10 listopada 1944 roku
- Widczyn`ajtie, pols`ki swyni! Widczyn`ajtie, bo inaksze spalymo was żywcem! - Gruby świerkowy drąg wpadł z hukiem przez okno, rozpryskując szkło po całej podłodze. Krzyki banderowców zmieszały się z płaczem i krzykami dzieci i kobiet. Korzystając z zamieszania, siedząca obok pieca Jadwiga szybko wsunęła się pod łóżko i zastygła w bezruchu przytulona do ściany. [s.240]
Kuty, Rybaki, Berezka, Paliwka... - to wsie leżące na Pokuciu. Opływał je niespokojny Czeremosz, a na drugim jego brzegu była już Rumunia. W pierwszym tomie Kresowej opowieści witają nas polscy bracia - Michał i Grzegorz; Izaak - Żyd; Fedor, Roman i Stiepan - Ukraińcy. Jako chłopcy chodzili do jednej szkoły, wypasali bydło, podglądali zakochane pary w nadrzecznych zaroślach. Dorosłość postawiła ich na wrogich pozycjach. Jak potoczyłoby się życie Michała i Julii, gdyby nie zakochali się w niej dwaj mężczyźni? Śledzę losy bohaterów, ich dojrzewanie i przemiany, miłości, jednak wciąż czuję się jak na wulkanie, który pomrukuje, w głębi kłębi się, a lawa szuka ujścia. Musi dojść do erupcji, która wszystko zniszczy, spopieli, zamieni w kamień.
Michał to beletrystyczne spojrzenie na polsko-ukraińskie relacje. Autor - Edward Łysiak - zanurzony był w rodzinnych opowieściach, których mu mama i babcia nie szczędziły. Ich życie w rodzinnej wsi wśród Ukraińców wspominały z rozrzewnieniem, stąd w powieści tyle opisów zwyczajów, pieśni, obrzędów. Jednak wszystkie miały ten sam finał - łzy, drżenie rąk i bezradność wobec wydarzeń, które rozgrywały się na ich oczach. Choć autor stara się stonować okrucieństwo, trudno przebrnąć przez opis egzekucji młodziutkiej nauczycielki Kasi, zdzieranie pasów skóry z Grzegorza czy rozbijanie o ścianę polskich dzieci. Wszechobecne gwałty prowokują czasem pytanie: gdzie jest Bóg? Jednak nic nie jest czarne ani białe. Za kresowe ludobójstwo odpowiedzialny był ukraiński nacjonalizm, a doktrynę Doncowa wcielały w życie oddziały OUN/UPA. Banderowcy sterroryzowali większość ukraińską i mieszkańcy wsi musieli (chociażby pod groźbą zhańbienia córek i żon) wskazywać sotni polskie domy. Nie brak brutalnych opisów rozerwania końmi łemkowskiej dziewuszki, której rodzice zgłosili się do wyjazdu w ramach akcji wysiedleńczej czy zamordowania przez polskiego żołnierza rodzącej Katryny. Powieściowy pierwowzór Michała (istniał naprawdę!) milczał na temat akcji "Wisła". Jego akcje w Bieszczadach nie są chlubą polskiego oficera. Łysiak podszedł do tematu rzetelnie i oddał głos każdej nacji. Słyszymy wyjaśnienia Izaaka, dlaczego po zagładzie najbliższych wstąpił do NKWD, a także rozumiemy Michała, który został jego podkomendnym. Ukraińców też nie dzieli na dobrych i złych, każąc nam odróżniać ukraińskich nacjonalistów od Ukraińców. Podsumowanie akuratne w świetle medialnych rozgrywek, które tu i teraz obserwujemy.
Drugi tom Kresowej opowieści - Julia - dopowiada losy, jednak te najważniejsze pytania nadal zostają bez odpowiedzi. Czy można zrozumieć ludzką naturę albo przejrzeć Boże zamierzenia? Skomplikowane relacje między Michałem i Julią nie dają się posklejać, choć kibicujemy, by z tego piekła cokolwiek ocalało i zostało czyste.
