DOM Z PAPIERU



piątek, 26 sierpnia 2011

"Siłaczka" dużym i małym

10 października 1909 roku. Warszawa, zbieg ulicy Świętokrzyskiej i Placu Wareckiego. Nadjeżdża samochód, w którym miał się znajdować generał rosyjskiej żandarmerii Lew Uthof. Rzucona bomba powoduje zapalenie się samochodu, jednak pasażerowie wychodzą bez szwanku, za to żywcem spłonęła przypadkowa osoba, a wielu przechodniów uległo poparzeniom. Zamach przeprowadziła Organizacja Bojowa PPS, a w akcji brała udział Faustyna Morzycka. Po nieudanej akcji uciekła na Ukrainę. Gnębiona poczuciem winy, straciła wiarę w sens działania, popadła w depresję. Po powrocie do Krakowa w nocy z 25 na 26 maja 1910 roku zażyła cyjanek potasu. Tak skończyło się życie nałęczowskiej "siłaczki".
Znamy ją wszyscy z noweli Stefana Żeromskiego. Autor tak zafascynował się jej zaangażowaniem w szerzenie oświaty wśród ludu, że uczynił ją pierwowzorem literackim Stasi Bozowskiej - wiejskiej nauczycielki.
Biografię miała barwną. Faustyna urodziła się w 1864 roku w głębi Rosji, gdzie ojciec trafił na zesłanie za udział (próbę?) w powstaniu styczniowym. Towarzyszyła mu rodzina, jednak żona po kilku latach zdecydowała się na powrót do Polski. Opiekę nad dzieckiem przejął Fortunat Nowicki. Dziewczynka skończyła pensję w Warszawie, co dało jej patent nauczycielski, a zadzierzgnięte tam więzy przyjaźni zaowocowały chęcią niesienia kaganka oświaty wśród ludu. Jednym z przystanków życiowych był Nałęczów, gdzie doszło m.in. do spotkania z Oktawią Żeromską. Pełna poświęcenia  praca na rzecz dzieci, walka z rusyfikacją, twórczość pisarska, odczyty... - dały podwaliny trwałej miłości nałęczowian do panny Morzyckiej. Zawdzięczają jej utworzenie pierwszej szkoły w 1906 roku, prowadzonej przez dwa lata. Jednak nielegalna działalność polityczna (tu: pomoc więźniom politycznym, z których jeden w wyniku tortur ją zdradził) zawiodła ją do lubelskiego więzienia. Dzięki staraniom rodziny wyszła na wolność i wyjechała do Krakowa. Oprócz prowadzenia wykładów i zajęć teatralnych, ukończyła też kurs rzucania bombą. I powrót do góry strony.

Mamy wersję dla dorosłych. Jest też druga - dla dzieci - stworzona przez Wiolettę Piasecką. Dyrekcja Biblioteki w Nałęczowie zwróciła się do pisarki z prośbą o pomoc w przywróceniu pamięci o wielkiej postaci tego miasta. Tak powstała baśń biograficzna o Faustynie Morzyckiej Zasłużyć na fiołki.
Skąd taki tytuł? Ponoć w okresie zaborów, gdy nie wolno było wręczać odznaczeń, bukiet fiołków był wyrazem najwyższego uznania społecznego dla Polaków, dla których dobro ojczyzny było najwyższym nakazem. Wydawnictwo DROZD nadało "Order Bukiecika Fiołków" Faustynie Morzyckiej za szerzenie patriotyzmu, nauki czytania i pisania po polsku w okresie zaborów. [s.4]

Gdy dokładnie przeczytałaś/-eś pierwszą część, to wiesz, przed jakim trudnym zadaniem stanęła autorka. Życiorys skomplikowany, niezrozumiałe dla dzieci wydarzenia polityczne, zawirowania historii. Zapewniam, że bajkopisarka poradziła sobie wyśmienicie. W tekście gęsto o uczuciach, patriotyzmie, roli czytania i pisania w życiu. Chwytają za serce momenty rozstania z ukochanym ojcem, niechęć do babki i jej zimnego mieszkania, rozwód rodziców, ciepło cioci Faustyny, pomoc chrzestnego ojca. Rozrzucone tu i tam zdjęcia w sepii i bukieciki fiołków nadają inny wymiar, czynią też przedstawione wydarzenia wiarygodnymi. Warto zwrócić uwagę na tę książeczkę i inne tejże autorki. Na ubiegłorocznych targach w Krakowie kupiłam również Dwie Małgosie, które przybliżają nam mikołajkowy i świąteczny klimat, a także baśniową biografię Andersena W poszukiwaniu szczęścia.  Wszystkie wspomniane publikacje moje dzieci przyjęły z radością i z zaciekawieniem.

