Ciąg dalszy poszukiwań śmiercionośnej pułapki. Tym razem Langdon wylądował w Wenecji. Wciąż myślał o tekście znalezionym na odwrocie maski pośmiertnej Dantego. I cytat:
Lew stał, wspierając dumnie łapę na otwartej księdze, na której kartach znajdował się łaciński napis: Pax tibi Marce, evangelista meus ("Pokój tobie, Marku, mój ewangelisto"). Jeśli wierzyć legendzie, takie właśnie słowa wymówił archanioł Gabriel, gdy święty Marek przybył do Wenecji, a następnie przepowiedział mu, że jego ciało spocznie w tym właśnie mieście. (s.406)
Wenecja to miasto - muzeum, pomyślał Robert, spoglądając na wodę rozbryzgującą się u podnóża schodów prowadzących do świątyni. Tonące z wolna miasto - muzeum... Wtem zdał sobie sprawę, że najgorsza nawet powódź byłaby niczym w porównaniu z zagrożeniem, które dziś drzemało gdzieś po zabytkami. (s.386)
Nad bezpieczeństwem tej okolicy czuwa surowa trójkątna forteca Dogana da Mar - morskiego biura celnego - której wieża strzegła ongiś Wenecji przed najazdami wrogów. Dzisiaj wieżę zastąpiła wielka złota kula i umieszczona na niej postać bogini szczęścia służąca za zwykły wiatrowskaz przypominający wychodzącym w morze marynarzom, jak nieprzewidywalne są koleje losu. (s.393)
Canale Grande - pasażerowie mogą zanurzyć się po uszy w pięknych widokach, zapachach i dźwiękach słynnego miasta na wodzie. (s.385)
Jako entuzjasta pięknej architektury nie mógł znieść myśli, że przyjdzie mu przemknąć w tak szybkim tempie przez Canale Grande. Niewiele tutejszych atrakcji przebijało rejs vaporetto numero uno - najsłynniejszym wodnym tramwajem miejskim. (s.386)
Gondole - ich smukłe kadłuby - mierzące po dwanaście metrów i ważące nieco ponad pół tony - wydawały się zadziwiająco stabilne na tak wzburzonej wodzie. [...] Metalowe ozdoby sterczące z dziobu gondoli mają symboliczne znaczenie. Zakrzywiony kształt przedstawia Canale Grande, a pół tuzina zębów to nic innego, jak odpowiednik sestieri, czyli sześciu dzielnic Wenecji. Wreszcie podłużne zakończenie przypomina czepce dożów. (s.394-395)
Przed nimi pojawiła się charakterystyczna sylwetka Mostu Rialto - przeprawy znajdującej się w połowie drogi na plac Świętego Marka. Gdy zbliżyli się do mostu, by pod nim przepłynąć, Robert spojrzał w górę i dostrzegł samotną postać stojącą nieruchomo przy balustradzie i patrzącą w dół ponurym wzrokiem. (s.392)
Plac Świętego Marka leżący opodal najdalej wysuniętego na południe skrawka wybrzeża Canale Grande, w miejscu, gdzie bezpieczne szlaki wodne łączą się z otwartą laguną. (s.393)
W mieście, w którym z powodu grząskiego gruntu nie budowano wysokich domów, gigantyczna dzwonnica Świętego Marka była znakomitym punktem orientacyjnym dla każdego, kto pobłądził w labiryncie przejść i kanałów. Wystarczyło, że zagubiony wędrowiec raz spojrzał w górę, a już wiedział, którędy wrócić na plac Świętego Marka. Langdon wciąż nie mógł uwierzyć, że ta imponująca budowla runęła w tysiąc dziewięćset drugim roku, zamieniając się w stertę gruzu. Co ciekawe, jedyną ofiarą tej katastrofy okazał się...kot. (s.395)
Pałac Dożów. Kompleks ten, będący idealnym przykładem weneckiego gotyku, mógł uchodzić za wzór prostoty i elegancji. Pozbawiony mnóstwa wież i wieżyczek charakteryzujących pałace Francji czy Anglii wyglądał jak ogromny prostopadłościan. Dzięki temu zabiegowi architektonicznemu zwiększono jego kubaturę, aby we wnętrzach pomieścić ogromną jak na owe czasy liczbę rządowych urzędników i ich służbę. Gdy spoglądało się na bryłę pałacu od strony morza, jego masywna ściana z białego piaskowca nie wydawał się jednak przytłaczająca, a to za sprawą portyków, kolumnad, arkadowych loggii i zdobnych, czterodzielnych maswerków. Zdobiące zewnętrzne mury geometryczne wzory z różowego piaskowca przypominały Langdonowi hiszpańską Alhambrę. (s.397)
Most Westchnień - to jeden z najbardziej znanych mostów Wenecji. Westchnienia, od których wzięła się nazwa mostu, wydobywały się z krtani skazańców, nie zakochanych. Jak się bowiem okazało, owo zadaszone przejście prowadziło z Pałacu Dożów do pobliskiego więzienia, gdzie skazańcy dogorywali i umierali. To ich jęki, dobiegające zza zakratowanych okienek ciągnących się wzdłuż wąskiego kanału, słyszeli przepływający tamtędy ludzie. (s.398)
Tam gdzie piazetta styka się z morzem, widnieją dwie słynne kolumny.
