Na mojej literackiej tropie zamierzam wydeptać ścieżkę wiodącą do literatów emigracyjnych. I to nie tym od Giedroycia z Paryża - co przytaknęli pojałtańskim porządkom - posty moje poświęcę. Czas burzyć mur otaczający wspaniałych Polaków, którzy do końca pozostali niezłomni, nie godzili się z niepisaniem o Katyniu, o łagrach, o powojennym losie Andersowców czy lotników walczących o Londyn, o okupacji sowieckiej w kraju, o utraconych Kresach... To niepodległościowa emigracja londyńska i nowojorska. Nawet jeśli wspomina się dziś oficjalnie tych pisarzy, to w kontekście ich twórczości przedwojennej. Potem znikają, jak np. Kazimierz Wierzyński czy Zygmunt Nowakowski. Niektórym udało się zaistnieć jakimś jednym wydaniem na fali odwilży, jak np. Beacie Obertyńskiej. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, chociażby przywołana już przeze mnie Herminia Naglerowa czy bohater dzisiejszego wpisu - Anatol Krakowiecki.
Kim był? Wybitną postacią przedwojennego Krakowa. To literat, redaktor, celebrowany przez dziennikarską brać jako organizator barwnych imprez kulturalnych. I Kołymiak. Aresztowany po wkroczeniu wojsk sowieckich do Stanisławowa, ląduje w więzieniu jako "turysta" - pod zarzutem usiłowania przekroczenia granicy. Gdy stanął pod drzwiami celi, trzymając w rękach spodnie pozbawione guzików, stwierdził, że jest na dnie. Jeszcze nie wiedział, że w ciągu najbliższych lat granica dna będzie się wielokrotnie przesuwać i że stanie się katorżnikiem zagnanym na samą krawędź śmierci. Książka o Kołymie to reportaż o zesłańczej odysei poprzedzony mottem:
Przed skamieniałym sumieniem świata składam niniejszym ZEZNANIE... To zeznanie wymusili na nim ci, którzy zwątpili, że wrócą żywi. Przyrzekł im, gdy zaklinali: Jak wyjdziesz, to napisz! Napisz całą prawdę! Niech świat się dowie! Ale świat nie chciał drażnić sojuszników. Sześć lat rękopis leżał gotowy do druku, aż ogłoszono subskrypcję. Mój egzemplarz ukazał się nakładem Katolickiego Ośrodka Wydawniczego "Veritas" w Londynie (identycznie jak Kazachstańskie noce Naglerowej!). Jednak dlaczego dzisiaj w wolnej Polsce nie słychać głosów zamęczonych?
Kołyma, koło podbiegunowe, tajga... Tajga, która pilnuje i skuwa bezlitośniej niż kajdany. Tajga to gwałt, przemoc i potęga. Bezlitosna tajga, która uciska szyję, dusi serce, torturuje mózg i przyprawia o obłęd. Nie daje nadziei ucieczki, bo jedyny w obrębie kilkuset kilometrów bród obsadzony jest strażą. Są też Jakuci. Dzwonki przy uprzęży reniferów dźwięczą niewolnikom czarną melancholią katorgi. Cenią Polaków, nawet ozdoby nabite przy siodłach nazywają "polskim srebrem", ale... Ale za głowę uciekiniera (dosłownie! bo kiedyś wystarczyło uciąć i przynieść ucho) oprócz 50 rubli można dostać spirytus i paczkę herbaty. Zima trwa tu dziewięć miesięcy, a pozostałe dzielą się na wiosnę, lato i jesień. Śnieg spada w połowie września, a mrozy dochodzą do 70 stopni. Termometr nie pokazuje jeszcze siły wiatru. Jedynie ognisko przynosi przerażonym duszom ludzkim oddech nadziei, że śmierć nie przyjdzie jeszcze w tej minucie, że może dopiero jutro... Chociaż suche drewno znaleźć trudno. Przez moment pojawia się łoś - imponujące zwierzę o wspaniałych rosochach - wielki pagórek mięsa oddalający się dostojnie. Kolejne klęski paskudztw dewaluują się, bo komary okazują się być gorsze od zimy, a od komarów gorsze meszki... Nie tylko złowroga przyroda, ale i niedola zgotowana przez strażników: bicie drągami, szczucie psów, izolator..
Ludzie. Pomieszane narodowości i istna Wieża Babel. Najwięcej oczywiście Ukraińców, przecież co drugi człowiek na Kołymie to Ukrainiec, a dopiero druga połowa składa się z kilkudziesięciu narodowości. Krakowiecki bierze sobie do serca słowa Modrego:
- Niech pan mnie posłucha - poucza mnie - a wyjdzie to panu na dobre. Niech pan nie stara się pracować, bo pan nie da rady. To nie dla nas. Niech pan nie zwraca uwagi na to, co pan jeszcze posiada, bo to nie jest ważne. A przede wszystkim niech się pan nie najada, nie obżera. Choćby jedzenia było w bród - jeść tylko do trzech czwartych. [...] Bo jeśli pan rozepcha żołądek, rozpoczną się pańskie cierpienia.
Słowa okazały się prorocze. Autor został okradziony 63 razy! Wyrabiał 30-40 procent normy, co skutkowało zmniejszoną porcją gliniastego chleba, ale oszczędziło siły. Gdy najadł się, bo zdarzyły się szpitalne dni bardziej syte, organizm reagował biegunką. Jednak nadszedł czas, gdy i on stał się widmem, cieniem i łachmanem. Wyniszczenie pracą, mordercza psychoza głodowa...Otworzyło się piekło i dno wraz ze mną runęło w głębinę - pisze. Strażnik woła:
- O, ten stary Polak jeszcze nie zdechł? - miał mi za złe, że zdycham i zdycham, a zdechnąć nie mogę.
Dopiero 12 kwietnia 1942 roku usłyszał słowo "wolność" - osiem miesięcy po wydaniu amnestii dla Polaków. Tysiące kilometrów i dołączył do polskiej armii. Śpiesznie robił notatki, niezręcznie trzymając narzędzie pisarskie w dłoni pozbawionej palców. Książka gotowa. Zrzucona z ramion jak kołymski łachman. Strup oderwany od duszy. Wydeptał wreszcie chodnik dla swojej książki przez tajgę polskiego sumienia (Jan Bielatowicz).
DOM Z PAPIERU
niedziela, 3 listopada 2013
niedziela, 27 października 2013
Kto czyta - nie pyta!
Pozdrawiam wszystkich miłośników Targów Książki w Krakowie! Tych, którzy byli i tych, którzy być nie mogli. Tych, którzy mnie widzieli i tych, dla których - zapatrzonych w książki - byłam przezroczysta. Pozdrawiam trzy miłe panie, które zatrzymały się z pytaniem i ja już, w napięciu, że o blogu, albo przynajmniej o książkach porozmawiamy, a panie o... moje buty spytały;)
Tłumy na targach wciąż każą mieć nadzieję, że nie słabnie żywotność literatury i książki triumfalnie przejdą przez kolejny wiek. Tylko jakie? I tu mój smutek niezmierny... Bo tłumy przy "gwiazdorzących" ludzikach, a tam, gdzie dobre prawe książki - spokój. Zrobić sobie zdjęcie z medialnym osobnikiem - to jest to! Bardzo niegrzecznie zachowały się przechodzące dziewczyny wobec mojej cichutkiej uwagi skierowanej do męża, że "to ta pani, która dzieci nie lubi". Kogo mijałam, nieważne. I tak wyraziłam się kulturalnie, bez skandalizujących szczegółów.
Z celebrytów zrobiłam wyjątek dla Ewy Wachowicz. Piękna kobieta! Prezentuje się zdecydowanie korzystniej niż w telewizji. Jak można wspaniale gotować i tak wyglądać? Zagadka pozostaje nierozwiązana.
A dalej już tylko książki i autorzy.
Gabriel Maciejewski, czyli Coryllus we własnej osobie! Cieszę się z poszerzenia kolekcji o kolejną "Baśń toczącą się jak niedźwiedź". Dla niektórych to tylko baśń, no bo tytuł taki, więc dalej nie szukają. I szydzą, a wystarczyłoby do poezji Nowaka sięgnąć. Chwila przemiłej rozmowy, bo tuż - dwa metry dalej - fani Cejrowskiego. Obaj panowie wspaniali, więc niech się dzieje. Czego nie wysłuchałam, doczytam. Poszukam w trzecim tomie zatrutych korzeni współczesności.