Pani Wioletta Piasecka - zawsze w roli wróżki.


Kochane Siłaczki! Ponieważ sporo blogujących to nauczyciele różnych szczebli edukacji, dlatego wpadłam na pomysł, by przypomnieć  o naszej misji dźwigania kaganka bez patrzenia na rząd, podwyżki i inne niegodne zauważenia fakty. Rozpoczynamy kolejny rok szkolny i oby minął nam tak samo szybko jak wakacje. I oczywiście pamiętamy o pracy u podstaw. Jeszcze tylko wrzesień, październik, listopad, grudzień, ...

sobota, 20 sierpnia 2011

Tylko wybrani dostaną się do nieba pamięci

To słowa Jerzego Andrzejewskiego wypowiedziane w rozmowie z Jackiem Trznadlem ("Hańba domowa").

"Popiół i diament" - czy ktoś z nas nie przeczytał tej powieści?
19 sierpnia jej autor obchodziłby urodziny. Kim był Jerzy Andrzejewski? Przed wojną przedstawiciel nurtu chrześcijańskiego, a rozgłos przyniosła mu książka "Ład serca". Wyrósł z tradycji niepodległościowej, co nie przeszkodziło mu w okresie stalinowskim pisać tekstów propagandowych. Po okresie poparcia dla socrealizmu przeszedł do opozycji demokratycznej. Pisarz kontestujący - prawicowy - katolicki - komunizujący - prawicowy... - prawdziwy festiwal zachowań. Pisarz chimeryczny, miotał się jak nikt. Za "Miazgę" oczekiwał Nagrody Nobla, ale sławę przyniosła mu powieść "Popiół i diament", której nie potrafił się wyrzec i która  jest uważana za najlepiej napisaną w jego dorobku. Był czas, że uznano ją za świadectwo epoki, porównywano do "Przedwiośnia" Żeromskiego. To był gorący temat - kapitulacja Niemiec i lata po wyzwoleniu.  Co dalej? - rozgorzała dyskusja narodowa. Dziś niby wiemy, że to powieść tendencyjna, zniekształcająca rzeczywistość, ukazująca zakłamany obraz powojennej Polski.  Dlaczego piszę "niby"? Bo przejrzałam ściągi, streszczenia, recenzje, opinie, dyskusje na forach i jestem przekonana, że powieść nadal (w mniejszym lub większym stopniu, zresztą podobnie jak film) organizuje zbiorowe myślenie o tamtych latach. O ile można  znaleźć informacje dotyczące fabuły, trudniej się dopatrzyć  zafałszowań i dokonać jednoznacznej oceny moralnej. Książka i film są uznane za kultowe. Bezrefleksyjnie.

Komentarz do tych utworów stanowi "Diament odnaleziony w popiele" Krzysztofa Kąkolewskiego. Bardzo cenię tegoż autora (w tle zdjęcia kilka innych pozycji) i książka zasługuje na spopularyzowanie. Obnaża kłamstwa powieści i filmu. Wskazuje pierwowzory. Mówi o czerpaniu materiału przez Andrzejewskiego z ubeckich materiałów. Przede wszystkim jednak autor kieruje naszą uwagę na bohaterów.

Nagromadzenie, spiętrzenie bohaterstwa, nieszczęść i szlachetności po stronie komunistów, podłości, tchórzostwa i zbrodni po stronie niekomunistów, dochodzi w książce Andrzejewskiego do swoistej kumulacji. [s.14]

Komuniści to: Szczuka - więzień kilku obozów koncentracyjnych, bohaterski organizator ruchu oporu, więzień sumienia, człowiek kaleki (a więc budzący współczucie); jego żona Maria - zginęła w obozie, podobnie jak żona przyjaciela, a także jego synowie; Smolarski - zabity niewinnie, stracił dwóch synów; Gawlik - wrócił z robót, potem też zabity. To postacie dodatnie, sympatyczne.

Niepodległościowcy: Kossecki - okrutny kapo w obozie; pani Kossecka - ograniczona kura domowa; Andrzej - syn kapo, okrutnik; Szretter, Janusz, Drewnowski; Święcicki... Są odrażający, budzą grozę.