Oficjalne wrota miasta, pomyślał ironicznie Langdon, wiedząc, że tutaj właśnie dokonywano publicznych egzekucji, i to prawie do osiemnastego wieku. Na szczycie jednej z kolumn dało się dostrzec dziwaczny posąg świętego Teodora ze smokiem na łańcuchu, który kojarzył się raczej z krokodylem niż legendarną bestią. Drugą kolumnę ozdobiono symbolem Wenecji, czyli skrzydlatym lwem. (s.406)
Bazylika Świętego Marka, będąca jednym z najdoskonalszych przykładów architektury bizantyjskiej, miała dziwaczny, jakby miękki wygląd. W porównaniu z surowymi wieżami Notre Dame albo Chatres wydawała się znacznie zwyczajniejsza. Szersza niż wyższa, została zwieńczona pięcioma białymi kopułami, które z pewnością nie przydawały jej świątobliwego wyglądu. Nie należy się więc dziwić, że w wielu przewodnikach po Wenecji wspominano, że przypomina raczej tort bezowy niż klasyczną świątynię. (s.410)
Jeden z największych tutejszych skarbów - cztery wielkie ogiery z brązu, które o tej porze dnia przepięknie lśniły w promieniach słońca. Konie świętego Marka. Cztery bezcenne rumaki, spinające się, jakby miały zamiar zeskoczyć na ziemię, podobnie jak inne liczne weneckie zabytki zostały zrabowane z Konstantynopola podczas jednej z krucjat. (s.410)
Kolekcja weneckich masek.
Większość była biała i przesłaniała całą twarz, a wykonano je w popularnym stylu volto intero od lat docenianym przez kobiety w trakcie karnawału. Jednakże Robert wypatrzył w zestawie także wesołe maski zakrywające tylko oczy, zwane colombina, oraz kilka ostrobrodych bauta, i pozbawionych jakichkolwiek wiązań moretta. (s.410)
Kończę swój spacer po Wenecji. Mam nadzieję, że nie zniechęciłam do lektury Dana Browna. Nawet jeśli nie pogonimy za sensacją, warto poznać naszą europejską cywilizację.
Nie jest Brown moim ulubionym autorem, m.in. dlatego, że często atakuje Kościół. W tej powieści zachował się litościwie. Wspomniano jedynie, że populacja wzrasta, bo duchowni sprzeciwiają się rozdawaniu prezerwatyw ludom afrykańskim. Drugi zarzut wobec autora to jego zamiłowanie do teorii spiskowych. Jeśli tak podejdziemy do głównego problemu tej książki, to uśpimy naszą czujność. Nadmierna rozrodczość jest solą w oku "zatroskanych" naszym losem i powieściowy Zorbist nie jest znowu tak fikcyjną postacią, jak próbuje się nam to przedstawić. Nie wierzysz? Poszukaj informacji o kamiennym monumencie w Giorgii, gdzie wśród wyrytych dziesięciu haseł, na pierwszym miejscu jest limitowanie populacji na Ziemi. Hmmm...
[ tu]
Florencja, teraz Wenecja. Miasta marzeń wielu. Szczęśliwcy Ci którzy je zobaczyli. To kolebka kultury europejskiej.
OdpowiedzUsuńMost westchnień od razu i się skojarzył z parami zakochanych a tu masz.
Skoro t jest poruszany temat przeludnienia to tym bardziej warto po niego sięgnąć. Co też na ten temat pisze.
~ Marzyłam o Italii długo. Z tęsknot jeszcze Paryż, ale już sił i środków brak:(
UsuńCałkiem inaczej czyta się o miejscach znanych z autopsji. Sama podczas czytania "Inferna" często wracałam do zdjęć, bo np. o oznakowaniu gondoli umknęło mi lub przewodniczka nie mówiła. Zerkam na fotografię, a tu rzeczywiście dokładne wyjaśnienie. Myślę, że w tej powieści każdy znajdzie coś dla siebie.
Brown i Wenecja, jak widać - wspaniałe połączenie :)
OdpowiedzUsuń~ Wyjątkowo miło i z uśmiechem pisało mi się dwa ostatnie posty. Chyba odzywa się tęsknota za wakacjami i za lżejszymi lekturami:)
UsuńŚladem włoskich delicji :)
OdpowiedzUsuńZdjęcia tak piękne jak z turystycznego folderu. Czuć ciepło kamieni, które od stuleci zachwycają przybyszów.
Zapachniało wakacjami:)
~ Wśród włoskich delicji wyróżniam wisienką Wenecję. Wrażenie kolosalne! Tęsknię...:)
UsuńNie potrafiłabym wybrać jedno ulubione włoskie miasto. Podróż wspomnieniowa jak zawsze sympatyczna. Z Wenecji płynęłam promem do Grecji:) Kiedyś, gdy byłam młodsza.
