Za kilkanaście godzin powitam Wiedeń. W krew już mi weszło wyszukiwanie literackich tropów, ale tym razem moje zdziwienie osiągnęło apogeum, bo spodziewałam się Austriaka, Niemca, a spotkałam... Kraszewskiego. I jego wiedeńską miłość. W tym mieście wszystko jest możliwe.
JIK ma 69 lat, ona - czterdzieści mniej. Christa del Negro jest dziennikarką. Wiele podróżuje, kocha Włochy, Francję, ale odbywa też egzotyczne podróże, jak ta do źródeł Nilu. Świetnie zna języki włoski i francuski, a za chwilę będzie żałować, że nie zna polskiego.
Wiedeń, dworski teatr operowy, uroczystość z okazji pięćdziesięciolecia pracy pisarskiej. W loży pojawia się "uderzająco mały pan. Miał szaroniebieskie oczy o przyjaznym spojrzeniu i rzadko spotykanym blasku" - napisze za kilka lat w pamiętniku. Hrabia, zachwycony piękną brunetką, proponuje jej przekład Hrabiny Cosel. Ożywia się korespondencja. Na gwiazdkę do listu JIK dołączył notesik w oprawie z kości słoniowej i z własnoręcznym szkicem drezdeńskiej willi. Christa przesyła pisarzowi gipsowy odlew dłoni, którą onegdaj całował z zachwytem. Pisarz osamotniony, spragniony ciepła, patrzy z nadzieją na otwierającą się słoneczną ścieżkę. "Waham się ... powątpiewam... Za późno, za późno!". Listy płyną we wszystkie strony. Zofia Kraszewska, która została w kraju i nie widziała się z mężem od niemal trzydziestu lat, na wieść o romansie, spaliła kilkaset mężowych listów. Za to 841 listów Kraszewskiego do żony można oglądać w Bibliotece Jagiellońskiej. Christa zachwyca się listami od pisarza, bo przydają jej radości życia. A kłopotów nie brakuje. Niemiecki dziennik drukuje tłumaczoną powieść w odcinkach, ale tempo tłumaczenia i kłopoty ze wzrokiem przysparzają problemów. Z pomocą przychodzi Kraszewski i proponuje Chriście płatny urlop zdrowotny. Adorowaną kobietę i jej matkę wita i przyjmuje godnie, organizując wycieczki, wystawne kolacje, obsypując prezentami. Jednocześnie zazdrośnie strzeże i obraża się, gdy ukochana rozmawia z napotkanym malarzem. Zakochany po uszy pada na kolana w zamkowej kaplicy i oświadcza się. Odpowiada mu milczenie, jednak "kochany staruszek" podejmuje starania o unieważnienie małżeństwa. Po pięciu tygodniach z Rzymu przychodzi odpowiedź, że mężczyzna w tym wieku ma czas tak krótki, jaki mu opatrzność pozostawia, zatem nie ma potrzeby, by się rozwodzić. Kolejne rozstania, spotkania, korespondencja. I następny sponsorowany wyjazd do Prowansji. W nadmorskiej willi Christa przyzwyczaja się do dyktowania tekstów. Gdy pod koniec życia straciła wzrok, właśnie dzięki tej metodzie będzie mogła napisać i opublikować swoją jedyną książkę - "Na zawsze połączeni".
A Kraszewski? Spotkali się we wrześniu 1881 roku na Międzynarodowym Kongresie Pisarzy. Piękna dziennikarka towarzysząca pisarzowi w czasie wycieczki na Kahlenberg poznała innego mężczyznę, przyszłego męża. Umawia się z nim na spotkanie w mieszkaniu wynajętym przez Kraszewskiego. Korespondencja zamiera. Po śmierci pisarza Christa notuje: "Straciłam w nim najbardziej bezinteresownego przyjaciela." Nic o uczuciach.
Opracowanie na podstawie artykułu Haliny Iwanowskiej "Polonika" nr 164
Przeczytałam z dużym zainteresowaniem. "Projekt Kraszewski" rozkwita.
OdpowiedzUsuńCzytałam jak powieść - ciekawe, wciągające i troszkę smutne. Teraz musowo musisz obejrzeć Wiedeńską Operę i oczyma duszy zobaczyć małego, starszego pana i kobietę, która skradła mu serce a dała przyjaźń (tylko i aż)
OdpowiedzUsuń~ Agnesto, rozkwita i to niespodziewanie, bo nie planowałam zainteresowania. Jednak co otworzyłam książkę, to wyskakiwał JIK. I żeby tylko wyskakiwał! On zaskakiwał! Tak zaskarbił sobie moje o nim czytanie.:)
OdpowiedzUsuń~ Guciamal, smutne? Takie bardzo dzisiejsze, wydaje mi się. Wieki mijają, a panowie z kondycją staruszków dalej chcą świat niewieści zdobywać. Nie pisałam, że JIK łożył pieniądze na tłumaczenia, a przekładu dokonywał kto inny itd. Miłość go zaślepiła i nie wiem, czy tu pannę obwiniać. Operę zobaczę tylko z daleka, bo biletów już nie było. A mieliśmy w planie. Za to stanę na Kahlenbergu i nie wiem, czy o Sobieskim czy o Kraszewskim będę myśleć.:)
OdpowiedzUsuńMiłość jest jak burza, przychodzi w każdym wieku i zawsze jest piękna.
OdpowiedzUsuńDla mnie - wzruszająca historia.