Uczucie Michała i Julii bezpowrotnie zgubiło się na wojennych ścieżkach, które w ich przypadku rozeszły się w Stanisławowie. Ona pojechała dalej, a jego zabrało NKWD. Od tego zdarzenia oddzielnie doświadczali sytuacji pełnych niebezpieczeństw i niespodziewanych spotkań. W samotności szli ścieżkami, które prowadziły tam, gdzie nigdy nie byli, zmuszały do zachowań, których nigdy nie doświadczali, i poddawały próbom, których dotąd nie znali. Kiedy po latach los ponownie złączył ich drogi, ze zdziwieniem stwierdzili, że nie są już tymi samymi ludźmi. Chociaż mieszkali razem, więcej ich dzieliło niż łączyło. [s.117]
Miałam tak silną potrzebę przebywania nadal w tym kresowym świecie, że z ogromną przyjemnością wzięłam udział w spotkaniu z autorem kresowej sagi. Edward Łysiak przyjechał, podbił serca czytelników i zabrał je w kuferku wydłubanym przez Ukraińca. A tak poważnie, to dopełnił się świat przedstawiony w ukraińskiej dylogii. Erudyta, gawędziarz, dżentelmen (to zaproszenie do zajęcia miejsca!!!) snuł swoją opowieść o czasie minionym i przenosił nas nad Czeremosz. Była mowa o wojnie, ale i o latach dwutysięcznych, kiedy to ze znajomymi wybrał się do rodzinnej wsi mamy i babci. Małym/wielkim sukcesem kilku wizyt okazało się upamiętnienie pacyfikacji Rybna, gdzie na miejscu spalonego kościółka Ukraińcy postawili pomnik będący świadectwem obecności na tej ziemi Polaków. Z wami do 1944 roku - głosi napis. To niewiele, ale tak naprawdę wszystko. Głaz ustawiono na krzyżu z biało-czerwonych kafelków, a po katastrofie smoleńskiej mieszkańcy samoistnie zawiesili na nim czarną szarfę.
Jak żywo uczestnicy spotkania odbierali lektury, niech świadczy fakt, że jedna z pań przyniosła przedwojenną mapę Polski i z zaciekawieniem szukaliśmy powieściowych miejsc. Odczuć i zrozumieć ten klimat, gdy zwyczajne życie stopniowo odgradzał mur nienawiści! Czas zabiera świadków, zatem takie wspomnienia stają się bezcenne! Polecam ten dokument ubrany w beletrystykę.
Bardzo dobra recenzja (czyli zbieżna z moim odbiorem) na blogu:
"Myśli rzeźbione słowem".
I jeszcze jedna: Beaty Gołembiowskiej.
Polecam:)
Bogusiu, wspaniały wpis! I ja sięgnę po te lektury. Mój dziadek około 1937 roku odbywał służbę wojskową na Pokuciu. Przekazał nam pełne emocji opisy tej krainy. I - muszę to napisać - mimo wszystko nie polubił Ukraińców, ale cóż, dziadek był jak i ja spod Krakowa, gdzie jedynymi "obcymi", a tak naprawdę "swoimi" byli okoliczni Żydzi. Masz rację, należy odróżniać - mimo wszystko - Ukraińców od ukraińskich nacjonalistów. A pytania o Boga w tym wszystkim zawsze będą się pojawiać. Ja też jestem w tematyce z racji wykształcenia i wykonywanego zawodu obeznany z Kresami, co ciekawe nosze imię Jarosław, popularne nie tyle wśród Czechów, co wśród Ukraińców. I czasem tak się zastanawiam nad tym wszystkim, bo dość często natrafiam na to imię wśród ukraińsko - nacjonalistycznych oprawców. Proboszcz naszej parafii chodzący po kolędzie w 1985 roku, gdy usłyszał od rodziców jakie imię noszę, wystąpił z pretensjami, że "nadali dziecku w takich czasach imię wielkoruskie". Cóż, taki wspólny prasłowiański spadek, uświadomiono mi to na zajęciach z Historii Słowiańszczyzny, że imię nie "wielkoruskie", a zawierające w sobie rdzeń praindoeuropejski :)). Niemniej wielu Jarosławów było wśród oprawców. Pozdrawiam Bogusiu i życzę dalszych owocnych wpisów!
