DOM Z PAPIERU



środa, 29 lutego 2012

Śladami pamięci

Nie potrafię dziś napisać składnego tekstu. A tak chciałam uczcić Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych, który obchodzony będzie jutro i mam nadzieję, że w kolejnych latach też.
Myśli rozbiegane, kłębią się wspomnienia. Czytam:

W czasie wielogodzinnych często nocnych przesłuchań, bił pokrzywdzonych pięściami, kawałkiem kabla, gumową pałką. Przywiązywał pokrzywdzonych do drążka głową w dół, po czym kopał ich po głowie i żebrach. [1]

Dziś tego nie pamiętają. O kim mowa? O oprawcach, którzy likwidowali niepodległościowe podziemie.  W ubeckich katowniach znęcali się nad tymi, których uznano za zdrajców, mordowali strzałem w tył głowy, wywozili w nieznane, by pamięć o nich zginęła. Ktoś powie, że to dawno temu. Otóż jeszcze w 1999 roku prezydent Kwaśniewski odznaczył Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski Stanisława Supruniuka - kata Rzeszowszczyzny. Skandal ujawniono, ale i tak po jego śmierci w jednej z gazet (!) można było przeczytać wzruszające nekrologi rodziny i kolegów z bezpieki, płaczących nad wielkim człowiekiem, dyplomatą, byłym partyzantem... To nie był odosobniony przypadek. W maju 2003 roku Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski otrzymał Eugeniusz Misicki, który po odejściu ze "służby" pracował w Komendzie Wojewódzkiej MO w Rzeszowie, a potem znalazł przystań w organizacji kombatanckiej. I tak dalej...

Czas przedstawić książkę:
Tadeusz M.Płużański Bestie. Mordercy Polaków
Reporterskie śledztwo o ludziach, którzy w czasach komunizmu mordowali polskich patriotów, za co nigdy nie zostali ukarani.

Książka ma służyć wspomnieniom, ale przede wszystkim powinna wprowadzić do naszej pamięci historycznej prawdę o minionym systemie. Autor robi to rzetelnie. Ponad pięćset stron mrówczej reporterskiej pracy, gdzie głos mają ofiary, ale też wymienia z imienia i nazwiska ich katów - oficerów śledczych UB, sędziów, prokuratorów. Niektórzy już nie żyją, ale wielu z nich do dzisiaj ma się wyśmienicie. Nigdy nie zostali ukarani, a nawet jeśli procesy trwają, to bez szans na zakończenie i skazanie. Ofiary muszą się tłumaczyć i udowodnić, że były bite i upokarzane, a kaci kłamią lub zasłaniają się niepamięcią. Chciałoby się wybrać numer z książki telefonicznej, zadzwonić i spytać: "Co u pana słychać?"[2]. Pewnie dobrze. Sute uposażenie, spokojne sumienie (wszak gorliwie wypełniali rozkazy i służyli ojczyźnie), uznanie władz. Znam to z autopsji, bo mam za ścianą takiego utrwalacza, który spaceruje z tępym uśmiechem.

Tej książki nie da się streścić. Zresztą nie ma takiej potrzeby. Zdaję sobie sprawę z tego, że niewiele osób po nią sięgnie z powodu braku zainteresowanych tematem. Chciałam tylko zostawić ślad dla tych, którzy może jednak... Pragnę też wyrazić podziw dla Autora, który jest synem Tego Płużańskiego, i mimo traumatycznych doświadczeń Ojca, które z pewnością miały wpływ na funkcjonowanie rodziny, potrafi pisać spokojnie, rzeczowo o komunistycznym terrorze.

Kiedyś jeszcze wrócę do tego tematu. Szczególnie noszę się z zamiarem opisania katowni kobiet, jaką był Fordon. Tu pojawia się na kilku kartach. Nie ukrywam, że wymieniam miejsca znane z rodzinnych opowiadań, więc jest też łagier w Jaworznie, gdzie przebywali młodociani więźniowie. [3] Znamienne są słowa "witającego" chłopców Morela:

Trzeba im dopierdolić, żeby te skurwysyny, bandyci, wiedzieli, że władza ludowa ma tu panowanie. Zrobimy im tu dwie Berezy naraz. Niech odpokutuje to faszystowskie nasienie za winy swoich ojców. Gdyby nie ich ojcowie, nigdy nie byłoby wojny.

