DOM Z PAPIERU



piątek, 26 lipca 2013

Zabijanie prawdy o KL Warschau


OBŁĘD `44 czyli jak Polacy zrobili prezent Stalinowi, wywołując powstanie warszawskie. 
 Czym się różni amator od zawodowego historyka? Tym, że historyk kończy swoją pracę o 15 (def. Coryllusa).  Mam wejść w spór z Piotrem Zychowiczem? Nie czuję się na siłach, ale o emocjach powiem, owszem. Na wielu stronach pojawiła się zapowiedź książki, której tytuł mówi sam za siebie: Obłęd '44, czyli jak Polacy zrobili prezent Stalinowi, wywołując powstanie warszawskie. Jak to w zwyczaju, jeszcze zanim przemówi książka, autor udziela wywiadów. Czytam, że w czterdziestym czwartym powinniśmy byli pozostać bierni. Nasz los został wcześniej przypieczętowany, a skutkiem powstania było  doprowadzenie do ruiny miliona obywateli, zagłada elit; przy okazji to AK kolaborowała z Sowietami, a Bór-Komorowski był nieudolny... Dużo takich "odkryć" młodzieńca, który wcześniej też gdybał nad aktem Ribbentrop-Beck. Smutek bezbrzeżny mnie obejmuje, bo pozytywnie o książce piszą i Cenckiewicz, i Masłoń... Co ja w końcu będę czytać?
Jednak głównym tematem dzisiaj ma być Obóz Koncentracyjny w Warszawie. Ciekawa jestem, czy Zychowicz wspomina o nim w swojej pozycji? Czy odnosi się do planu Pabsta, który już przed wojną przewidywał zrównanie Warszawy z ziemią, zagładę jej mieszkańców i stworzenie nowego niemieckiego miasta Warschau? Powstanie Warszawskie przerwało ludobójczą działalność całego kompleksu Obozu Koncentracyjnego w Warszawie na pół roku przed wkroczeniem Armii Czerwonej do stolicy. Na tym również polegało jego historyczne znaczenie. Z tego punktu widzenia Powstanie Warszawskie było polskim aktem zorganizowanej samoobrony, koniecznej wobec planów ostatecznej zagłady miasta, co nobilituje je nie tylko w historii, ale także współcześnie (Maria Trzcińska).

Maria Trzcińska KL Warschau w świetle dokumentów

Książka arcyważna. Sędzia Maria Trzcińska w osamotnieniu prowadziła walkę o odsłonięcie prawdy o KL Warschau. Zgromadziła czterdzieści tomów dokumentów, które obalają tezy o "rzekomym" istnieniu obozu, o liczbie i narodowości zgładzonych. Rozbudzała pamięć o tragicznych losach warszawiaków poddawanych zaplanowanej, konsekwentnej eksterminacji. Warszawa ciągle krwawi. 

Garść faktów.
KL Warschau działał przez dwa lata: od października 1942 roku, tj. od głównej likwidacji getta, do sierpnia 1944 roku, czyli do Powstania Warszawskiego, które przerwało ludobójcze działanie obozu i zmusiło Niemców do ewakuacji obozowego kompleksu. Rozpoczęcie działalności wiąże się z rozkazem Himmlera z dnia 9 października 1942 r., a 16 lutego 1943 roku pada kolejny rozkaz, by zmniejszyć obszar Warszawy i jej mieszkańców o 500 tys.  W lagrach rozmieszczonych na obszarze trzech dzielnic Warszawy - na Kole, w okolicach Dworca PKP Warszawa Zachodnia oraz w byłym getcie - łącznie przez zagazowanie i rozstrzeliwanie Niemcy wymordowali ok. 200 tysięcy Polaków w ramach planu zagłady Stolicy oraz kilka tysięcy więźniów innych narodowości.  KL Warschau był obozem zagłady, bo realizował plan eksterminacji miasta w zakresie ludzkim i urbanistycznym; posiadał urządzenia masowej zagłady, tj. komory gazowe i krematoria; posiadał specjalne komanda do ich obsługi; mordy przeprowadzano w sposób masowy, według kontyngentu po ok. 400 Polaków na dobę.