OdpowiedzUsuń~ Witaj, Jaro:) Piękne imię i nie kojarzyłam go do tej pory z Wielką Rosją. Moje korzenie przeplatane niczym u bohaterów "Kresowej opowieści". Tu w Galicji w dzieciństwie nasłuchałam się o okrucieństwie upowców, a również - za Julią i Michałem - było mi dane udać się na Dolny Śląsk, gdzie zresztą urodził się autor powieści. Znowu bogate środowisko, kolorowe i moc doznań. Polecam ci stronę pana Łysiaka na FB, bo tam umieszcza fotorelacje z czterech wypraw na Pokucie. Może odnajdziesz echa dziadkowych wspomnień. Nie jest to region turystycznie atrakcyjny, ale przypomina jeszcze niedawne Bieszczady i ma w sobie tę dzikość, za którą się tęskni. Obecne relacje polsko-ukraińskie nie napawają optymizmem i nasi historycy nie wypracowali wspólnej wersji historii, wciąż jednak mam nadzieję, że trzeba wierzyć po prostu w człowieka. Potworność zbrodni nie może zatrzeć faktu, że byli Ukraińcy, którzy solidaryzowali się z Polakami, ostrzegali przed sotnią, dawali im schronienie i udzielali pomocy. Były miłości polsko-ukraińskie i to też piękny akcent w dylogii pana Łysiaka. Jaka przyszłość naszego sąsiedztwa? Któż to wie... Moc serdeczności:)
UsuńJakże zazdroszczę tak wspaniałego spotkania autorskiego. Czytelnicy jak widać byli przygotowani, stara, przedwojenna mapa przysłużyła się na pewno odkryciom i ciekawym rozmowom.
OdpowiedzUsuńPan Edward Łysiak był też - o ile mnie pamięć nie myli - na sobotnich Targach Książki w Krakowie.
~ Cenię ogromnie spotkania z autorami :) Grupa była aktywna wyjątkowo, ale to Dyskusyjny Klub Książki, więc zaprawieni w bojach. Już kolejny raz korzystam z ich zaproszenia. Z panem Łysiakiem rzeczywiście spotkałam się na TK w Krakowie. Słowo zobowiązuje, więc "Kresowa opowieść" ustawiła się na początku czytelniczej listy. Zdążyłam. Trudna lektura, ale konieczna.
UsuńPiszesz Bogusiu z taką swadą i tak interesująco, że pochłonęłam Twój post błyskawicznie. Oczywiście książkami mnie zainteresowałaś bardzo.
OdpowiedzUsuńTrudno to sobie wszystko wyobrazić, jak i trudno zrozumieć skąd bierze się w ludziach nienawiść, która ich doprowadza aż na granice człowieczeństwa.
To się działo i dzieje obecnie, tyle, że jeszcze gdzieś poza nami. Ale się dzieje cały czas. Po prostu koszmar.
Jak Bóg musi cierpieć, gdy widzi co jego stworzenie wyczynia.
~ Dziękuję:)
UsuńPodczas lektury właśnie takie pytania mi się nasuwały - o źródło zła, o granice... I ta bezsilność kobiet i dzieci! Gdzie był wtedy Bóg? Porównywałam lektury, np. "Z otchłani" Płużańskiego i "Z otchłani" Kossak. Nawet tytuły zbieżne, a podejście do religii diametralnie inne! Jednym pozwalała przeżyć bezmiar okrucieństwa, umacniała, a inni wiarę tracili. Wszystkich rozumiem i współodczuwam. To nie na ludzką miarę przeżycia.
Nie na ludzką - to prawda.
Usuń~ :(
UsuńPan Łysiak poruszył trudny, ale jakże ważny temat, a Ty pięknie opisałaś jego książkę, którą recenzowała również AnnRK. Dobrze wiedzieć, że są też inne pozytywne opinie.
OdpowiedzUsuńRozumiem, że możemy wykorzystać Twój tekst na blogu kresowym? :)
~ W czasie spotkania autor mówił o biuletynie "Na Rubieży", którego celem jest gromadzenie wspomnień z tamtego okresu. Jednakże trudno wytrzymać taki napór okrucieństwa i niewielu ludzi po nie sięga. Zatem chwała panu Łysiakowi za oplecenie zdarzeń na Ukrainie fabułą, za pokazanie różnych postaw... Łatwiej się czyta, ciekawiej. Ubogaciła mnie lektura i wyszłam poza schematy. Dopiero teraz wiem, jak płytko wnikałam w polsko-ukraińskie relacje.