Spełniło się moje marzenie! Stanęłam oko w oko z Maciejem Urbanowskim! Ile ja się naklikałam na allegro, żeby kupić Dezerterów i żołnierzy, Oczyszczenie, Człowieka z głębszego podziemia czy Prawą stroną literatury polskiej! Tłumów nie było, więc dopytałam o Skiwskiego, Bobkowskiego, Brzozowskiego, Rembeka... A teraz mam z autografem Od Brzozowskiego do Herberta - zbiór studiów o pisarzach wyznaczających nurt antynowoczesny w polskiej literaturze. Prawda, że brzmi wspaniale?
Kira Gałczyńska siedziała zadumana, chyba smutna. Wrócę do jej twórczości na temat znanego Ojca. Bo niektórzy jeszcze lubią poezję... I srebrną Natalię, i zielonego Konstantego.
Joanna i Jarosław Szarkowie pojawili się z synami - wspaniała rodzina. Oboje to historycy i chwała im za to, że zdecydowali się tworzyć książki popularnonaukowe. Do Wołynia we krwi dołączyły z pięknymi dedykacjami opowieści o Żołnierzach niepodległości 1914-1918 i Czarna księga Kresów. Brakuje mi jeszcze tylko Żołnierzy wyklętych, ale dotrą kiedyś. Przywołane w czasie spotkania życiorysy każą pamiętać i szukać dalej. Wrócę do tego wywiadu. Książki pani Joanny z pewnością zasługują na to, by znaleźć się w kanonie patriotycznym Polaka, a seria Kocham Polskę - wśród obowiązkowych lektur najmłodszych.
W czasie każdych targów tradycyjnie zostawiam sobie margines na odkrycia i przypadki. W tym roku miejsce to zajął Ireneusz T. Lisiak. Po krótkiej rozmowie nabyłam książkę Nie musimy płacić Żydom! W domu doceniłam, co mam. Tytuł przyciąga i wyjaśnia to, czego się boi spora grupa Polaków, ale środek! Widać, że historia jest dla autora polem bitwy, bo goszczą tam artykuły o lumpenelitach, o terrorze polit-poprawności i historia o tym, jaki Niemcy ludziom zgotowali los. Dziękuję panom ze stoiska Wydawnictwa Capital, bo zalałam ich falą żalu z powodu nieobecności Leszka Żebrowskiego, a cichutko na krzesełku siedział zacny Autor, którego dzięki mojemu gadulstwu mogłam poznać.
Tak prezentują się moje targowe trofea. Miałam ochotę wykupić całe LTW Łomianki. Planowałam też najnowszą książkę Cenckiewicza o Wałęsie (ale i tak wiem, kim jest ten człowieczyna, bo słyszałam "na własne uszy", jak przyznawał się do podpisania papierów; poza tym wierzę historykowi), ale poczekam na przypływ gotówki. U góry siedzi Lexio - najlepszy przyjaciel prawnika - też targowy. Nie zrobiłam zdjęć licznym zakładkom, kalendarzykom, super koszulkom z Merlina, miarkom...
To dzień w roku, w którym oddalam się od wszystkich przyziemnych trosk, a krążę po lepszym świecie. Nie wierzcie, że tylko gorąco i duszno. Są kąciki - azyle, gdzie można pozbierać myśli. Przeżyj to sam(a)!
Tłumy na targach wciąż każą mieć nadzieję, że nie słabnie żywotność literatury i książki triumfalnie przejdą przez kolejny wiek. Tylko jakie? I tu mój smutek niezmierny... Bo tłumy przy "gwiazdorzących" ludzikach, a tam, gdzie dobre prawe książki - spokój. Zrobić sobie zdjęcie z medialnym osobnikiem - to jest to! Bardzo niegrzecznie zachowały się przechodzące dziewczyny wobec mojej cichutkiej uwagi skierowanej do męża, że "to ta pani, która dzieci nie lubi". Kogo mijałam, nieważne. I tak wyraziłam się kulturalnie, bez skandalizujących szczegółów.
Z celebrytów zrobiłam wyjątek dla Ewy Wachowicz. Piękna kobieta! Prezentuje się zdecydowanie korzystniej niż w telewizji. Jak można wspaniale gotować i tak wyglądać? Zagadka pozostaje nierozwiązana.
A dalej już tylko książki i autorzy.
Gabriel Maciejewski, czyli Coryllus we własnej osobie! Cieszę się z poszerzenia kolekcji o kolejną "Baśń toczącą się jak niedźwiedź". Dla niektórych to tylko baśń, no bo tytuł taki, więc dalej nie szukają. I szydzą, a wystarczyłoby do poezji Nowaka sięgnąć. Chwila przemiłej rozmowy, bo tuż - dwa metry dalej - fani Cejrowskiego. Obaj panowie wspaniali, więc niech się dzieje. Czego nie wysłuchałam, doczytam. Poszukam w trzecim tomie zatrutych korzeni współczesności.
Spełniło się moje marzenie! Stanęłam oko w oko z Maciejem Urbanowskim! Ile ja się naklikałam na allegro, żeby kupić Dezerterów i żołnierzy, Oczyszczenie, Człowieka z głębszego podziemia czy Prawą stroną literatury polskiej! Tłumów nie było, więc dopytałam o Skiwskiego, Bobkowskiego, Brzozowskiego, Rembeka... A teraz mam z autografem Od Brzozowskiego do Herberta - zbiór studiów o pisarzach wyznaczających nurt antynowoczesny w polskiej literaturze. Prawda, że brzmi wspaniale?
Kira Gałczyńska siedziała zadumana, chyba smutna. Wrócę do jej twórczości na temat znanego Ojca. Bo niektórzy jeszcze lubią poezję... I srebrną Natalię, i zielonego Konstantego.
Joanna i Jarosław Szarkowie pojawili się z synami - wspaniała rodzina. Oboje to historycy i chwała im za to, że zdecydowali się tworzyć książki popularnonaukowe. Do Wołynia we krwi dołączyły z pięknymi dedykacjami opowieści o Żołnierzach niepodległości 1914-1918 i Czarna księga Kresów. Brakuje mi jeszcze tylko Żołnierzy wyklętych, ale dotrą kiedyś. Przywołane w czasie spotkania życiorysy każą pamiętać i szukać dalej. Wrócę do tego wywiadu. Książki pani Joanny z pewnością zasługują na to, by znaleźć się w kanonie patriotycznym Polaka, a seria Kocham Polskę - wśród obowiązkowych lektur najmłodszych.
W czasie każdych targów tradycyjnie zostawiam sobie margines na odkrycia i przypadki. W tym roku miejsce to zajął Ireneusz T. Lisiak. Po krótkiej rozmowie nabyłam książkę Nie musimy płacić Żydom! W domu doceniłam, co mam. Tytuł przyciąga i wyjaśnia to, czego się boi spora grupa Polaków, ale środek! Widać, że historia jest dla autora polem bitwy, bo goszczą tam artykuły o lumpenelitach, o terrorze polit-poprawności i historia o tym, jaki Niemcy ludziom zgotowali los. Dziękuję panom ze stoiska Wydawnictwa Capital, bo zalałam ich falą żalu z powodu nieobecności Leszka Żebrowskiego, a cichutko na krzesełku siedział zacny Autor, którego dzięki mojemu gadulstwu mogłam poznać.
Tak prezentują się moje targowe trofea. Miałam ochotę wykupić całe LTW Łomianki. Planowałam też najnowszą książkę Cenckiewicza o Wałęsie (ale i tak wiem, kim jest ten człowieczyna, bo słyszałam "na własne uszy", jak przyznawał się do podpisania papierów; poza tym wierzę historykowi), ale poczekam na przypływ gotówki. U góry siedzi Lexio - najlepszy przyjaciel prawnika - też targowy. Nie zrobiłam zdjęć licznym zakładkom, kalendarzykom, super koszulkom z Merlina, miarkom...
To dzień w roku, w którym oddalam się od wszystkich przyziemnych trosk, a krążę po lepszym świecie. Nie wierzcie, że tylko gorąco i duszno. Są kąciki - azyle, gdzie można pozbierać myśli. Przeżyj to sam(a)!
sobota, 19 października 2013
Kiermasz rozmaitości
Taki tytuł sugeruje zbiorczą recenzję i tak jest. Każda z przedstawionych pozycji zasługuje na odrębny wpis, ale chyba lepiej wspomnieć o kilku niż zachwycać się jednym tytułem.
Antoni Libera Niech się panu darzy
Trzy nowele i trzykrotnie dojrzały mężczyzna jako bohater. Każdy z nich może wypowiedzieć słowa: Tak życie zatoczyło łuk i oto wracam do punktu, z którego wyszedłem. Mierzą się z przeszłością i choć czują się spełnieni, w tym co było, szukają sensu surowego szczęścia. Lejtmotywem jest czas. W pierwszej noweli osią jest zaskakująca rozmowa telefoniczna w bożonarodzeniowym okresie; w drugiej powrót do lat, gdy powstawał Żoliborz i mamy do czynienia z pewnego rodzaju hołdem złożonym tej części stolicy; ostatnie opowiadanie dotyczy wspomnień ze szkoły muzycznej, gdy wykonanie Toccaty Schumanna zadecydowało o życiowym wyborze. Chciałoby się, żeby te nowele były jedynie prologiem, a tu dalszy ciąg nie następuje. Libery wciąż mało.