Począwszy od łapanek i obław na mieście, poprzez "transporty niewiadome", egzekucje uliczne, rozstrzeliwania obozowe, zabijanie w komorach gazowych, spalanie zwłok w krematoriach, a kończąc na zacieraniu śladów tych zbrodni poprzez rozsiewanie prochów ofiar na rozległych gruntach podmiejskich, to były systemowe działania KL Warschau jako ośrodka planowej, zorganizowanej eksterminacji biologicznej miasta.(...) Zagłada inteligencji polskiej oraz Stolicy jako centrum dyspozycyjno - kierowniczego miały - według planów niemieckich - pozbawić Naród Polski "mózgu", bez którego już nigdy więcej nie będzie w stanie się odrodzić. [s.232-233]

Dlaczego panuje powszechna niewiedza o świadomie i cynicznie przemilczanych dziejach KL Warschau?
Sięgnijmy do roku 1945, gdy śledztwo zostało zamknięte, bo obóz był wykorzystywany przez NKWD do więzienia i likwidacji polskich patriotów, zwłaszcza z AK. Na IV Procesie Norymberskim obóz występuje obok Majdanka i Oświęcimia, ale strona polska nie przeprowadziła śledztwa i nie dostarczyła wymaganych dokumentów. Gdy w 1973 roku niemiecka Prokuratura w Monachium zwróciła się do Polski o pomoc prawną w związku z wszczęciem śledztwa, sprawą zajęła się sędzia Maria Trzcińska, a strona polska w 1976 roku zawiesiła postępowanie! O kolejnych poszukiwaniach, gromadzeniu dokumentów (np. zdjęcia lotnicze, zeznania świadków, znaczek niemiecki z KL Warschau, raporty niemieckiego dowództwa...) można przeczytać w książce będącej jednocześnie raportem dla Prezesa IPN. Do dzisiaj trwają świadome zwłoki w śledztwie, zaginięcia akt, niszczenie dowodów... Przez wiele lat w oficjalnych przekazach obozu wcale nie było (!), a gdy materiał dowodowy podważył tę opinię, czynniki oficjalne skłaniają się do przyjęcia tezy, że KL Warschau istniał, ale w imię politycznej poprawności zaniża się liczbę ofiar albo wprost sugeruje, że to nie Polacy ulegli tej hekatombie. Do takich wyników przychyla się praca pana B. Kopki, który podważa dowody niepodważalne. Zachęcam do samodzielnej lektury zgromadzonych przez Marię Trzcińską dokumentów.

Do dziś nie powstał żaden znak pamięci związany z tą zbrodnią. Jedynie na maleńkim Skwerze  Alojzego Pawełka stoi krzyż usytuowany w kopcu z kamieni. Polegli czekają na pomnik.


Gdy zobaczyłam książkę innego autorstwa pod tym samym tytułem, nie miałam nawet cienia wątpliwości, że muszę przeczytać. To KL Warschau. Historia obozu zagłady w Warszawie Aldony Zaorskiej.
Autorka dedykuje swoją książkę niezłomnej bojowniczce prawdy sędzi Marii Trzcińskiej. Główne tezy są podobne. Popularno-naukowy charakter pracy pozwala przystępnie, aczkolwiek dokładnie zapoznać się z funkcjonowaniem warszawskich lagrów. Padają tu też nazwiska współczesnych historyków, którzy wypowiadali się na ten temat. Zaorska podaje swoją interpretację ciszy panującej wokół obozu. Przechowanie pamięci o KL Warschau jest zasługą garstki osób, które za wszelką cenę postanowiły nie dopuścić do zapomnienia obozu. Ignorowani, czasem wręcz wyśmiewani, traktowani jak dziwacy, od lat wciąż uparcie walczą o prawdę.