UsuńBędę wdzięczna za propagowanie tych tytułów, bo na to zasługują, a recenzje w sieci są jeszcze nieliczne. Ja trafiłam na autora, szukając czegoś Waldemara Łysiaka. Całe szczęście, że zwróciłam uwagę na imię. Niech wieść się niesie :)
Należę właśnie do takich osób, które nie mogą się jeszcze przemóc, aby czytać o tych okrucieństwach. Już krótkie fragmenty sprawiają, że serce mi staje i nie mogę przestać o tym myśleć. Jednocześnie wiem, że trzeba o tym mówić, przypominać i po prostu pamiętać, aby ten temat nie rozmył się w mrokach niepamięci...
Usuń~ Tragiczna karta naszego narodu, który musiał cierpieć tylko dlatego, że był polski. Bezwzględność sotni wobec bezbronnych przeraża. To właśnie na spotkaniu autorskim dowiedziałam się, że banderowcy schodząc z gór (mogło być ich kilkudziesięciu) wzmacniali szeregi i każdy mężczyzna z mijanej wioski zdolny do niesienia siekiery i noża musiał zasilać szeregi. Kul było żal, więc była rzeź. Straszny czas...
UsuńPewnie powinnam przeczytać, ale się boję tych opisów okrucieństw. Ja i tak wiem bardzo wiele na ten temat, zwłaszcza w moim pokoleniu, a to dzięki dziadkom, którzy pochodzą z tamtych stron. I doskonale wiem, co potrafili robić swoim dobrym sąsiadom Ukraińcy, te historie zapamiętane już w dzieciństwie będą ze mną na zawsze i dlatego boli wciąż samotna w zasadzie walka ks. Isakowicza-Zaleskiego o pamięć dla pomordowanych. Cieszy, że powstają takie książki jak ta - może temat wreszcie przedrze się do świadomości ludzi.
OdpowiedzUsuń~ Też pamiętam opowiadania z dzieciństwa, wszak to Galicja była i echa niosły. Potem walki w Bieszczadach. Po latach ciszy temat wraca do świadomości Polaków i tylko trzymam kciuki, żeby dotarł do młodych. W formie powieści ma szansę. Czytam np. wspomnienia dowódców Brygady Świętokrzyskiej, a Cherezińska wyszła "do ludzi" z "Legionem". No i dobrze!
UsuńNiepotrzebnie boisz się okrucieństw, bo opisy są stonowane, pozbawione szczegółów. U mnie działa zbyt intensywnie wyobraźnia nienawykła do takich scen, bo od lat nie chodzę do kina, nie mam telewizora, nie czytam horrorów, nie oglądam wampirów... Zero pożywki, więc zjadłam wszystko, co mi podano;)
Bogu Sławo,
OdpowiedzUsuńPowiedz, jak mogę Ci (Pani?), za tę recenzję podziękować? Napisałaś (pozwól, że skrócę dystans) tyle miłych słów ...
Kresowa opowieść jest wypełnieniem misji, o której myślałem od dawna. Była nią pamięć o Polakach z Kresów w okrutny sposób zamordowanych przez ukraińskich nacjonalistów. Była też nią pamięć o tych Ukraińcach, którzy nie wyrzekli się polskich sąsiadów i nieśli im pomoc z narażeniem życia swojego i rodziny.
Konieczność ocalenia od zapomnienia tamtego czasu tkwiła gdzieś we mnie, a fakt uratowania życia mojej Mamy, a więc i mojego, przez młodą Ukrainkę tylko tę konieczność utrwalał. I tak, na podstawie rozmów z jeszcze żyjącymi, powstała Kresowa opowieść, którą można nazwać zbeletryzowanym dokumentem.
To ‘zbeletryzowanie’ nie jest przypadkowe. Szafy archiwów pełne są wspomnień, po które mało kto sięga. Zawierają one tak drastyczne opisy, że ich lektura, dla człowieka o przeciętnej wrażliwości, nie jest możliwa. Jednocześnie czas nieubłaganie zabiera tych, którzy przeżyli i mogli zaświadczyć. To wszystko sprawia, że kresowe ludobójstwo odchodzi w niepamięć, a często nie jest po prostu znane. Jeśli Kresowa opowieść spowolni odchodzenie albo uświadomi nieznających, będzie to powodem mojej satysfakcji.