Powitaj Wiedeń także ode mnie, a szczególnie Kahlenberg. Ilekroć tam bywałam zawsze myślałam nad dziwnymi meandrami historii. Piękne miejsce i chyba jedyne w Wiedniu, gdzie tak naprawdę można "Oddychać" Sobieskim.
A będziecie w Schonbrunnie? (Ratunku! Jak na bloggerze wstawiać te niemieckie literki????)
Miłego pobytu życzę. Pozdrawiam
"Mały pan"? A na zdjęciach wygląda dość potężnie, szczególnie z tą długą brodą:) Jak to pozory mylą:P Fascynująca historia:)
OdpowiedzUsuńTak, piękna historia i piękne uczucie, szkoda tylko, że nie do końca spełnione...
OdpowiedzUsuńBbliofilka- może lepiej,że nie spełnione, toz to skandal byłby kosmiczny. Historia zarazem wesól i smutna.
OdpowiedzUsuńP.S. Po powrocie koniecznie zgłoś się po dostęp- oba teksty jak nic nadają się do Kraszewskiego od A do Z (ten pod M jak miłoścPPP).
Kochliwy był ten Kraszewski i to w takim wieku, fiu fiu kto by pomyślał... :) Udanego pobytu w Wiedniu życzę :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wyjazd do Wiwdnia był udany pod każdym względem. Niecierpliwie czekam na relację. Opowieść o Kraszewskim nader romantyczna! 841 listów do zony? Plus te spalone? Ten człowiek był nadludzko pracowity! Z jednej strony podziwiam, ale z drugiej trochę mnie to przeraża. :)
OdpowiedzUsuń~ Balbinko, melduję, że jestem, ale nawet jeszcze nie zdążyłam się wyspać. Kłębią mi się myśli i z pewnością napiszę, choć to nie o książkach będzie. Kahlenberg zobaczyłam wieczorową porą, co jeszcze dodało uroku rozświetlonej stolicy. O Sobieskim naprawdę się nie pamięta. Oprócz tego kościółka ma w mieście tylko maleńką uliczkę. Chyba nas tam niezbyt lubią. Trudno nawet o foldery w języku polskim. Ale nie kwękam. Cudnie było:)
OdpowiedzUsuń~ Zacofany... - z tą wielkością to chyba jak w telewizji, bo co zobaczę aktora na scenie, to dziwię się dokładnie w ten sam sposób. Wzrost niewielki, ale serce ogromne! A jakie oczy!
OdpowiedzUsuń~ Bibliofilko, samo życie. Właśnie w Wiedniu dowiedziałam się, że Sissi znalazła Franciszkowi Józefowi przyjaciółkę, która została jego kochanką. No i miała z głowy problemy, mogła oddawać się podróżom. To jest miłość! Kobiety potrafią. Oj, poplotkowałby człowiek.:)
OdpowiedzUsuń~ Izuś, też zastanawiam się, ile tu miłości, a ile wyrachowania. Czy starszy pan nie dał się po prostu nabrać.
OdpowiedzUsuńWracam do życia, ale muszę odkopać dom i ogarnąć pracę. Głowa dalej jeszcze w chmurach. Kompletuję zdjęcia od towarzyszy podróży i wspominam. W weekend będę nadrabiać blogowe zaległości.:)
~ Anetko, oj, kochliwy był i to całkiem poważnie. Bo żeby zaraz oświadczyny?
OdpowiedzUsuńPobyt był udany niezmiernie - plon w najbliższym czasie. Dzięki za życzenia:)
~ Lireal, Wiedeń mnie oczarował. Zresztą jeszcze Bratysława i Lednice. Obiecuję grzecznie wszystko opisać.
OdpowiedzUsuńCo do płodności pisarskiej JIKa, to wcale się nie dziwię. Telewizji nie było, komputerów też, sprzątać i gotować nie musiał, dzieci nie bawił... To co miał robić? Żartuję. Podziwiam i wierzyć mi się nie chce. Równie dobrze czyta mi się jego, jak i o nim. Fascynująca postać. Dobrze, że odkurzyliście półkę.:)
Cieszę się, że wyjazd do Wiednia się udał. Mnie to miasto także oczarowało choć poznałam go w niewielkim procencie.
OdpowiedzUsuńTo smutne, że o Sobieskim się nie pamięta w Wiedniu. Żeby choć mały, malusieńki pomniczek... a tu nic. Nie wiedziałam o tej uliczce. Dobre i to, choć zasługuje na więcej.
Nie mogę się doczekać Twojego wpisu o Wiedniu.
Na wyjazd do Krakowa też się nie mogę już doczekać. Nie załatwiłam sobie jeszcze noclegu, ale mam nadzieję, ze mi się uda. Mieszkam zbyt daleko, aby "obrócić" w jeden dzień.
Podczytałam komentarze i dojrzałam wzmiankę o Sissi. To wprost niesamowite!!! Bardzo lubię cesarzową, zawsze wydawało mi się, że nie pasowała do dworu cesarskiego, ograniczała ją etykieta i konwenanse. A Sissi jawiła mi się jako niezależny duch.
~Balbinko, oznajmiam, że wpis o Wiedniu dokonany. Nie dało się dłużej, a Wiedniem żyję nadal.:)
OdpowiedzUsuńŚledzę informacje z katowickich targów, ale bez sentymentu. Czekam na "moje", a mam nadzieję, że na "nasze" - krakowskie. Serdeczności:)))