Dochodzimy do głównego bohatera - Maćka Chełmickiego. To bohater, który utracił wiarę w sens walki. Zakochał się i zapragnął normalnie żyć. Jednoznacznie - godzi się na zniewolenie.

W tym momencie odejdę od streszczania. Najciekawsze u Kąkolewskiego jest to, że odnalazł "Maćka"!

- Więc pan żyje? Nie mogę uwierzyć, że pana widzę, że z panem rozmawiam. Jak to było? Jak się pan wymknął? Scena agonii na śmietniku, gdy Maciek Chełmicki kopie nogami, jest tak sugestywna i od tak dawna wryła się w pamięć, że i mnie zasugerowała. Byłem pewien, że pan nie żyje. Po tym, co pan zrobił, nie miał pan prawa żyć, nie mógł pan żyć, nie może pan żyć. [s.45]

Tak autor zaczyna rozmowę ze Stanisławem Kosickim, który stał się pierwowzorem bohatera powieści. Boże, jak czytałam z zapartym tchem o tym harcerzu Szarych Szeregów, późniejszym żołnierzu AK, oddającym trzy celne strzały, które zmieniły jego życie! Później ucieczka, w której towarzyszy mu Basia. Młodzi zakochują się. Raz zobaczył na Basi płaszczu wesz i zgniótł ją. Dopiero potem w więzieniu dowiedział się, że wesz na czyimś ubraniu oznacza zdradę. Cela śmierci.

Dziwnie było sobie uświadomić, że 19 lat ma być całym życiem. A to nieprzeżyte? Co miało się w nim zdarzyć? Kim miał być? Kim by był? Straszliwa tajemnica, której nigdy nie pozna. Kto byłby jego żoną?(...) Jakie imię by nosiła? Jakie to ciekawe! Miałby dzieci? Ile? [s.89]

Dalsze losy Stasia to agonia rozłożona na pięćdziesiąt lat. To nieprawda, że wszystko działo się dawno temu. Żyłaś już. Żyłeś.


Krzysztof Kąkolewski, Diament odnaleziony w popiele, Wydawnictwo Von Borowiecky, Warszawa 2008


piątek, 12 sierpnia 2011

Od Łubianki do Cudu nad Wisłą

Dokładnie jak na tym zdjęciu - Archiwista z Łubianki Travisa Hollanda dotyczy Rosji, ale z polskimi dziejami w tle. Sięgnęłam po tę książkę, by pochylić się nad narodem rosyjskim, który ucierpiał i poniósł straty jak żaden, który niemo świadczył, że system pożerał nie tylko wrogów, ale i swoich zwolenników. I widać w tej powieści twarz Rosji: zniszczoną, zrozpaczoną, udręczoną żalem po utraconych dzieciach. (s.157)
Chociaż brak bezpośrednich opisów zadawanych tortur i okrucieństw, dusi atmosfera tych dni i lat (akcja toczy się w Moskwie w 1939 roku). Rozmiary terroru przenikają między wierszami i prawie słychać szepty, wyczuwa się strach przed donosami, znikaniem, a smak śmierci czai się co krok. Ludzie oswojeni z bliskością śmierci widzą polowanie na szpiegów i prowokatorów, zdając sobie sprawę, że za chwilę i oni mogą zniknąć w otchłani. Wie o tym również Paweł Dubrow - pracownik Łubianki. Miał pod opieką literackie archiwum, a jego obowiązkiem było zarchiwizować każdą teczkę, by ostatecznie dokonać "odchwaszczenia". Zarekwirowane przez NKWD rękopisy, listy, niedokończone dzieła literackie wędrowały do podziemnej spalarni.
Kiedy Paweł pospiesznie wrzuca jedną z teczek w ogień, różowa tasiemka rozwiązuje się, rozsypują się kartki - wiersze, zauważa Paweł, setki wierszy. Na marginesie jednej ze stronic, przez którą jak przez łupinę cebuli prześwitują płomienie, tłoczą się maleńkie pięknie naszkicowane ptaszki. Paweł wyobraża sobie, że siedziały na parapecie za oknem poety. Kartki zwijają się, pochłania je ogień. Po chwili wszystko - poeta, wiersze, ptaszki - znika. Potem, kiedy jedzie w górę rozklekotaną windą, Pawłowi trzęsą się ręce. (s.28)
Jedno z opowiadań ma zmienić bieg życia tytułowego bohatera. Paweł, tylko dla porządku, ma wyjaśnić sprawę autorstwa. Kiedy jeszcze pracował w Akademii Kirowa, w klasie pełnej chłopców, czytał im Armię konną. Podobała im się. Teraz ma zobaczyć więzionego od dwóch miesięcy autora - Izaaka Babla. 
Jest nieogolony. Siniak pod jego prawym okiem już blednie, usta pisarza pokrywa cieniutka warstwa przypominająca zaschniętą sól.  Zmięty kołnierzyk koszuli krzywo wystaje spod klapy wygniecionej marynarki. Poza tym - co najbardziej Pawłowi przeszkadza - Babel nie ma okularów. Nie wiadomo dlaczego, Paweł sądził, że zobaczy pisarza takiego jak na zdjęciach zdobiących obwoluty jego książek. (s.10)
To było krótkie, ale znaczące spotkanie. Właściwie nic się nie działo. Więzień przyznał się, że jest autorem pokazanego tekstu, a w zamian powiedziano mu, że dostanie go z powrotem. Wstrząs spowodowany tym wydarzeniem wpływa na dalsze wypadki. Paweł wykrada i ukrywa rękopis. Zdaje sobie sprawę z zagrożenia. Widzi, co się dzieje z przyjaciółmi. Wie, że nie zatrzyma miażdżącej machiny, ale próbuje działać... Tu się kończy większość recenzji.