Dalej już tylko kilka zdjęć.


W ubiegłym roku "Rzeczpospolita" wydała osiem zeszytów poświęconych Żołnierzom Wyklętym.







Rzeszowski Oddział IPN przygotował wystawę Śladami zbrodni komunistycznych na Rzeszowszczyźnie. Można oglądać, czytać. Powtórzyło się wiele nazwisk z książki Płużańskiego.
Tłumów nie widać.







W Urzędzie Marszałkowskim w Rzeszowie wmurowana jest tablica poświęcona Łukaszowi Cieplińskiemu - jednemu z Żołnierzy Wyklętych. Został zamordowany strzałem w tył głowy                          w mokotowskim więzieniu w 1951 roku.
Chciałam zakończyć słowami tego Bohatera:

Wierzę dziś, bardziej niż kiedykolwiek, że Idea Chrystusowa zwycięży i Polska niepodległość odzyska.



[1] s.59 - cytat z książki mówi o "pracy" piotrkowskiego UB, ale w identyczny sposób rozpoczęło się śledztwo mojego Taty w Bydgoszczy. Jak kraj długi i szeroki - wystarczyło przejść się koło więzienia, żeby wiedzieć, co tam się dzieje. A niektórzy mówią, że nie wiedzieli.

[2] "Co u pana słychać?" to tytuł książki Krzysztofa Kąkolewskiego. Autor odwiedzał byłych nazistów wiele lat po wojnie i zadawał im to pytanie.

[3] W Fordonie była siostra mojego Taty. On sam odbywał karę w kilku miejscach, a do Jaworzna trafił, służąc w karnym wojsku. W publikacji IPN jest jego zdjęcie, chociaż więźniem tego obozu nie był, gdyż aresztowano go już w momencie uzyskania pełnoletności.

sobota, 25 lutego 2012

Witajcie w papierowym domu

Te słowa powtarzam dokładnie od roku. Tortów nie będzie, bo pieczenie to nie moja specjalność. W końcu mogę mieć jakąś piętę albo nawet dwie.  Będzie wspomnieniowo.
Jestem dzięki Wam - gościom papierowego domu - bo w chwili zwątpienia zamierzałam przerwać pisanie. Jednak trwam, okrzepłam i cieszę się blogiem jak dzieckiem. Mimo nawału pracy zawodowej, zazdrości męża o komputer, krzyków dobiegających z biblioteczki ("Weź mnie!" - znacie to?). O wieku nie wspomnę. Na zdjęciu obok - wypisz, wymaluj JA. Nawet Obama się przyplątał.
Z mozołem, ale przede wszystkim z przyjemnością, buduję razem z Wami mój dom z papieru. To nieprawda, że pisze się dla siebie. Dla siebie to ja mam raptularz. Tu otwieram się na świat, szukam inspiracji i dobrych lektur. Dzięki istnieniu w czytelniczej blogosferze ściany domu mają solidną konstrukcję, są piękne, ważne, ciekawe, a jeśli trafi się jakiś wybrakowany egzemplarz, rozstaję się z nim bez żalu i kupuję nową cegiełkę. To Wy jesteście światełkiem w książkowych labiryntach.
Zatem wznoszę toast za całą czytającą elitę:

In vino veritas

Z raptularza:
Już Ludwik Pasteur stwierdził, że spośród napojów alkoholowych wino jest najzdrowszym, najbardziej naturalnym i najbardziej higienicznym napojem, jaki ludzkość produkuje.
Wino gronowe to moszcz z winogron poddany fermentacji i leżakowaniu, jest więc czystym produktem natury. Zawiera 320 różnych składników korzystnych dla prawidłowego funkcjonowania organizmu. Oprócz witamin, mikro- i makroskładników mineralnych zawiera glicerol, dzięki czemu zapobiega zawałom serca.
Słowacy doceniają ten napój, o czym można przekonać się w ich licznych Vinotekach. Mają nawet swoje przysłowie: Dla młodego mleko lekiem, dla starszego wino mlekiem.