Zofia Reklewska-Braun Urodziłam się pomiędzy...
Pomiędzy pokojem a wojną, dobrobytem dworu a nędzą komunizmu, miłością a nienawiścią... Bez swojego miejsca i czasu na ziemi. Wydziedziczona. To proza autobiograficzna. Autorka przywołuje z oddali sytuacje, krajobrazy, ludzi i przeżyte z nimi zdarzenia. Najpierw obserwujemy "wbieganie w życie" w dworku w Mirogonowicach na Sandomierszczyźnie. Trwa wojna, więc znikają mężczyźni, dwór raz po raz nawiedzają bandyci - zawsze nakarmieni. Czego nie zniszczyli Niemcy, Rosjanie, dopełnili "swoi". Kolejne doświadczenia to miejska bieda i klasowa nienawiść rówieśników. Bo drażni inność języka, kultury, obyczajów, zachowań i systemu wartości. Ziemiaństwo staje się zatopioną Atlantydą. W czasach pogardy ratuje religijna atmosfera domu, twarde i zasadnicze rozdzielenie dobra i zła oraz dziesięcioro przykazań w wieczornym rachunku sumienia. W książce splatają się dzieje kilku rodów, pojawiają się znane nazwiska. Zachwycają mnie imiona i zdrobnienia: Jadwisia (Isia - zamordowana przez moczarowców), Klotylda, Hala, Ludwik, Tunia, Innocenty, panna Busia, wuj Broniś, Róża, Aniela, Ignacy, Wincenty, Cecylia... Długo bym mogła o tej pięknej książce. Dlaczego po nią sięgnęłam? Bo autorka jest matką cenionego Grzegorza Brauna. Chciałam poznać dom i "przepis" na wychowanie tak pełnego i pięknego człowieka.
Marta Sztokfisz Chwile, których nie znamy
Gdy panował modny bigbit o hałaśliwym brzmieniu, pojawił się On - skromny, ujmujący, w staroświeckim surducie, błękitnooki wrażliwiec. Marek Grechuta - bo o nim mowa - wzbogacił szarobure socjalistyczne życie liryczną nutą. Czarował ten świat magnetycznym głosem, roztaczał blask. Swoje życie z nadziejami, lękami, emocjami i uczuciami opowiadał nam w piosenkach. Teksty czerpał od najlepszych. Wprowadził "pod strzechy" strofy Mickiewicza, Leśmiana, Wyspiańskiego, Gałczyńskiego, Nowaka, Czechowicza, Micińskiego... Dzięki niemu odkryłam chociażby poezję Zycha, który stąd - z Podkarpacia - a cicho dokoła. Sztokfisz przeprowadziła mnóstwo wywiadów, zebrała solidny materiał, co dało nam przebogatą biografię. Prowadzi nas od lat dziecięcych Marka w Zamościu, poprzez młodość i dojrzałe życie w ukochanym Krakowie. Nie unika trudnych tematów, o których kiedyś wyłącznie szeptano. Dla mnie to bardzo ważna książka. Wszak gdzieś w nas błyszczą gwiazdy poezji..., choć o tym na co dzień nie pamiętamy.
Władysława Pawłowska Ucieczka z Sybiru
On - przystojny polski oficer Jan Baptysta Pawłowski, porucznik służby stałej 22 Pułku Ułanów Podkarpackich.
Ona - Władysława - bogata jedynaczka z ziemiańskiej rodziny, zostaje żoną polskiego oficera i matką ich jedynego syna Jędrusia.
Krótko trwało ich szczęście. Spotkał ich los typowy dla tysięcy Polaków. Oficerowie do Katynia, a żony na Sybir. Dziadkom udało się schować małego Andrzejka, gdy do drzwi załomotali enkawudziści. Kazachstan staje się miejscem pobytu młodej mężatki i matki. Mordercza praca i ćmiący głód nie mogą zabić myśli o pozostawionym dziecku. Tęsknota granicząca z obłędem każe jej uciekać "z domu niewoli". W bohaterskiej ucieczce pomaga jej wiara w Bożą opatrzność. To niezwykła książka, a walor jej podnoszą dołączone listy Władzi i Janka. Listy z Kozielska...
Wracam na Kołymę. Nie mogę stamtąd uciec. Czytam zeznanie, które przed skamieniałym sumieniem świata składa Anatol Krakowiecki. O nim w następnym poście.
Antoni Libera Niech się panu darzy
Trzy nowele i trzykrotnie dojrzały mężczyzna jako bohater. Każdy z nich może wypowiedzieć słowa: Tak życie zatoczyło łuk i oto wracam do punktu, z którego wyszedłem. Mierzą się z przeszłością i choć czują się spełnieni, w tym co było, szukają sensu surowego szczęścia. Lejtmotywem jest czas. W pierwszej noweli osią jest zaskakująca rozmowa telefoniczna w bożonarodzeniowym okresie; w drugiej powrót do lat, gdy powstawał Żoliborz i mamy do czynienia z pewnego rodzaju hołdem złożonym tej części stolicy; ostatnie opowiadanie dotyczy wspomnień ze szkoły muzycznej, gdy wykonanie Toccaty Schumanna zadecydowało o życiowym wyborze. Chciałoby się, żeby te nowele były jedynie prologiem, a tu dalszy ciąg nie następuje. Libery wciąż mało.
Zofia Reklewska-Braun Urodziłam się pomiędzy...
Pomiędzy pokojem a wojną, dobrobytem dworu a nędzą komunizmu, miłością a nienawiścią... Bez swojego miejsca i czasu na ziemi. Wydziedziczona. To proza autobiograficzna. Autorka przywołuje z oddali sytuacje, krajobrazy, ludzi i przeżyte z nimi zdarzenia. Najpierw obserwujemy "wbieganie w życie" w dworku w Mirogonowicach na Sandomierszczyźnie. Trwa wojna, więc znikają mężczyźni, dwór raz po raz nawiedzają bandyci - zawsze nakarmieni. Czego nie zniszczyli Niemcy, Rosjanie, dopełnili "swoi". Kolejne doświadczenia to miejska bieda i klasowa nienawiść rówieśników. Bo drażni inność języka, kultury, obyczajów, zachowań i systemu wartości. Ziemiaństwo staje się zatopioną Atlantydą. W czasach pogardy ratuje religijna atmosfera domu, twarde i zasadnicze rozdzielenie dobra i zła oraz dziesięcioro przykazań w wieczornym rachunku sumienia. W książce splatają się dzieje kilku rodów, pojawiają się znane nazwiska. Zachwycają mnie imiona i zdrobnienia: Jadwisia (Isia - zamordowana przez moczarowców), Klotylda, Hala, Ludwik, Tunia, Innocenty, panna Busia, wuj Broniś, Róża, Aniela, Ignacy, Wincenty, Cecylia... Długo bym mogła o tej pięknej książce. Dlaczego po nią sięgnęłam? Bo autorka jest matką cenionego Grzegorza Brauna. Chciałam poznać dom i "przepis" na wychowanie tak pełnego i pięknego człowieka.
Marta Sztokfisz Chwile, których nie znamy
Gdy panował modny bigbit o hałaśliwym brzmieniu, pojawił się On - skromny, ujmujący, w staroświeckim surducie, błękitnooki wrażliwiec. Marek Grechuta - bo o nim mowa - wzbogacił szarobure socjalistyczne życie liryczną nutą. Czarował ten świat magnetycznym głosem, roztaczał blask. Swoje życie z nadziejami, lękami, emocjami i uczuciami opowiadał nam w piosenkach. Teksty czerpał od najlepszych. Wprowadził "pod strzechy" strofy Mickiewicza, Leśmiana, Wyspiańskiego, Gałczyńskiego, Nowaka, Czechowicza, Micińskiego... Dzięki niemu odkryłam chociażby poezję Zycha, który stąd - z Podkarpacia - a cicho dokoła. Sztokfisz przeprowadziła mnóstwo wywiadów, zebrała solidny materiał, co dało nam przebogatą biografię. Prowadzi nas od lat dziecięcych Marka w Zamościu, poprzez młodość i dojrzałe życie w ukochanym Krakowie. Nie unika trudnych tematów, o których kiedyś wyłącznie szeptano. Dla mnie to bardzo ważna książka. Wszak gdzieś w nas błyszczą gwiazdy poezji..., choć o tym na co dzień nie pamiętamy.