Pozdrawiam serdecznie
Edward Łysiak
~ Cóż ja mogę napisać? Przede wszystkim dziękuję za wizytę i cenne dla gości "domu z papieru" informacje. Książki są warte czytania, propagowania i chętnie polecam. Gdyby było inaczej, z pewnością byłabym szczera. Trzymają mnie w garści trudne tematy i wciąż sobie obiecuję, że ucieknę z lekturą lekką, łatwą i przyjemną. Jednak przerzucam pierwsze strony, chowam zakładkę i... wracam do tego, co ważne. To tak jak Twój (Pana?) lawendowy zakup na targach;) Wykorzystanie rodzinnych wspomnień jest bezcenne i nadaje rangę wiarygodności powieści. Za mną wciąż chodzą wspomnienia Taty i jego siostry z ubeckich katowni. Gdybym miała siłę zmierzyć się z tematem! To jak Twoja misja, ale boję się, że wysłuchałam dawno temu za mało, za krótko i nie podołam... :( Nie zdążyłam po prostu.
UsuńMam nadzieję na kolejne spotkanie, na uszczegółowienie kresowej gawędy. Życzę zdrowia (ach, ten SKS na początku "Julii"), chęci i czasu, żeby jeździć po kraju i spowalniać odchodzenie. Moc serdeczności, Edwardzie:) Bogu-sława
No to ja muszę. Cholera, a miałam nic nie kupować.
OdpowiedzUsuń~ Skąd znam te dylematy? Myślałam, że cokolwiek wiem o Kresach, a tu kolejne odsłony i jak się nie zatrzymać? Pozdrawiam serdecznie:)
UsuńManiaczytania zakończyła wpis z nadzieją, że może temat kresowego ludobójstwa wreszcie zaistnieje w powszechnej świadomości. Chciałbym, aby tak się stało i taka też była/jest misja Kresowej opowieści. Wiem jednak, że to powieść trudna, po którą nie wszyscy będą chcieli sięgnąć. Czytelnicy, w większości, wolą lżejsze tematy. Obyczajówka z romansem w tle i pozytywnym zakończeniem cieszy się zdecydowanie większą popularnością niż moja powieść. Piszę to na podstawie wcześniejszych obserwacji, ale i osobistych doświadczeń z ostatnich Targów Książki w Krakowie. W czasie mojego dyżuru na stanowisku Wydawnictwa odwiedziło mnie sześć osób, w tym Bogusława. Przez 10-15 minut nic się jednak nie działo i byłem sam. Pod koniec zaczęła się ustawiać niezwykle długa kolejka. Nie do mnie stali ci młodzi ludzie, wyłącznie panie, ale do autorki, która miała dyżur tuż po moim. Kupiłem dwa egzemplarze jej powieści, jako świąteczne prezenty dla synowych, a w drodze powrotnej do Wrocławia je przekartkowałem. Zastanawiałem się później, czy ‘warsztatowo’ byłbym w stanie zmierzyć się z podobną tematyką? Doszedłem do wniosku, że być może tak, ale z tym gatunkiem powieści raczej nie jest mi po drodze. Niezależnie od naszych opinii rzeczywistość jest taka, że Tygodnik Powszechny ma 40 tys. nakładu, a Życie na Gorąco 800 tys. To też pokazuje, jakie są czytelnicze preferencje. One były powodem odmowy wydania Kresowej opowieści przez najbardziej prestiżowe wydawnictwa. Chociaż zlecane przez nie recenzje literackie i historyczne były dobre, to marketingowcy konsekwentnie mówili, że to się nie sprzeda, że na tym nie zarobimy.
OdpowiedzUsuńBy optymistycznie zakończyć ten wpis powiem, że otrzymałem właśnie mail od Wydawnictwa mojej powieści z informacją, że jej reklama ukaże się w grudniowym numerze Newsweek’a.
