Nieczęsto piszę o książkach dla dzieci, ale dziś zrobię wyjątek. Pozwólcie opowiedzieć sobie historię niedźwiadka, który stał się żołnierzem Armii Andersa.
Palestyna, 1942 rok. Wojskowa ciężarówka sunie przez pustkowia Persji. Przy drodze stoi bosy chłopiec. Ściska w rękach brudny worek. Oddaje go żołnierzom za garść herbatników, konserwę i scyzoryk. Znika. Spomiędzy szmat wystaje kosmata mordka. Maleństwo trafia do obozu 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii i natychmiast zostaje maskotką Korpusu. Miś otrzymuje imię Wojciech, czyli wojownik, któremu walka sprawia radość (co ma z tym wspólnego Jaruzelski?). Rośnie jak na drożdżach, a tak naprawdę zjada podwójny obiad i dokarmiany jest przez wszystkich słodyczami. Jak na polskiego żołnierza przystało, uwielbia piwo i papierosy. Uczy się tańczyć, ćwiczy zapasy, kocha oklaski. Ale służba - ważna rzecz. Czas ruszyć na front. Drugi Korpus Polski trafia do Włoch, gdzie uczestniczy w bitwie o Monte Cassino. Ważący prawie 250 kg miś dzielnie pomaga, dźwigając amunicję i tak zostaje uwieczniony w oficjalnym emblemacie swojej kompanii. Gdy wojna zbliża się do końca, jedzie ze swoimi towarzyszami do Szkocji. Jeszcze wspólne chwile zabawy i ... czas rozstania. Niedźwiadek otrzymuje na specjalnych zasadach miejsce w edynburskim zoo. Mimo dobrej opieki markotnieje, staje się osowiały. Ożywia się, gdy słyszy polski język. Podbiega wtedy do ogrodzenia i czeka z nadzieją. Czasem wskakiwał doń dawny kompan, a przerażeni spacerowicze byli świadkami dziwnych zapasów, kończących się lizaniem weterana po twarzy. O śmierci Wojtka w 1963 roku doniosły wszystkie brytyjskie media. Znało go każde dziecko. Nawet książę Karol czytał swoim synom tę historię. Zachowały się filmiki, zdjęcia, a wśród nich to najważniejsze - z generałem Sikorskim - znalezione w teczce wydobytej z dna morza po tragicznej śmierci. U nas o czworonożnym przyjacielu żołnierzy z Armii Andersa zaczęto głośno mówić 60 lat po wojnie. Pojawiły się pierwsze wzmianki w telewizji, wydano książki, np.: Niedźwiedź Wojtek Aileen Orr, Wojtek z Armii Andersa Maryny Miklaszewskiej. Ja polecam wersję dla małych - Dziadek i niedźwiadek Łukasza Wierzbickiego. To piękne spotkanie poświęcone kartom naszej historii, o której się milczało. Opowiadajcie dzieciom o tym, jak Wojtek został ... żołnierzem. Czas, żeby polskie dzieci w Dniu Pluszowego Misia wymieniły Wojtka obok Puchatka czy Paddingtona.
Książkę zamówiłam, choć objętość wskazuje na to, że jest trochę na wyrost:).
OdpowiedzUsuńA jak tam spotkanie w bibliotece?
Nawet nie wiesz jak mnie rozczulił i wzruszył Twój post. Aż chciałoby się ukochać dzielnego Miśka:))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i miłego dnia!
~Izuś, to właśnie refleksje po warsztatach czytelniczych. Rozkochałam się w książce. Dzieci, pewnie też, choć chyba mniej. Dla nich to pierwsze spotkanie z historią Polski - Polacy w Rosji, potem Palestyna, jakiś Anders, jakaś Szkocja... Ciemna magia, chociaż panie starały się jak mogły - czytały fragmenty, były filmiki, piosenka, konkurs, rekwizyty "misiowe" i z wojny. Opowiadanie na poziomie kilkulatków, ale poza zainteresowaniami tychże. Ja teraz będę rozglądać się za "Afryką Kazika" Wierzbickiego. Mam zakładki z reklamą jeszcze z zeszłorocznych targów w Krakowie, ale nie wiedziałam, że to nasza historia. Brakło reklamy. A warto mówić dookoła, bo empikowa pstrokacizna zdobywa umysły. Polecam, jeśli masz w pobliżu jakiekolwiek maluchy. Warsztat był dla klas I-IV, czyli gdzieś ten wiek. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuń~Papryczko, żałuję, że dopiero teraz dowiedziałam się, że ktokolwiek tak pięknie przybliża dzieciom historię i tą tę przemilczaną przez lata. Pisali coś tam Kobyliński, Przymanowski, ale to migawki. O ilu takich pięknych historiach nie wiemy, a świadkowie odchodzą...:)
OdpowiedzUsuńTeż już zamówiłam książkę, piękna ta Twoja sugestia o Dniu Pluszowego Misia. Masz rację Wojtek powinien zajmować tu zaszczytne miejsce.