Na zdrowie!

Zdjęcie domu z książek znalazłam na FB (profil p.R.Górskiej), a winne nowinki pochodzą z gazetki rozdawanej w aptekach.

sobota, 18 lutego 2012

Była jak wiatr

Wybrałam się do biblioteki na spotkanie DKK. Przy okazji zerknęłam na półki. Wypatrzyła mnie książka Moja mama czarownica Katarzyny T.Nowak.  I poszłyśmy razem do domu. Zanurzyłam się. To wspomnienia córki Doroty Terakowskiej.
Otwieram i czytam:

Wierzę w taki raj jak u Borgesa, pełen bibliotek. Ale bardzo bym chciała, żeby ta biblioteka stała na jakiejś łące, blisko wody. Tak, bym co jakiś czas mogła wyjrzeć zza półek, pod nogami miała trawę, a na horyzoncie wodę. Bo gdyby rajem były same ściany pełne książek dookoła, byłoby to dla mnie zbyt ponure.-D.T.

Miałam zaszczyt i przyjemność spotkać autorkę tych słów. Teraz, gdy spaceruje po niebiańskich łąkach i patrzy na ukochane książki, ja mam przed oczami jej obraz, który nie blednie mimo upływu lat. Ze wzruszeniem udaję się w sentymentalną podróż. Pamięć nie zna chronologii, zatem wnikam w barwny kolaż.

Całe życie związana z Krakowem. Przyszła na świat jako Barbara Rozalia, ale "Basia" brzmiało zbyt miękko, łagodnie, więc wymyśliła sobie imię : "Do-ro-ta". Pasowało do upartej, nieopanowanej, egocentrycznej dziewczynki. Już w dzieciństwie wywalczyła sobie prawo do bycia niegrzeczną. W domu wolała czytać niż rozmawiać. A czytała płynnie już w wieku 6 lat, co nie przełożyło się na szkolne sukcesy. Trzykrotnie była relegowana z powodu nieodpowiedniego zachowania, choć nigdy tego nie żałowała! Potrafiła palić na korytarzu papierosy, bo nie uznawała hipokryzji. Poznała z bliska szkoły: katolicką, świecką i muzyczną. Maturę zdała dopiero w 1958 roku w liceum dla pracujących. Ale nie miało być po kolei. Zatem już w dzieciństwie wiedziała, że zostanie pisarką. Przyrzekła sobie również nie być nigdy w stadzie, bo jest ono nietolerancyjne i okrutne. Ja bywam OBCA - mówiła. Co sił wiosłowała pod prąd. Stopniowo krystalizuje się jej silna osobowość - niezależność, wybuchowość, szalone pomysły. Całowała się z chłopcami na kościelnych krużgankach, popijała wódkę w bramie, uwielbiała życie kawiarniane. Ale też zachłannie czytała i chodziła do teatru. Nie można pominąć Piwnicy pod Baranami, którą odkryła w wieku 16 lat. Jestem piwniczanką - mawiała z dumą. Bywała tam barmanką, ale także "oprawą artystyczną" przedstawień, tzn. siadywała na podwyższeniu i machała najpiękniejszymi nogami w Krakowie. Wzorem zachodnich egzystencjalistek ubrana na czarno. Później do historii przeszły jej kolorowe szalone swetry, które w stanie wojennym dziergała m.in. dla Kory, Marty Meszaros, Julie Christie... Lubiła błyszczeć. Osobowość, talent, instynkt. Szalona młodość w środowisku cyganerii. Była jak wiatr, który pchał ją w różnych kierunkach. Bo przyszły studia z socjologii, dziennikarstwo, praca, partia, opozycja... Wszystko przeplatane z bogatym życiem uczuciowym i próbą prowadzenia domu. Szczerze córka mówi, że w mieszkanku panował ciągły bałagan, mama nie dbała o obiady, nie sprzątała. Jeszcze w czasie spotkania autorskiego zanotowałam słowa, że nie lubi gotować: To strata czasu, a mamy go tak mało! Echa rozliczeń z tym czasem znajdziemy w książkach - w nich zawarła swoje marzenia, lęki, poczucie winy i pokutę. Katarzyna T.Nowak pisze:

Kiedy przeczytałam książki mamy, przeżyłam szok. Nagle okazało się, że ta apodyktyczna, hiperenergetyczna i hiperzajęta osoba słucha, widzi i rozumie innych. I jest wewnątrz tak wrażliwa i czuła, jak chropowata na zewnątrz. Znika złość i bariera, która dzieliła nas przez tyle lat. Skończyło się czekanie, która pierwsza wyciągnie rękę. I tak zaczęłyśmy poznawać siebie. Znalazłam w jej książkach to, czego szukałam. Ona znalazła to, co zgubiła.

Dużo wspomnień, w których kreowana rzeczywistość jawi się jako Atlantyda na morzu PRL-owskiej przeciętności. Pojawiają się znane postacie: L.J.Kern, P.Skrzynecki, J.Polkowski, W.Dymny, ks. Tischner, Maciek Maleńczuk... - salon Krakowa. Teksty wzbogacone zdjęciami z tymi ważnymi ludźmi, jak i z miejscami - Tatry, Bałtyk, Mazury. I mnóstwo zwierzaków, których w domu nigdy nie brakowało. Kochała je, przygarniała, rozumiała, a nawet walczyła o upamiętnienie (jak Dżok, który doczekał się pomnika nad Wisłą). Dlatego nie bez przyczyny pierwsze zdjęcie z moim Obamą, który reprezentuje tych bohaterów.

Książka tchnie szczerością, autorka nie robi uników. Cieszę się, że jeszcze raz mogłam spotkać się z ulubioną autorką, ale również z minionym-ukochanym-bolesnym krajem lat dziecinnych.

Katarzyna T.Nowak, Moja mama czarownica,Wydawnictwo Literackie, Kraków 2005

Na zakończenie jeszcze nabytki - "najnowsze nowości":

1) A.Franaszek Miłosz - mój ci on!
2) W.Sumliński Z mocy bezprawia - książka obnażająca mechanizmy władzy i prawdziwe korzenie polskiego bogactwa;
3)J.Rościszewska Rodzina Rozstańskich - historia rodziny ziemiańskiej, znowu sporo o Krakowie;
4) J.Krasiński Metafizyka uboju - jeszcze jedno spotkanie z cenionym autorem; tym razem nie o ubeckich kazamatach; to reportaże z PRL-u;
5) A.Kroh Starorzecza - zapowiadana, wyczekana książka;
6) H.Pająk Dwa pogrzeby, jeden wstyd - autor kontrowersyjny, różnie przyjmowany, ale czytam z prawa, z lewa i całkiem z daleka, żeby mieć własne zdanie i nie zbłądzić "w cudne manowce";
7) J.Grzegorczyk Chaszcze  - spróbuję, czy to dla mnie;
8) I.Poczopko Służąca - więcej za chwilę;
9) M.Kuncewiczowa Miasto Heroda - do wyzwania "Marzec z Marią";
10) R.Overy 1939 - Nad przepaścią - kulisy gry dyplomatycznej na progu II wojny;
11) I.Calvino Jeśli zimową nocą podróżny - upolowałam! Chyba wiecie, dlaczego?
12) T.Vesaas Pałac lodowy - powinnam znać, a w młodości minęłyśmy się;
13) E.S.Krajscy Dwie twarze Wisławy Szymborskiej - dla tych, którzy nie oblekli się kirem, a właściwie to dla każdego.