Władysława Pawłowska Ucieczka z Sybiru
On - przystojny polski oficer Jan Baptysta Pawłowski, porucznik służby stałej 22 Pułku Ułanów Podkarpackich.
Ona - Władysława - bogata jedynaczka z ziemiańskiej rodziny, zostaje żoną polskiego oficera i matką ich jedynego syna Jędrusia.
Krótko trwało ich szczęście. Spotkał ich los typowy dla tysięcy Polaków. Oficerowie do Katynia, a żony na Sybir. Dziadkom udało się schować małego Andrzejka, gdy do drzwi załomotali enkawudziści. Kazachstan staje się miejscem pobytu młodej mężatki i matki. Mordercza praca i ćmiący głód nie mogą zabić myśli o pozostawionym dziecku. Tęsknota granicząca z obłędem każe jej uciekać "z domu niewoli". W bohaterskiej ucieczce pomaga jej wiara w Bożą opatrzność. To niezwykła książka, a walor jej podnoszą dołączone listy Władzi i Janka. Listy z Kozielska...
Wracam na Kołymę. Nie mogę stamtąd uciec. Czytam zeznanie, które przed skamieniałym sumieniem świata składa Anatol Krakowiecki. O nim w następnym poście.
Etykiety:
A.Libera,
Biografie,
M.Sztokfisz,
W.Pawłowska,
Z.Reklewska-Braun
sobota, 12 października 2013
Środowisko go nie lubi, czytelnicy owszem
O kim mowa? Dziś w roli głównej Sławomir Koper. Tym razem nie musiałam jechać na spotkanie na targi do Krakowa, bo pisarz i historyk w jednej osobie zawitał na Podkarpacie. Z przyjemnością przycupnęłam w kąciku, popatrzyłam, posłuchałam...
Nigdy nie pracował w wyuczonym zawodzie, ale to zawód teraz na niego pracuje. Zwany historykiem dnia codziennego, przybliża przeszłość i nadaje jej człowieczy wymiar. Wszyscy wystraszeni szkolnym serwowaniem historii, znajdą w jego książkach to, za czym tęsknili: brak dat (!), mnóstwo anegdot ożywiających narrację, odrobinę pikanterii oraz multum wydarzeń i nazwisk, które - o dziwo! - łączą się w logiczną całość. A niewiele brakowało, żeby zniechęcić się do pisania, gdy pierwsze powieści po opiniach wydawców poszły do szuflady. Były wśród nich - ta o Mickiewiczu, Ukrainie, Chorwacji... W końcu zadziałała recepta na bestseller: dobry wstęp, hit w środku oraz świetne zakończenie z odrobiną niedosytu. Czytelnicy kupili.
Pytaniom nie było końca. Panie (tak! znowu same panie) pytały o poszukiwanie materiałów, czas pisania, konflikty z historykami. Tych ostatnich rażą chociażby skoki po epokach, na co pisarz odpowiada spokojnie, że ma ambicje popularyzatorskie, a nie naukowe. W końcu pytanie o najnowszy wytwór. Będzie nim Alkohol i muzy. Wódka w życiu polskich artystów - książka wydana tym razem nie przez Bellonę, a Czerwone i Czarne. Będzie się działo, bo już trwa spór chociażby z Kirą Gałczyńską, która neguje alkoholizm ojca i twierdzi, że miał jedynie słabą głowę. Albo z Joanną Siedlecką, która z kolei ma inne zdanie na temat Iredyńskiego. Sączą się, niczym krople przedniej nalewki, anegdoty o Gałczyńskim, któremu zdarzyło się dwa dni pić z kompanem w grobowcu; zamarzył też o kąpieli w wannie premiera, więc zapukał do drzwi Cyrankiewicza... Nie nadaje się pan Koper na hagiografa, oj nie.
A tak prezentuje się moja "Koperkowa" półka. Wygląda to tak, że całą gębą jestem fanem autora. No, nie całkiem. Lubię sięgnąć po te lektury w wolnych chwilach, ale też zaglądam do bibliografii i szukam dalej. Smutno mi, gdy w Dwudziestoleciu pełno Piłsudskiego, a Dmowski gdzieś na uboczu. Podobnie Lwów wspomniany jest jako miasto rodzinne Hemara i Lema, ale Herberta już nie. Takich ważkich wyborów dużo. Już miałam zamiar nie kupować kolejnej książki, ale przecież ... kto nie lubi czytać o słabościach innych?
Nigdy nie pracował w wyuczonym zawodzie, ale to zawód teraz na niego pracuje. Zwany historykiem dnia codziennego, przybliża przeszłość i nadaje jej człowieczy wymiar. Wszyscy wystraszeni szkolnym serwowaniem historii, znajdą w jego książkach to, za czym tęsknili: brak dat (!), mnóstwo anegdot ożywiających narrację, odrobinę pikanterii oraz multum wydarzeń i nazwisk, które - o dziwo! - łączą się w logiczną całość. A niewiele brakowało, żeby zniechęcić się do pisania, gdy pierwsze powieści po opiniach wydawców poszły do szuflady. Były wśród nich - ta o Mickiewiczu, Ukrainie, Chorwacji... W końcu zadziałała recepta na bestseller: dobry wstęp, hit w środku oraz świetne zakończenie z odrobiną niedosytu. Czytelnicy kupili.
Pytaniom nie było końca. Panie (tak! znowu same panie) pytały o poszukiwanie materiałów, czas pisania, konflikty z historykami. Tych ostatnich rażą chociażby skoki po epokach, na co pisarz odpowiada spokojnie, że ma ambicje popularyzatorskie, a nie naukowe. W końcu pytanie o najnowszy wytwór. Będzie nim Alkohol i muzy. Wódka w życiu polskich artystów - książka wydana tym razem nie przez Bellonę, a Czerwone i Czarne. Będzie się działo, bo już trwa spór chociażby z Kirą Gałczyńską, która neguje alkoholizm ojca i twierdzi, że miał jedynie słabą głowę. Albo z Joanną Siedlecką, która z kolei ma inne zdanie na temat Iredyńskiego. Sączą się, niczym krople przedniej nalewki, anegdoty o Gałczyńskim, któremu zdarzyło się dwa dni pić z kompanem w grobowcu; zamarzył też o kąpieli w wannie premiera, więc zapukał do drzwi Cyrankiewicza... Nie nadaje się pan Koper na hagiografa, oj nie.
A tak prezentuje się moja "Koperkowa" półka. Wygląda to tak, że całą gębą jestem fanem autora. No, nie całkiem. Lubię sięgnąć po te lektury w wolnych chwilach, ale też zaglądam do bibliografii i szukam dalej. Smutno mi, gdy w Dwudziestoleciu pełno Piłsudskiego, a Dmowski gdzieś na uboczu. Podobnie Lwów wspomniany jest jako miasto rodzinne Hemara i Lema, ale Herberta już nie. Takich ważkich wyborów dużo. Już miałam zamiar nie kupować kolejnej książki, ale przecież ... kto nie lubi czytać o słabościach innych?
sobota, 5 października 2013
Cenzury nie ma, blokady są
Dziś o kanonie czytelniczym. Temat często gości na blogach, portalach... Prześledziłam forum Golden Line, zapoznałam się z rankingiem Salonu Kulturalnego, wysłuchałam debaty krytyków Klubu Trójki. Dyskusje są zawsze gorące i rozjeżdżają się w różnych kierunkach. Teoretycznie łatwo ustalić, że kanon to lista ksiąg o podstawowym znaczeniu. Interlokutorzy zgadzają się z tym, że kanon, klasyka i lista lektur to nie synonimy. Klasyka na ogół nie budzi wątpliwości i nawet licealista wymienia z pamięci znaczące nazwiska. Zestawy lektur - tu też mamy świadomość - są uwikłane w kontekst ideologiczny. Dyskusje nabierają rumieńców, gdy padają nazwiska i przystępuje się do próby ustalenia listy lektur serdecznych. Bo istnieje kanon miłośników literatury fantastycznej, kanon literatury popularnej (ze sztandarową Grocholą), swój kanon mają środowiska uniwersyteckie czy szeroko rozumiani intelektualiści. Ale kogo zaliczyć do tych wykształconych? Czy ma to być osoba z naukowym tytułem, a oczytany absolwent szkoły zawodowej już nie? Może zanegować istnienie elit? Swoje mody czytelnicze ma też młodzież, która za parę lat dołączy do powyższych grup... Zresztą czy jest ktoś, kto kanon ogarnie, pozna? Nikt jednak nie odżegnuje się od potrzeby stworzenia list książek, które znać wypada. Wszak kanon pełni rolę doradczą - co czytać?