Pozdrawiam Was serdecznie
Edward Łysiak
~ Mój blog to jedno wielkie pole bitwy o pamięć. Jeśli nie zawalczymy teraz, to sąsiedzi napiszą swoje wersje historii. Jeszcze groźniejszym zjawiskiem jest zalew rynku literaturą popularną, a przeczytanie bestsellera w efekcie końcowym przypomina zjedzenie hamburgera. Może do odbioru powieści ważkich treściowo trzeba przeżyć więcej, może po prostu dojrzeć? Proporcje czytelnicze znam - niestety. W pracy o moich lekturach nie porozmawiam z nikim:( Stąd potrzeba blogowania. Takie książki jak Twoje raczej nie zabłądzą pod strzechy, jednak już przestałam cierpieć i wymagać od innych, bo czytanie zawsze było elitarne i basta! Cieszę się z reklamy w czasopiśmie o większym zasięgu i trzymam kciuki:)
UsuńPiękna recenzja. Nie mogę ominąć tej HISTORII obojętnie...
OdpowiedzUsuń~ Do pięknych książek piękne recenzje same się piszą;)
UsuńPozdrawiam z Podkarpacia:)
Wspomniałaś, Bogusławo, o pisaniu historii przez naszych sąsiadów, więc opowiem Ci i Czytelnikom Twojego blogu, o sytuacji, z jaką zetknąłem się kilka lat temu. Miałem wtedy jedynie rękopis powieści, ale i świadomość, że film ma znacznie większą siłę oddziaływania niż książka. Na podstawie Michała – pierwszego tomu powieści, napisałem więc scenariusz filmu fabularnego. Pisząc cierpiałem okrutnie, bo chociaż 65 scen scenariusza daje ponad dwie godziny projekcji, to i tak z 80% materiału Michała musiałem zrezygnować. Scenariusz trafił do pana Tomasza Drozdowicza, reżysera, który się nim zainteresował. Miał szereg uwag, bo musiał je mieć, do mojej pracy scenarzysty-amatora, ale powiedział, że do sprawy wrócimy, kiedy powieść zostanie wydana. W staraniach o fundusze na produkcję filmu będzie to bowiem dużo bardziej korzystna sytuacja. Bym się jednak podszkolił w filmowym fachu, pan Tomasz przesłał mailem scenariusz filmu traktujący o sprawach, o których teraz rozmawiamy, napisany przez Ukraińca. Myślę, że pan Tomasz nie będzie miał mi za złe, jeśli na Twoim blogu, Bogusławo, przytoczę treść mojej do niego odpowiedzi. Ale to w następnym poście, bo jest za długa.
OdpowiedzUsuń~ O, film! Rzeczywiście ma większą siłę oddziaływania, a przede wszystkim wiele osób chętniej wybierze się do kina i za dwie godziny poznają to, o czym czytaliby długie godziny. Zawsze wolę książkę, ale biorąc pod uwagę cel, czyli bycie strażnikiem pamięci, to rzecz ważna. Słyszałam o realizacji Smarzowskiego, ale to może inna historia. Będę śledzić.
UsuńDrogi Panie Tomaszu.
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie za podesłany scenariusz. Przeczytałem go jednym tchem, a później poszukałem w Internecie Alekseya Stasenkę i wszystko stało się jasne!
To Ukrainiec, zawodowy screenwriter mieszkający w Los Angeles, który szuka w Polsce producenta filmu wg napisanego przez siebie scenariusza.
Jeśli, jako amator, mogę się wypowiadać o ww. scenariuszu, to przede wszystkim urzekły mnie dialogi. Słowo urzekły nie jest ani trochę przesadzone, ponieważ dialogom przeze mnie napisanym daleko jest do tych, autorstwa AS. Jego mistrzowską rękę widać od pierwszego do ostatniego akapitu!!!
Nie jest jednak w moim interesie chwalić konkurencję, napiszę więc, dlaczego film wyprodukowany wg mojego (oczywiście jeszcze dopracowanego) scenariusza miałby na pewno znacznie większą oglądalność. Jeśli się Pan w tym momencie uśmiechnął z pobłażaniem, to ja to rozumiem, ale też nie wycofuję się z tego, co napisałem.