Kończę! Wrócę jeszcze do Służącej. Pytam w księgarni:
- Czy jest "Służąca"? Tylko nie "Służące" Stockett.
- A autor?
- Nie pamiętam. Coś na "P" - odpowiedziałam.

I tego się wstydzę. Nazwisko autorki warto zapamiętać, bo książka bardzo dobra! Wprawdzie czytadło, ale za to jak się czyta! Natalia - konserwator sztuki - przyjeżdża z Petersburga do Polski i pracuje jako służąca u Jakuba- informatyka. Z iloma uprzedzeniami i stereotypami przyjdzie mi się zmierzyć! Do tego świetna narracja, ciekawy chwyt z oddaniem głosu obojgu bohaterom, brak wyróżnień dialogowych, do których nas przyzwyczajono, szacunek dla czytelnika w momentach, gdy trzeba rzeczywistość opisać, używając fachowego słownictwa. No, dużo tego. Nie dajcie się zmylić kiczowatej okładce. To dobra lektura w oczekiwaniu na wiosenne promienie.

Ale Was dzisiaj przetrzymałam! Jest coś ciekawego w telewizji?

sobota, 11 lutego 2012

Zima jest porą lalek

Zima jest porą lalek. Zamknięci w czterech ścianach naszych domów, zmarznięci, okutani w szale, chowamy się do środka siebie. Zagrypieni, bladzi i bezbronni - stajemy się lalkopodobni. [s.157]

Oto Roma Ligocka. Nie ukrywam, że do tej pory książki autorki obchodziłam szerokim łukiem. Nie dlatego, że złe, nie. Uważam, że holocaust ma ogromną obudowę literacką i czuję jej przesyt.  Gdyby tak w lustrzanym odbiciu znaleźć cierpienia Polaków pod okupacją, rzezie na Wołyniu czy prawdziwe losy zaplutych karłów reakcji, byłabym szczęśliwa, że dziejowej sprawiedliwości stało się zadość.

Ale jest spotkanie DKK i jest książka Czułość i obojętność. Przeczytałam z ciekawością. Kolejne rozdziały to odpowiedzi na pytania znane z kwestionariusza Prousta. Zwyczajne i niezwykłe, przybliżające nas do autora i nie. Ulubiona potrawa? Fiołki czy róże? Kolor? Zaleta i wada? Co lubisz u kobiety? Co u mężczyzny? Jak chciałbyś umrzeć?... Niektóre teksty były wcześniej drukowane w miesięczniku Pani, inne powstały dla potrzeb niniejszego wydania. Jaki obraz autorki się wyłania?
Wydaje mi się, że to kobieta nadzwyczaj wrażliwa i samotna. Podejmuje z czytelnikiem grę słowami. Rozplątuje poplątane odpowiedzi, rozmawiając sama ze sobą. Przywołuje we wspomnieniach postacie, których nie ocaliła od zapomnienia w poprzednich książkach. Pokazuje nam swoje różne oblicza. Raz jest lalkomaniakiem, raz siostrą miłosierdzia opiekującą się odchodzącym gejem, by potem stać się mamą gotującą wspaniały polsko-żydowski rosół, a innym razem hodowcą białych róż. Zawsze jednak jest człowiekiem. Chwilami bardzo nieszczęśliwym. Jako pisarka porusza się swobodnie na pograniczu literatury i życia, zdając sobie sprawę z tego, że w momencie zniknięcia literatury zostanie tylko bełkot. Ach, być Anną Kareniną lub Nataszą Rostową! (dlaczego nieszczęśliwą? - myślę). Uchyla rąbka rozmigotanego życia (jakie piękne określenie!), gdzie niedookreślona rzeczywistość zanurza się w marzeniach. Kim być? Może drzewem, które nie tęskni, ma korzenie, nie daje się łatwo przesadzić ani ściąć? Czasem chowa się w spokojny, niezniszczalny i przewidywalny świat Agaty Christie. Innym razem zaraża się ludzkimi zmartwieniami i marnuje czas na bezużyteczne użeranie się z losem. Wszak empatia w dzisiejszych czasach to wada czy zaleta?
Niestety, zakrada się i codzienność. Rozdzialiki przemawiają z nierówną siłą. Np. Podsłuchanych rozmów mogłoby nie być. Niczego nie wnoszą, są podane innym językiem. Podsumowując - to udana próba literacka - a wartość książki podnoszą subtelne szkice postaci rozsypane wśród tekstów. Roma Ligocka jako malarka też bardzo mi się podoba.