Pytania się mnożą, a zdań tyle, ilu rozmówców, dlatego ograniczę się do wyrażenia swojego stanowiska w odpowiedzi na dyskurs w Klubie Trójki (26 września `13). Pierwszy odważny podaje swoich kandydatów, pozostali uzupełniają i tak oto tworzy się kanon (warunek - publikacje po 1989 roku): Pilch, Stasiuk, Witkowski, Filipiak, Masłowska, Chwin, Świetlicki, Sosnowski, Podsiadło, Głowacki, Kapuściński, Szejnert, Mrożek, Herbert, Różewicz, Miłosz, Szymborska, Tokarczuk, Sieniewicz, Hartwig, Lipska... Padają też nazwiska młodych, ale ci - niech się jeszcze "cukrują".
Zastanawiam się, co łączy te nazwiska? Z pewnością to, że o nich głośno, są nagradzani i pełno ich w księgarniach. Ciepło się robi, gdy zaszczytu dostępuje sam Rafał Ziemkiewicz. To nic, że jego twórczość zaliczona została do literatury socjofantastycznej, ale jest. W studiu zawrzało po wypowiedzeniu przez prowadzącego nazwiska - Rymkiewicz! Litościwie pochylono się nad widoczną w jego utworach urodą polszczyzny. Językowo zachwyca, ależ tak, ale to pisarz publiczny, który przypomina, że czasem literatura pełni rolę służebną. W końcu nie wiem, czy doszlusował do kanonu.
Wspomniano za to o literatach emigracyjnych. Kiedyś czytaliśmy ich z wypiekami, dziś egzemplarze z "Novej" są pamiątką na półce. Ale czy wszystkie?
Teraz garść moich refleksji. Cenzury nie ma - jak zaznaczyłam w tytule - a jednak wielu tytułów na polskim rynku wydawniczym też nie ma. Jak to tak? Istnieje literatura emigracyjna, ale ta związana z paryską "Kulturą", z londyńskimi "Wiadomościami" już nie. W czym jedni literaci gorsi od drugich? W Paryżu dopuszczono dyskusję z komunistami, a w Londynie emigracja pozostała konserwatywna, bezkompromisowa, jednoznacznie antykomunistyczna!
Przykłady? Proszę bardzo. Ile wydań w Polsce mieli, np. Herminia Naglerowa, Zygmunt Nowakowski, Anatol Krakowiecki...? (pozostałych znajdę!) To samo dotyczy pisarzy i poetów, którzy znaleźli się na amerykańskiej ziemi, chociażby Wierzyński, Lechoń, Czarnyszewicz. Oni do końca zachowali niezłomną postawę i potępili sowiecką okupację kraju. I trochę później. Komu przeszkadzała autobiograficzna książka Piotra Skórzyńskiego? Dlaczego wstrzymuje się sprzedaż chociażby Nocnika Żuławskiego, Kapuścińskiego non - fiction Domosławskiego, Bagna Zielińskiego i wielu, wielu, o których pewnie nie wiem. Nie ma cenzury, to jest ochrona czyjegoś dobrego imienia. Ktoś się boi tych tekstów, bo za wiele mówią. Nie mam przekonania, że żyjemy w demokratycznym państwie.
Pewnie niektórzy goście bloga byliby zawiedzeni, gdybym nie podała swoich kandydatów. Moje sentymenta literackie ujawniam tutaj dość często, więc teraz posłużę się spisem tworzonym w Internecie przez cenionego Grzegorza Brauna. Oto wybrane nazwiska: J.Mackiewicz, A.Krakowiecki, F.Czarnyszewicz, I.Bączkowska, E.Kurek, R.Gan-Ganowicz, ks.W.Nowobilski, G.Maciejewski. Do tytułów nietrudno dotrzeć. Swoją listę "lektur obowiązkowych" podał też Jacek Bartyzel. Zgadzam się z nim, że Polacy winni się posługiwać kodem kulturowym opartym o naszą literaturę, a w ostatnich dwóch dekadach dochodzi do kulturalnej katastrofy, autentycznej zapaści cywilizacyjnej: bez księdza Robaka i pana Zagłoby Polak osuwa się w totalne neobarbarzyństwo, jego dusza zieje pustką, którą wypełnia jedynie brudny potok wybroczyn i ekstrementów wszechobecnej cywilizacji obrazkowej. I dalej mówi o obronie kanonu, gdyż od dawna jest atakowany pod rozmaitymi pretekstami, skrywającymi zamiar kulturowej amnezji, potrzebnej do tego, aby na ogołoconych duszach uprawiać społeczną inżynierię podług tej lub owej ideologii.
Jeśli pozbawimy kanon lektur naszej narodowej tożsamości, będziemy jak wydmuszki... Czas kompletować biblioteczkę.
Pytania się mnożą, a zdań tyle, ilu rozmówców, dlatego ograniczę się do wyrażenia swojego stanowiska w odpowiedzi na dyskurs w Klubie Trójki (26 września `13). Pierwszy odważny podaje swoich kandydatów, pozostali uzupełniają i tak oto tworzy się kanon (warunek - publikacje po 1989 roku): Pilch, Stasiuk, Witkowski, Filipiak, Masłowska, Chwin, Świetlicki, Sosnowski, Podsiadło, Głowacki, Kapuściński, Szejnert, Mrożek, Herbert, Różewicz, Miłosz, Szymborska, Tokarczuk, Sieniewicz, Hartwig, Lipska... Padają też nazwiska młodych, ale ci - niech się jeszcze "cukrują".
Zastanawiam się, co łączy te nazwiska? Z pewnością to, że o nich głośno, są nagradzani i pełno ich w księgarniach. Ciepło się robi, gdy zaszczytu dostępuje sam Rafał Ziemkiewicz. To nic, że jego twórczość zaliczona została do literatury socjofantastycznej, ale jest. W studiu zawrzało po wypowiedzeniu przez prowadzącego nazwiska - Rymkiewicz! Litościwie pochylono się nad widoczną w jego utworach urodą polszczyzny. Językowo zachwyca, ależ tak, ale to pisarz publiczny, który przypomina, że czasem literatura pełni rolę służebną. W końcu nie wiem, czy doszlusował do kanonu.
Wspomniano za to o literatach emigracyjnych. Kiedyś czytaliśmy ich z wypiekami, dziś egzemplarze z "Novej" są pamiątką na półce. Ale czy wszystkie?
Teraz garść moich refleksji. Cenzury nie ma - jak zaznaczyłam w tytule - a jednak wielu tytułów na polskim rynku wydawniczym też nie ma. Jak to tak? Istnieje literatura emigracyjna, ale ta związana z paryską "Kulturą", z londyńskimi "Wiadomościami" już nie. W czym jedni literaci gorsi od drugich? W Paryżu dopuszczono dyskusję z komunistami, a w Londynie emigracja pozostała konserwatywna, bezkompromisowa, jednoznacznie antykomunistyczna!
Przykłady? Proszę bardzo. Ile wydań w Polsce mieli, np. Herminia Naglerowa, Zygmunt Nowakowski, Anatol Krakowiecki...? (pozostałych znajdę!) To samo dotyczy pisarzy i poetów, którzy znaleźli się na amerykańskiej ziemi, chociażby Wierzyński, Lechoń, Czarnyszewicz. Oni do końca zachowali niezłomną postawę i potępili sowiecką okupację kraju. I trochę później. Komu przeszkadzała autobiograficzna książka Piotra Skórzyńskiego? Dlaczego wstrzymuje się sprzedaż chociażby Nocnika Żuławskiego, Kapuścińskiego non - fiction Domosławskiego, Bagna Zielińskiego i wielu, wielu, o których pewnie nie wiem. Nie ma cenzury, to jest ochrona czyjegoś dobrego imienia. Ktoś się boi tych tekstów, bo za wiele mówią. Nie mam przekonania, że żyjemy w demokratycznym państwie.
Pewnie niektórzy goście bloga byliby zawiedzeni, gdybym nie podała swoich kandydatów. Moje sentymenta literackie ujawniam tutaj dość często, więc teraz posłużę się spisem tworzonym w Internecie przez cenionego Grzegorza Brauna. Oto wybrane nazwiska: J.Mackiewicz, A.Krakowiecki, F.Czarnyszewicz, I.Bączkowska, E.Kurek, R.Gan-Ganowicz, ks.W.Nowobilski, G.Maciejewski. Do tytułów nietrudno dotrzeć. Swoją listę "lektur obowiązkowych" podał też Jacek Bartyzel. Zgadzam się z nim, że Polacy winni się posługiwać kodem kulturowym opartym o naszą literaturę, a w ostatnich dwóch dekadach dochodzi do kulturalnej katastrofy, autentycznej zapaści cywilizacyjnej: bez księdza Robaka i pana Zagłoby Polak osuwa się w totalne neobarbarzyństwo, jego dusza zieje pustką, którą wypełnia jedynie brudny potok wybroczyn i ekstrementów wszechobecnej cywilizacji obrazkowej. I dalej mówi o obronie kanonu, gdyż od dawna jest atakowany pod rozmaitymi pretekstami, skrywającymi zamiar kulturowej amnezji, potrzebnej do tego, aby na ogołoconych duszach uprawiać społeczną inżynierię podług tej lub owej ideologii.
