aresztowana w styczniu 1950 roku, w dniu ogłoszenia wyroku brakowało jej kilkunastu dni do siedemnastych urodzin. Jest w książce na zdjęciu w chwili odsłonięcia tablicy pamiątkowej na murach więzienia. Do celi ze zwiedzającymi nie weszła. Do dzisiaj mówi o współtowarzyszkach niedoli: dziewczyny. Wiele wspomnień zawdzięczam jej, a tu przeczytałam relacje z innych ust.
Nakładają się wspomnienia. Gdy matka p.Ludkiewicz jeździ między jednym więzieniem a drugim - od córki do syna - ja przypominam sobie opowiadanie babci, która jeździła z bochenkiem chleba do trzech więzień - do męża, do syna i do córki. Tak wychowała swoje dzieci.

A dziś słyszę dookoła, że "mnie to nie interesuje", dlatego bardzo trudno tworzy  mi się dzisiejszy post. Czas zwrócić honor ludziom, którzy dla nas nadstawiali głowy i utorowali drogę do rozmów w 1980 roku.

niedziela, 13 maja 2012

MYŚLI-WSKI

Piątkowe popołudnie. Do przejechania prawie sto kilometrów. Cel - Sandomierz. Upał, korki, wypadki... Wiem, że nie zdążę. Będę półtorej godziny po czasie! Co stracę? Zaglądam do zaproszenia.

Na okoliczność osiemdziesięciolecia Wiesława Myśliwskiego Muzeum Okręgowe w Sandomierzu przygotowuje swoistą "wystawę" ukazującą uniwersalny wymiar twórczości tego niezwykłego Pisarza. Otwarciu będzie towarzyszyć prelekcja prof. Bogumiły Kaniewskiej z Uniwersytetu im.A.Mickiewicza w Poznaniu - Opowiedzieć zwyczajne życie.

Za kierownicą prawie rajdowiec. Desperacko wciśnięty pedał gazu. Włączamy CB... Liczę kilometry i rozciągające się w nieskończoność minuty. Nad rozlaną Wisłą jaśnieje magiczna skarpa.
Biegnę po zamkowych schodach z perłami mojej biblioteczki pod pachą. Rzut oka i westchnienie: już po wszystkim! Korytarz pełen eleganckich, uśmiechniętych panów. Gwar rozmów i moje rozpaczliwe rozglądanie się. Nie widzę Mistrza. Ale jest kustosz - wspaniały Jerzy Krzemiński. W ręku trzyma ... latarkę i zaprasza:
- Są jeszcze dwa wolne miejsca!
- Na nas czekały! - ucieszyłam się i znikam za drzwiami.
Podążam za nikłym światełkiem. Po omacku szukam krzesła.
- Oj, chyba usiądę komuś na kolanach - szepczę.
- Byłoby bardzo przyjemnie - słyszę męski głos. Nie wie, że ma obok babcię.
Siadam. Kompletna cisza, która każe wstrzymać oddech. Gęsty, wszechogarniający mrok. Tak głęboki, że otula i wyłącza zmysł równowagi. Gdzie jestem? Tak trzeba, żeby zostawić wszystko za sobą, zapomnieć o realnych bytach, by być tu i teraz. Płyną słowa:

Nie mogłem się doczekać tej chwili, kiedy matka zapali lampę. Ledwo zmierzch zaczynał się snuć za oknami, prosiłem: - Zapal, mama, zapal. - Nie umiem sobie tego wytłumaczyć. [...] Bo, według mnie, są światła żyjące i światła umarłe. Takie, co tylko świecą, i takie, co pamiętają. Co odpychają i zapraszają. Co patrzą i nie poznają. Co wszystko im jedno, komu świecą, i takie, które wiedzą komu. Co niechby świeciły najjaśniej, a ślepe są. I takie, co ledwo się tlą, a widzą aż po koniec życia. Przebiją się przez każdy mrok. Najciemniejsza ciemność nie podda im się. Nie ma dla nich granic, czasu, przestrzeni. Są w stanie przywołać najdawniejszą pamięć, choćby roztrwonioną czy nawet gdy człowiek został z niej wydziedziczony. (Traktat o łuskaniu fasoli)

Pojawia się smużka światła i przywoływanie pamięci. I tak już będzie jak w kalejdoskopie: słowa, muzyka, obraz, światło - wyłaniające się z mroku. Słowa wielkie:
Śmierć. Miłość. Groby. Dom. Różaniec. Ból. Ojciec. Przemijanie. Milczenie. Cisza. Mowa. Przeznaczenie...
Niski, przejmujący głos aktora łuska niespiesznie ziarenka życia. Słowa wybrane z prozy Mistrza przenoszą w Absolut. 