I oto dlaczego biorę udział w spotkaniach Dyskusyjnego Klubu Książki. Moje czytelnicze wybory wpychają mnie w utarte koleiny, a książki "zadane" - jak nazywam te klubowe - pozwalają sięgnąć po inną literaturę i poznać autorów, których bym sama nie wybrała. Robi się ciekawiej i bardziej kolorowo w moim literackim światku.

Lektury tygodnia

Oto jak spędziłam tydzień.
Przebudzenie A. de Mello czytam wielokrotnie, by inaczej popatrzeć na spotkanych ludzi i zdarzenia z ich udziałem. Otrząsnąć się, wzmocnić, bronić się. Trzeba mi było tu i teraz.

Noce i dnie mojego życia J.Antczaka - jakże się rozczarowałam! Reżyser zaczął wspomnienia od łódzkiej filmówki, prześlizgnął się po filmowych Nocach i dniach, potem opisał perypetie wyjazdowe. Barańskiej tam prawie nie ma. Są za to laudacje na miarę Oskarów - dla aktorów i filmowców. Są próby rozgrywek w środowisku. Oj, szkoda. A przecież Barbara Niechcic to ja. Najpierw pensja i marzenia. Potem zamążpójście. Wieś, dzieci, praca, zero kultury i kontaktów towarzyskich. Histeryczne duszności i płacz rozrywajacy piersi. Mężowe chcenia i jej niechcenia. Wieczna tęsknota za miłością, a tu trzeba ziemniaki obierać. Troska o dzieci, byt i uciekające życie. I samotność. Miłość, a może bezmiłość? Taki piękny film, a główna aktorka potraktowana marginalnie! W jakim stopniu utożsamiała się z rolą? Czy wygrała tą rolą pozycję w świecie czy dostała się do szufladki? Czy żałuje wyjazdu z Polski? Tysiąc pytań bez odpowiedzi...

Miłosz. Biografia A.Franaszka - cegła z biblioteki. Mnóstwo zdziwień! Bałam się, że to będzie laurka wystawiona z okazji Roku Miłosza, jednak chylę głowę - za  ogrom pracy autora i styl pisania - podziwiam. Księgę  kupić muszę, by popracować nad nią z ołówkiem w ręku i poświęcić jej więcej czasu. Wtedy będę w stanie napisać recenzję. Oto dlaczego nie cierpię bibliotek.

Czułość i obojętność, Roma Ligocka - Wydawnictwo Literackie, Kraków 2009
Wszystkie cytaty pochodzą z tej książki. Zdjęcie autorki wykonane na Targach Książki w Krakowie (2011).

niedziela, 5 lutego 2012

Sklep Potrzeb Kulturalnych

Najpierw myślałam, że to metafora. Jednak taki sklep naprawdę był. I jest książka:

Sklep Potrzeb Kulturalnych Antoni Kroh

Właściwie nie powinnam więcej pisać, bo produkt doskonały, a pisała o nim też nawet nasza noblistka [tu] . Więc cóż - ja - mały robaczek na obrzeżach literatury. Spróbuję jednak dodać kilka refleksji.