Jeśli pozbawimy kanon lektur naszej narodowej tożsamości, będziemy jak wydmuszki... Czas kompletować biblioteczkę.
niedziela, 22 września 2013
Przeszła przez Rosję mężnie i godnie
Wyszła z niej jednak ze zrujnowanym zdrowiem, ale i z zasobem wspomnień, które skrzętnie spisała. Wierzyła, że do kraju wróci jej twórczość i stanie się własnością polskiego czytelnika. Stało się jednak inaczej.
Herminia Naglerowa - bo o niej mowa - trafiła chyba całkiem przypadkowo z jednym opowiadaniem (wcale nie reprezentatywnym!) do tomu Więźniowie nocy. I to solowe polskie wydanie albo nie natknęłam się na więcej. Wielokrotnie nazwisko autorki pojawia się w Szkicach o literaturze emigracyjnej Marii Danilewicz - Zielińskiej. Wspomina o niej Czapski w książce Na nieludzkiej ziemi - jak zainteresowała żołnierzy odczytem o Słowackim. W swojej pracy naukowej Anna Wal z Uniwersytetu Rzeszowskiego analizuje dramat Naglerowej Tu jest Polska. Jeśli dodać do tego lakoniczne wzmianki encyklopedyczne, których celem jest niezachęcenie do dalszych poszukiwań, mamy obraz przedziwny i niezrozumiały. Znana każdemu jeszcze po wojnie pisarka zostaje hermetycznie odcięta przez cenzurę od czytelników. Dlaczego ją wymazano z kart literatury?
Urodziła się w 1890 w Zaliskach k. Brodów tuż przy granicy rosyjsko-austriackiej. Była dzieckiem żydowskiej rodziny drobnoziemiańskiej, a od rodziców przejęła "żarliwą polskość". We Lwowie studiowała historię Polski, a później jako doktorantka (rzadko posługiwała się tytułem!) uczyła w średniej szkole. Wyszła za mąż za legionistę Leona Naglera- później wysokiego rangą policjanta. Przenoszą się do Warszawy. Herminia aż do wojny wiedzie spokojne życie, jest panią z dobrego towarzystwa, literatką. Choć pierwsze utwory wydaje pod pseudonimem "Jan Sycz", choć krytykuje się ją za stylistyczną manierę, egzaltację, naśladowanie Kadena, powoli zdobywa uznanie. Największym jej dziełem są Krauzowie i inni.
Zestawienie z Dąbrowską nieprzypadkowe. "Krauzowie" i "Niechcice" konkurowali ze sobą o miano największej sagi rodzinnej. Cykl powieściowy Naglerowej przedstawia życie galicyjskiej rodziny po roku 1865, czyli krótko po upadku powstania styczniowego. Świetne charakterystyki, malowanie czasów i obyczajów ugruntowały pozycję pisarki, jednak planowana seria "Kariery" została jedynie zapoczątkowana "Krauzami" (zgromadzone materiały, maszynopisy zostały zarekwirowane podczas rewizji i przepadły w zamarstynowskim więzieniu we Lwowie). Impulsem do napisania powieści był niepokój o ziemie wschodnie, wrośnięte w Polskę, a także rozpaczliwa tęsknota za krajem lat dziecinnych. Barwa i kształt krajobrazu, architektura miast, śpiewność mowy, ludzie kresowi w ich ugnieżdżeniu w tradycjach - to wszystko było przedmiotem miłości i stało się nakazem pisarskim. Bohaterzy powstali z ziemi i powietrza moich stron - pisze autorka - trwających niezapomnieniem. Egzemplarz na zdjęciu był wydany w 1946 roku w Rzymie i dotarł do mnie nietknięty. Rozcinałam wszystkie kartki. Przez 67 lat nikt po niego nie sięgnął. Gdzie spędził ten czas?
Wojna stała się cezurą w życiu pisarki. Straciła wszystko prócz nagiej egzystencji. Z mężem uciekają do Lwowa. Wkrótce Leon zostaje aresztowany i prawdopodobnie zamordowany. W styczniową noc 1940 roku przychodzą po nią. Zatrzymanie jest efektem denuncjacji dwóch kolegów pisarzy. Gałązka bzu - taki tytuł nosi opowiadanie, w którym opisała śmierć Peowiaczki zamordowanej przez kozaków Budionnego w czasie wojny 1920 roku. To wystarczyło, żeby zamienić życie w koszmar. Sześciomiesięczne śledztwo, kolejne więzienia i propozycja:
Trzeba tylko naprawić to, co się stało i odwołać. Napisaliście nieprawdę o Czeka. Przyznajcie się do tego. Tylko to, nic więcej. Napiszecie i pójdziecie na wolność.
Nie napisała. Skazana na osiem lat zamknięcia w obozie karnym w Kazachstanie. Dama z towarzystwa i wytworna pisarka spadła na dno ludzkiej egzystencji. Przeszła kolejno wtajemniczenia łagiernicze: była robotnicą rolną, stróżem nocnym w składzie trucizn, pracowała przy oczyszczaniu ziarna... Zwolniona z łagru w 1941 roku na podstawie układu Sikorski-Majski, związała się z tworzonym w Sowietach wojskiem i jako żołnierz 2. Korpusu przeszła cały szlak, by po wojnie zamieszkać w Londynie.
Od wyjścia z łagru aż do śmierci osaczała ją jedna sprawa - doświadczenia wojenne. Wkrótce po opuszczeniu łagru napisała sztukę Tu jest Polska, której tematem była okupacja Polski przez Niemców. Skąd temat? Naglerowa była w stanie fizycznego wyniszczenia - obsesja głodu, cynga obozowa, awitaminoza... Zbyt głęboka trauma tuż po wyjściu z łagrów nie pozwoliła podjąć jeszcze tematów sowieckich. Zatem po raz pierwszy wystawiona w Bagdadzie w 1943 roku sztuka pokazała bardzo silne ostrze antyniemieckie. Wszak Korpus miał walczyć przeciw Niemcom! Na premierze byli m.in. generał Anders i min. Mallhome. Później - trasa objazdowa i gorące przyjęcie przez publiczność.
Po zakończeniu kampanii włoskiej osiadła w Londynie i tam zmarła w 1957 roku. Ostatnie lata to walka z chorobą, słabością, samotnością, ale nie zarzuciła pisania. Powstał dwudzielny cykl powieściowy: Sprawa Józefa Mosta (brak zdjęcia) i Wierność życiu. Temat powieści to zamarstynowskie więzienie i wir życia, gdy człowiek nie jest predestynowany na bohatera, lecz zgnębiony okrucieństwem, ugnieciony przemocą, zwycięża pełnią swoich wartości.
I książka dla mnie najważniejsza - Kazachstańskie noce. To pośmiertne wydanie zawiera opowiadania wcześniej publikowane w tomie Ludzie sponiewierani, uzupełnione o Przekroczone granice. To tutaj kreśli najpełniej zesłańczo-łagiernicze dno ludzkie w Sowietach. Straszliwy system, nieludzkie metody, codzienna śmierć zamienione w kompozycję literacką. Bez epatowania okrucieństwem poprzez nakreślone sytuacje, np. marzenie umierającego chłopca o bochenku chleba tylko dla siebie, rozstanie policjantów z psami służbowymi, bombardowanie pociągu pełnego cywilów, żęcie pszenicy w stepie... Jak inaczej pisze autorka! Warto czekać miesiącami na taką lekturę. Bo podkreślam - wszystkie te książki wydano w Londynie. Dlaczego nie w Polsce?
Warto podsumować. Przedstawione utwory mówią o sowieckim systemie władzy i kłamstwa. Autorka życie na wygnaniu poświęciła walce z Moskwą piórem. Nie miała złudzeń i przestrzegała (również w publicystyce) przed komunizmem. Każda odwilż i próba reformy to mistyfikacja stosowana w taktyce komunistycznej, która pozwala więźniowi jedynie zaczerpnąć oddechu. Szerokim echem odbił się jej artykuł "Komu i czemu służą", opublikowany w 1956 roku. Pisze tu o tysiącach Polaków wypuszczonych z łagrów, niedomęczonych, okaleczonych. Przecież ci ludzie mogą mówić i pisać! Jakie pobudki kierowały władzami sowieckimi? Z pewnością nie humanitarne, szlachetne. Otóż widzi w tym akcie pokaz siły, bezkarność, które na Zachodzie sieją strach. Okrucieństwo przynosi korzyści!