Ja poszłam dalej. Szukam informacji o Izaaku Bablu. Był, działał, tworzył, m.in. wspomnianą Konną armię i Dziennik 1920. Uznany za trockistę, rozstrzelany w 1940 roku.
W jego biografii przykuł moją uwagę fakt, że walczył w wojnie polsko-bolszewickiej w szeregach armii konnej Budionnego. Do konarmii nikt go nie wcielił na siłę! Zgłosił się na ochotnika, namówiony przez Gorkiego, by udał się "między ludzi", żeby zdobyć niezbędną pisarzowi wiedzę o życiu.
Armia Budionnego - na te słowa każdemu Polakowi otwierały się oczy z przerażenia. To nie była żadna kawaleria, jak się próbuje czasem dziś przedstawiać, tylko banda siepaczy, rabusi, postrach Rosji. Ubrania mieli przeróżne, zdobyczne, ale czapki jednolite - czarne, barankowe - ich znak rozpoznawczy. Nigdy nie brali jeńców. Pojmanych i rannych okrutnie wycinali w pień. Polskich oficerów rozrywali końmi. Wsławili się spaleniem szpitala z 600 rannymi i personelem w Berdyczowie, a we wsi Bystryki zamordowali 700 żołnierzy 50 Pułku Strzelców Kresowych (rzeź opisana przez Babla w Dzienniku - wydanie polskie z 1998 roku s.144).

Czytam i myślę. Zbliża się rocznica bitwy, która ocaliła Europę. Po lekturze powinnam współczuć bohaterom przeczytanej książki, a ja stoję w okopach po przeciwnej stronie. Kto bronił Warszawy? Na ratunek zagrożonej stolicy idą z całej Polski ochotnicy, wysłano na front nawet szkolną młodzież. Ludność modli się do Boga, by zatrzymać bolszewików. Bitwa zaczęła się w nocy z 12 na 13 sierpnia ostrzałem artylerii (gdzie był wtedy nasz drogi wódz?). Została wygrana dzięki ofiarnym polskim żołnierzom przy wsparciu nieprzewidzianych, korzystnych, "cudownych" wydarzeń. Za największego autora i  bohatera obrony uznaję generała Rozwadowskiego.
Stale umniejszana jego rola i wymazywanie z pamięci nieodparcie nasuwa mi obrazy z książki - zniszczyć wszelkie dowody, zepchnąć w otchłań, kazać zapomnieć... Mamy dwóch bohaterów wojny polsko-bolszewickiej: oficera politycznego Konarmii i polskiego generała. Któremu z nich należą się pamięć i cześć? Kiedy przeczytam książkę o generale broni Tadeuszu Jordanie Rozwadowskim? Kto będzie jej autorem? Pytania retoryczne.