Utkaną ciszę trzeba przerwać oklaskami. Robimy miejsce następnej grupie. Oglądam wystawę. Tęsknie spoglądam na opuszczoną sofę, bukiety, krąg plotkujących pań. Zaglądam do zamkowej kawiarni, gdzie siedzą członkowie zespołu folklorystycznego. Pewnie zaśpiewali Pisarzowi Kamień na kamieniu. Pewnie słuchali wspomnień o Dwikozach, o tej małej ojczyźyźnie, co to zakorzeniła się w utworach: Mój skrawek nieba i ziemi, ale także mój wielki świat, z którego płyną ożywcze soki w moją pamięć, w moją wyobraźnię, w moją krew. Stąd się wziąłem i tu zawsze jestem. (cyt.ze strony Gimnazjum w Dwikozach). 

Opuszczam zamkowe mury z mocnym postanowieniem powrotu do powieści i wyłuskania cytatów, które tak zawładnęły moją wyobraźnią. Rzut oka na sandomierską panoramę, a tu przed wejściem na ławeczce... MISTRZ! Czekał na mnie! Siadam wzruszona, rozdygotana. Prośba o autograf i kilka zdań.
Na pytanie, czy nie żal było opuszczać królewskie miasto, słyszę stanowcze "nie".
- Dlaczego? Przecież w książkach pełno miłości do tych miejsc - dopytuję zdziwiona.
- Właśnie dlatego - odpowiedział.

Na koniec Mistrz wstał (!) i pocałował mnie(!) w rękę. Boże, pozwól mi nie zapomnieć.


Zanurzę się w powieściach znowu. W tym roku czeka kolejna. Niecierpliwie będę wyglądać.
Uwielbiam Autora, dużo przeczytałam, mam obszerne notki i z chęcią wrócę do tematu. Jestem wdzięczna losowi, że dane mi było przeżyć te chwile.



I niech nikt nie mówi, że Mistrz się nigdy nie uśmiecha!

sobota, 12 maja 2012

oTAGowany dom z papieru

Bibliofilka przesłała mi wirusa i muszę działać, żeby móc czytać i mieć co czytać. Zniknąć? Co to, to nie.
Linia obrony to odpowiedzi na pytania. Szybko, szybko, książki czekają...

1. Książka, która zmieniła Twoje nastawienie do życia.
Myślę, że nie była to jedna książka, ale seria. Czasy chmurne i durne zdominowane były przez  książki podróżniczo-przygodowe. One były ze mną, odpowiadały na wszystkie pytania, uczyły odróżniania dobra i zła, trwania przy ideałach, wskazywały wartości. Autorzy zaczytania dawno temu to Karol May i jego Winnetou, Old Shatterhand.  Ale był też "polski Karol May" - Wiesław Wernic, a z jego doktorem Janem i znającym Indian Karolem Gordonem przegalopowałam prerię, szukając słońca Arizony, szeryfa z Fortu Benton i podpalając trawę, przeżyłam pożar prerii. Był też ze mną Arkady Fiedler. Znam na pamięć każdą scenę z Johnem Boberem, który tak zaprzyjaźnił się ze szczepem Arawaków, że stanął na czele, by walczyć przeciw białym ("Wyspa Robinsona" i "Orinoko"). Nie może tu braknąć serii Tomków Szklarskiego, z którymi uczyłam się świata.