Wymowa twórczości Herminii Naglerowej jest jednoznaczna. I wciąż niedozwolona.
W opracowaniu korzystałam ze wstępu Tymona Terleckiego - Wierność życiu, Londyn 1967;
z noty o autorce w Kazachstańskich nocach, Londyn 1958; z przedmowy do Krauzów i innych, Rzym 1946.
Herminia Naglerowa - bo o niej mowa - trafiła chyba całkiem przypadkowo z jednym opowiadaniem (wcale nie reprezentatywnym!) do tomu Więźniowie nocy. I to solowe polskie wydanie albo nie natknęłam się na więcej. Wielokrotnie nazwisko autorki pojawia się w Szkicach o literaturze emigracyjnej Marii Danilewicz - Zielińskiej. Wspomina o niej Czapski w książce Na nieludzkiej ziemi - jak zainteresowała żołnierzy odczytem o Słowackim. W swojej pracy naukowej Anna Wal z Uniwersytetu Rzeszowskiego analizuje dramat Naglerowej Tu jest Polska. Jeśli dodać do tego lakoniczne wzmianki encyklopedyczne, których celem jest niezachęcenie do dalszych poszukiwań, mamy obraz przedziwny i niezrozumiały. Znana każdemu jeszcze po wojnie pisarka zostaje hermetycznie odcięta przez cenzurę od czytelników. Dlaczego ją wymazano z kart literatury?
Urodziła się w 1890 w Zaliskach k. Brodów tuż przy granicy rosyjsko-austriackiej. Była dzieckiem żydowskiej rodziny drobnoziemiańskiej, a od rodziców przejęła "żarliwą polskość". We Lwowie studiowała historię Polski, a później jako doktorantka (rzadko posługiwała się tytułem!) uczyła w średniej szkole. Wyszła za mąż za legionistę Leona Naglera- później wysokiego rangą policjanta. Przenoszą się do Warszawy. Herminia aż do wojny wiedzie spokojne życie, jest panią z dobrego towarzystwa, literatką. Choć pierwsze utwory wydaje pod pseudonimem "Jan Sycz", choć krytykuje się ją za stylistyczną manierę, egzaltację, naśladowanie Kadena, powoli zdobywa uznanie. Największym jej dziełem są Krauzowie i inni.
Zestawienie z Dąbrowską nieprzypadkowe. "Krauzowie" i "Niechcice" konkurowali ze sobą o miano największej sagi rodzinnej. Cykl powieściowy Naglerowej przedstawia życie galicyjskiej rodziny po roku 1865, czyli krótko po upadku powstania styczniowego. Świetne charakterystyki, malowanie czasów i obyczajów ugruntowały pozycję pisarki, jednak planowana seria "Kariery" została jedynie zapoczątkowana "Krauzami" (zgromadzone materiały, maszynopisy zostały zarekwirowane podczas rewizji i przepadły w zamarstynowskim więzieniu we Lwowie). Impulsem do napisania powieści był niepokój o ziemie wschodnie, wrośnięte w Polskę, a także rozpaczliwa tęsknota za krajem lat dziecinnych. Barwa i kształt krajobrazu, architektura miast, śpiewność mowy, ludzie kresowi w ich ugnieżdżeniu w tradycjach - to wszystko było przedmiotem miłości i stało się nakazem pisarskim. Bohaterzy powstali z ziemi i powietrza moich stron - pisze autorka - trwających niezapomnieniem. Egzemplarz na zdjęciu był wydany w 1946 roku w Rzymie i dotarł do mnie nietknięty. Rozcinałam wszystkie kartki. Przez 67 lat nikt po niego nie sięgnął. Gdzie spędził ten czas?
Wojna stała się cezurą w życiu pisarki. Straciła wszystko prócz nagiej egzystencji. Z mężem uciekają do Lwowa. Wkrótce Leon zostaje aresztowany i prawdopodobnie zamordowany. W styczniową noc 1940 roku przychodzą po nią. Zatrzymanie jest efektem denuncjacji dwóch kolegów pisarzy. Gałązka bzu - taki tytuł nosi opowiadanie, w którym opisała śmierć Peowiaczki zamordowanej przez kozaków Budionnego w czasie wojny 1920 roku. To wystarczyło, żeby zamienić życie w koszmar. Sześciomiesięczne śledztwo, kolejne więzienia i propozycja:
Trzeba tylko naprawić to, co się stało i odwołać. Napisaliście nieprawdę o Czeka. Przyznajcie się do tego. Tylko to, nic więcej. Napiszecie i pójdziecie na wolność.
Nie napisała. Skazana na osiem lat zamknięcia w obozie karnym w Kazachstanie. Dama z towarzystwa i wytworna pisarka spadła na dno ludzkiej egzystencji. Przeszła kolejno wtajemniczenia łagiernicze: była robotnicą rolną, stróżem nocnym w składzie trucizn, pracowała przy oczyszczaniu ziarna... Zwolniona z łagru w 1941 roku na podstawie układu Sikorski-Majski, związała się z tworzonym w Sowietach wojskiem i jako żołnierz 2. Korpusu przeszła cały szlak, by po wojnie zamieszkać w Londynie.
Od wyjścia z łagru aż do śmierci osaczała ją jedna sprawa - doświadczenia wojenne. Wkrótce po opuszczeniu łagru napisała sztukę Tu jest Polska, której tematem była okupacja Polski przez Niemców. Skąd temat? Naglerowa była w stanie fizycznego wyniszczenia - obsesja głodu, cynga obozowa, awitaminoza... Zbyt głęboka trauma tuż po wyjściu z łagrów nie pozwoliła podjąć jeszcze tematów sowieckich. Zatem po raz pierwszy wystawiona w Bagdadzie w 1943 roku sztuka pokazała bardzo silne ostrze antyniemieckie. Wszak Korpus miał walczyć przeciw Niemcom! Na premierze byli m.in. generał Anders i min. Mallhome. Później - trasa objazdowa i gorące przyjęcie przez publiczność.
Po zakończeniu kampanii włoskiej osiadła w Londynie i tam zmarła w 1957 roku. Ostatnie lata to walka z chorobą, słabością, samotnością, ale nie zarzuciła pisania. Powstał dwudzielny cykl powieściowy: Sprawa Józefa Mosta (brak zdjęcia) i Wierność życiu. Temat powieści to zamarstynowskie więzienie i wir życia, gdy człowiek nie jest predestynowany na bohatera, lecz zgnębiony okrucieństwem, ugnieciony przemocą, zwycięża pełnią swoich wartości.
I książka dla mnie najważniejsza - Kazachstańskie noce. To pośmiertne wydanie zawiera opowiadania wcześniej publikowane w tomie Ludzie sponiewierani, uzupełnione o Przekroczone granice. To tutaj kreśli najpełniej zesłańczo-łagiernicze dno ludzkie w Sowietach. Straszliwy system, nieludzkie metody, codzienna śmierć zamienione w kompozycję literacką. Bez epatowania okrucieństwem poprzez nakreślone sytuacje, np. marzenie umierającego chłopca o bochenku chleba tylko dla siebie, rozstanie policjantów z psami służbowymi, bombardowanie pociągu pełnego cywilów, żęcie pszenicy w stepie... Jak inaczej pisze autorka! Warto czekać miesiącami na taką lekturę. Bo podkreślam - wszystkie te książki wydano w Londynie. Dlaczego nie w Polsce?
Warto podsumować. Przedstawione utwory mówią o sowieckim systemie władzy i kłamstwa. Autorka życie na wygnaniu poświęciła walce z Moskwą piórem. Nie miała złudzeń i przestrzegała (również w publicystyce) przed komunizmem. Każda odwilż i próba reformy to mistyfikacja stosowana w taktyce komunistycznej, która pozwala więźniowi jedynie zaczerpnąć oddechu. Szerokim echem odbił się jej artykuł "Komu i czemu służą", opublikowany w 1956 roku. Pisze tu o tysiącach Polaków wypuszczonych z łagrów, niedomęczonych, okaleczonych. Przecież ci ludzie mogą mówić i pisać! Jakie pobudki kierowały władzami sowieckimi? Z pewnością nie humanitarne, szlachetne. Otóż widzi w tym akcie pokaz siły, bezkarność, które na Zachodzie sieją strach. Okrucieństwo przynosi korzyści!
Wymowa twórczości Herminii Naglerowej jest jednoznaczna. I wciąż niedozwolona.
