Przyglądam się z niedowierzaniem tytułom, które wprowadziły się do mnie w tym tygodniu. Jak je znalazłam? Sama się zastanawiam.
Prezentują się kolejno:
Wiesław Paweł Szymański Między ciemnością a świtem. To wybór artykułów i recenzji z lat 1953-1969. Autor - ceniony historyk literatury - obserwuje życie literackie i (co dla mnie ważne) sporą część książki poświęca poezji.
Wojciech Turek Arka przymierza.
Mam nadzieję, że przedstawiona biografia Wojciecha Wasiutyńskiego zbliży mnie do czasów i osób związanych z ruchem narodowym z samym Romanem Dmowskim włącznie.
Wasilij Grossman Wszystko płynie to ostatnia powieść autora - wieloletniego więźnia łagrów.
Piotr Woźniak Zapluty karzeł reakcji. Zaczęłam czytać natychmiast po rozpakowaniu i skończyłam w nocy. Kolejne świadectwo czasów, o których chciano, żebyśmy nie pamiętali. Ranga porażającego dokumentu. Ile człowiek jest w stanie przetrwać? Wspomnienia AK-owca z więzień PRL. Przedwojenny nauczyciel, potem żołnierz kampanii wrześniowej, wreszcie wstępuje kolejno do ZWZ i AK. Po ujawnieniu się w ramach tzw. amnestii, aresztowany przez UB, po kilkumiesięcznym śledztwie zostaje skazany dwukrotnie na karę śmierci. Gdy wychodził z celi śmierci, czekał na drutowanie rąk, założenie maski, a tymczasem Sąd Wojskowy w Warszawie uchylił karę śmierci! Wypadek nienotowany dotąd w Rzeszowie. Najbardziej dotknęło to UB. Rozpoczęło się nowe śledztwo w nadziei na obalenie wyroku. W tym celu wysłano akowca do Wronek - katowni, skąd nie było już powrotu... Jednocześnie kilkakrotnie aresztowano żonę, by złożyła obciążające zeznania. Trojgiem maleńkich dzieci zajmowali się sąsiedzi. Dochodziło do tragicznych sytuacji, gdy dzieci krzyczały, nie chciały oderwać się od matki, czego czasem nawet ubowcy nie wytrzymywali i zabierali do celi wszystkich...
Lektura obowiązkowa dla tych, którzy mawiają, że komuna była dobra. Są tacy. Gdy takie słowa padną z ust osoby "oczytanej", porażają. Usłyszałam je na ostatnim spotkaniu DKK. I dlatego to było moje ostatnie spotkanie w tym klubie.
Tak się składa, że była ubecka katownia w Rzeszowie to centrum miasta. Po przejściu kilkunastu metrów wchodzi się do księgarni "Świata Książki". Rozglądam się. Wpada mi w oczy niepozorna okładka, prawie pozbawiona kolorów. To...
Intensywny zapach ruty Stanisławy Domagalskiej.
Takiej książki mi trzeba było. Dla równowagi, by odejść choć na chwilę od tomów skutych kajdankami, kapiących łzami i krwią.
Mój ulubiony gatunek - reportaże. Najwięcej napisanych w latach osiemdziesiątych. Tu i tam ślady ingerencji cenzury. Teksty pojawiały się wcześniej m.in. w "Tygodniku Solidarność" i w miesięczniku "Powściągliwość i Praca" (nie słyszałam o nim wcześniej). Reportaże bardzo ludzkie, choć oszczędne w emocjach. Ładunek kryją wypowiedzi bohaterów. A skąd oni? Reprezentują całą Polskę - od Śląska po Gdańsk. Często pokazują pogranicza: polsko-niemieckie, polsko-litewskie, również polsko-ukraińskie. Czytam zachłannie, a kiełkuje myśl: co teraz robią i o czym myślą autorzy wypowiedzi? Jak chociażby mazurscy uczniowie klas ósmych, którzy w swoich wypracowaniach "na wolny temat" piszą o swoich marzeniach:
Zaczarowałbym każdej polskiej rodzinie willę i samochód. Żeby nie umierali, nie palili, nie pili i nie kradli. Żeby ludziom nie brakło pieniędzy, a każdy miał lodówkę, pralkę i magnetofon. I żeby wszystkie ludzie mieli futra.
No i wyczarował nam chłopak. Nie udało się tylko...
żeby zamiast górników w kopalni pracowały roboty. Żeby ludzie nie kopali ziemniaków, ale żeby ziemniaki szły gęsiego do kopców i piwnic. Żeby zimy nie były mroźne. [s.51]
Odwiedzamy też wieś kobiet. Na Chicagowskiej widać dolarową zamożność wsi. I widać dużo kobiet z dziećmi. Tak musi być, bo ktoś buduje tę zieloną strefę. Tu dziecko pytane w szkole:
- Dlaczego się nie uczysz? - odpowiada:
- A po co? I tak pojadę do Ameryki.