niedziela, 7 sierpnia 2011

Chłop wlazł na drzewo, a pod drzewem dzieje się Polska

Dane mi było uczestniczyć w czymś wyjątkowym. W ramach projektu "Pielgrzymowanie teatralne - od drzewa do drzewa" Scena Polna Fundacji Kresy 2000 wystawiła sztukę "Drzewo" Wiesława Myśliwskiego. Na magię wieczoru złożyły się: miejsce ( znów mój ukochany Sandomierz!),  pora (spektakl nocny), plejada wspaniałych artystów, a przede wszystkim wielowarstwowy tekst niosący ważkie przesłania. Osią dramatu jest spór o drzewo, na które to wdrapał się stary Marcin Duda i broni go przed wycinką. Jako pierwsi nadchodzą budowniczowie autostrady wraz z inżynierem. Ale to nie traktat o ekologii. Zaraz potem pojawia się korowód barwnych postaci i zjaw tworzących swoiste misterium pamięci. Budzi się refleksja nad teraźniejszością i historią, nad dwoistością świata i udziale w nim żywych i umarłych, nad stanem naszej pamięci. Bo drzewo pamięta - było, jest i będzie, tkwi niczym symbol trwania i przemijania. Każdy  ma tam swoją gałązkę, która zatrzymuje nasze głosy. Siłę - z jaką przemawia tekst - potęguje unieważnienie teatralnej sceny. To spektakl plenerowy. Widzowie siedzą wokół monumentalnego dębu, a akcja dzieje się na i pod drzewem. Nastrój budują też odgłosy, gra świateł, snujące się mgły, a myśli wędrują do innych wielkich, chociażby Wyspiańskiego - gdy rozkołysze się dzwon i pojawi się słomiany snop, serce drży niczym wytrącone z chocholego tańca dźwiękiem złotego rogu.
Teatralna pielgrzymka z wysokości starych drzew trwa i też możecie w niej uczestniczyć. Najbliższe przedstawienie w okolicach Poznania.
Oryginalną pamiątką pozostawioną przez teatralną trupę jest kapliczka z Jezusem Frasobliwym mocowana po spektaklu do drzewa "grającego" tytułową rolę. Tylko leciutko mi żal, że nie pojawił się w takim momencie sam autor dramatu. Wszak Sandomierszczyzna to jego mała ojczyzna. W ostatniej chwili dowiedział się, że w tym samym dniu ma odebrać bardzo ważną nagrodę, która jedzie prosto z Paryża i być może otworzy jego prozie drogę do Europy, a może i świata. I niech się tak stanie.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Anioły Mądrego Życia - cd.

Anioł Stwarzania Rzeczywistości


Starannie dobieraj swoje myśli. Od nich wszystko bierze początek. Świat jest jakby zupą kwantową, a a każdy jej składnik modyfikuje smak całości. Każda myśl się liczy - podnosi lub obniża smak zupy. Mały Książę przypominał nam: Strzeżcie się baobabów! I codziennie wyrywał młode ich pędy, aby nie rozsadziły planety.
Nawet jeśli nie masz bezpośredniego wpływu na niektóre wydarzenia, od ciebie zależy, jak na nie zareagujesz.
Starannie dobieraj swoje myśli. Masz wybór. Każdy gest się liczy.

Nieprzypadkowy wybór tego akurat Anioła. Bo muszę przemyśleć wiele spraw. Zbliża się pół roku mojego blogowania i będzie bez torcików, a może nawet rozsypie się papierowy dom. Dochodzi do głosu ta ciemniejsza strona mojej natury, gdy w momencie napotkania trudności salwuję się ucieczką i chowam w kącie. Być może mój wiek (którego nie ukrywam), a może suma życiowych doświadczeń powodują, że mam zdecydowanie inny pogląd na wiele spraw. Wszystko jest w porządku, jeśli opinie zatrzymuję dla siebie. Jednak trudno jest mi milczeć, gdy wypływa sprawa dla mnie jednoznaczna moralnie, a wydaje mi się, że inni też o tym powinni wiedzieć. Wtedy tworzę komentarze, które wzbudzają kontrowersje. I myślę - na ile mamy prawo głośno mówić, by ktoś nie czuł się skrytykowany, nie oburzał się... Być może mój język nie jest tak giętki, by powiedzieć to, o czym myśli głowa. Zdarzało mi się, że mój komentarz został opacznie zrozumiany. Jestem w takich przypadkach bezradna. Wycofuję się. Tak jak tu i teraz.

Nie wiem, co zrobię z blogiem. W każdym razie zamilkłam i zamieszczać komentarzy nikomu nie będę. Odwiedzam nadal Wasze blogi, spisuję ciekawe tytuły... Smutno mi jakoś się zrobiło. Idę do kącika myśleć. Może zrobię sobie moherowy beret?