W opracowaniu korzystałam ze wstępu Tymona Terleckiego - Wierność życiu, Londyn 1967;
z noty o autorce w Kazachstańskich nocach, Londyn 1958; z przedmowy do Krauzów i innych, Rzym 1946.
Etykiety:
Biografie,
H.Naglerowa,
Historia,
Ocenione wysoko,
Patria
sobota, 14 września 2013
Wieś skazana na miasto
Dawno temu przeczytałam Rauskę [tu refleksje]. Kiedy zobaczyłam, że Teresa Oleś-Owczarkowa wydała nową książkę, natychmiast zapragnęłam poznać dalsze losy Alusi. Można je znaleźć w następnej pozycji - Mrówki w płonącym ognisku - ale też obie da się czytać niezależnie od siebie.
Wypasiony, pstrokaty kogut na okładce zapowiada, że w środku króluje wiejska rzeczywistość. I tak jest. Dane mi było w życiu spędzić trzy ważne lata w bardzo podobnym miejscu. Kto miał to szczęście, ten wie, jak smakuje chleb przeżegnany nożem, jak podróżuje się drabiniastym wozem pośród żyta i bruzd ziemniaków, jak chodzi się po rżysku, a potem zanurza nogi w zimnej strudze, jak wyplątuje się z włosów rzep... Sobota była dniem sprzątania i wieczornej kąpieli. Czekało się w kolejce do butów, gdy biegło się do ustępu... Tu życie płynęło od Kiedy ranne wstają zorze aż po Wszystkie nasze dzienne sprawy.
Ale dziś wieś straciła swój rytm i treść. Nadchodzi koniec chłopskiej drogi. Jeszcze rozłożyste kasztanowce walczą o miejsce w wiejskim pejzażu, ale śmiecą jesienią, więc w łaski wkradają się iglaki, które lepiej pasują do kostki brukowej. Nowe tańczy ze starym. Ludzie polubili wygody, jakie daje cywilizacja. Nastał czas wyścigu i hałasu. Zmiana naturalnego porządku zachwiała moralną równowagę, a wariacki bieg niszczy zdrowie i rodzinę. Jestem starym dzieckiem, które odwraca się za siebie - mówi autorka. I przypomina sobie, jak jej dobrze było pod wiejską kapliczką. Teraz prowadzi trudne dialogi i wadzi się z losem. Widzi, jak zacierają się korzenie i pamięć miejsca, z którego pochodzimy. Pisze - Nauka, której ufałam, doprowadziła mnie do miejsca, skąd już nie widzę świata. Po dłuższym czasie błądzenia postanawiam zawrócić. Nie wiem na pewno, czy odnajdę to, czego szukam, ale widzę, że wiele na zawsze zgubiłam po drodze. Umknęło mi dużo ważnego, gdyż wiele lat straciłam na wędrowaniu. Już mnie teraz, zabłąkaną w świecie, nie przywiozą do domu drabiniastym wozem.
Czytało mi się wspaniale, ale po jakimś czasie coś zaczęło zgrzytać. Niby ciekawie, barwne postacie, przejmujące historie, ale coraz częściej zaczął wkradać się wątek filozoficzny. Z każdą stroną nabierał rozpędu, aż zdominował całkiem składną opowieść. Książka stała się niespójna. Moralizatorstwo przybierało postać "oczywistych oczywistości", że np. szczęście to znać cel swojej wędrówki przez życie, albo niezawrócenie ze złej drogi wywoła chorobę i trwanie w niezrozumiałym wewnętrznym konflikcie i tak dalej bez końca. Zgadzam się z tym, że nastąpił rozpad tradycyjnej społeczności wiejskiej i zanik chłopskiej tożsamości. Wyschło źródło, z którego czerpali już w latach siedemdziesiątych Julian Kawalec, Edward Redliński, Tadeusz Nowak. I Wiesław Myśliwski ogłosił kres kultury chłopskiej... Ale jak oni pisali! Nie będzie już chłopskiej literatury...
Na koniec jesienne książkobranie. Tylko dwa dni penetrowania księgarni i uśmiech wypełzł na zmęczone oblicze.
Wyczekane Ostatnie rozdanie Myśliwskiego i Pałac, którego brakowało mi do wielkiej kolekcji Mistrza.
Siedziby wielkich Polaków Wachowicz, wpisujące się w zaniedbaną literacką mapę Polski, którą winnam odkurzyć.
Brzechwa nie dla dzieci - kolejna rzecz Urbanka.
Monte Cassino Wawera, które pozwoli rzucić światło na wielką bitwę.
Z anielską nutą następny tom Kiry Gałczyńskiej. A płyną jeszcze szerokim strumieniem zamówienia z Allegro - Hrabar, Kąkolewski, Włodarczyk, Golding, Krajski, Piasecki i Naglerowa, której nikt nie chciał!!!
Wypasiony, pstrokaty kogut na okładce zapowiada, że w środku króluje wiejska rzeczywistość. I tak jest. Dane mi było w życiu spędzić trzy ważne lata w bardzo podobnym miejscu. Kto miał to szczęście, ten wie, jak smakuje chleb przeżegnany nożem, jak podróżuje się drabiniastym wozem pośród żyta i bruzd ziemniaków, jak chodzi się po rżysku, a potem zanurza nogi w zimnej strudze, jak wyplątuje się z włosów rzep... Sobota była dniem sprzątania i wieczornej kąpieli. Czekało się w kolejce do butów, gdy biegło się do ustępu... Tu życie płynęło od Kiedy ranne wstają zorze aż po Wszystkie nasze dzienne sprawy.
Ale dziś wieś straciła swój rytm i treść. Nadchodzi koniec chłopskiej drogi. Jeszcze rozłożyste kasztanowce walczą o miejsce w wiejskim pejzażu, ale śmiecą jesienią, więc w łaski wkradają się iglaki, które lepiej pasują do kostki brukowej. Nowe tańczy ze starym. Ludzie polubili wygody, jakie daje cywilizacja. Nastał czas wyścigu i hałasu. Zmiana naturalnego porządku zachwiała moralną równowagę, a wariacki bieg niszczy zdrowie i rodzinę. Jestem starym dzieckiem, które odwraca się za siebie - mówi autorka. I przypomina sobie, jak jej dobrze było pod wiejską kapliczką. Teraz prowadzi trudne dialogi i wadzi się z losem. Widzi, jak zacierają się korzenie i pamięć miejsca, z którego pochodzimy. Pisze - Nauka, której ufałam, doprowadziła mnie do miejsca, skąd już nie widzę świata. Po dłuższym czasie błądzenia postanawiam zawrócić. Nie wiem na pewno, czy odnajdę to, czego szukam, ale widzę, że wiele na zawsze zgubiłam po drodze. Umknęło mi dużo ważnego, gdyż wiele lat straciłam na wędrowaniu. Już mnie teraz, zabłąkaną w świecie, nie przywiozą do domu drabiniastym wozem.
Czytało mi się wspaniale, ale po jakimś czasie coś zaczęło zgrzytać. Niby ciekawie, barwne postacie, przejmujące historie, ale coraz częściej zaczął wkradać się wątek filozoficzny. Z każdą stroną nabierał rozpędu, aż zdominował całkiem składną opowieść. Książka stała się niespójna. Moralizatorstwo przybierało postać "oczywistych oczywistości", że np. szczęście to znać cel swojej wędrówki przez życie, albo niezawrócenie ze złej drogi wywoła chorobę i trwanie w niezrozumiałym wewnętrznym konflikcie i tak dalej bez końca. Zgadzam się z tym, że nastąpił rozpad tradycyjnej społeczności wiejskiej i zanik chłopskiej tożsamości. Wyschło źródło, z którego czerpali już w latach siedemdziesiątych Julian Kawalec, Edward Redliński, Tadeusz Nowak. I Wiesław Myśliwski ogłosił kres kultury chłopskiej... Ale jak oni pisali! Nie będzie już chłopskiej literatury...
Na koniec jesienne książkobranie. Tylko dwa dni penetrowania księgarni i uśmiech wypełzł na zmęczone oblicze.
Wyczekane Ostatnie rozdanie Myśliwskiego i Pałac, którego brakowało mi do wielkiej kolekcji Mistrza.
Siedziby wielkich Polaków Wachowicz, wpisujące się w zaniedbaną literacką mapę Polski, którą winnam odkurzyć.
Brzechwa nie dla dzieci - kolejna rzecz Urbanka.
Monte Cassino Wawera, które pozwoli rzucić światło na wielką bitwę.
Z anielską nutą następny tom Kiry Gałczyńskiej. A płyną jeszcze szerokim strumieniem zamówienia z Allegro - Hrabar, Kąkolewski, Włodarczyk, Golding, Krajski, Piasecki i Naglerowa, której nikt nie chciał!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)