Ponieważ książka ma charakter wspomnień, warto przedstawić autora. To przede wszystkim etnograf, tłumacz, historyk kultury, ale także szwejkolog (co nie jest bez znaczenia) i życzliwy obserwator.  Jako kilkulatek został wysłany przez matkę do Bukowiny Tatrzańskiej. Spalona Warszawa nie była najlepszym miejscem dla schorowanego chłopca. Teraz dom Babuni bezsensownie przeogromny stał się miejscem przebogatym. Kilka lat na Podtatrzu, wśród górali, rówieśników, w innej szkole wpłynęło na całe późniejsze życie, bo miejski dzieciak zamieszkał tam  w czasie, gdy człowiek jest najchłonniejszy i to  co najważniejsze się w nim odkłada. I tak otrzymaliśmy zbiór opowieści o Podhalu i góralszczyźnie.

Kroh opowiada, jak zmieniało się Podtatrze pod naporem przyjezdnych. Rozprawia się z legendą  śwarnego harnasia. Prowadzi nas do gazdówki, sklepu, kościoła, szkoły. Przedstawia moc ukrytą w góralskim stroju. Pokazuje prostotę życia wynikającą z biedy, a nie z wyboru, tak zachwycającą turystów. Opisuje historie minione, jak chociażby przemieszczające się granice, wysiedlenie Łemków, cepeliowskie działania w dziedzinie folkloru. Jednak najbardziej barwne są postacie pojawiające się w góralskiej chacie. Nieodparcie miałam skojarzenie z chatą bronowicką, gdzie każdy tancerz miał coś do powiedzenia i po kilku taktach znikał. Tak i tutaj przewijają się mityczni i realni bohaterzy. Raz jest to Dziadońka, słynna skrzypaczka, której ojciec grania z głowy wybić nie zdołał. Innym razem ciocia Jadzia, jeżdżąca jako instruktor rolny od gazdówki do gazdówki, wtykająca broszurki o mikroelementach w żywieniu, rozlepiająca plakaty, jak choćby ten z hasłem: Jaja w gnieździe przetrzymane to są jaja zmarnowane. Pojawia się też Kikla, który choć leży  w grobie, to dalej steruje życiem mieszkańców, bo spojrzenie na krzyż zapowiada nadejście nieszczęścia.  Nie odda ta wyliczanka piękna snutych historii. Co mnie zachwycało, co kazało podnosić rozmarzone oczy, uśmiechać się do  wspomnień? Chyba wspaniały język - piękna polszczyzna wzbogacana miejscami przyszywanym językiem dzieciństwa, czyli góralszczyzną. Humor i życzliwość, których doświadczyć można na każdej karcie. Zdarzało się, że autor rozpędzał się i uderzał w naukowy ton, pisząc chociażby o problemach narodowościowych tej ziemi. Jednak zaraz się mitygował, puszczał oko do czytelnika i wracał do opowieści, jak to chłopaki na wyścigi biegli do krowiego placka, żeby sobie nogi w nim pogrzać albo jak zalecający się góral ukradł dziewczynie kierpce, bo były jadalne!

Czytałam, patrzałam i byłam szczęśliwa. To był też powrót do mojego PRL-u. Gdy autor opisuje zwiedzanie olejarni przez wysoko postawionego Makucha i przewodnik próbuje uciec od nazwania odpadów makuchami, ja uśmiecham się do Janczarskiego i jego Misia Uszatka. Gdy tworzono wersję filmową, nie pojawił się w niej pies Kruczek, bo ówczesny sekretarz partii tak się nazywał. Gdy autor przypomina okoliczności powstania muzeum w Poroninie poświęconego Leninowi, ja nucę piosenkę śpiewaną w szkolnym chórze:
Mieszkał tutaj w Poroninie
u podnóża naszych Tatr.
Dziś piosenkę o Leninie
na Podhalu nuci wiatr.

No i trzeba też wspomnieć o góralskiej filozofii, której tu ani mało, ani dużo, bo w sam raz. Np. Jak było? Dobrze, a jak niedobrze, to tys dobrze.

Góralskie, więc piękne. O moim zakochaniu w autorze niech świadczy fakt, że już zamówiłam jego Starorzecza. Bo kto z nas nie ma swoich meandrów, zakoli, urwisk, zamuleń i pętli?