2. Książka, która tak bardzo Ci się nie spodobała, że ją odłożyłaś.
Wirginia Woolf -  Dziennik mnie usypiał. Dałam jej kolejną szansę w postaci Widoków Londynu. Drugie podejście zakończyło się fiaskiem. Doczytałam (chyba!) Panią Dalloway po obejrzeniu filmu "Godziny".

3. W której książce przeczytałaś pierwszy raz opis jakiejś sceny erotycznej?
Z mroku pamięci wyciągam Raz w roku w Skiroławkach. Pewnie nie był to pierwszy raz, ale wypieki pamiętam.

4. Cytat, który mógłby wisieć nad Twoim łóżkiem.
Na biurku mam cały czas pasek z cytatem: Umiesz liczyć, licz na siebie.
A książkowy? Książki kupuję, zbieram, czytam, nawet je piszę i zanadto kocham, aby zbywać je aforyzmami. (Julian Tuwim)

5. Szlachetny d'Artagnan, nieokrzesany Bohun, hulajdusza Grek Zorba czy prostolinijny, twardo stąpający po ziemi Bogumił Niechcic z "Nocy i dni" - który zdobyłby Twoje serce?
Bogumił Niechcic do momentu, w którym zdradził Barbarę. To może niech będzie Zorba. Po zdradzie chociaż Grecja by mi została.

6. Jane Eyre, Barbara Niechcic, Ania Shirley czy Scarlett O'Hara - która z bohaterek mogłaby zostać Twoją przyjaciółką?
Nie rozumiem zachwytów nad Anią. Miłe dziewczę, ale chyba zagadałaby mnie na śmierć. A z przyjacielem chciałabym też pomilczeć. Co do Scarlett - podobała mi się w wersji filmowej, ale gdy w powieści przeczytałam o pozostawieniu synka w czasie wojny, cała sympatia do niej wyparowała i zaczęłam kibicować Rhettowi, żeby znalazł kobietę godną siebie. Zatem... - Barbara. Przynajmniej byśmy się nie nudziły.

7. Ulubiony kryminał to...
Mało czytam, więc zostaje Ziarno prawdy Zygmunta Miłoszewskiego. Może i najlepszy.

8. Fantastyka - tak, nie, zdecydowanie tak, zdecydowanie nie czy czasmi?
Zdecydowanie nie.

9. Ulubiona ekranizacja to...
Znowu Noce i dnie, ale jak się nie chodzi do kina i nie ogląda telewizji, to co mam napisać? No przecież jeszcze Nad Niemnem!

10. Książka, którą na pewno kupiłabyś swojemu dziecku?
Wojciech Widłak i jego cudna seria Pan Kuleczka.

11. Jesteście zwolenniczkami kawy czy herbaty? I jakiej konkretnie?
Tylko kawa. Czarna, gorąca, słodka. LaVazza - jestem jej wierna od lat. A jeśli podana w eleganckiej porcelanie, to maksimum przyjemności. Jeśli jeszcze z książką, to szczyt marzeń.

Jutro zapraszam na małą czarną i moje spotkanie z MYŚLI-WSKIM.





Za zaproszenie do zabawy dziękuję Bibliofilce.:) Nie wyznaczam już nikogo, bo pewnie wszyscy oTAGowani. Moją głowę zaprząta już następny post...

sobota, 5 maja 2012

Bezksiążkowy wpis

Nic nie robić, nie mieć zmartwień, chłodne piwko w cieniu pić...
Jeśli tak, to tylko w Bawarii. Miałam uroczą majówkę. Nie tęskniłam za komputerem ani za czytaniem. Wprawdzie pojechała ze mną Babunia F.Deghelt, ale prawdziwe babciowanie tak mnie zaaobsorbowało, że nawet nie zajrzałam.

Z moją Anielką - głównym punktem programu - na spacerze w Wildparku.
Kilka spostrzeżeń, może kogoś zainteresują.
Trafiliśmy na Maibaum, czyli stawianie drzewa. W każdej miejscowości stoi umajone drzewo. Dzień wcześniej się je przygotowuje, maluje, a przede wszystkim pilnuje. Młodzi bawią się całą noc, a pierwszego maja słup stawia się w centralnym miejscu.