Pani sędzia zmarła samotnie w swoim domu w grudniu 2011 r.

ponieśmy tę pamięć... nic jej nie zabije...
żadna zmowa milczenia... układy na górze...
trzeba nad kłamstwo podnieść dziś wysoko głowę
nie będą nam historii wciąż pisali tchórze...

Cytaty kursywą pochodzą z książek:
Maria Trzcińska, KL Warschau, Polwen, Radom 2007
Aldona Zaorska, KL Warschau, Wydawnictwo Bollinari Publishing House, Warszawa 2013
Na zdjęciu obok - druga książka Aldony Zaorskiej - Sąsiedzi. Najbardziej okrutni oprawcy polskich patriotów. Nie ma związku z tematem obozu, ale z autorką owszem.
Zdjęcie okładki książki Zychowicza pochodzi ze strony Księgarni "Gandalf".




sobota, 20 lipca 2013

Nasyciłam oczy widokami Londynu

Moje ostatnie lektury, czyli z przewodnikami w ręku.  Konsekwentnie realizuję wakacyjne plany. To nie był mój pierwszy pobyt w stolicy Wielkiej Brytanii, ale i tak zaplanowałam zwiedzanie znanych atrakcji, tj. Kensington Gardens z rezydencją Karola i Diany, a niedaleko memoriał księżnej (ożywcza fontanna); spalony słońcem Hyde Park; Pałac Buckingham; spacer po Oxford Street; słynne Trafalgar Square i Piccadilly Circus; Big Ben górujący nad gmachem Parlamentu i Opactwem Westminster; widoczne z daleka London Eye... Kolejny dzień był znacznie ciekawszy, bo zaliczyłam kilkugodzinny spacer południowym brzegiem Tamizy. Zwiedzanie - owszem, ciekawe - ale nie byłabym kobietą, gdyby nie zakupy! Trudno ominąć Harrodsa, jednak o niebo ciekawszy jest Camden Market. To klimatyczne sklepiki i targowiska w pobliżu kanałów, tworzące niesamowitą mieszankę kosmopolitycznego Londynu. Tam nikt i nic nikogo nie dziwią. A na deser Windsor.
Londynu wciąż mi mało. Uwielbiam to miasto będące mieszanką zabytków i współczesnej architektury. Wróciłam z gorącą głową, z torbą pełną staroci, z setkami zdjęć, z długiem i uśmiechem na ustach.
Trafiłam na niespotykane upały. Hyde Park - poza Serpentyną i fontanną Diany - w kolorze sepii.







Pomnik słynnego detektywa i znajdujące się tuż obok Muzeum Figur Woskowych Madame Tussauds przeraziły mnie kolejkowym  tłumem. Pojechałam dalej...






Jedna z hal targowych na Camden - bazary ze starociami, tkaninami, rękodziełem, tygiel sztuki hinduskiej i afrykańskiej, a w chwilach osłabienia można ratować się potrawami ze wszystkich zakątków świata.





Camden Market - cd. - księgarenki przepełnione wiedzą tajemną...










Camden - trudno mi rozstać się z tą dzielnicą. Tatuaże, fryzury, moda alternatywna...







The Globe - Teatr i Muzeum - rekonstrukcja teatru Szekspira. Nieco dziwnie wygląda w środku nowoczesnej metropolii.







Finał spaceru brzegiem Tamizy - Tower Bridge. Bardzo fotogeniczny obiekt.







Zaraz obok mostu Tower of London - twierdza przytłoczona nowoczesną architekturą wydaje się maleńka i niegroźna. Słynny okrzyk: "Do Tower z nim!" - brzmi dziwnie. Oczywiście i tutaj wypatrzyłam lawendę.





W Harrodsie mogłam się tylko pobawić. Ten luksusowy dom towarowy jako pierwszy w Wielkiej Brytanii zadziwił ruchomymi schodami; dziś olśniewają wnętrza, a wieczorem oświetlenie.