Aleksey Stasenko(AS) akcję scenariusza ogranicza do krótkiego okresu (może kilku tygodni) 1943 roku i miasta Lwowa z przedmieściami, ale już w pierwszej scenie nie jest wiarygodny. Pisze bowiem w streszczeniu:
„Zachodnia Ukraina, dystrykt Galicja, wiosna 1943 r. Oddziały karne Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) przeprowadzają totalną „depolonizację" - fizyczną likwidację ludności polskiej regionu...”, jednak scena zbiorowej mogiły z dziesiątkami (setkami?) rozkładających się ciał jest charakterystyczna dla eksterminacji Żydów, głównie zresztą przez Niemców, a nie dla karnych ekspedycji UPA. Jakby moralnie nagannie to nie zabrzmiało, Niemcy mordowali w sposób „humanitarny”. Dla nich ważna była szybka i masowa likwidacja, stąd zbiorowe mogiły nad którymi rozstrzeliwano Żydów. Niemcy mieli po temu i siły i środki. UPA tych możliwości nie miała, no i mentalność banderowców różna była od niemieckiej. Polak musiał umierać w męczarniach, ale by je zadać potrzebny był czas. Ludzi mordowano więc w ich domach, w obecności najbliższych, stosując zasadę, że najpierw dzieci, po to, by do obłędu doprowadzić rodziców, a później ich samych. Te morderstwa z humanitaryzmem nie miały nic wspólnego, były wręcz jego zaprzeczeniem, więc obraz powieszonego duchownego, trzymającego w dłoniach swoją głowę, jest w tym kontekście wiarygodny, ale masowa mogiła stanowczo nie.
AS szuka producenta w Polsce, ale opisuje wyłącznie ukraińsko-niemiecko-żydowskie środowisko. Jedyna Polka, która się w scenariuszu pojawia jest dziwką, która za dolary organizuje broń dla UPA.
Panie Tomaszu, proszę mi wierzyć, że nie takiego filmu i nie takiej opowieści o tych dramatycznych zdarzeniach oczekują (a właściwie oczekiwali, bo w większości już umarli), ludzie, którzy dzielili się ze mną swoimi wspomnieniami. Historia opowiedziana przez AS jest bardzo daleką od ich przeżyć, o których publicznie nie wolno było mówić i nie bardzo jest zresztą do dzisiaj.
() Pisze Pan: „...reakcje mojej wspólniczki - scenarzystki na Pana powieść były różne od moich, np. zachwyciła się tym, co ja przekreśliłem czyli pierwszymi siedemdziesięcioma stronami...”.
Panie Tomaszu, proszę serdecznie pozdrowić Panią Scenarzystkę i przestać się dziwić. Początek powieści, to codzienne życie mieszkańców wsi nad Czeremoszem. To tołoki przy pestkowaniu śliwek, czyli wspólne spotkania przy pracy i zabawie ze śpiewami, to świnobicie, to wspomniane ślub i wesele, to czyste, chociaż zakazane miłosne spotkania Grzegorza i Galiny nad Czeremoszem, oraz Olgi i Mykoły w lesie, na zboczu Rabińca. Tam nie ma przemocy, jest miłość, pożądanie i delikatność. Kobiety wolą to o wiele bardziej, niż to, co Panu, jako mężczyźnie się podoba, czyli II część powieści, gdzie rozpoczyna się walka na śmierć i życie dawnych szkolnych przyjaciół. Oczywiście te preferencje kobiet i mężczyzn mocno uogólniłem, ale w większości przypadków tak właśnie jest.
---
To nie jedyny kontakt Kresowej opowieści z wielkim światem filmu. Napiszę o tym, jeśli będzie po temu okazja.
Pozdrawiam serdecznie
Edward
~ Pięknie bronisz swojego stanowiska! Ja też podchodzę z dystansem do zachodnich produkcji, bo tylko Polacy mogą najlepiej opowiedzieć o nas samych. Czytam sporo o Kresach, ale i o wojnie, i dziwi mnie wielokrotnie podejście zagranicznych autorów (chociażby P.Marsden czy N.Davies). Nie taką rzeczywistość mam przed oczami, jak mi podają, nie takie relacje sąsiedzkie pozbawione niuansów do wyłowienia tylko przez nas... Polskie losy nadają się na scenariusze filmów akcji, ale Hollywood oddałoby sensację, a serce zgubiłoby się po drodze.