OdpowiedzUsuńNie narzekaj na swój brak sił do dalszych podróży. To kokietowanie;)
~ Wenecja mnie zachwyciła, bo była inna niż moje wyobrażenie o niej. I właśnie tu mieliśmy najwięcej czasu. Nie wiedziałam, co ze szczęścia robić. Jednak zaułki, atmosfera, balkony, sklepiki... - wygrywa Asyż:)
UsuńKokietowanie? Chyba nie; ja po prostu na wakacjach wyglądam dziesięć lat młodziej! :)))
Browna lubię, bo i sensacje, i teorie spiskowe w literaturze lubię (ale tylko w literaturze).
OdpowiedzUsuńPomijając niezbyt pochlebny stosunek do Kościoła Katolickiego (bodaj w "Aniołach i demonach" Langdon mówi, że jest agnostykiem, wiec to pewnie będzie też światopogląd autora) trzeba przyznać, że Brown bardzo dba o szczegóły historyczne, architektoniczne czy z zakresu historii sztuki. Ja w każdym razie dzięki wspomnianym wyżej "Aniołom" zainteresowałam się bliżej Berninim:)
~ No to lubimy go we dwie:) Teorie spiskowe zakłócają spokój wewnętrzny, dlatego odsuwamy je od siebie. Coś w nich jest.
UsuńCo do Browna to właśnie chciałam pokazać, że warto czytać z różnych powodów. Nie lubię czystej fikcji. Jestem wdzięczna losowi, jeśli dowiem się mimochodem czegoś więcej o historii czy kulturze. Tego wciąż mało:)
Bardzo się cieszę, że najnowsza książka Browna zbiera tak pochlebne opinie u wielu czytelników, bo to daje mi nadzieję, że powrócą cudowne emocje związane z lekturą. Pisałam o tym zarówno opisując Anioły i demony, jak i Kod da Vinci - lektura tych powieści była dla mnie wielką radością i przyjemnością. To że dzięki niej przenosiłam się w tak piękne miejsca, dowiadywałam nowych rzeczy, a zwykła zdawałoby się rzeźba, obraz, miejsce wywoływały przyspieszone bicie serca. Dzięki lekturze tych jego książek rodziły się we mnie emocje, które wywołuje muzyka. I racja, że inaczej się czyta o miejscach, które się zna, tak jak inaczej się wraca do tych miejsc po lekturze. Jakiś dreszczyk emocji towarzyszy takim powrotom.
OdpowiedzUsuń~ Początkowo żałowałam, że lektura nie wyprzedziła wycieczki, ale w sumie to dobrze. Powrót też sprawił mi frajdę. To niebywałe, że obie zasiadłyśmy rano do weneckich wspomnień! U mnie zwyciężyła tęsknota za ciepłem i pięknem. U ciebie - Nostalgia przez duże N.
UsuńPS
Pamiętałam, że lubisz Browna; dlatego wspomnienie pod wcześniejszym postem:)
Piękny zbieg okoliczności, że przeniosłyśmy się dziś obie w to samo miejsce. A ja pamiętam, że Ty pamiętasz- to dobrze o nas świadczy:), że mimo kłopotów z pamięcią ... (przynajmniej u mnie) pewne rzeczy w nas utkwiły :)
OdpowiedzUsuń~ Czasem kłopoty z pamięcią dobrze robią;)
UsuńObyśmy długo wspominały piękne miejsca na ziemi i wspaniałych autorów:)
Ps. Od jakiegoś czasu po zamieszczeniu u Ciebie komentarza dostaję wiadomość na skrzynkę, iż nie mogę zamieścić komentarza, a potem on się jednak pojawia. :)
OdpowiedzUsuń~ To może w momencie, gdy ktoś pisze? Bo akurat odpowiadałam na komentarz. Blogger czasem szaleje, ale jak widać, udało się:)
UsuńZa Brownem nie przepadam, ale wpis bardzo mi się podoba. :) Przywołuje czar i tajemnicę Wenecji. Od czasu do czasu (ostatnio rzadziej) zamieszczam u siebie fragmenty z książek o różnych miejscach, gdyż literaci często potrafią oddać piękno tych miejsc w zupełnie niepowtarzalny sposób..
OdpowiedzUsuńNawiasem mówiąc, cóż za wspaniała korelacja nastąpiła między Tobą a Guciamal. :)
~ Brown skusił mnie Italią. Uginające się od gorących lektur półki nie były z tego faktu zadowolone, ale cóż;)
UsuńZgrałyśmy się z Guciamal niczym pierwszorzędna orkiestra:) Wystarczy jednak spojrzeć za okno, by myśli pobiegły w jednym kierunku;)
Och! W środku zimy taka relacja! Od razu nabrałam apetytu na zwiedzanie Wenecji - jeszcze tam nie trafiłam:)
OdpowiedzUsuń~ Jedź, jedź przy pierwszej okazji. I nie wierz tym, którzy mówią, że śmierdzi, że tonie... Perła i tyle:) Ja też w zasadzie ten post popełniłam z tęsknoty:)
Usuń