Czekam na ducha Virginii Woolf. Łatwo znaleźć Fitzroy Square 29, bo drogę wskazuje Telecom Tower. W tym domu pisarka mieszkała w latach 1907-1911.






Coś z aktualności - w tym szpitalu ma przyjść na świat książęce dziecię. Widać koczujących poddanych.







Ostatnia pocztówka z Windsoru. Potężne mury robią wrażenie zupełnie odmienne od londyńskiej twierdzy.







Albo jeszcze jedno. Tyle wina wypiłam. I jak tu nie zachwycać się tą europejską stolicą?

wtorek, 9 lipca 2013

Nie masz pana nad ułana

Piotr Jaźwiński Oficerowie i dżentelmeni. Życie prywatne i służbowe kawalerzystów Drugiej Rzeczpospolitej

Niespodziewanie dla samej siebie sięgnęłam po "półkownika". Gdy Beata napisała o Oficerach i koniach, zastanawiałyśmy się nad relacją oficer - kobieta, bo o koniach wiemy już wszystko. Stąd odkurzony kolejny Jaźwiński.

Kawaleria zawsze zajmowała uprzywilejowane stanowisko w polskim wojsku. Cóż takiego szczególnego było w kawalerii II RP, że do jej zwyczajów i tradycji ciągle wracają kolejne pokolenia Polaków? Autor pokazuje tradycje - tę historyczną i kulturową - ale i szarą, codzienną służbę, wymagającą wiele wysiłku i wyrzeczeń. Umiejętność bycia pierwszym w boju i pierwszym w salonie to kawaleryjski fason. Nie ułański! - jak często mawiamy. Zamiennie używane pojęcia po lekturze znalazły właściwe miejsca. Zatem uwaga! Kawaleria to ułani, szwoleżerowie i strzelcy konni. Niewielkie różnice w ubiorze i w wyposażeniu, ale w ich mniemaniu różnili się ogromnie. A rajtaria i dragonia to już jazda cudzoziemskiego autoramentu. Z ciekawością przedzieram się przez nazewnictwo, poznaję składy dywizji, polskie odznaki wojskowe, święta pułków... Autor garściami czerpie ze wspomnień kawalerzystów i suto krasi tekst cytatami. To najbarwniejsze strony! Galopują przed oczami kawalerzyści, chłopcy jak spod igły, którzy dopiero co zeszli z obrazów Kossaka. Dużo by pisać o dyskusji, po co ułanom lanca, kiedy zażyć "polską ostrygę", co oznacza tradycja "spadania z konia", wszak:
Kto tradycji nie szanuje,
niech nas w dupę pocałuje.
Żurawiejki to odrębny temat. Często śpiewane w kasynach, czyli zamkniętych męskich enklawach. Zwyczaj przeniesiony z kawalerii rosyjskiej, dosadnie charakteryzujący każdy pułk. Najczęściej autorami tych dwuwierszy z refrenem byli oficerowie innego pułku, a potem następował rewanż. Oj, dopiekali sobie oficery! Jedni uważali się za bitnych:
Kto przykładem w boju świeci?
Szwoleżerów to pułk trzeci.
Inni za uwodzicieli:
Łeb jak ceber, chuj jak wałek,
To szwoleżer ze Suwałek.
Wszyscy jednak się zgadzali, że:
Prawda to od wieków znana,
Nie masz pana nad ułana.

Jednak parę zdań o kobietach. Niełatwo było zostać żoną oficera. Ślub mógł odbyć się za zezwoleniem władz zwierzchnich, a narzeczona musiała spełnić trzy warunki: pod względem moralnym, umysłowym i towarzyskim winna była odpowiadać stanowisku oficera. Nie musiała być urodziwa, ale posażna już tak. Bardzo podobały mi się bale! W jednym z pułków oficerowie, jako gospodarze, pili minimalnie, ponieważ zaproszone panie musiały się dobrze bawić, a więc tańczyć. Nie do pomyślenia było, aby któryś z oficerów był wstawiony. W Pułku Wileńskim twardo przestrzegano zasady: do godziny dwudziestej czwartej porucznicy i podporucznicy tańczyli tylko ze starszymi paniami. Dopiero po północy młodzież oficerska miała czas, aby emablować młodsze. Ponadto zakaz tańczenia z jedną panią więcej niż dwa razy pozwalał świetnie się bawić i tym mniej powabnym. Ech, to były bale. 