UsuńCieszę się, że moi czytelnicy mogą śledzić pozakulisowe losy powieści. Bezcenna wartość naddana:)))
W tym rzecz, Bogusławo, że w omawianym scenariuszu o Polakach prawie się nie mówi. Jest wprawdzie wprowadzenie, o którym wspominam (depolonizacja), ale później mówi się wyłącznie o walce UPA z Niemcami i o polskiej prostytutce, która organizuje broń dla ukraińskich zbrodniarzy. W którymś z maili napisałem panu Tomaszowi, że nie wolno dopuścić do tego, by znalazły się nasze pieniądze na ten film. Bo jaki obraz wyniósłby widz? Że chłopcy z UPA to bohaterowie, że pomagaliśmy im zdobywać broń do walki z Niemcami, że była wprawdzie jakaś tam depolonizacja, ale właściwie to epizod, bo najważniejsze rzeczy działy się w zupełnie innym miejscu i nas, Polaków, nie dotyczyły. Film na szczęście nie powstał i chwała za to decydentom od pieniędzy.
Usuń~ To może niech AS poszuka producentów wśród naszych sąsiadów? Tam już idą pełną parą takie produkcje jak "Nasze matki, nasi ojcowie", po drugiej stronie płotu pewnie też oligarchowie z kasą by się znaleźli. Pokazać Polaków w najgorszym świetle - to chyba dziś główny cel dziesiątej muzy. Sami do tego rękę przykładamy, kręcąc "Syberiady" itp. Chyba nie ma nic gorszego dla autora niż patrzeć na zniekształconą adaptację? Obyś miał wpływ na to, co się dzieje pomiędzy pierwowzorem i ekranem.
UsuńJa nawiązałam w poprzedniej wypowiedzi do prób znalezienia realizatorów wśród zachodnich producentów (np. historii o rotmistrzu Pileckim) i do opisywania naszej historii przez obcokrajowców, jak wspomniany Ukrainiec. Jedno i drugie - w moim przekonaniu - jest z góry skazane na klapę. Zostańmy przy polskim wykonaniu od A do Z.
Bogusławo,
Usuńprawdopodobnie nie będzie ekranizacji "Kresowej opowieści" i to przynajmniej z dwóch powodów.
1. Tematyka poruszana w Michale nie jest wygodna dla żadnych władz, a one, za pośrednictwem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego decydują o wyłożeniu pieniędzy na film. Ten musiałby być wysokobudżetowy.
2. Nad scenariuszami o Kresach i ludobójstwie pracują, bądź już je mają, panowie Wojciech Smarzowski i Waldemar Krzystek. Obaj znają Kresową opowieść, otrzymali ode mnie jej autorskie egzemplarze i jedyne, co może się zdarzyć to to, że jakieś jej fragmenty wykorzystają.
~ No i wszystko jasne! Żal ogromny:( Może choć cień nadziei?
UsuńO alergii decydentów na prawdziwą historię pisałam tu wiele razy. Poprawność polityczna rządzi i prawdy nie dopuszcza. Wciąż na kolanach przed sąsiadami. Pijany prezydent przepraszał za zbrodnie swojego narodu, teraz następny nazywany Komoruskim (nie wiem, dlaczego) wspiera Majdan... Skomplikowane te nasze polit-ustrojstwa...
Wiedziałam, że Szanowny Autor będzie na Targach, ale nie dałam rady podejść do niego ze względu na mnogość innych spotkań:) Zatem może za rok? Tematyka poruszana w dwutomowej powieści p. Edwarda Łysiaka, jest mi, jak już wiesz, bliska i nie boję się jej, więc zapisuję sobie tytuł pod hasłem "koniecznie przeczytać!".
OdpowiedzUsuń~ Targi to trudny moment na rozmowy (skąd to znamy?), dlatego cieszę się tym późniejszym rzeszowskim spotkaniem. Wciąż nie mogę opuścić myślami Pokucia. Mocno się zakotwiczyły polskie losy...
UsuńZanim się spotkamy, na Targach w Krakowie, czy w zupełnie innym miejscu, zapraszam Was Panie do lektury publikacji na moim profilu na Facebook'u. Często go zaniedbuję, ale mimo to dużo ciekawostek z wyjazdów na Pokucie można tam znaleźć.
OdpowiedzUsuń~ Widziałam, czytałam i polecam :)
Usuń