I poświęciła czas "Staszka" ćpunom i skłóconym z życiem. Napisała o bieszczadzkiej cerkwi oddanej grekokatolikom. Polubiła też Śląsk, skoro mamy kilka reportaży. Śląsk - ten czarny, inny, opuszczony przez intelektualistów. Tu lepiej pogadać o dupie Maryni niż o polityce. Pisze o Jastrzębiu, gdzie tylko 5% mieszkańców stanowią rodowici Ślązacy, a reszta to "łapańcy" z innych województw. Wieczorem ulice się wyludniają i błyszczą niebieską łuną. Ludzie żyją w trójkącie bermudzkim: praca-knajpa-dom, czyli sypialnia. Utrapieniem jest exodus do RFN, a podobny problem dotyka mieszkańców Gdańska. Świetny reportaż o Jaśkowej Dolinie, zmianach w wyglądzie dzielnicy, ale i o sześciu poetach, których wydał Wrzeszcz. Jednym z nich jest Grzegorz, który zasłynął jako koloryzator Gdańska (udało mu się pomalować na żółto smutny most prowadzący do Stoczni).
Doczekałam się też tytułowego reportażu. Co tu mamy? Stolicę Litwinów polskich - Puńsk. Polsko-litewskie antypatie. Niepokoje pogranicza, uprzedzenia, żale. Tu nawet ksiądz musi wykazać się wyczuciem, by z ambony nie mówić dłużej po polsku albo po litewsku. Albo nie zaintonować pieśni "Maryjo, Królowo Polski", bo otoczą go szepty - dlaczego tylko Polski? Gdzie tu miejsce na rutę? A jest w każdym litewskim ogródku. To znak rozpoznawczy. Polki jej nie sadzą.
Jaki zawód dla mnie, bo zagospodarowuję swoją działkę literacko... Co to znaczy? A no, np. czytam wiersz Broniewskiego: Spójrz, rozchodnik i macierzanka biegną, kto szybciej... i wtykam w ziemię obok siebie rozchodnik z macierzanką. Tak chciałam z rutą, a duszy litewskiej u mnie ani za paznokieć.
Jeszcze tylko o krajobrazie pszenno-buraczanym w gminie Wojciechów. Bo o kulturalnym nie ma co mówić, gdy pracuje się w polu 17 godzin. Tu na koncert Grechuty nie przyszedł nikt! Chłop ma urlop, jak popije i leczy przez dwa dni kaca. Kobieta, gdy leży po porodzie w szpitalu. To jest jej urlop wychowawczy. Ksiądz chodząc po kolędzie poza domami nauczycielskimi, książek właściwie nie widział. Ale to nic dziwnego - mówi. - Nauczyciel przyjdzie do domu i poza sprawdzeniem zeszytów nie ma nic do roboty. [s.179]
To były czasy, drogie nauczycielki!
Stanisława Domagalska Intensywny zapach ruty, wydawnictwo dom na wsi, 2008
Widzę, że tkwisz mocno w naszej bolesnej historii.
OdpowiedzUsuńSwoim postem przypomniałaś mi, że powinnam w końcu przeczytać inną powieść Grossmana, od dawna leżącą w moim antykwariacie, a mianowicie "Życie i los"!
OdpowiedzUsuńDo prof. W.P. Szymańskiego mam studencki sentyment...
Byle do wiosny!:)
~ Nutto, ale ma się ku wiośnie:)
OdpowiedzUsuń~ Beato, "Wszystko płynie" to objętościowo 1/4 "Życia i losu", ale zawiera szerszą panoramę historyczną. Mówi nie tylko o łagrach, ale też np. o Wielkim Głodzie na Ukrainie. To ostatnia, niedokończona powieść Grossmana, ale też podobno najbardziej przejmująca. Trzeba czytać, zacisnąć zęby, przygotować pudełko chusteczek i czytać. Takie powieści trzymają mnie w kleszczach, jednak po ich lekturze inaczej patrzę na życie i moje problemiki. A kontaktu z "prawdziwym" prof.Szymańskim zazdroszczę, oj, bardzo.:)
OdpowiedzUsuńSłyszałam już o próbach przeniesienia w życie kulinarnych inspiracji wyczytanych z książek. O ogródku - po raz pierwszy! Co za pomysł! Świetny! W pierwszej chwili zdało mi się, że opisy ogrodów nie takie częste. Ale wręcz przeciwnie. Zresztą wystarczy, gdy tak jak piszesz, pojawi się jakaś znacząca ruta czy macierzanka. :)
OdpowiedzUsuńI jeszcze a propos tych starych recenzji. Świeżo wydane czy wyszperane wśród dawnych edycji? Bo myślę sobie, że recenzja jest czymś tak ulotnym... Niesprawiedliwie, przecież dobre teksty się nie dezaktualizują. A sięgamy do nich rzadko. Raczej z nakazu (lista lektur) niż spontanicznie. W tym przypadku - może Cię czekać interesująca lektura. O poezji językiem sprzed internetowych skrótów.