OdpowiedzUsuń~Bibliofilko, dzięki za odzew. To piękne, że zapełniamy półki książkami "z najwyższej półki".:)
OdpowiedzUsuńZaskakująca historia.
OdpowiedzUsuń~ Nutto, chyba sięgnę jeszcze po wersję dla starszych, bo mnóstwo ciekawych faktów. Żołnierze przygarniali dużo zwierzaków, bo tęsknili za domem, rodziną, czuli się jak te sieroty - po sybirackiej poniewierce i latami poza ojczyzną. Był też drugi miś, ale nie był tak łagodny jak Wojtek i został w Iraku. Nasz niedźwiadek pod każdym względem był wyjątkowy. Oj, tyle ciekawych rzeczy, a tu doba za krótka.:)))
OdpowiedzUsuńPierwsze słyszę! Miś Wojtek :))
OdpowiedzUsuńNie wiem, w czym rzecz, ale zgaduję, że prowadzisz wspomniane warsztaty. Świetnie. Tak trzymać. Tyle że naprawdę trudno czasem zwerbować uczestników. Żyjemy w czasach nadmiaru bodźców. Już ich nie szukamy, lecz oganiamy się jak od much. Czasem zanadto.
Pozdrawiam!
~ Tamaryszku, no to znamy misia na medal. Jest nas już więcej.
OdpowiedzUsuńTym razem byłam jako uczestnik warsztatów, ale przekażę dalej, bo warto.:)
A ja właśnie dzięki Przymanowskiemu znam misia Wojtka. :)
OdpowiedzUsuń~ Agnes, od zawsze w domu miałam "Gawędy o broni i mundurze" Kobylińskiego, ale ta historia gdzieś przeszła niezauważona. Dopiero opowiedziana przez Wierzbickiego urzekła mnie.:)
OdpowiedzUsuńPiękna i wzruszająca historia. Masz rację,że należy mówić o naszym misiu.Takie historie zapadają w pamięć dzieci,a stąd juz blisko do zainteresowania naszymi dziejami. Wiem,że się trochę powtarzam, ale naszą historię znać należy. Czasem odnoszę wrażenie,że wielu jakby się jej wstydziło. Czemu? Najpierw są Polakami, potem Europejczykami, a nie odwrotnie.
OdpowiedzUsuń~ Szamanko, miło mi, gdy ktoś interesuje się przybliżaniem historii od strony literatury, bo historycy reagują uśmieszkiem na taką amatorszczyznę. Ale kto wchodzi na fora historyków? Masz rację, że program nauczania w szkole kładzie akcent na bycie Europejczykiem, a nie Polakiem. Zatem róbmy, co w naszej mocy. Uśmiech dla Ciebie:)
OdpowiedzUsuńKsiążkowcu- dodam tylko, że w wersji dla starszych (tej którą ja czytałam) mało jest misia, akurat dla mnie to dobrze. to zresztą też popularyzacja, tylko dla nieco starszego odbiorcy.
OdpowiedzUsuńKsiążka dla dzieci- myślę, że w praktyce nada się za dwa lata co najmniej (sądząć po objętości), ale profilaktycznie wolę nabyć teraz.
~Izuś, właśnie widziałam tę drugą "Wojtkową" książkę i też mam chęć, by kupić. Na paru blogach pojawiły się recenzje i bardzo dobrze, bo o dobre książki trzeba walczyć.:)
OdpowiedzUsuńTę drugą rozdawało wydawnictwo, zresztą słusznie, to akurat ten rodzaj promocji, który się zwraca.
OdpowiedzUsuń~ Izuś, dobrze, że dawali, bo akurat temat ważny. Nie współpracuję z wydawnictwami (tworzę scenariusze dla wydawnictwa edukacyjnego, ale to inna para kaloszy, nieksiążkowa zupełnie). Jakoś nikt mnie nie szuka, a sama nie pukam. Ma to swoje dobre i złe strony. Jestem wolna, niezależna, a półki zapełniam tym, co warto mieć. Czasem trafi się niewypał i puszczam wtedy w obieg. :)
OdpowiedzUsuń