Bardzo podobały mi się budynki - czyściutkie, ozdobione malunkami, w oknach zazdrostki - często ręcznie dziergane. Tutaj na zdjęciu piekarnia w rynku.








Strój bawarski można zobaczyć nie tylko na wystawach. Zdarza się, że kobiety noszą go podczas prac gospodarczych. W ogóle Bawaria tradycją stoi. Zwyczajowe pozdrowienie jest odpowiednikiem naszego Szczęść Boże. Po moim pierwszym Guten Tag bardzo się zawstydziłam. Nikt tak nie mówi! Młodzi witają się słowami halo! lub serwus!, a dorośli bez wyjątku - wspomnianym chwaleniem Boga, które u nas ugrzęzło chyba w Lipcach Reymontowych. Kłaniają się wszyscy, trudno przejść bez uśmiechu, a obok dziecka nikt nie zostaje obojętnym. Koło szkoły każdy zwalnia chyba do 10 km/h, bo dzieci to skarb. A jeśli już o szkole, to w miejscowości, w której byłam, gimnazjaliści mieli szklarnie i wystawione rośliny do sprzedania. W wolny dzień stało to sobie wszystko, a ja pytałam, czy ktoś nie ukradnie. Żałosna polska rzeczywistość, która jeszcze raz się pojawiła, gdy zobaczyłam kwitnące w polu tulipany i narcyzy. Można się zatrzymać, zerwać i wrzucić pieniądze do puszki. Życzliwość daje się zauważyć na każdym kroku. Ludzie uśmiechają się, pomagają i to nie tylko starsi. Kłaniali się uczniowie, gdy zatrzymałam się i patrzyłam na zajęcia. Żadnych krzyków, wulgaryzmów, niszczenia mienia. Zachodziłam w głowę, gdy myślałam o naszych gimnazjach. Dalej nie wiem, czy to kwestia kultury materialnej, czy tkwienie w tradycji chrześcijańskiej. Bo symbole religijne co krok. Gdy u nas tak walczy się z krzyżami, a  media lansują obraz zlaicyzowanej Europy, tam w każdym samochodzie ( a mają wypasione, bo Bawaria to produkcja BMW) krzyżyki, różańce, aniołki, a wzdłuż ulic kapliczki i krzyże. Kościół łączy się z innymi budynkami i nikt nie podaje do sądu proboszcza, że zakłóca ciszę dzwonieniem. Zdaję sobie sprawę z odrębności tego landu, ale te obserwacje dały mi tyle do myślenia, że pytam siebie słowami piosenki - Polsko, co się z Tobą stało?

Mały widoczek z serii "Tu byłam". Miejsce ciekawe, bo wkoło góry, więc i zaułki urokliwe.











Jeszcze rozczuliłam się na parkingu, gdzie życzliwość dotyka nie tylko ludzi, ale i zwierzęta.  Łatwiej było przejechać z psiną te tysiące kilometrów.







Żeby nie było, że tak całkiem bezksiążkowo. Po powrocie wskoczył  na biurko całkiem miły stosik. Serce bije mi mocniej na Macieja Urbanowskiego, którego polubiłam za telewizyjne Erraty do biografii. Teraz mam jego kolejną pozycję Dezerterzy i żołnierze. Szkice o literaturze polskiej 1991-2006.  Wspaniała książka, która poprowadziła mnie dalej i tak odkryłam J.Narbutta (o nim pod koniec maja, bo będzie rocznica śmierci; a na uwagę zasługuje, bo to skrupulatnie przemilczany poeta i prozaik).
Upolowałam - nareszcie! - Siedem lat w więzieniu E.Ludkiewicz. Przeczytałam dziś w nocy, bo to o Fordonie, gdzie siedziała moja chrzestna (też napiszę).
Książki są tlenem kultury - tak napisał Marek Oramus i jak tu nie kupić jego Rozmyślań nad tlenem.
Na samym dole Gawędy o zmierzchu B.Królikowskiego. To narracja snuta z pamiątek zgromadzonych w rodzinnym domu; książka pełna zdjęć i nostalgii za minionym.

Też tęsknię za minionym. Tym wczorajszym, tym przedwczorajszym...