Miłej niedzieli!
"Nauczyciel przyjdzie do domu i poza sprawdzeniem zeszytów nie ma nic do roboty" - jak się domyślasz, odnotowałam spory skok ciśnienia. :) Tu i tak jest nieźle, bo o sprawdzaniu zeszytów w domu napomknięto. :) Zwykle akcent pada na brak roboty i dłuuugie wakacje. :)
OdpowiedzUsuńSmutne to, ale niestety, wiele osób tak nas ocenia.
Podobnie jak Beata dojrzewam do przeczytania książki Grossmana. Wszystko, czego się o niej dowiedziałam, bardzo zachęca do lektury, a jednocześnie przygotowuje na to, że łatwa nie będzie.
~ Tamaryszku, mój ogródek cały taki. Mąż się zżyma, bo nie chcę mu podać inspiracji z rododendronami albo liliami (których nie lubię), a musi wysiewać pelargonie i malwy (ach, ten PRL); nawet domek od Osieckiej wziął nazwę - "Na zakręcie".:)
OdpowiedzUsuńRecenzje Szymańskiego wypatrzyłam na allegro; książka wydawnictwa Księgarnia Akademicka Kraków 2005. Bielusieńka, nieczytana, czekała na swojego czytelnika. To ostatnia z serii rozliczeniowo-wspomnieniowej profesora.
Za nowościami nie biegam. Przyznaję się, że moje zaległości czytelnicze sięgają 30 lat, gdy skupiona byłam na wychowaniu dzieci i sił mi starczało ledwie na byle jakie powieści. Teraz przed zakupem książki zastanawiam się, co mi da jej przeczytanie i wybieram tylko to, co ważne. Nie mam czasu na kontrowersje, romanse, sagi, wampiriady... Nie muszę być na topie. W ogóle już nic nie muszę i to jest piękne. Z błogim uśmiechem - B.:)
~ Lirael, zwróć uwagę, że słowa te padły ok. 30 lat temu. Dziś mówi się tylko tak, jak piszesz. Chciałabym w domu tylko poprawić zeszyty! Nie wrócą te lata...
OdpowiedzUsuńGrossman - cały czas mam na liście "Życie i los" i czekam, aż trafi się cenowa okazja; w ten sposób wyklikałam "Wszystko płynie". Coś mało o niej na blogach. A nie ma naszej historii bez tamtej. Lekko nie będzie, potwierdzam.
Jednak słońce uśmiecha się zza firanek i czas wakacyjnych lektur nadchodzi.:)
Mój małżon niedawno skończył Życie i los Grossmana i wstrząśnięty. Niby człowiek wiele wie, ale wciąż się okazuje, że ciągle niewystarczająco. Chcę kupić też Wszystko płynie
OdpowiedzUsuń~ Kasiu, klimat podobny. Nie są to łatwe, ale konieczne lektury.Wiem, że rosyjskie tęsknoty odbierasz podobnie jak ja, więc kiedyś tam doczytasz, jestem pewna. Buziaki:)
OdpowiedzUsuńSłynny żółty wiadukt jest w trakcie remontu i kto wie, czy po nim także będzie żółty? Co do domów bez książek- o ile potrafię zrozumiec, brak potrzeby strawy duchowej w domach ludzi niewykształcony, to ogromne wrażenie pustki wywołała we mnie wizyta w nowo wybudowanym domu znajomych. Nowoczesność w każdym calu, marmury i elektronika, powierzchnie, znak rękę stylisty ... i ani jednej książki w zasięgu wzroku. A obeszłam wszystkie pomieszczenia. Widocznie nie komponowała się z otoczeniem. Smutne...
OdpowiedzUsuń~ Gosiu, gdy czytałam o Jaśkowej Dolinie, myślałam o Tobie. Czy ta dzielnica jest rzeczywiście nadzwyczajna czy to już czas przeszły?
OdpowiedzUsuńA dom bez książek to jak plaża bez słońca. Perfekcyjna pani domu też upycha książki do kartonów i każe wynosić do piwnicy. Dla mnie to niewyobrażalne, ale taki dziś świat bez wartości. Ważne, żeby plazma była na całą ścianę albo jeszcze i na suficie. Brrrrr...
Dziś widziałam bociana! I to jest piękna wiadomość. Sezon podróży już węszę. Z wiosennym uśmiechem:)
Ja nie czuję klimatu na ul.Jaśkowa Dolina. Może przebrzmiał, może do mnie nie przemówił. A książki cóż- u mnie czekają cierpliwie na biblioteczkę, bo brak miejsca do przechowywania :)
OdpowiedzUsuń