Zainteresowanych życiem kawalerzystów odsyłam do obu wspomnianych tomów, a ja prywatnie - na prośbę Beatki - zamieszczam kilka zdjęć. Wszak największe szczęście na świecie to siedzieć na końskim grzbiecie. Moja córcia w wersji sportowej i romantycznej.


piątek, 5 lipca 2013

Pogoń za męską wersją Mony Lisy

- Znajdę cię, skurczybyku - mawiała dr Lorentz, wpatrzona w oczy Młodzieńca.
A jego zadziorny uśmieszek zdawał się mówić:
- Nigdy mnie nie znajdziecie.

Polska miała największy skarb światowego malarstwa, który oznaczany był i występował jako VRR. To Dama z gronostajem Leonarda da Vinci, Miłosierny Samarytanin Rembrandta i Portret Młodzieńca Rafaela. Ta trójca podróżowała po Europie, by w końcu zadomowić się w krakowskiej galerii Czartoryskich. Niestety dziś na Młodzieńca czeka pusta rama. Stał się ostatnim więźniem drugiej wojny światowej, a uwolnić go i sprowadzić do domu może jedynie pani Lorentz. Wyrusza zatem w towarzystwie komandosa, złodziejki i... byłego męża. Razem z nimi lądujemy na amerykańskiej ziemi, by za chwilę poruszać się po skandynawskich bezdrożach, a po lwowskim przystanku zwiedzamy chorwacką wyspę szalonego hrabiego Milewskiego - Świętą Katarzynę. Akcja warta ekranizacji, bo tempo znakomite, intryga plącze się coraz mocniej, nie milkną strzały, a wierzyć nie można nikomu.  Gdy bohaterzy łapią oddech, np. w sianie obok pomrukujących tygrysów, doktor Lorentz prowadzi wykład, z którego ja - laik kompletny - skorzystałam ogromnie. Bo jak przekonać współtowarzyszy, że nie ścigają widma, a szukany obraz/kolekcja to nasze narodowe dziedzictwo? Tylko czym jest owo polskie dziedzictwo?

Naprawdę uważasz, że dziedzictwo twojego narodu to kawał dechy, zamalowany pół tysiąclecia temu przez jakiegoś gościa, który nie miał pojęcia, gdzie jest Polska? Dziedzictwo narodowe to są najzwyczajniejsze rzeczy. Spacer z dzieckiem w parku, wylegiwanie się w łóżku w sobotę i wspólny niedzielny obiad. Dziedzictwo to jest wychowywanie swoich dzieci tak, żeby potrafiły być dobre, mądre i prawe. [s.161]

Świetnie napisany thriller, który obudził chęć dokształcania się, więc szukam informacji o wojennych grabieżach dzieł sztuki, rozczytuję się w historii hrabiego Moneta Christo, a na YT podziwiam  należącą kiedyś do niego chorwacką wyspę, zamawiam Pana Samochodzika i europejską przygodę A.Niemirskiego (ach, te dziecięce czytania z wypiekami na twarzy), odwiedzam Muzeum Utracone z nadzieją na wielkie powroty...

Miałam jeszcze napisać, że początek jak u Hitchcocka, czyli zaczyna się trzęsieniem ziemi, ale to już inni napisali. Miałam wspomnieć, że oberwało się naszym politykom, jednak to też czytelnicy  wyciągnęli. Miałam przykleić Miłoszewskiemu etykietkę nowego Dana Browna, ale o tym przeczytacie w każdej recenzji. Ech, spóźniłam się ze wszystkim...

Zygmunt Miłoszewski, Bezcenny, WAB, Warszawa 2013